Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła, że wybory na prezydenta Polski wygrał Andrzej Duda i przez kolejnych pięć lat będzie zasiadał w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. A to oznacza, że możemy już otwierać szampana – nawet jeśli nie głosowaliśmy na tego kandydata – bo z dniem oficjalnego zaprzysiężenia będzie mógł zacząć spełniać obietnice wyborcze. Co nam obiecał?
Przy rekordowej frekwencji Andrzej Duda wygrał drugą turę wyborów prezydenckich. Różnica to ponad 400.000 głosów. Oznacza to, że Polska jest przecięta na pół, a prezydent musi zrobić pięć rzeczy, żeby ją na nowo skleić. A przynajmniej powinien. Inna sprawa, że gdyby zamiast Polaków głosowały ich złotóweczki w portfelu, to wynik wyborów wcale nie musiałby być taki, jak widzieliśmy. No i są wątpliwości czy te wybory były uczciwe (w związku z nierównym dostępem kandydatów do mediów oraz z zaangażowaniem organów państwa po stronie jednego z kandydatów).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W powyborczy poniedziałek mniej więcej połowa Polski obudziła się w szampańskich nastrojach, druga połowa ma ból głowy. Może nie ma co się smucić i złorzeczyć? W końcu współpracujący ze sobą rząd i prezydent to gwarancja płynnego wprowadzenie w życie obietnic wyborczych, których Andrzej Duda złożył niemało. Jakich powyborczych bonusów możemy spodziewać się z rąk prezydenta Andrzeja Dudy, niezależnie od tego, czy na niego głosowaliśmy?
500+, 300+ i Emerytura+ nie do ruszenia (za żadne skarby świata)
W 2015 r. to były obietnice! Wprowadzenie programu 500+, przewalutowanie umów frankowych po kursie z dnia zaciągnięcia kredytów, podwyżki emerytur, wyższa kwota zarobków zwolniona z opodatkowania… A w tym roku? Obietnice wyborcze nie wybrzmiewały już tak głośno, jak poprzednio i nie były już tak hojne.
Obowiązywała raczej linia kontynuacji i krytyki poprzedników, którzy mogliby odebrać już wypłacane pieniądze. A więc najważniejsza obietnica brzmiała: 500 zł na każde dziecko zostaje. 300 zł zasiłku „tornistrowego” we wrześniu na każde dziecko zostaje. Prawie 1000 zł corocznej „trzynastki” dla emerytów zostaje.
To oznacza, że jeśli mamy wielopokoleniową rodzinę, w której jest mama, tata, dwójka dzieci, babcia i dziadek, to rocznie do ich kieszeni w ramach programów socjalnych żyrowanych przez prezydenta Andrzeja Dudę popłynie – oczywiście z naszych podatków, a nie „od pana Jarka”, jak niektórzy myślą – prawie 15.000 zł transferów socjalnych. W skali całego państwa idzie na to 55 mld zł rocznie, czyli grubo ponad 10% całego budżetu państwa.
Zajrzałem do programu Andrzeja Dudy, żeby przypomnieć sobie co jeszcze mi obiecał. I Wam też. Żebyśmy wiedzieli czego się spodziewać.
Żadnych podwyżek podatków (no, chyba, że będzie kryzys)
Obaj kandydaci bardzo ostrożnie wypowiadali się w kwestiach podatkowych. Dominował przekaz o tym, że żadnych podwyżek nie będzie, a Andrzej Duda, jako stronnik obozu rządzącego, chwalił się, że rząd – przy jego pełnej aprobacie – podatki obniżał. Rzeczywiście, ostatnio obniżono VAT na artykuły higieniczne czy musztardę (ale to raczej z powodu porządkowania tzw. matrycy podatku VAT). Wcześniej była obniżka PIT z 18% do 17% i zerowy PIT dla pracujących młodych.
