Posłowie odchodzą z PiS – zaczyna wyglądać na to, że rząd staje się mniejszościowy – a tymczasem już dwie inne partie wchodzące w skład Zjednoczonej Prawicy chcą ratować klasę średnią przed nadmierną pazernością… populistów z pozostałych dwóch partii. To Jarosław Gowin i Republikanie. Przedsiębiorcom aż się chce płakać ze szczęścia
Kolejni posłowie opuszczają PiS (ostatnio trójka pod przewodnictwem Zbigniewa Girzyńskiego), więc rząd będzie miał coraz większe problemy z uciułaniem większości dla „Polskiego Ładu” i innych planów. Z drugiej strony od kilku dni widzimy, że kolejne ugrupowanie bije się o serca i głosy polskiej klasy średniej. Choć nie wiadomo za bardzo, kto to jest ta klasa średnia, to na kilometr czuć, że właśnie w tych okolicach pozycjonuje się nowo powstała Partia Republikańska.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
To partia, która – jak sama o sobie mówi – chce trafić do „przedsiębiorców i producentów”. Spoglądając na program „republikanów”, niektórzy się zachwycą. Przecież oni – razem z Gowinem (wiem, „razem z Gowinem” to oksymoron) – mogliby tę całą Zjednoczoną Prawicę wprowadzić na nowe, lepsze, mniej populistyczne tory.
Co proponują „republikanie”? Oficjalnych dokumentów jeszcze nie ma, ale znamy deklaracje liderów. I łzy wzruszenia płyną nam do oczu: ułatwienia w prowadzeniu działalności gospodarczej, dążenie do wzrostu zamożności wszystkich obywateli, wolna i nieskrępowana przedsiębiorczość, ochrona własności prywatnej…
Czy warto Partii Republikańskiej kibicować, licząc iż stanie się „liberalnym” odłamem słabnących z miesiąca na miesiąc populistycznych rządów Zjednoczonej Prawicy? A może jednak trzymać kciuki za Jarosława Gowina, żeby nie dał się wypchnąć z koalicji i blokował głupie pomysły PiS? Albo cieszyć się, że presja Partii Republikańskiej skłoni wicepremiera do bardziej odważnych ruchów w obronie klasy średniej? W końcu nic tak dobrze nie robi wyborcom, jak konkurencja o ich względy.
Czytaj też: W którym z komitetów wyborczych znajdziecie najciekawsze propozycje dla waszych portfeli? Głupia sprawa, ale…
„Polski ład” wisi na włosku (i głosach Jarosława Gowina). Porozumienie nie chce podwyżki podatków
W maju rząd opublikował „Polski ład”, czyli kolejny zlepek pomysłów na zmiany w finansach państwa, w edukacji, polityce mieszkaniowej, etc. Jeden z filarów to zmiana „klina podatkowego”, czyli sumy składek (na NFZ i ZUS) i podatków, które płaca obywatele. W skrócie: pomysł zakładał liniową składkę zdrowotną bez możliwości odliczania jej od dochodu. Zmiany w składce na NFZ są potrzebne, bo na zdrowie wydajemy za mało. Jednak rząd zdecydował, że podwyżki sfinansuje tylko jedna grupa – najbardziej przedsiębiorczy i najlepiej zarabiający oraz przedstawiciele wolnych zawodów (tutaj więcej na ten temat).
Wicepremier od spraw gospodarczych Jarosław Gowin, którego spora część pomysłów i tak została wypchnięta z prezentacji „Polskiego Ładu” oświadczył, że nie ma jego zgody na takie zmiany i że jego ugrupowanie nie poprze rozwiązań, które spowodują skokowy wzrost podatków. „Porozumienie” zapowiada się za uproszczeniem systemu podatkowego, a jeśli ktoś miałby płacić większe podatki, to tylko niewiele większe.
