W ostatnich tygodniach sporo miejsca poświęcono w mediach wyrokowi w procesie przeciwko bankowi ING o kredyt indeksowany do franka szwajcarskiego. Wyrok jest reklamowany jako „pierwsze prawomocne unieważnienie kredytu frankowego”. Nie lubię gier do jednej bramki, więc postanowiłem poczekać z opinią do publikacji uzasadnienia. A to właśnie się pojawiło.
Czy wyrok rzeczywiście jest rewolucyjny i wyznaczy linię orzeczniczą, która położy banki pokotem? Czy sędzia przedstawił wykładnię, która stanowi wyłom w dotychczasowym pojmowaniu kredytów indeksowanych do franka szwajcarskiego? I najważniejsze: czy to przełom, który może zwiększyć szanse kredytobiorców „uwięzionych” w kredytach frankowych?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Franki wyszły im bokiem. Więc zaskarżyli kredyt
Konflikt dotyczył relatywnie niewielkiego, wartego 150.000 zł kredytu indeksowanego do franka szwajcarskiego, który małżeństwo ze Śląska zaciągnęło w banku ING w 2008 r., czyli w najgorszym możliwym momencie. Kredytobiorcy wytrzymali z frankiem do 2015 r., a wtedy złożyli pozew, zarzucając bankowi, że wpisał do umowy nielegalną klauzulę.
W pierwszej instancji poszło gładko: sąd uznał, iż zaszła „nieusprawiedliwiona dysproporcja praw i obowiązków” konsumenta i banku. Ten ostatni przyznał sobie prawo do jednostronnego regulowania wysokości rat poprzez uzależnienie kursu według którego przeliczał raty od wskazań swojej własnej tabeli kursowej.
Według sądu pierwszej instancji „wyeliminowanie klauzul waloryzacyjnych nie zmienia charakteru łączącej strony umowy, a prowadzi do zaprzestania waloryzacji”. Czyli umowa ma być realizowana zgodnie z zasadą nominalizmu – czyli ma nastąpić zwrot kredytu w wysokości nominalnej w określonych terminach i z określonym w umowie oprocentowaniem. Raty, które pobrał bank do tej pory zostały uznane za bezpodstawne wzbogacenie.
To było typowe „odfrankowienie” kredytu – umowa zostaje bez zmian, natomiast kredyt ma być spłacany w złotych przy zastoxowaniu „frankowej” stopy procentowej. Bankowi prawnicy puknęli się w czoło i złożyli odwołanie od wyroku. Główny punkt ich ataku: naruszenie art. 65 Kodeksu cywilnego – przekształcenie kredytu frankowego w złotowy jest niezgodne z wyrażoną w umowie wolą stron, które ustaliły, iż kredyt ma być waloryzowany.
W apelacji sąd mocno namieszał. Przyznał rację klientom, ale z zupełnie innym uzasadnieniem. Uznał, że sama klauzula przeliczeniowa nie jest abuzywna, bo została uzgodniona indywidualnie (klienci sami poprosili o zmianę w umowie i wprowadzenie do niej franków), ale postanowienia dotyczące działania tej klauzuli są nietransparentne.
A więc: klauzula indeksacyjna zostaje, ale bez miernika, który pozwoliłby na jej stosowanie. Skoro klauzula indeksacyjna nie wypadła, to sąd odwoławczy nie mógł przekształcić umowy w złotową. Zaczął się więc zastanawiać co dalej. I znalazł cztery opcje:
- dalsze obowiązywanie umowy bez abuzywnego zapisu (o ile po kastracji to możliwe)
- zastąpienie go przepisem dyspozytywnym prawa krajowego (o ile taki istnieje)
- orzeczenie nieważności umowy
- zostawienie umowy bez zmian (gdyby nieważność wiązała się z drastycznie niekorzystnym dla klienta wynikiem).
Dwie pierwsze opcje odpadły, a ponieważ klienci zgodzili się na unieważnienie umowy (czyli odpadł też wariant czwarty), więc sąd tak właśnie uczynił. Efektem ma być zwrócenie przez klientów startowej wartości kredytu (150.000 zł, znacznie mniej, niż wynosi obecne saldo długu zaciąganego przy kursie franka ok. 2 zł) po potrąceniu rat zapłaconych bankowi. Bank zaś ma zwolnić hipotekę mieszkania.
W uzasadnieniu wyroku nie znalazłem żadnej prawniczej innowacji – sąd poszedł ścieżką udeptaną już w innych wyrokach (przeważnie nieprawomocnych). Nie jest to pierwszy prawomocny wyrok dotyczący indeksacji, ale większość poprzednich zapadała w sprawach mających dodatkowe „smaczki”. Tu mamy orzeczenie kończące w całkiem „normalnej” sprawie.