Ale jeśli chodzi o obniżki podatków, to nie jest wcale tak różowo. Bo drugą ręką rząd wprowadził – a prezydent swoim długopisem przyklepał – kilkanaście nowych parapodatków – takich danin, które choć formalnie podatkami nie są, to finalnie obciążają budżet konsumenta – więc de facto na jedno wychodzi. To są realne pieniądze: opłata emisyjna na paliwo, podatek solidarnościowy, opłata energetyczna w rachunkach, tzw. „mocowa”, podatek bankowy… jest tego naprawdę dużo.
Duda i Trzaskowski nie opowiedzieli się wprost za obniżkami podatków, ale zapowiedzieli, że będą blokować wszelkie próby ich podwyższania. Czy to się uda? Polskę czeka rekordowy deficyt w budżecie, więc czarno widzę. No, ale przecież co obiecane, to obiecane. Może prezydent Duda spełni swoją obietnicę, a rząd zajmie się cięciami wydatków państwa?
Realia i twarda ekonomia podpowiadają jednak, że w 2021 r. skończy się państwo dobrobytu.
Bon wakacyjny 500+ dziecko (ale nie wiadomo czy w tym roku)
Pomysł na bon turystyczny na każde dziecko mimo, że pierwotnie zaproponowany przez Ministerstwo Rozwoju i Jadwigę Emiliewcz, szybko przejął prezydent Andrzej Duda. Zmniejszył jego kwotę z 1000 zł do 500 zł, ale odciążył pracodawców i zaszył pomoc w systemie ZUS PUE. Zaraz półmetek wakacji, a bon, który miał ratować branżę turystyczną i dać odetchnąć rodzinom po pandemii w domku w górach albo na biwaku nad morzem, ciągle nie jest uchwalony. Koszt – 3,5 mld zł.
Czy jeśli ktoś nie głosował na Andrzeja Dudę, to powinien unieść się honorem i zrzec się bonu 500 zł? Niekoniecznie, pieniądze – jeśli nie zostaną wykorzystane – przepadną. To tak jak z przekazaniem 1% na organizację pożytku publicznego z PIT – jeśli nikogo nie wskażemy, nasz podatek w całości trafi do państwa. Może więc lepiej dobrze spożytkować ten pieniądz i doinwestować polskich hotelarzy, albo organizatorów imprez turystycznych?
Czytaj też: Miło powspominać – jaki 2019 r. był dla naszych finansów?
Czternasta emerytura (a docelowo podwójne emerytury)
Coraz więcej znaków na niebie i ziemi sugeruje, że o naszej sytuacji finansowej (a przynajmniej osób zarabiających średnio i mało) na starość nie będzie decydować to, ile sobie uzbieramy w trakcie kariery zawodowej, ani wysokość obowiązującego wieku emerytalnego, ale sytuacja budżetowa państwa.
Od ubiegłego roku rząd zaczął wypłacać emerytom i rencistom trzynaste emerytury, czyli jednorazowe świadczenia o zryczałtowanej wysokości 981 zł netto. Ma to podreperować budżet seniora, który mógłby sobie pozwolić na jeden miesiąc w roku finansowej ekstrawagancji. Czy to odczuje? Zdecydowanie tak, bo wysokość średniej emerytury w Polsce to ok. 2000 zł netto. Ale 981 zł to za mało, żeby wyjechać na weekend, zafundować sobie remont, który zniesie bariery architektoniczne, albo zrobić sobie prezent w spa. Koszt dla państwa to 11,7 mld zł rocznie.
Prezydent Andrzej Duda zaproponował utrzymanie trzynastej emerytury i liczy na wprowadzenie w 2021 r… czternastej emerytury! Będzie to wyjątkowo trudne, bo przyszły budżet będzie konstruowany w warunkach recesji. „Czternastka” będzie jednak prawdopodobnie mniejsza i w pełnej kwocie ma trafić do osób, których świadczenie brutto nie przekracza 2.900 zł.
