W tym roku wszystkie rządy – także polski – prowadzą „akcję ratunkową” gospodarki według zasady, że wszystkie chwyty są dozwolone. Ale przyszły rok przyniesie już nowe zasady gry. Kurz walki o minimalizowanie skutków załamania gospodarczego opadnie, obudzimy się z niższym PKB, większym zadłużeniem państwa, z niższą kwotą wpłacanych do kasy państwa podatków i z napompowanymi transferami socjalnymi. W 2020 r. nikt nie patrzy na to, czy budżet państwa ma 50 mld zł, czy 150 mld zł deficytu. Ale w 2021 r. świat już zacznie się tym interesować. Kto zapłaci za akcję ratowania gospodarki?
W rządzie lada dzień zaczną się – o ile już nie trwają – prace nad budżetem na 2021 r. Niedawno był ogłaszany z wielką fetą budżet bez deficytu, ale teraz może być budżet z rekordowym deficytem. Komu rząd zabierze 500+, a komu podwyższy podatki? Jak bardzo zbiedniejemy?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Trwa walka o każde miejsce pracy. Niemal na pewno nie uda nam się uniknąć recesji – nasza gospodarka, czyli całkowita wartość wszystkiego, co produkujemy i wytwarzamy, zmaleje – według różnych szacunków – od 2% do 5%. Dobra wiadomość, jest, taka, że w przyszłym roku ma być odbicie, ale już będziemy startować z obniżonego pułapu. Bank Pekao w najnowszej analizie szacuje wzrost bezrobocia z obecnych 5% do 13% na koniec 2020 r.
Rząd pompuje w gospodarkę pieniędzy, mówiąc kolokwialnie,„ ile wlezie”. Tarcze antykryzysowe, tarcza finansowa – wszystko „na kredyt”. Tak robi teraz cały świat, ale nie każdy rząd – tak, jak nasz – dopuścił do przejedzenia w latach prosperity, jak obliczyliśmy, 90 mld zł z pieniędzy wydanych na świadczenia socjalne.
Brak poduszki finansowej się mści. Jak policzyli analitycy ING, tarcze antykryzysowe o większej wartości, niż Polska (w relacji do PKB) zaaplikowały rządy takich krajów, jak Węgry, czy Czechy. U nas program antykryzysowy wyniósł 11,3% PKB. A u naszych „bratanków” aż 13,6% PKB.
Rząd mknie na spotkanie ze ścianą – czyli z kryzysem. W tych okolicznościach jeszcze nie miał okazji się sprawdzić. Sierpień to miesiąc, w którym tradycyjnie do Sejmu trafia budżet na następny rok. Może być jeszcze kilkukrotnie zmieniany, ale to podstawa do oceny kondycji finansowej państwa. Budżet na 2021 r. będzie najtrudniejszym w historii: wysokie wydatki, niepewne wpływy, brak możliwości przewidzenia jak rozwinie się pandemia. Co się zmieni? I kogo to uderzy po kieszeni?
Czytaj też: Miło powspominać – jaki 2019 r. był dla naszych finansów?
Czytaj też: Było miło, ale się skończyło. Ministerstwo Finansów masakruje nam oprocentowanie. Obligacje skarbowe przestaną chronić przed (dużą) inflacją
Budżet na 2021 r. już się kroi. Jak go skroić, by utrzymać wiarygodność kredytową Polski?
Z pierwszych przymiarek wynika, że przewidywany poziom deficytu budżetowego wzrośnie z 0% (budżet bez deficytu) do 8,4% PKB (170-180 mld zł), a dług publiczny osiągnie wartość 55,2% PKB (co najmniej 1,15 bln zł). Rok temu prognozy mówiły o spadku do niecałych 43%. Zadłużenie Polski przed kryzysem przekroczyło już 1 bilion zł, a teraz będzie już tylko rosło.
Przekroczyło i świat się nie zawalił – oprocentowanie polskich obligacji jest niskie, a chętnych i tak nie brakuje. Nie musimy pożyczać w dolarach, jak kraje o niskiej wiarygodności płatniczej, zaś złoty co prawda się osłabił, ale nie jakoś drastycznie. Ot, powoli przyzwyczajamy się do płacenia 4,6 zł euro.
