W Warszawie można już wynająć na minuty elektryczne hulajnogi firmy Lime (jak limonka). Jest ich na ulicach chyba setka. Cena jest niewiele mniejsza od wynajmu skutera elektrycznego, ale można (teoretycznie) jeździć po chodnikach. Ci, którzy wolą trzymać się czterech kółek mogą na elektrycznej modzie zarobić – za ładowanie hulajnogi można dostać nawet 300 zł dziennie.
Rośnie wybór pojazdów, które mają służyć do poruszania się fanom ride-sharingu, czyli wynajmu środków transportu na minuty. Do samochodów (4Mobility, Trafficar, Panek), skuterów (Blinkee, JedenSlad), dołączyły hulajnogi. Taką usługę uruchomiła amerykańska firma Lime, w którą zainwestowały takie potęgi jak Google, czy Uber.
- Kiedy warto zmienić sprzedawcę energii? Komu to się może opłacić? I czy teraz – mimo zamrożenia cen – może być na to dobry moment? Licytacja rusza [POWERED BY RESPECT ENERGY]
- Gdy domowy budżet się nie spina, trzeba nad nim popracować. Oto pięć sposobów na zwiększenie dochodów i pięć na ograniczenie wydatków! [POWERED BY RAIFFEISEN DIGITAL BANK]
- Świat stał się wyjątkowo niestabilny. Czy to powinno wpłynąć na nasze plany… emerytalne? Jak powinna wyglądać Twoja globalna emerytura? [POWERED BY SAXO BANK]
Na razie hulajnogi pojawiły się w Warszawie i we Wrocławiu i prawdopodobnie za chwilę będą też w innych miastach. Działa to to podobnie jak inne usługi ride-sharingu, czyli ściągamy aplikację, rejestrujemy się w niej, wprowadzamy dane karty płatniczej, po czym zasilamy swoje konto w systemie Lime. Kwota minimalna zasilenia to 50 zł – dość słono jeśli ktoś chciałby wziąć taką hulajnogę tylko na spróbowanie. W praktyce jazda sprawia taką frajdę, że 50 zł zniknie w mgnieniu oka.
Czytaj też: W co gra Uber, gdy wystawia cenę przejazdu? Ta odpowiedź firmy na reklamację klienta zwala z nóg
Pierwsza przygoda z Lime. Gdzie jest gaz?
W aplikacji Lime najpierw zobaczymy mapę miasta, na której są zaznaczone hulajnogi. Niestety, nie możemy ich „zarezerwować”, przy wynajmie obowiązuje zasada „kto pierwszy ten lepszy” – czyli zanim weźmiemy hulajnogę, ktoś może nam ją „podprowadzić”. No risk, no fun. Przy każdym znaczku hulajnogi na mapie jest wskaźnik naładowania baterii – to może być istotna informacja (za chwilę o tym dlaczego).
Hulajnogi porozrzucane są prawie po całym mieście, w różnych dzielnicach. Znaleźć je można w najmniej oczekiwanych miejscach – na trawniku, pod sklepem, na przystanku, w bramie, itp. Przy „pojeździe” skanujemy przy pomocy aparatu kod QR, dostajemy krótki wyciąg z regulaminu i potwierdzamy, że śmigamy na własną odpowiedzialność.
Z lewej strony manetka hamulca, z prawej gazu, dzwonek i w drogę. Prędkość maksymalna: 25-27 km/h (nie można się rozpędzać z górki). Trzeba tylko pamiętać o balansie ciała. Gdy jesteśmy u celu, klikamy w aplikacji „zakończ” i już po wszystkim.
Na hulajnogę wszedłem pierwszy raz od ćwierćwiecza. Wrażenia z jazdy były rewelacyjne – przyspieszenie, hamowanie, wiatr we włosach. Cała frajda trwała jednak krótko, jakieś 7 minut, bo po tym czasie hulajnoga się rozładowała, mimo, że wskaźnik przy rezerwacji pokazywał dwie na trzy kreski (przy pełnym naładowaniu teoretycznie można przejechać nawet ok. 40 km).
W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego jak zakończyć „najem” i zostawić hulajnogę w bezpiecznym miejscu, na nóżce. Nie wiem czy to kwestia intensywnej jazdy, a może słabej baterii?
Aplikacja w powijakach, czyli błąd na błędzie
Inne minusy? Znalezienie mojej pierwszej w życiu hulajnogi elektrycznej na wynajem zajęło jakieś 45 minut. Byłem w trzech lokalizacjach, gdzie według mapy powinna na mnie czekać Lime-S (tak się dokładnie nazywają), ale ich… nie było.
Hulajnogę trudno znaleźć, nie jest tak duża jak rower i może być schowana. Można w aplikacji włączyć opcję dzwonka, żeby hulajnoga zadryndała donośnie i pokazała gdzie się ukrywa. Mi to nie pomogło – sprzętu nie było tam, gdzie powinien być. Istnieje opcja, że ktoś go sobie przywłaszczył, np. „zaparkował” na swojej posesji – możemy to zgłosić poprzez aplikację. Jednak jakie są tego skutki – nie wiadomo.