Czytaj też: Nowy patent w wojnie o franki. Klienci w sądach grają va banque i czasem wygrywają
Czytaj też: Mec. Robert Mazur o tym dlaczego sądy przestają lubić banki
Kredyt waloryzowany, czyli „coś dziwnego”. Sześć wariantów sądowych
Wyroki, w których sądy uznają kredyt frankowy za „coś dziwnego”, powoli przestają być czymś sensacyjnym. Najbardziej radykalna opcja sądowa to tzw. drugi przewrót kopernikański.
Sąd w Toruniu stwierdził, że kredyt walutowy to taki, który jest wypłacany i spłacany w złotych (innej definicji nie ma w prawie). A jeśli klient spłaca kwotę inną, niż nominalna wartość kredytu, to to nie jest kredyt (I C 916/16). Tekst o tym czytaj pod tym linkiem
Czytaj też: To nie przypadek, sąd znów unieważnił kredyt frankowy
Czytaj też: Ten sędzia w sprawie franków zmiażdżył nawet Sąd Najwyższy
Potencjalnych sądowych dróg walki o wyplątanie się z umowy frankowej jest multum, ale dziś w większej liczbie wykorzystywane są dwie A konkretnie?
- unieważnienie kredytu ze względu na abuzywność klauzuli waloryzacyjnej i niemożność jej zastąpienia
- uznanie abuzywności klauzuli waloryzacyjnej, ale utrzymanie „frankowości” kredytu (próba znalezienia innego sposobu przeliczania, czasem karkołomna)
Trzy dość modne ongiś opcje, ale dziś zdecydowanie wychodzące z mody to:
- zakwestionowanie umowy na polu nielegalnej waloryzacji (kredytu nie można jednorazowo waloryzować oprocentowaniem i kursem walutowym). Waloryzacja – zgodnie z definicją – nie może przynosić takich efektów, jakie przyniósł drożejący frank – czyli niczym nieskrępowanego wzrostu raty i długu. Poza tym nie można waloryzować kredytu podwójnie – oprocentowaniem zmiennym (chroni przed inflacją) i kursem walutowym.
- ograniczenie roszczeń klientów do zwrotu spreadów (cała umowa zostaje ważna, zaś abuzywność klauzuli spreadowej powoduje tylko zmianę kursu spłaty z ustalanego przez bank-kredytodawcę na kurs NBP).
- wszystko zostaje po staremu, kredyt jest legalny, klient bierze całą odpowiedzialność za różnice kursowe (takiego wyroku w sprawie frankowej ostatnio już się nie widuje).
Czytaj: Odważne spojrzenie sądu na waloryzację. Jeśli ten wyrok się utrzyma…
Nieważna umowa frankowa? To wciąż sądowa ekstrawagancja
Nawet jeśli uznamy wyrok w sprawie ING za pewnego rodzaju precedens to wiele jeszcze brakuje, by odwrócić bieg rzeki. W najważniejszych wyrokach sądów – i to nawet tych dość świeżych – koncepcja bezwzględnego unieważniania umowy nie jest jeszcze brana pod uwagę.
Nie tak dawno Sąd Najwyższy zastanawiał się po jakim kursie powinny być przeliczane kursy w sytuacji, gdy klauzula przeliczeniowa wypadła z umowy. „Najwyższemu” nawet przez myśl nie przeszło, że mógłby po prostu uznać umowę za niewykonalną.
Z kolei rok temu Sąd Okręgowy, rozpatrując odwołanie mBanku w sprawie pierwszego „odfrankowania” kredytu, przyznał, że umowa po części jest źle skonstruowana. Powiedział, że postanowienia uzależniające wysokość raty od tabel kursów walut obcych publikowanych przez mBank są abuzywne, a więc nie wiążą klienta.
Ale jednocześnie stwierdził też, że nie można podważyć charakteru kredytu jako waloryzowanego kursem franka szwajcarskiego. A więc: konkretny model ustalania raty klienta był zły, ale nie oznacza to, że klient jest zwolniony z obowiązku spłacania kredytu jako waloryzowanego kursem obcej waluty.
Bank Millennium niedawno informował, że do tej pory nie przegrał prawomocnie żadnego procesu o indeksację lub waloryzację kredytu walutowego. mBank poinformował mnie, że z dotychczas zakończonych prawomocnymi wyrokami spraw na tle klauzul waloryzacyjnych korzystnie dla banku zakończyło się 75% (prawdopodobnie mówimy o kilkunastu wyrokach, ale tej liczby nie udało nam się oficjalnie potwierdzić).