W tekście, który napisałem na samym początku kryzysu, jako jedną z podręcznikowych reakcji na załamanie gospodarcze wymieniłem obniżenie podatków i zwiększenie wydatków socjalnych. Rząd podatków na razie nie obniża, ani nie podwyższa, ale też nie decyduje o ograniczeniu transferów typu 500+, choć dochody w kasie państwa dramatycznie spadają. Deficyt budżetu państwa w okresie styczeń-marzec 2020 r. wyniósł 9,4 mld zł wobec 3,3 mld zł po lutym. A będzie coraz gorzej – przyznaje Ministerstwo Finansów.
Ale dopiero przyszły rok przyniesie już nowe zasady gry. Kurz walki o minimalizowanie skutków załamania gospodarczego opadnie, obudzimy się z większym o 150 mld zł zadłużeniem państwa, z niższą kwotą wpłacanych do kasy państwa podatków i z napompowanymi transferami socjalnymi. W 2020 r. nikt nie patrzy na to, czy deficyt budżetu państwa wynosi 50 mld zł, 100 mld zł, czy 150 mld zł. Ale w 2021 r. świat już zacznie się tym interesować. Drugiego takiego deficytu wierzyciele Polski już nam mogą nie wybaczyć. Ale może nie będą musieli?
Jak walczyć z kryzysem w 2021 r.? „Zasypać” go pieniędzmi, czy przechorować „po balcerowiczowsku”?
Są dwie metody walki ze skutkami kryzysu. Pierwsza to „zasypanie” go pieniędzmi wkładanymi do ręki konsumentom. Niech idą do sklepu i zrobią zakupy. Druga to obniżanie podatków, żeby więcej pieniędzy zostało w kieszeniach ludzi. Tyle, że na to wszystko trzeba mieć pieniądze. A w 2021 r. wejdziemy z niższym PKB (a więc mniejszą bazą podatkową), wysokim bezrobociem (wzrosną koszty finansowania zasiłków), wyższym zadłużeniem (więcej pieniędzy pójdzie na odsetki od długów).
I będziemy mieli dwa wyjścia. Albo dalej się zapożyczać, realizując jedną z tych dwóch antykryzysowych strategii (i przy okazji ryzykując zniszczeniem wartości polskiej waluty – mniej lub bardziej prawdopodobnym), albo spróbować zaplanować kasę państwa po „balcerowiczowsku”, czyli łącząc potrzeby wysokich wydatków z działaniami, które uwzględniają również interes tych, którzy mają oszczędności.
Ten ostatni patent oznacza, że z kryzysu będziemy wychodzili dłużej i „przechorujemy” go ciężej, ale z lepszymi widokami na dalszą przyszłość. Oto kilka decyzji, które – zdaniem think-tanku WISE-Europa i Fundacji Przyjazny Kraj – powinien podjąć minister finansów, żeby budżet mu się nie rozleciał, a wiarygodność kredytowa Polski nie poleciała w dół.
Po pierwsze: czas na podwyżkę VAT?
Pamiętacie, że VAT w Polsce został tymczasowo podwyższony w 2011 r. do 23%? Kolejne rządy wzbraniały się przed powrotem do poprzedniej stawki (22%), a tymczasem może czekać nas podwyżka i ujednolicenie stawki – np. do 25%. Podatek VAT to najważniejsze podatkowe źródło przychodów państwa. W słynnym „budżecie bez deficytu” na 2020 r. przychody z tego tytułu były zaplanowane na 200 mld zł, czyli dwa razy większym, niż dochody z CIT (podatek od firm) i PIT (podatek od dochodów osobistych) razem wzięte.
Podwyżka podatku VAT odbija się na cenach (nie ma bólu wynikającego z przelania pieniędzy do urzędu skarbowego jednego, konkretnego dnia), więc odium w tym wypadku nie spada na rządzących, tylko na „spekulantów”. A to zaleta nie do przecenienia z punktu widzenia władz każdego kraju, w którym mniej więcej połowa obywateli w ogóle nie wie skąd się biorą pieniądze w państwowej kasie.