Poza tym widać, że usługa była wprowadzana w pośpiechu – nie ma regulaminu w języku polskim, a cennik w smartfonie (system iOS) nie wyświetlał się. Na razie jedyny regulamin to ten, który wyświetla się tuż przed potwierdzeniem wypożyczenia, czyli, że:
- trzeba mieć kask
- nie można jeździć po chodniku
- nie można rozpędzać się z górki
- wymagane jest prawo jazdy
- trzeba być pełnoletnim
Nie wiem skąd pomysł na obowiązek posiadania prawa jazdy. Na szczęście, w przeciwieństwie do car-sharingu, firma nie wymaga od nas przesłania zdjęcia dokumentu…
Czytaj też: Oto idea. Zamiast kupować auta możesz je… wynająć. Sprawdzam ofertę Idea Banku
Co wybrać – rower, skuter, czy hulajnogę?
Czy elektryczne hulajnogi to alternatywa dla autobusu? Roweru? Skutera elektrycznego? Wszystko zależy od ceny, a ta jest wygórowana, niewiele mniejsza niż w przypadku skutera.
Za wypożyczenie hulajnogi płacimy za każdym razem 2 zł na start i 50 groszy za każdą rozpoczętą minutę jazdy. Ceny za skuter elektryczny są niewiele wyższe: w sieci Blinkee – 59 groszy za minutę, a dla studentów 50 groszy za minutę jazdy.
W sieci Jeden Ślad, która jeździe m.in. w barwach banku ING, cennik jest bardziej zawiły. Na przykład 49 zł na start opłaty weryfikacyjnej, która daje nam prawo do 60 minut jazdy skuterkiem przez 14 dni. Jeśli śmiganie między stojącymi w korku samochodami nam się spodoba i zdecydujemy się trwać przy tej usłudze dostajemy dodatkowe 150 minut.
Potem jeśli skuter użytkujemy w systemie miesięcznego abonamentu to mamy do wyboru trzy opcje:
- 89 zł miesięcznie/20 minut dziennie i 45 groszy za minutę poza pakietem
- 59 zł miesięcznie/100 minut na cały miesiąc 39 groszy za minutę poza pakietem
- 69 groszy za minutę – bez opłat miesięcznych
Ile kosztowałby przejazd skuterem (po ulicy), a ile hulajnogą (po chodniku)? Trudno porównywać, bo to kwestia subiektywna – jeden wciśnie manetkę do oporu, przejedzie na czerwonym, będzie krzyczał „z drogi śledzie” i dojedzie na miejsce w 6 minut. Ktoś w inny o dystyngowanym stylu jazdy będzie potrzebował 10 min.
10 minut jazdy hulajnogą to koszt 7 zł (2 zł na start+5 zł 10 minut). Skuterem to może być (w opcji bez abonamentu) 6,9 zł. Który pojazd zrobi w tym czasie więcej kilometrów? Obstawiałbym, że jednak skuter, ale tylko w przypadku doświadczonego kierowcy, który sprawnie lawiruje między samochodami.
Czytaj też: Oni odetną prąd car-sharingowi? Warszawę i kraj zaleją… skutery na minuty. Ja już jeździłem
Czytaj też: Duży ubezpieczyciel wprowadza auta zastępcze w car-sharingu! Dostaniesz ponad 100 zł dziennie, na zawsze
Lime kontra Veturilo
Hulajnoga jest absurdalnie droga w porównaniu do warszawskiego systemu wypożyczalni rowerów Veturilo. Za wypożyczenia roweru do 20 minut nie płacimy nic. A od 21 do 60 minut – 1 zł. Jeśli nie chcemy się przemęczać możemy wziąć rower elektryczny (fakt, że takich stacji jest mało, ledwie 10). Cena? 6 zł do 60 minut.
Niektórzy wolę cztery kółka i „pancerz” z blachy niż dwa koła i za nic w świecie nie wsiądą na motocykl, czy skuter, który jeździ po ruchliwych ulicach miasta. Dla nich opcja wypożyczenia skutera elektrycznego, czy roweru nie jest zapewne sensowna. Za to hulajnogi – zapewne już tak. Mimo, że cena jest zbliżona do wypożyczenia skutera, to jednak można teoretycznie jeździć nią po chodniku.
Dlaczego teoretycznie? Bo prawo i tym razem nie nadążyło na zmieniającym się światem – ścieżki rowerowe są dla rowerów, ulice dla ruchu kołowego, chodniki dla pieszych, a hulajnogi? W praktyce, z tego co zauważyłem, panuje wolna amerykanka – użytkownicy jeżdżą wszędzie – po ścieżkach, po ulicach i po chodnikach.
W USA sukces elektrycznych hulajnóg był na tyle ogromny, że niektóre miasta wprowadzają ograniczenia w ruchu, bo ci, którzy na nich jeżdżą, zachowują się jak piraci drogowi. Często dochodzi do potrąceń pieszych, a i sami użytkownicy wpadają pod samochody.
