Uber poinformował, że obniża ceny przejazdów w Warszawie. Rzecz jest o tyle niespodziewana, że ostatnio amerykańska firma raczej była skłonna stawki podwyższać, niż obniżać. Wprowadzała też różne obostrzenia dla klientów (np. dotyczące płatności i czasu oczekiwania kierowców). Poza tym – jak już kiedyś liczyłem – nawet dotychczasowe stawki, po uwzględnieniu kosztów wynikających z eksploatacji samochodów, są na pograniczu opłacalności z punktu widzenia kierowców. O co więc tutaj chodzi?
Tymczasem Uber w Warszawie oferuje teraz stawkę w wysokości zaledwie 1 zł za kilometr i 0,35 zł za minutę jazdy (było 1,30 zł za kilometr plus 0,25 zł za minutę jazdy). Do tego 3 zł opłaty początkowej (było 4 zł). To oznacza, że przeciętny, pięciokilometrowy kurs, trwający 8 minut będzie kosztował 10,8 zł zamiast dotychczasowych 12,5 zł. Obniżka wyniesie co najmniej 10%.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Uber zaczyna wojnę cenową? A może to tylko… złudzenie optyczne?
Dlaczego Uber zdecydował się na ten krok? Czy nie obawia się, że straci przez to część kierowców, którzy nie będą chcieli mniej zarabiać? Czy nie obawia się, że kierowcy będą częściej odrzucać krótkie kursy, albo takie, w których czas dojazdu do klienta jest dłuższy, niż 2-3 min.? Mam trzy hipotezy.
Po pierwsze: ekspansja usługi Lite we FreeNow i konkurenta Bolt. Na początku roku największy taksówkowy konkurent Ubera, firma MyTaxi, wprowadziła na rynek usługę Lite, czyli promocyjne przejazdy po sztywnej, zbliżonej do Ubera cenie. MyTaxi zmienił nazwę na FreeNow, ale usługa Lite została i w większości przypadków jest tańsza, niż przejazd Uberem na tej samej trasie. Według danych FreeNow firma urosła w ciągu ostatniego roku dwukrotnie jeśli chodzi o liczbę zrealizowanych przejazdów.
Czytaj też: MyTaxi ogłasza sukces usługi Lite i zmienia nazwę na FreeNow. Co dalej?
W Warszawie rozpycha się też – również tańszy od Ubera – inna parataksówkowa aplikacja, Bolt. Ona również miała ostatnio ceny o 10-15% niższe od Ubera. O ile w przypadku FreeNow dużą wadą pozostaje liczba dostępnych samochodów (często trudno zamówić auto z czasem dojazdu do 3 min.), o tyle Bolta jest wszędzie pełno. Krótko pisząc: Uberowi trudno rosnąć mając co najmniej dwóch tańszych konkurentów. I dlatego zaczął kolejną odsłonę wojny cenowej.
Po drugie: sprawdzenie „odporności” kierowców-imigrantów na wyciskanie. Uber ma nad korporacjami taksówkowymi przewagę w postaci niskiego kosztu siły roboczej. Przeciętnemu kierowcy po zapłaceniu za używanie samochodu i uberowej prowizji zostaje 5-6 zł za godzinę pracy. Ale w Uberze pracuje sporo imigrantów ze Wschodu i z Azji. Oni często nie mają wyjścia. Skoro pracowali za 5 zł za godzinę, to może jak się ich dociśnie butem, to będą pracowali też za 4 zł?
Czytaj też: Czy Uber to finansowe niewolnictwo? Liczę „kurs sprawiedliwy”!
To oczywiście finansowe niewolnictwo, ale Ubera – w odróżnieniu od konkurentów – może być na nie stać. Więc dlaczego miałby tego nie wykorzystać? Zbliża się styczeń, gdy wejdzie w życie ustawa „Uber Lex”, zacieśniająca nieco warunki działania amerykańskiej aplikacji. Być może zdecydowano, że trzeba zrobić ostateczny „skok” i przyzwyczaić do usług Ubera jak najwięcej Warszawiaków, wykorzystując wszystkie przewagi nad taksówkami, póki jeszcze można.
Po trzecie: złudzenie optyczne. Uber co prawda mocno obniżył stawkę kilometrową, ale jednocześnie podwyższył komponent opłaty za czas przejazdu. Niewykluczone, że analitykom w Uberze wyszło, że w ostatnich miesiącach samochody częściej stoją w korkach i należy ten fakt wykorzystać, fundując klientom pozorny spadek ceny przy zachowaniu rzeczywistej rentowności na dotychczasowym poziomie.
Każdy kurs jest inny, ale jeśli przejadę np. 10 km przez 10 min, to przy nowych stawkach zapłacę 16,5 zł (3 zł na start, 10 zł za kilometry i 3,5 zł za czas). Ale jeśli te same 10 km przebędę w 20 min – co w Warszawie nie jest rzeczą niemożliwą – zapłacę już 20 zł (3 zł na start, 10 zł za kilometry i 7 zł za czas). Przy „starych” cenach przy bezkorkowej jeździe zapłaciłbym 19,5 zł (4 zł na start, 13 zł za kilometry i 2,5 zł za czas).
Jak widać, nowy cennik przy jeździe w korkach – czyli sytuacji typowej w największym w Polsce mieście – wcale nie musi oznaczać niższych cen. Oczywiście, od strony marketingowej Uber będzie pozycjonował się jako najtańszy przewoźnik (tylko 1 zł za kilometr!), co napędzi mu trochę klientów-studentów i innych wrażliwych cenowo.
Czytaj też: Austriackie gadanie, czyli co uwiera Ubera, a co taksówkarza. Pojechałem do Austrii i sprawdziłem
Uber nie wygra tylko niską ceną
O tym, czy ruch Ubera przyniesie jakieś zmiany na rynku przewozów przekonamy się za kilka miesięcy. Jeśli tak – podobne korekty cen zapewne zobaczymy w innych miastach. Jeśli nie – Uber za jakiś czas ceny znów podwyższy.
Ale o jego sukcesie będzie w dłuższym terminie decydowało co innego: czy będzie w stanie zaoferować w ramach swojej aplikacji podróż „wielofunkcyjną”. Już od kilku tygodni można w aplikacji Uber zamawiać hulajnogi Lime, a firma zapowiada, że będą i bilety na komunikację miejską.
Czytaj więcej: Uber rozpycha się w Krynicy. Obiecuje włodarzom miast, że pomoże im w eko-rewolucji
Uber ma dziś najbardziej ergonomiczną aplikację do zamawiania przejazdów, a jego samochody zwykkle przyjeżdżają po pasażera najszybciej, ale trzeba pamiętać, że komfort jazdy rzadko kiedy dorównuje temu w taksówce. Ceny bywają dość kapryśne, no i coraz częściej to klient musi dostosowywać się do wymagań aplikacji, a nie ona do potrzeb pasażera (np. proponowane przez kierowców punkty odbioru).
Czytaj też: Nibytaksówka jak sklep na kółkach? Uber uruchomił aplikację do dużych zakupów w podróży