Czy wyrok w sprawie przeciwko ING to wydarzenie, po którym wszyscy sędziowie zaczną patrzeć na kredyty frankowe w inny sposób, czy raczej „wybryk”, który pozostanie jednym z nielicznych na sądowym „rynku”? Cóż, trudno powiedzieć, że spojrzenie sędziego w sprawie ING było radykalne, w takiej Hiszpanii byłoby uznane za całkiem normalne. Ale tu jest Polska.
Czytaj też: TSUE odpowiedział na trzy ważne pytania o franki. Ważne dla polskich kredytobiorców!
Czy wykształci się jakaś linia orzecznicza? Niekoniecznie
Tak się składa, że czytam właśnie książkę „Bankowe kredyty waloryzowane do kursu walut obcych w orzecznictwie sądowym”, którą napisało dwóch prawników z „Laboratorium Prawa i Gospodarki” Michał Jabłoński i Krzysztof Koźmiński, a wydał Wolters Kluwer. To bardzo pouczający podręczniko-przewodnik po dotychczasowych wyrokach sądów w sprawach frankowych. Autorzy przechodzą przez wszystkie argumenty występujące w tych procesach i analizują komu sądy przyznawały rację.
„Generalnie obraz pola bitwy jest następujący: we wszystkich badanych obszarach z wyjątkiem orzeczeń dotyczących ubezpieczenia niskiego wkładu własnego większość spraw wygrywają banki-kredytodawcy. Stwierdzenie to nie świadczy o jakiejś zdecydowanej przewadze banków. Proporcje spraw wygranych i przegranych przez obie strony są zbliżone”
Prawnicy są sceptyczni co to tezy, że powstanie jakaś „linia orzecznicza”, która stanie się obowiązujacym nieformalnie standardem dla wszystkich sędziów. Ich zdaniem materia jest zbyt zróżnicowana, wzorców umów i okoliczności szczególnych jest zbyt wiele, byśmy się doczekali „standardu”. Zwłaszcza gdyby ów standard miał dotyczyć orzekania nieważności umów.
Czytaj też: Przegląd wyroków w sprawie franków. Od Sasa do lasa
„Tego rodzaju kredyty nie są po prostu niezgodne z prawem, a obecność w nich – niekiedy – klauzul abuzywnych nie daje podstaw do podważania ważności umowy. Zdarzają się oczywiście pojedyncze rozstrzygnięcia, w których sąd uznaje wadliwość postanowień umownych w stopniu na tyle rażącym, że prowadzi to do uznania jej nieważności, lecz są to przypadki jednostkowe”.
– czytam we wnioskach z analizy wszystkich zapadłych do tej pory wyroków sądowych w sprawie franków oraz ich uzasadnień. O tyle się z nimi nie zgadzam, że dotyczą przeszłości, a sądy z miesiąca na miesiąc zdają się być bardziej prokonsumenckie. Coraz częściej sędziowie dochodzą do wniosku, że jednak nie ma możliwości wykonywania umowy, z której wypada klauzula przeliczeniowa bądź jej część.
Bój o kosekwencje abuzywności. I o automatyzm
I to właśnie skutków abuzywności będzie dotyczył w najbliższych miesiącach największy bój między prawnikami banków i kredytobiorców. A także tego, czy tę abuzywność sądy będą orzekały niejako „automatycznie” – czyli po prostu sprawdzając czy treść klauzuli jest taka sama, jak wcześniej zakwestionowanych – czy też będą każdorazowo badały okoliczności zawarcia umowy i jej szczegóły.
„Oceniając indywidualną umowę trzeba zawsze zbadać okoliczności zawarcia tej umowy i przesłankę rażącego naruszenia interesów klienta. To, że jakaś klauzula narusza interesy konsumentów nie oznacza, że w danej umowie bank naruszył rażąco interesy konkuretnego klienta. Sąd może wziąć pod uwagę okoliczności zawarcia umowy, np. to, że klientowi proponowano w pierwszej kolejności kredyt złotowy. Sądy orzekały ostatnio, iż kredytobiorca powinien udowodnić, że jego interes został naruszony w stopniu rażącym”
– przedstawiał mi niedawno bankową wizję świata mec. Krzysztof Gajewski z kancelarii WMG. Czy bój o rząd sądowyh dusz wygrają bankowcy czy kredytobiorcy dowiemy się niebawem, bo 2018 r. powinien przynieść przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście prawomocnych wyroków w sprawach frankowych. I wiele się zacznie wyjaśniać.
Czytaj też: Nowy wytrych bankowców w sprawach frankowych, czyli odsetki ustawowe
zdjęcie tytułowe: Witwiccan/Pixabay