Bolesna dla naszych portfeli byłaby zwłaszcza likwidacja preferencyjnych stawek 5% i 8%. Stawka 25% VAT objęłaby takie produkty, jak chleb, gotowe zupy, żywność dietetyczną, jedzenie dla niemowląt, pieluszki, książki czy gazety – te wszystkie produkty korzystają dziś z 5% stawki VAT. Oznacza to, że jeśli chleb kosztuje 2 zł netto, po podwyżce kosztowałby 2,5 zł.
W tym roku wpływy z VAT – jak pisałem wyżej – miały wynieść rekordowe 200 mld zł. Ile wyniosą? Nie wiadomo. Nadzieją rządu na „obronę” wpływów z VAT może być wysoka inflacja – wtedy wysokie ceny towarów, czyli „baza” do naliczanie podatku powodują, że wpływy rosną, nawet jeśli konsumenci mniej kupują.
———————
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach” i korzystaj ze specjalnych porad Macieja Samcika na kryzysowe czasy – zapisz się na newsletter i bądźmy w kontakcie!
———————
Po drugie: ograniczenia transferów socjalnych?
Roczny koszt programu „Rodzina 500+” dla wszystkich dzieci 40 mld zł. Kryzysowy budżet na 2021 r. – w którym dochody podatkowe zapewne będą mniejsze (choć to trochę zależy od skali podwyżki VAT-u) – może tego nie wytrzymać. Niewykluczone jest powiązanie programu 500+ z PIT-em – osoby o niskich dochodach dostawałyby dopłatę „do dzieci”, a zamożniejsi już nie. Problem w tym, że rząd Zjednoczonej Prawicy zawsze się szczycił, że nie dzieli dzieci na „lepsze” i „gorsze”. Ale mogłoby to być formalnie rozwiązanie tymczasowe, wprowadzone tylko na jeden rok.
Likwidacja 13. i 14. emerytury? W 2019 r. Sejm uchwalił ustawę o wypłacie emerytom trzynastej emerytury w zryczałtowanej kwocie 1100 zł brutto (940 zł netto). Trzynastą emeryturę dostają też renciści – roczny koszt dla budżetu – 10,7 mld zł. „Trzynastki” trafiły albo wkrótce trafią na konta emerytów. Co będzie w 2021 r.? Pierwotne plany mówiły nie tylko o 13. ale i 14. emeryturze i to w zwiększonej do 1.200 zł brutto kwocie. Sumaryczny koszt dla budżetu wyniósłby 20 mld zł. Tego wydatku raczej nie będzie.
Dodatkowe pieniądze z ograniczenia transferów socjalnych mogłyby pójść na inwestycje antykryzysowe, spłatę zadłużenia Polski albo na wspomaganie tych, którzy stracili pracę, by nie wpadli w strukturalne bezrobocie.
Po trzecie: zwiększenie podatku dochodowego dla dobrze zarabiających?
Pod koniec poprzednich wakacji rząd obniżył podstawową stawkę PIT z 18% do 17%. Obniżka objęła 25 mln Polaków, a średnio zostało nam w kieszeni więcej o 50 zł. W Polsce obowiązuje też podwyższona stawka 32%, ale płacą ją nieliczni. W dodatku łatwo „uciec” z niej w działalność gospodarczą lub kontrakt menedżerski opodatkowane stawką 19% (z możliwością wrzucania różnych wydatków w koszty, co często obniża efektywny podatek do ok. 15%).
WISE-Europa proponuje zrobienie porządku w podatku PIT i podatek liniowy – np. 30% od wszystkich dochodów. O ile mniej pieniędzy zostałoby w naszych portfelach? To zależy, bo według pomysłu podwyżka zostałaby zamortyzowana dużym podwyższeniem kwoty wolnej od podatku (obecnie 8.000 zł). Ulgi podatkowe? Do likwidacji.