„Czym innym jest korekta podatkowa, a czym innym rewolucja podatkowa oznaczająca, że duża część małych i średnich przedsiębiorców miałaby zacząć płacić podatki wyższe o 50%. Z całą pewnością ani ja, ani posłowie Porozumienia nie poprzemy takich rozwiązań”
– powiedział Gowin portalowi Wirtualna Polska. I chyba wygrał. Z rządu dochodzą informacje o tym, że premier Mateusz Morawiecki wycofuje się z drakońskich podwyżek składki na NFZ. A żeby udobruchać sektor IT (który mógłby przenieść się na Cypr, bo dlaczego by nie), zapowiada specjalną, preferencyjną stawkę PIT dla programistów.
Gowin: stop (nadmiernym) podwyżkom płacy minimalnej
Nikt tak szybko nie podnosił płacy minimalnej, co PiS. Najniższe uposażenie, które pobiera ok. 1,5 mln pracowników, wynosiło w 2015 r. 1750 zł brutto. W tym roku to już 2800 zł brutto, a od przyszłego roku ma to być 3000 zł brutto. Czyli PiS podwyższył ludziom najniższą pensje o 71%, choć realny wynik może być mniejszy, bo w tym czasie zmieniły się też ceny. Z drugiej strony: równie mocno wzrosły średnie pensje – średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstwa na koniec 2015 r. wynosiło 4121 zł brutto. W kwietniu 2021 r. to już 6319 zł brutto.
Co na to wicepremier, minister rozwoju, pracy i technologii Jarosław Gowin? Uważa, że zbyt szybkie tempo podnoszenia płacy minimalnej może być dla wielu firm trudne do udźwignięcia. Jego zdaniem 3000 zł brutto płacy minimalnej to propozycja optymalna. Podobnego zdania jest Konfederacja Lewiatan, która postuluje, by poziom płacy minimalnej równał się połowie przeciętnego wynagrodzenia. Niektóre związki zawodowe widziałby jako sprawiedliwą płacę minimalną rzędu 3.500 zł.
„W moim przekonaniu zbyt szybkie tempo podnoszenia płacy minimalnej mogłoby dla wielu firm, a nawet dla całych dużych sektorów gospodarczych dotkniętych skutkami pandemii, okazać się ciężarem trudnym do udźwignięcia. Liczę na to, że partnerzy społeczni, przede wszystkim strona związkowa, zaakceptują to stanowisko”
– powiedział ostatnio wicepremier Gowin. Ma plusa za nazywanie rzeczy po imieniu. I za otwartą dyskusję ze związkami zawodowymi, które nie zawsze przedkładają interes pracownika nad swój własny (lub też bronią praw obecnie pracujących, a jednocześnie utrudniają życie tym, którzy pracy nie mają.
„Nie” dla zmian w dopłatach do fotowoltaiki
Rząd chce zmienić system wsparcia dla fotowoltaiki. Za czasów Zjednoczonej Prawicy przydomowe elektrownie przeżyły prawdziwy boom. O ile w 2015 r. domowej fotowoltaiki nie miał prawie nikt, tak teraz panele „pracują” na dachach pół miliona domów. Ale Ministerstwo Klimatu napisało ustawę, która wycina z systemu wsparcia tzw. opusty cenowe, dzięki którym prosumenci zagwarantowali sobie „dom bez rachunków” na 15 lat.
W Polsce coraz więcej osób mieszka w domu (ma więc własny dach), pół miliona osób już korzysta z fotowoltaiki, więc taki elektorat to nie w kij dmuchał. I ministerstwo Jarosława Gowina przestrzega przed „dobrą zmianą” w fotowoltaice, licząc zapewne, że może zbić na tym kapitał polityczny. Z pisma, które opisał „Dziennik Gazeta Prawna”, a które wiceminister rozwoju, pracy i technologii Anna Kornecka wystosowała do Ireneusza Zyski, pełnomocnika rządu ds. odnawialnych źródeł energii, wynika:
„Proponowane przez Ministerstwo Klimatu odejście od systemu opustów może niekorzystnie wpłynąć na prosumentów i zahamować rozwój fotowoltaiki. Po wprowadzeniu zmian w życie można spodziewać się nagłego zahamowania rozwoju instalacji oraz związanego z tym upadku większości firm instalacyjnych i ich otoczenia. Samo opublikowanie projektu może doprowadzić do niepotrzebnego chaosu i niepewności na rynku energii.”
