Rocznie Urząd Regulacji Energetyki zatwierdza ponad 250 różnych taryf za prąd. Żeby zrozumieć rachunki za energię musimy połapać się w 15 różnych pozycjach. Rozliczenia oparte na prognozach prowadzą do absurdalnych sytuacji, w których klienci płacą karne odsetki od prądu, którego nie zużyli. Tymczasem Polscy konsumenci mogą już korzystać z rozwiązań, które powodują, że na rachunkach wszystko jest proste, a wydatki łatwo kontrolować. Tyle że mało kto o nich wie
Dla większości z nas – jak pokazują badania – to, że w gniazdku jest prąd, jest tak oczywiste jak to, że z kranu leci woda. Niestety, o ile w rozliczeniach za wodę może się połapać przeciętnie rozgarnięty gimnazjalista (tak wiem, gimnazjów już nie ma), tak rachunki za energię stanowią wyzwanie nawet dla absolwentów politechnik.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Poniekąd trochę o to w tym wszystkim chodzi. Żeby konsument nie wiedział, za co i ile płaci, wtedy nie będzie zadawał pytań o ceny prądu, bo nawet nie będzie wiedział, o co pytać” – powiedział mi kiedyś z rozbrajającą szczerością dyrektor jednej z firm doradczych, który pracuje z koncernami energetycznymi. Czy musi tak być? Czy nie da się prościej? Co jest do „wyprostowania” przez przepisy, a co wyprostować może sam konsument?
Żeby się za to zabrać, w pierwszej kolejności musimy zrozumieć, kto i według jakich zasad sprzedaje nam prąd, kto ustala jego cenę (wbrew pozorom odpowiedź nie musi być oczywista, czyli „ten, kto go sprzedaje”) i kto nam go dostarcza do domu.
1. Zamieszanie z taryfami. Od czego zależy jakie płacimy rachunki za energię?
Jeśli nigdy nic nie robiliśmy ze swoimi rachunkami za prąd (nie zmienialiśmy ofert, nie przechodziliśmy do innej firmy), to na 99% prąd sprzedają nam i dostarczają „po kablu” spółki z tej samej grupy kapitałowej, która „domyślnie” obsłuchuje nasz region Polski. Są to: PGE, Enea, Energa, Tauron i Innogy. Ale to nie znaczy, że na pewno naszych rachunków za prąd „pilnuje” państwowy urząd.
Są bowiem dwa wyjątki. Poza taryfami są klienci Innogy oraz Tauronu z terenu Górnego Śląska. Innogy to prywatna firma, która w sądzie zapewniła sobie możliwość samodzielnego kształtowania cen. Z kolei klienci Tauronu na obszarze Górnego Śląska byli kiedyś klientami innego prywatnego dostawcy, który również nie podlegał taryfowaniu.
Każdemu, kto wybuduje nowy dom i chce się przyłączyć do sieci, firmy proponują nie taryfę „państwową”, lecz promocyjną sprzedaż pakietową – energia z assistance, z elektrykiem, z gazem w pakiecie. Niekiedy pod pozorem „ochrony przed podwyżkami”, fundują im de facto podwyżki. Firmę, która sprzedaje nam prąd, możemy sobie od 2007 r. zmienić – tak jak zmieniamy operatora telefonu komórkowego. W sumie zdecydowało się na to 688 000 gospodarstw domowych. One również nie są już w ofertach taryfowych.
Bilans tej gry jest taki, że stawki sprzedaży prądu regulowane przez URE obejmują „tylko” 9,7 mln gospodarstw domowych. Pozostałe 5,6 mln jest poza „państwowymi” taryfami (choć cenniki URE ciągle są w jakiejś mierze punktem odniesienia dla ofert „wolnorynkowych”). W sumie na stronie URE naliczyłem 260 zatwierdzanych rok w rok różnych taryf za prąd, z czego konsumentów dotyczy kilkadziesiąt.
