Tylko jeden na kilkudziesięciu kierowców wiozących mnie pod marką Uber zwolnił przed skrzyżowaniem, na którym musiał ustąpić pierwszeństwa samochodom nadjeżdżającym z prawej strony. Mam wrażenie, że o ile kierowcy „na przewozach” świetnie posługują się nawigacją, to z przestrzegania zasad ruchu drogowego większość zasługuje na „pałę”. Czy powinni zdawać egzamin z umiejętności jazdy?
Do napisania tego tekstu skłoniło mnie wydarzenie sprzed kilku tygodni. Kierowca toyoty pędził po Warszawie (Aleją Niepodległości) jak szalony. Stracił panowanie nad autem, uderzył w krawężnik, przekoziołkował, uszkadzając przy okazji cztery inne pojazdy stojące w zatoce parkingowej. Samochód dachował, ale kierowca wyszedł z kraksy prawie bez szwanku.
- Kiedy warto zmienić sprzedawcę energii? Komu to się może opłacić? I czy teraz – mimo zamrożenia cen – może być na to dobry moment? Licytacja rusza [POWERED BY RESPECT ENERGY]
- Gdy domowy budżet się nie spina, trzeba nad nim popracować. Oto pięć sposobów na zwiększenie dochodów i pięć na ograniczenie wydatków! [POWERED BY RAIFFEISEN DIGITAL BANK]
- Świat stał się wyjątkowo niestabilny. Czy to powinno wpłynąć na nasze plany… emerytalne? Jak powinna wyglądać Twoja globalna emerytura? [POWERED BY SAXO BANK]
Z relacji mediów wynika, że prawdopodobnie dwóch panów postanowiło się pościgać. Całe zdarzenie zarejestrował jadący tamtędy inny kierowca, a relację z „tour de Varsovie” możecie obejrzeć w tym miejscu. Reporter serwisu „Wawa Hot News 24” rozmawiał z „rajdowcem”. Z jego relacji wynika, że to obywatel Tadżykistanu, który na co dzień pracuje w znanej firmie przewozowej. Właśnie skończył pracę i jechał do domu, a tu taki pech.
Kurs na zderzenie czołowe
Jestem klientem Ubera. Korzystam z oferty tej aplikacji raz, może dwa razy w tygodniu. W ostatnim czasie byłem świadkiem kilku dziwnych rzeczy. Jedziemy ulicą dwukierunkową, z naprzeciwka nadciągają dwa auta. Nasz pas w dużej części blokuje źle zaparkowany samochód dostawczy. Pech chciał, że auta mijaliśmy akurat na wysokości stojącego „dostawczaka”. Kierowca Ubera powinien się więc zatrzymać i przepuścić samochody. Zamiast tego z impetem wjechał między jadące z naprzeciwka pojazdy i samochód dostawczy.
Było tak wąsko, że samochody otarły się lusterkami, choć żaden kierowca się nie zatrzymał. Kierowca Ubera – prawdopodobnie Ukrainiec – zaczął strasznie przeklinać i krzyczeć coś w stylu „jak jeździsz, idioto”, choć przecież to on powinien ustąpić. Miałem wrażenie jakby noga przykleiła mu się do pedału gazu, a prędkościomierz momentami pokazywał okolice 120 km/h przy dopuszczalnych 50 km/h. Powiedziałem, że jeżeli się nie uspokoi, to wysiadam i zgłoszę „styl jazdy” komu trzeba. Podziałało. Szczęśliwie dojechałem do domu, ale po tej dawce wrażeń miałem opory przed kolejnym zamówieniem Ubera.
Egzamin z prawa „prawej ręki”. Prawie wszyscy oblewają
Od wielu miesięcy obserwuję inne niepokojące zachowania kierowców Ubera. Dojeżdżając pod mój blok, trzeba skręcić z ruchliwej ulicy w osiedlową. Od tego miejsca skrzyżowania są równorzędne, a więc kierowca musi ustąpić pierwszeństwa pojazdowi nadjeżdżającemu z prawej strony. Zwykle takim skrzyżowaniom nie towarzyszą znaki drogowe, ale tu akurat stoi znak z „iksem” przypominający o zasadzie „prawej ręki”.
Wiecie już z jaką częstotliwością korzystam z Ubera. To teraz zgadnijcie, ilu kierowców przynajmniej zwolniło przed skrzyżowaniem? Tylko jeden! Zapewne wśród kierowców Ubera i innych firm przewozowych jest więcej takich kierowców, dlatego nie chcę generalizować. Ale oblanie przez prawie wszystkich kierowców testu na „równorzędne skrzyżowanie” daje dużo do myślenia. Nigdy nie mam pewności na kogo trafię, czy ten ktoś potrafi jeździć, a przecież – jakby nie było – na te kilkanaście minut powierzam człowiekowi swoje życie i zdrowie.