Trudno powiedzieć, by w sprawie OZE rząd był jak „jedna pięść”. Z drugiej strony nie podoba mi się taka obrona systemu opustów. Ten mechanizm subsydiów jest protezą, być może nigdy nie powinien był wejść w życie i mógł wyrządzić więcej złego niż dobrego.
Gowin i ambaras z elektrownią Turów
Nowym polem sporu Gowina i reszty Zjednoczonej Prawicy jest elektrownia i kopalnia węgla brunatnego w Turowie. To sprawa, w której rząd poległ na całej linii – choć Czesi od lat prosili i grozili, że z tą polską odkrywką „coś” trzeba zrobić (a dokładniej zapobiec wysychaniu czeskich studni), to strona Polska nic sobie z tych apeli nie robiła. Aż się doigrała. W lutym Praga oddała sprawę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), a sąd orzekł w maju, że mamy wyłączyć elektrownie z dnia na dzień.
Nikt w Polsce nie zamierza odłączać ad hoc z systemu źródła prądu, które zaspokaja kilka procent krajowego popytu (tym bardziej, że inne takie elektrownie w okolicy działają i mają się świetnie). Rzecz w tym, że Warszawa, która nie chciała do tej pory rozmawiać z Czechami, musiała usiąść pokornie do rozmów, a dzięki wyrokowi TSUE to Czesi mają teraz więcej asów w rękawie. Rząd robił dobrą minę do złej gry, ale dopiero niespodziewanie Jarosław Gowin wyłożył kawę na ławę i powiedział, że sprawa jest „ambarasująca”.
„Nie wykluczamy, że zostały popełnione poważne błędy, zwłaszcza po stronie poprzedniego zarządu PGE [był powołany przez PiS – mój dopisek]. Zawsze staram się brać odpowiedzialność za porażki, a gdy jestem w opozycji, to nie cieszę się z porażek polskiego rządu, bez względu na polityczne barwy”
– powiedział minister Gowin w wywiadzie dla „Onetu”. Dla jasności – Gowin skrytykował TSUE za „nakazowy” wyrok w sprawie zatrzymania wydobycia. Ale gdzie był wcześniej wicepremier, gdy sprawę próbowano załatwić po cichu, nie wywlekając węglowych brudów na europejskie salony?
Wyższe składki na ZUS? Joker-Gowin i budżet bez deficytu
Jeszcze przed pandemią szef Porozumienia próbował wyróżnić się w socjal-narodowym rządzie. Jesienią 2019 r. pisaliśmy: „Joker-Gowin „ograł” VATmana Morawieckiego?”. Przypomnijmy: nowo zaprzysiężony rząd Mateusza Morawieckiego zaplanował sobie „budżet bez deficytu” w 2020 r. Pod koniec wakacji premier Morawiecki ogłosił, że po raz pierwszy w historii polski budżet będzie zbilansowany – wydatki i przychody miały wynieść w 2020 r. równe 429,5 mld zł.
Sposobem na to miał być wzrost składki na ubezpieczenie społeczne dla najlepiej zarabiających i tym samym mniejsza dotacja do ZUS z budżetu. Rząd chciał znieść limit wynagrodzenia, który uprawnia do niepłacenia składek na ZUS (to 30-krotność średniej krajowej). Budżet zyskałby prawdopodobnie nieco ponad 5,1 mld zł, ale jakie byłyby skutki?