O ile mamy wpływ na to, od kogo kupujemy prąd i czy robimy to po cenach „państwowych” czy poza państwowymi taryfami, to oddzielną kwestią jest to, kto nam ten prąd „przywiezie”. Te stawki są już 100% regulowane przez państwowy urząd. Od czego zależą? To istna magma – kalkulowane są na podstawie skomplikowanych wzorów, schematów zależności od innych stawek, kosztów uzasadnionych…
Z porównywaniem taryf (lub ofert) cen prądu będzie coraz trudniej. Może czas stworzyć coś na kształt „energetycznego RRSO”, czyli stawki, która uwzględnia wszystkie główne i poboczne opłaty i daje szybką odpowiedź, gdzie drożej, a gdzie taniej?
2. Faktury z „elektrowni” jak szyfrowane Enigmą
Załóżmy, że ustaliliśmy już kto nam sprzedaje prąd (i na jakich zasadach – „państwowych” czy „wolnorynkowych”) oraz kto ten prąd do nas „przywozi”. Czas się przejrzeć rachunkowi (a czasem nawet dwóm). Gdy mówimy, że „przyszła faktura z elektrowni”, to jest to duże uproszczenie. W istocie – choć przychodzi jeden list (albo plik pdf) – to składa się z dwóch części: tej obejmującej sprzedaż prądu i tej obejmującej jego dostarczanie, czyli dystrybucję.
Dla wygody klientów często pieniądze wpłaca się na jeden numer konta bankowego. A jeśli zmienimy sprzedawcę prądu? Wtedy teoretycznie powinniśmy dostawać dwa oddzielne pisma: jedno z fakturą za sprzedaż, drugie z fakturą za dystrybucję. W praktyce powszechnie stosowanym rozwiązaniem jest oferowanie klientom przez niezależnych sprzedawców tak zwanych umów kompleksowych: sprzedawca sam rozlicza się z dystrybutorem prądu, a nam wystawia jedno pismo. Dobre i to.
Ale czy rachunek jest czytelny? Czy konsument wie dokładnie, za co płaci? Niestety, to ogromna bolączka. Gdy dostaję rachunek za telefon, to widzę za co i ile płacę: dostaję finalną stawkę za minutę połączenia (gdy jeszcze minuty były płatne), opłaty abonamentowe, rozliczenie z użytych minut. Rachunki za energię nie są tak proste. Dokładną ich rozkminkę zrobiliśmy w tym tekście.
W rachunku za energię jest aż 15 pozycji. Niektóre z punktu widzenia odbiorcy zupełnie niepotrzebne, np. jakie koszty ponosi firma energetyczna z tytułu przesyłu prądu. Co to mnie – jako konsumenta – obchodzi? Jeden z czytelników porównał to do sytuacji, w której na rachunku za telefon mielibyśmy informację o koszcie dzierżawy masztów telefonicznych. Po co?
Efekt końcowy jest taki, że o ile stawki za sprzedaż prądu są mniej więcej zrozumiałe – ceny wynoszą 30-40 groszy za kilowatogodzinę, to opłaty za dystrybucję (sięgające połowy łącznej kwoty do zapłaty) przypominają szyfr Enigmy. W dodatku do rachunku doliczane są ryczałtowe, obowiązkowe opłaty, jak np. opłata za moc czy opłata na Odnawialne Źródła Energii. Dlaczego nie można tego „skonsolidować”?
Czytaj też: Czy opłaca się wziąć nocną taryfę na prąd? Case study
3. Rachunki za energię to nie pogoda. Czemu więc jest w nich prognoza?
Choć mamy XXI wiek i są już technologie zdalnego odczytu liczników, to większość liczników energii zatrzymała się w poprzednim stuleciu. Dane musimy odczytywać ręcznie (a raczej naocznie) i przekazywać firmie energetycznej (dystrybutorowi), a ta raz na jakiś czas wysyła inspektora (zwanego inkasentem), który sprawdza, czy nie kantowaliśmy na zużyciu. Ale ponieważ takie wizyty kosztują, ograniczone są do minimum, np. raz na rok. Jeśli chcielibyśmy się rozliczać częściej, i podawać stan licznika co miesiąc, to musimy zapłacić: tryb miesięczny to koszt 3-5 zł płatne co miesiąc, tryb roczny – kilkanaście groszy do 1 zł.