Poza tym, jak odnotowała „Gazeta Wyborcza”, prezydent zaproponował, by emerytom i rencistom wypłacać nie raz, czy dwa razy w roku dodatkowe świadczenia, ale… 12 razy. Czyli, żeby emeryci i renciści dostawali podwójne świadczenia. Wydaje się, że w tym przypadku prezydent chyba przelicytował, bo nie dość, że już teraz brakuje kasy na wypłatę emerytur (40 mld zł rocznie), to taki pomysł wymagałby znalezienia dodatkowo 130 mld zł rocznie.
Średnia pensja 2.000 euro, czyli 8.600 zł (ale jeszcze nie w tej kadencji)
Andrzej Duda wyraził podczas kampanii nadzieję, że średnie wynagrodzenie w Polsce za 5 lat będzie wynosić 2.000 euro. Czyli – zakładając, że kurs euro będzie wynosił wtedy 4,3 zł – będzie to 8.600 zł. Obecnie w przeliczeniu to wynagrodzenia Polaka-szaraka wynosi ok. 1.300 euro.
Mowa jest o „nadziei”, bo ani rząd ani prezydent nie decydują bezpośrednio o poziomie zarobków. Mogą za to wspierać wzrost wynagrodzeń prowadząc taką politykę, która sprzyja powstawaniu nowych, wysokopłatnych miejsc pracy, tworzeniu gospodarki, której efektywność pracy rośnie (produkuje się samochody, a nie szyję tapicerkę do nich, opony).
Czy tak będzie? Prezydent w zasadzie to obiecał, więc być tak musi. Do tej pory brakowało impulsu do rozwoju innowacyjnej gospodarki i przemysłu 4.0. Kwestie „niemieckich zarobków” były jednym z głównych tematów minionej kampanii wyborczej do Sejmu. Nasz kraj zalicza się do biedniejszych w Unii Europejskiej – zajmujemy 6. miejsce od końca pod względem średniej płacy. Wyprzedza nas nawet kilka krajów z byłego bloku „demoludów”, m.in. Czechy (1.245 euro), Węgry (1.081 euro), Estonia (1.342 euro).
2.000 euro to jednak ciągle niewiele – średnia europejska pensja to dziś 3.000 euro. Kiedy do niej dojdziemy? Ale tak realnie, a nie na podstawie tego, co obiecują politycy? Nie mam dobrych wieści. Jak wynika z raportu firmy Grant Thorton średnią unijną pensję dostaniemy za ok. 50 lat, czyli w 2069 r. Niemcy dogonimy szybciej, bo już w 2057 r. (tam zarobki rosły ostatnio wolniej, niż unijna średnia).
Dodatkowe 4 mld zł na nasze zdrowie (ale wcześniej podwyżka u lekarza?)
Prezydent w lutym ręką (a właściwie podpisem pod ustawą) przeznaczył 2 mld zł na TVP, choć opozycja wzywała żeby pieniądze (w postaci rządowych obligacji) przeznaczyć na leczenie onkologiczne. W kampanii wyborczej prezydent wyciągnął wnioski i zaproponował nie 2 mld, ale 4 mld zł na stworzenie Funduszu Medycznego, z którego pieniądze będą przeznaczone na leczenie onkologiczne oraz chorób rzadkich nie tylko w Polsce, ale również za granicą. Projekt ustawy złożył w Sejmie tuż przed wylotem do USA na spotkanie z Donaldem Trumpem.
Pieniądze mają pochodzić z opłaty za wydanie przez wojewodę „opinii o celowości utworzeniu nowego podmiotu leczniczego”, a także z darowizn i dotacji budżetowych. Nie brzmi dobrze. Czy żeby otworzyć gabinet trzeba będzie za to zapłacić i w ten sposób złożyć się na pomysł prezydenta? Na razie mamy same niewiadome.