To był głupi pomysł, bo oznaczałby, że dobrze zarabiający płaciliby wysokie składki, ale też potem trzeba by im wypłacać kilkudziesięciotysięczne emerytury (lub też ich okraść i ich nie wypłacić – są też takie pomysły). Ale Porozumienie powiedziało „nie”. I pomysł nie wszedł w życie. A potem przyszła pandemia i budżet bez deficytu też nie wszedł w życie. Ale sprzeciw wobec wyższych składek na ZUS dla najlepiej zarabiających Gowin może sobie i tak wpisać do CV.
Walka z pandemią: bardziej „po szwedzku”?
Pandemia była (i jeszcze pewnie będzie) czasem próby dla polityków. Z jednej strony trzeba mieć odwagę zamykać całe sektory gospodarki i wprowadzać lockdown (przed szczepieniami nie było lepszego sposobu na powstrzymanie pandemii), z drugiej strony trzeba lawirować, żeby nie zdławić gospodarki. Porozumienie było orędownikiem jak najszybszego otwierania gospodarki:
„Protokół sanitarny dotyczący korzystania ze stacji narciarskich został dopracowany, stoki będą zimą otwarte” – mówił pod koniec listopada Jarosław Gowin, choć wcześniej rząd informował, że stoki będą zamknięte. W praktyce od 28 grudnia rząd zamknął stoki narciarskie (choć synowie byłej polityczki „Porozumienia” Jadwigi Emilewicz znaleźli sposób, by trochę poszusować).
W tym roku Gowin apelował o jak najszybsze otwarcie wszystkich branż. Jego zdaniem od 4 maja powinien był zostać otwarty cały handel detaliczny oraz siłownie, ogródki przy restauracjach i hotele. Rząd nie posłuchał i otworzył tylko galerie. Hotele ruszyły kilka dni później, ogródki restauracyjne w połowie maja, siłownie dopiero 28 maja.
Gdy już było jasne, że możemy powoli otwierać gospodarkę, Gowin zaczął promować pomysł stworzenia aplikacji na podobieństwo tej, która obowiązuje w Danii i pozwala limitować dostęp do restauracji, na stadiony i na koncerty – niektóre miejsca miałyby być dostępne tylko dla zaszczepionych. Pomysł jednak szybko został „zabity” przez pozostałą część rządu Zjednoczonej Prawicy
Czytaj też: Co w gospodarce ma do zaproponowania Borys Budka?
Gowin ma pomysły, a „republikanie” przełożenie?
W maju ubiegłego roku nie odbyły się wybory prezydenckie, bo trwała pandemia, a my baliśmy się wirusa. Rząd chciał je zrobić korespondencyjnie, zlecił już nawet druk kart do głosowania – wszystkie poszły na przemiał. Jarosław Gowin stanął wtedy okoniem i podał się wtedy do dymisji. Ale wrócił jesienią 2020 r., wraz z rekonstrukcją rządu.
Gowin dziś jest „tylko” hamulcowym „dobrozmianowych” propozycji, a nie liderem nowych, prorynkowych zmian. Jest reaktywny, nie wychodzi z inicjatywą, „uruchamia się” wtedy, gdy czuje, że może zyskać kilka procent poparcia, jak w przypadku fotowoltaiki czy podatków. Ale PiS nie ma interesu, by popierać pomysły Gowina – nawet gdyby były i nawet gdyby były dobre. Woli je sprzedać pod własnym szyldem lub – od teraz – pod szyldem „republikańskim”.
Wygląda bowiem na to, że Partia Republikańska ma przejąć wolnorynkową myśl Gowina w rządzie zjednoczonej Prawicy. Dla Gowina oznacza to, że będzie musiał mieć jeszcze więcej wolnorynkowych pomysłów (żeby nie dać się „przykryć”) lub też wreszcie jakieś spróbować przeforsować, żeby wykazać się skutecznością większą niż nowy konkurent. No to czekamy.
źródło zdjęcia: PixaBay