Mam wrażenie, że „aplikacyjni” kierowcy są mistrzami świata w posługiwaniu się nawigacją. Z drugiej jednak strony to ciągłe wpatrywanie się w nawigację również odbywa się kosztem bezpieczeństwa, bo kierowca nie jest w pełni skupiony na prowadzeniu auta.
20 lat, prawo jazdy od roku i można wozić ludzi
Nie chcę wchodzić w wątki „legalności” działania takich firm jak Uber, tego, jak powinny być uregulowane kwestie podatkowe. Mogliście o tym poczytać choćby na „Subiektywnie o finansach”:
- Koronawirus sparaliżował branżę taksówkową. Uber Lex miało od dziś zmienić reguły gry i życie klientów taksówek. Ale… nie zmieniło
- „40 zł za 6-kilometrowy kurs. To chyba jakieś jaja?”. Czy to pierwsze efekty Uber Lex? Czas zacząć uważać, zamawiając taksówkę z aplikacji
- Problem Polaka-patrioty, gdy chce tanio pojechać. Wybrać Uber czy Bolt? Która firma jest mniej-nie-polska?
Ale uważam, że przy projektowaniu „Lex Uber” ktoś odpuścił sobie kwestie bezpieczeństwa. Żeby jeździć w Uberze, trzeba mieć skończone co najmniej 20 lat oraz mieć prawo jazdy od co najmniej roku. Z moich obserwacji wynika, że kierowcy Ubera to w większości ludzie młodzi, wielu z nich nie dałbym „trzydziestki”, choć może akurat na takich trafiam.
Moim zdaniem prawo jazdy wydane co najmniej 12 miesięcy wcześniej to zdecydowanie za mało. Inną sprawą jest to, że kierowcy – obcokrajowcy raczej nie zdawali egzaminu na prawo jazdy w Polsce, a przecież każdy kraj ma swoją „drogową” specyfikę. Czy egzamin na prawo jazdy np. w Tadżykistanie (trzymam się przykładu kierowcy – rajdowca) jest na co najmniej tym samym poziomie trudności co w Polsce? Kandydat na kierowcę Ubera czy Bolta musi przejść badania medyczne i testy psychotechniczne, ale nie mam złudzeń co do tego, że to prawie formalność.
Co zatem można zrobić, żeby korzystanie np. z Ubera było bezpieczniejsze? Czułbym się bezpieczniej, gdyby jednak warunkiem uzyskania licencji był zdany egzamin z praktycznej jazdy po mieście. Egzaminator sprawdzałby, czy ubiegający się o licencję zna obowiązujące w Polsce zasady ruchu drogowego, patrzy na znaki drogowe, czy raczej jeździ na pamięć.
Egzaminy mogliby przeprowadzać licencjonowani egzaminatorzy, czyli ci sami, u których zdajemy egzamin na prawo jazdy. Wyobrażam sobie, że trzeba by stworzyć przepisy przejściowe, bo trudno z dnia na dzień zabronić wszystkim kierowcom pracować do czasu zdania egzaminu. Może trzeba dać trzy, a może sześć miesięcy na zaliczenie tego praktycznego testu?
Jeśli kierowca się w tym czasie nie wyrobi, albo obleje, traciłby licencję, ale mógłby podejść do egzaminu jeszcze raz. Z egzaminu mogliby być zwolnieni np. ci kierowcy, którzy prawo jazdy zrobili w Polsce. Kwestią do dyskusji jest też to, ile taki egzamin powinien kosztować.
Żaden kierowca – czy to taksówkarz z 40-letnim stażem, czy 20-latek od tygodnia za kierownicą Ubera – nie da mi gwarancji, że dowiezie mnie do domu w jednym kawałku. Ale wiedząc, że kierowca przeszedł taki egzamin, czułbym się jednak bezpieczniej. I nie trafiają do mnie argumenty, że jeżeli chcę bezpieczeństwa, to przecież mogę jeździć droższymi taksówkami. Tani przejazd, w który wpisany jest niższy standard bezpieczeństwa, to słaby argument. A może nic nie trzeba zmieniać, bo moje doświadczenia z Uberem są odosobnione i mam po prostu „szczęście” do nienajlepszych kierowców?