Prezydent chwali się, że w trakcie jego urzędowania wydatki NFZ wzrosły z 77 mld zł w 2015 r. do 104 mld zł w ubiegłym roku – naprawdę bez najmniejszej złośliwości, ale trudno się doszukać związku przyczynowo-skutkowego między wpływami ze składek od pracowników i dotacją budżetową do leczenia, a polityką głowy państwa.
Poza tym, gdy spojrzeć na ogólne wydatki budżetowe i wzrost PKB, to wzrost wydatków na ochronę zdrowia jest powodem raczej do tego, żeby chować głowę w piasek ze wstydu. Wydatki budżetowe wzrosły w latach 2015-2020 z poziomu 330 mld zł do 435 mld zł, czyli o 100 mld zł, a PKB Polski – wyrażony w dolarach – wzrósł z 477 mld dol. do 607 mld dol.
Tanie podróżowanie z Centralnego Portu Komunikacyjnego (o ile będzie kogo wozić)
Jest w tej sprawie podpisana przez prezydenta ustawa. Jeśli jesteś mieszkańcem Ursynowa, nie głosowałeś na Andrzeja Dudę (co jest bardzo prawdopodobne, bo to bastion prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego) i przeszkadzają ci latające nad głową samoloty, to mamy dobrą wiadomość – obiecana przez prezydenta Dudę budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego w Baranowie pod Warszawą wyprowadzi loty znad Warszawy i przeniesie nad mazowieckie łąki.
Koszt jest trudny do oszacowania i może wynieść 30-50 mld zł – razem z nowymi liniami kolejowymi i autostradami. Kto to sfinansuje? Prezes spółki CPK mówi, że jest zainteresowanie inwestorów branżowych i finansowych. Początek budowy jeszcze w tej kadencji, być może już za 3,5 roku. Oby tylko do tego czasu podniosły się z gruzów linie lotnicze i biznes turystyczny, bo inaczej mocarstwowe plany rządu staną się ryzykowną ruletką, w której gra się naszymi podatkami.
Jeśli plan się uda, to będziemy mieli pod nosem „centrum lotnicze”, z możliwością relatywnie taniego podróżowania po całym świecie dzięki narodowym liniom lotniczym i narodowemu portowi. Jeśli się nie uda, to będzie największa klęska Zjednoczonej Prawicy. A w każdym razie najdroższa. Radość mieszkańców Ursynowa może być więc przedwczesna.
O ile oczywiście zapaść w ruchu lotniczym i turystycznym wywołanym pandemią koronawirusa nie pokrzyżuje planów.
Czytaj też: A może… elektrownia atomowa zamiast przekopu mierzei i CPK? Oto jak może wyglądać rewolucja
Siedem życzeń, ale ile się spełni? A może lepiej niech się nie spełniają?
Nie wspominam w tym felietonie o największej obawie tych, którzy głosowali na Rafała Trzaskowskiego: że kolejne wybory – za trzy lata – będą już tylko „na niby”, czyli przykrywką dla rządów autorytarnych. Wielu wyborców, nieprzychylnych Andrzejowi Dudzie, śpiewa teraz piosenkę zespołu Kult: „Wolność? Po co wam wolność? Macie przecież tyle pieniędzy”.
Prezydent deklaruje, że wolności ograniczać nie chce, a pieniądze mają płynąć szerokim strumieniem do naszych kieszeni. Niestety, będzie się to odbywało kosztem wzrostu inflacji i coraz większych długów Polski. Za wszystkie obietnice – tak samo byłoby, gdyby wygrał Rafał Trzaskowski – zapłacimy sobie sami w postaci wyższych opłat (jeśli nie uda się podwyższyć podatki, to mogą pojawić się parapodatki) lub składek. Państwo, jak wiemy, nie ma własnych pieniędzy. Ma tylko nasze.
źródło zdjęcia: PixaBay/Kancelaria Prezydenta