Co się dzieje w tzw. międzyczasie? Płacimy za zużycie prądu na podstawie prognoz i historii zużycia energii. Większość odbiorców dostaje faktury co dwa miesiące, ale odczyty licznika są raz albo dwa razy w roku. To bez sensu, bo zwykle stawki są zawyżane, a firmy energetyczne dostają od nas „darmowy kredyt”. Skala tego zjawiska nie jest dokładnie zbadana, ale wraz z rosnącymi cenami prądu wartość nadpłat rośnie.
Poza tym wyliczenia są nieprecyzyjne i zależne od pogody (jednej zimy możemy intensywnie dogrzewać się grzejnikiem elektrycznym (m.in. dlatego zużycie prądu zimą jest większe niż latem, bo sporo z nas nie ma wyjścia i żeby nie marznąć, musi odpalać „farelki”). I potem przez następne pół roku płacimy zawyżone rachunki za energię. Jeden z naszych czytelników napisał tak:
„Miałem fakturę na podstawie prognoz w lokalu przez jakiś czas nieużywanym. Prognozy były więc na wyrost. Zapomniałem jednej z faktur opłacić więc naliczono mi od niej odsetki. Jednak finalnie miałem nadpłatę, bo zużycia przez jakiś czas nie było. Tak więc zapłaciłem odsetki od nienależnych im środków. Jako że kwota była niewielka – nie interweniowałem, ale poczułem że to nie fair – potem i tak miałem nadpłatę rozliczaną przez kilka miesięcy. Wtedy zacząłem się zastanawiać czy to zgodne z prawem”.
Jak odebrać nadpłatę? Domyślnie nadpłata wliczana jest na poczet kolejnych rozliczeń i obniża wysokość rachunku. Ale jeśli chcielibyśmy dostać pieniądze w gotówce, musimy złożyć stosowny wniosek Niby proste, ale wymaga jednak wymaga trochę zachodu. Dobra wiadomość jest taka, że jak firma nie odeśle nam pieniędzy w ciągu 14 dni, to od tej kwoty możemy naliczyć symboliczne odsetki.
Czytaj też: Jest szansa na „inteligentne” liczniki prądu. Ile za nie zapłacimy? I jakie korzyści dzięki nim osiągniemy?
4. Finansowa jazda na oślep
Ile średnio wydajemy miesięcznie na prąd? Dane się mocno rozjeżdżają – gdyby przeliczyć dane podawane przez URE, byłoby to ok. 110 zł. Pytani o to konsumenci odpowiadają, że prawie 200 zł. Prawda zapewne leży pośrodku. A ponieważ rosną też inne opłaty (drożeje woda, wywóz śmieci) i nadchodzi era inflacji, warto pomyśleć o ograniczeniu wydatków na prąd.
Jak? Z badań przeprowadzonych przez think-tank Forum Energii wynika, że konsumenci są w stanie mocno ograniczyć zużycie prądu, gdy wiedzą, ile dokładnie i kiedy płacą. Obecnie jest to praktycznie nie do zweryfikowania – wiemy, że dużo prądu zużywa odkurzacz, żelazko czy czajnik elektryczny (choć w skali roku najwięcej prądu zużyje i tak nasza lodówka), ale nie wiemy, ile dokładnie kosztuje nas 15-minutowe odkurzanie.