Czytaj też: Startuje dostawczy carsharing IKEA. Ale auta nie zostawisz gdzie chcesz. Kto na to pójdzie?
Złoty interes na hulajnogach, czyli praca po godzinach
Hulajnogi elektryczne muszą być ładowane. Kto się tym zajmuje? Otóż sami użytkownicy i w dodatku dostają za to pieniądze. Polega to na tym, że rejestrujemy się oddzielnym kontem jako tzw. juicer – z angielskiego „wyciskacz soku”, w tym przypadku z „limonek”. Juicer dostaje kilka podłączanych do domowego kontaktu ładowarek, którymi zasila hulajnogi.
Taki ktoś po godz. 21 wsiada w samochód, robi objazd po okolicy i zabiera hulajnogi do domu, gdzie ładuje je z gniazdka, a rano ponownie rozstawia w miejscach sugerowanych przez aplikację. Juicer pracuje jak kierowca Ubera – kiedy najdzie go ochota – widzi na mapie hulajnogi i proponowane stawki za ich naładowanie do pełna – mniej więcej to 20 zł – im późniejsza pora i słabsza bateria, tym cena wyższa, np. 25 zł.
Wynagrodzenie przelewane jest gdy uzbiera się większa kwota – mniej więcej po tygodniu. Wymagana jest działalność gospodarcza, ale jeśli ktoś nie jest firmą to znajdą się pośrednicy – Limepartner.pl.
Czytaj też: Czy warto wziąć auto na minuty? Porównuję car-sharing w 4Mobility i Traficar
A ile taka hulajnoga „zeżre” prądu? Wiemy, że zasilacz, który ładuje hulajnogi ma moc 71W, a czas ładowania to maks. 7 godzin. Oznacza to, że naładowanie do pełna jednego pojazdu do koszt 32 groszy przy cenie 65 groszy za kilowatogodzinę. Czyli koszt prądu dla nas jest prawie pomijalny.
Załóżmy, że upchamy do bagażnika 5 hulajnóg, za naładowanie każdej dostaniemy 20 zł, czyli zarobimy 100 zł minus koszty własne spalonego paliwa. Czyli np. 20 dni pracy to 2.000 zł brutto. Minus podatek, minus nasze koszty – prądu i benzyny.
Ale można sobie wyobrazić, że miejsca, w których mamy rozstawić hulajnogi są zbieżne lub prawie zbieżne np. z naszą drogą do pracy, którą i tak pokonujemy. Dzięki temu zarobimy dodatkowo np. wspomniane 2.000 zł miesięcznie, a przy okazji trochę rozruszamy kości zabierając i rozkładając hulajnogi – ich waga to tak na oko kilkanaście kilogramów. W internecie można znaleźć ogłoszenia:
„Zostań Juicerem w Warszawie i zarabiaj ładując elektryczne hulajnogi 300 zł dziennie”
To stawka jest jednak chyba mocno na wyrost – teoretycznie, gdyby pracować codziennie można by wyciągnąć 9.000 zł brutto miesięcznie. Z opinii, które przeczytałem na forach wynika, iż stawka 300 zł dziennie jest jednak z kosmosu, nieosiągalna. Chociaż gdyby poświęcić się całym sercem hulajnogom, to kto wie?
Zabawa, czy nowa definicja transportu?
Pod względem cenowym trudno hulajnogę elektryczną porównać do innych środków transportu po mieście – jest dużo droższa niż wypożyczenie roweru, porównywalna z ceną biletu jednorazowego na krótkich dystansach, mniej praktyczna niż samochód, wolniejsza niż skuter. Ale o ile skutery elektryczne nie podbiły (tak mi się wydaje) serc użytkowników, to hulajnogi mają na to szanse. To sposób na przemieszczanie się jednak bezpieczniejszy niż jazda po ulicy jednośladem.
Wyższa cena niż w przypadku roweru rekompensowana jest wygodą – nie musimy szukać stacji, ani szarpać się z zamkiem. Jednak moim zdaniem elektryczna hulajnoga to opcja tylko na dojazdy doraźne.
Czy hulajnogą można dojeżdżać do pracy? Gdyby zrezygnować z zatłoczonego autobusu, czy metra, założyć optymistycznie, że hulajnoga będzie zawsze w pobliżu naszego miejsca zamieszkania i dojeżdżać np. 10 minut w jedną stronę, to w skali miesiąca taka przyjemność kosztowałaby nas 280 zł (przy założeniach – 20 dni roboczych, a każdego wypożyczamy dwa razy hulajnogę po 10 minut). Cena biletu miesięcznego w Warszawie to 110 zł.
To sporo, w tej sytuacji zostaje opcja na okazjonalne podwózki – np. pracuję na Woli, a mam ochotę na lunch bliżej centrum – wskakuję na hulajnogę i jestem względnie szybko i ekologicznie (po każdej jeździe aplikacja raportuje ile CO2 zaoszczędziliśmy w porównaniu do samochodu) u celu.