Alternatywą dla tego pomysłu byłoby zwiększenie progresji podatkowej, np. wprowadzenie jeszcze jednej stawki podatkowej, np. 40% lub więcej. Tyle, że doświadczenia z omijaniem przez podatników stawki 32% nie zachęcają. Pomysł z wprowadzeniem podatku liniowego amortyzowanego bardzo wysoką kwotą wolną od podatku (czyli ci, którzy zarabialiby minimalną krajową, mieliby dużą część dochodów w ogóle nieopodatkowaną) wydaje się być skuteczniejszym sposobem wprowadzenie cienia równowagi do budżetu państwa w 2021 r.
Po czwarte: koniec z przywilejami emerytalnymi?
Kolejna propozycja – być może przy okazji kryzysu udałoby się też uporządkować system emerytalny i zlikwidować przywileje górników i mundurowych. Brzmi drastycznie i podniosą się znane od lat argumenty, że żaden górnik nie da rady pracować do 65 lat pod ziemią (co jest prawdą) i że do policji nie będzie chętnych, jeśli trzeba będzie pracować tam dłużej niż obecne 25 lat.
Kryzys jest najlepszym czasem na takie decyzje. Dziś ok. 90 zł z kieszeni każdego podatnika wędruje na wcześniejsze emerytury górników. Koszt zniesienia przywilejów emerytalnych rozłoży się w czasie, a prognozy dotyczące wpływów podatkowych na przyszły rok to jak wróżenie z fusów, gdy nie wiemy, jakie będzie następny miesiąc.
Budżet rozsądny, czy „kryzysowy”? W 2021 r. spróbujemy już się bardziej nie zadłużać?
W tym roku deficyt budźetu państwa – nawet jeśli wyniesie 160-170 mld zł – pokryjemy dodatkowym długiem. Obliczyliśmy, że lekką ręką i bez poważniejszych konsekwencji polski rząd mógłby pożyczyć w tym roku 150 mld zł.
Nie wiadomo czy byłby popyt na aż tak duże emisje, ale zawsze mogą pomóc państwowe banki (kupując obligacje za pieniądze „zaparkowane” przez klientów w depozytach), albo bank centralny. NBP „wydrukował” kilkadziesiąt miliardów złotych, za które skupuje z rynku obligacje, zaś ich dotychczasowi posiadacze, głównie banki, „uwalniają” kapitał potrzebny do kupowania nowych obligacji, emitowanych przez rząd.
Na przeszkodzie w zadłużaniu się stoi 60% – procentowy próg konstytucyjny. Tyle może wynieść maksymalna relacja długu do PKB. Inne kraje nie mają takiego bezpiecznika i mogą zadłużać się w nieskończoność, np. w Niemczech w zeszłym roku dług publiczny wyniósł ponad 60%, na Węgrzech 70%, we Włoszech 130%, ale w Czechach już tylko 33%.
Na razie wydaje się, że rząd będzie w stanie „zmieścić się” w konstytucyjnym limicie 60%, skoro nawet dodatkowe „wydrukowanie” lub pożyczenie 150 mld zł nie zbliży nas do przekroczenia tego progu, a jedynie osiągnięcie 55% relacji długu do PKB. Jest tylko jeden problem – skoro wartość naszego PKB spadnie, to ta relacja błyskawicznie wzrośnie, nawet jeśli rząd przestałby się zadłużać.
Dużo poważniejszym pytaniem jest to o deficyt budżetu w 2021 r. Jakie będą wpływy podatkowe? Czy na tyle solidne, by można było spłacić część nadmiarowego długu? Zapewne nie. Ale może przynajmniej na tyle dobre, by nie ciąć wydatków socjalnych? Jest też trzecia opcja – że rząd będzie postępował w myśl zasady „hulaj dusza, piekła nie ma” i także w budżecie na 2021 r. pozwoli sobie na wysoki deficyt. Pytanie jak zareagują na to wierzyciele Polski i jak będzie wyglądała wartość złotego.
————————————-
POSŁUCHAJ: NAJNOWSZY ODCINEK PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
Kliknij baner lub wejdź w ten link, aby posłuchać
————————————-
źródło zdjęcia: YouTube/KPRM