A skoro tego nie wiemy i nie za bardzo chce się nam to oszacować (można się posłużyć kalkulatorami zużycia energii albo kupić montowane do gniazdka przejściówki mierzące poziom zużycia prądu), to się tym nie przejmujemy i finalnie tych wydatków nie kontrolujemy. Firmom też nie jest na rękę, żebyśmy pilnowali rachunków, bo dopóki nie mamy takiej możliwości – zarobią więcej na sprzedaży prądu.
Gdy więc dostajemy podwyżkę prognoz, nie wiemy tak naprawdę, co się na to złożyło, trudno więc szukać oszczędności – pozostają tradycyjne metody – wymiana żarówek na jeszcze bardziej energooszczędne, wyłączanie świateł, rezygnacja z trybu stand-by w elektronice.
Ale to tylko półśrodki. Pełną kontrolę nad wydatkami możemy uzyskać dzięki inteligentnym licznikom prądu, które mierzą zużycie w czasie rzeczywistym i wysyłają informacje „do centrali” np. raz na godzinę. Takie liczniki są już w kilku milionach Polskich domów, docelowo mają być we wszystkich – ale to dopiero za 8 lat.
Drugi sposób na to, by kontrolować rachunki za energię, to tradycyjne liczniki prepaid – działające na takiej zasadzie, na jakiej zasila się konto w telefonie. Dzwonię za 50 zł i zużywam prąd za 50 zł. To mocna i skuteczna motywacja do kontroli zużycia prądu. Czy są jakieś wady takiego rozwiązania? Cóż, licznik przedpłatowy nie ma litości i jak tylko wyczerpiemy środki z doładowania, ten odetnie nam prąd. Wyjątkiem będą okresy ochronne ustawione w liczniku, które najczęściej obejmują noce i dni wolne od pracy. W pozostałych przypadkach, „nie ma zmiłuj”, nawet jeśli piekłeś urodzinowe ciasto to prąd zostanie odcięty i trzeba pilnie robić doładowanie.
A doładowania są często drugą największą słabością. Licznik przedpłatowy wyposażony jest w klawiaturkę, a my po opłaceniu doładowania w sklepie lub na stronie internetowej dostajemy długi kod, który następnie trzeba samodzielnie wklepać w liczniku. Być może nie jest to wielki problem, kiedy licznik mamy w szafce w przedpokoju, ale często może być on w zamykanej szafce na klatce schodowej, w ciemnej piwnicy czy gdzieś na zewnątrz budynku i w takiej sytuacji sprawy się komplikują.
Na horyzoncie świtają jednak nowe, wygodniejsze rozwiązania, oparte na aplikacjach mobilnych i pozwalające kontrolować zużycie prądu w mieszkaniu oraz doładowywać konto za pomocą centrum sterowania w smartfonie. Takie rozwiązania upraszczają rozliczenia, pozwalają lepiej zrozumieć wydatki na prąd i nie wymagają sprintu do sklepu po doładowanie. O takich właśnie rozwiązaniach będziemy pisali – i Wam je rekomendowali – w naszym cyklu edukacyjnym.
ZAPROSZENIE:
Jeśli mieszkasz we Wrocławiu, to już dziś możesz skorzystać z możliwości kontrolowania swoich wydatków na prąd! Trójmiejska firma Fortum – renomowany, pochodzący ze Skandynawii sprzedawca energii – oferuje rozwiązanie „Prąd w telefonie”, dzięki któremu – w powiązaniu z inteligentnym licznikiem w Twoim mieszkaniu – możesz bardzo łatwo kontrolować swoje wydatki na prąd, obniżyć rachunki za energię i wygodnie doładowywać konto w czasie rzeczywistym. Maciek Samcik testował to na własnej skórze. Z propozycji dołączenia do tej innowacji możecie skorzystać KLIKAJĄC TEN LINK
————————————
Artykuł stanowi część cyklu edukacyjnego „Prąd w telefonie”, który zespół „Subiektywnie o Finansach” realizuje wspólnie z firmą energetyczną Fortum, oferującą m.in. możliwość zakupu prądu w formacie pre-paid.
źródło zdjęcia: Unsplash