W środę opisałem bulwersującą historię, jaka spotkała panią Beatę. W ubiegłym roku dowiedziała się, że ktoś wyłudził na jej nazwisko 50.000 zł kredytu. Powiadomiła Policję i bank, ale wyjaśnienie sprawy zaczęło się ślimaczyć. A pani Beata miała sygnały, że bank będzie ściągał z niej pieniądze. Na szczęście mamy dobre wieści w tej sprawie
Do wyłudzenia doszło w warszawskiej placówce banku działającej na zasadzie franczyzy. Problem w tym, że pani Beata mieszka w innym mieście i w dniu, kiedy miała podpisać umowę, nie było jej w Warszawie. Sądziła, że sprawa jest na tyle absurdalna, że bank szybko ją wyjaśni i nie będzie musiała udowadniać, że nie jest wielbłądem.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Wyłudzony kredyt. Bank nie pokaże umowy, bo jej nie ma
Co zrobił bank? Pogroził windykacją, a informacje o zadłużeniu (bo pani Beata nie zamierzała spłacać tego kredytu) trafiły do bazy Biura Informacji Kredytowej. Co kuriozalne, nasza czytelniczka poprosiła bank o pokazanie umowy, którą niby podpisała. Bank odmówił tłumacząc, że… jej nie ma. Kredyt został bowiem podpisany we współpracującej z bankiem placówce partnerskiej. Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego bank nie był w stanie wyegzekwować umowy od swojego agenta.
Przeczytaj też: To nie jest Prima Aprilis! Rząd chce nam oddać pieniądze z OFE – do wzięcia średnio po 7.700 zł na głowę. Ale jak? Cztery pytania do premiera
Wtedy pani Beata się poddała i postanowiła wynająć prawnika, Katarzynę Zdunek-Dróżdż, której udało się ustalić sporo faktów na temat procederu wyłudzenia kredytu. Ale zamiast szybkiego wyjaśnienia sprawy, trafiła na mur. Jej zdaniem policja i prokuratura miesiącami były bezczynne, a bank nie informował o żadnych działaniach w celu wyjaśnienia sprawy albo wyciągnięcia konsekwencji wobec pełnomocnika banku.
O oszustwie i biernej postawie banku powiadomiła też Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Rzecznika Finansowego, Narodowy Bank Polski, Komisję Nadzoru Finansowego i Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych. I oczywiście ekipę „Subiektywnie o finansach”.
Więcej na temat zmagań pani Beaty i jej prawniczki przeczytacie w tym artykule: Ktoś wyłudził na jej nazwisko 50.000 zł kredytu. Bank wie, kto maczał w tym palce, ale od pół roku nie potrafi wyjaśnić sprawy. Policja też
Sprawa była pilna, więc opublikowałem tekst poświęcony tej sprawie, choć do pełnego obrazu brakowało jeszcze wyjaśnień z Policji i prokuratury (które mogły przecież ten obraz zmienić). Chodziło o to, by wywrzeć na bank presję i w ten sposób pomóc pani Beacie. Wygląda na to, że się udało.
Przeczytaj też: Strajk nauczycieli. Ile „sprawiedliwie” powinien zarabiać belfer? Ile dziś naprawdę zarabia, dodając to, co otrzymuje „w naturze”? Liczę!
Przeczytaj też: Podpiąłeś „kredytówkę” do Revoluta? To grzech. „Bank naliczył 6.400 zł prowizji za przelew!”. Ale czy właściwie poinformował o zmianach?
Bank czuje się ofiarą. I składa ważną obietnicę
Bank Credit Agricole – „winowajca” całej sytuacji – skontaktował się ze mną i zapewnił, że gra w tej samej drużynie, co pani Beata. Do wyłudzenia kredytu doszło w jego placówce partnerskiej i bank również uważa się za pokrzywdzonego:
„Rozwiązaliśmy umowę z agentem prowadzącym tę placówkę. Przeciwko tej osobie złożyliśmy też zawiadomienie o możliwości popełnieniu przestępstwa. Teraz postępowanie w tej sprawie prowadzi prokuratura i jeśli uzna, że doszło do przestępstwa, sprawa skierowana będzie do sądu. Wiemy o kilku innych podobnych przypadkach, które prokuratura prawdopodobnie włączy do jednego postępowania”
– mówi Przemysław Przybylski, rzecznik prasowy banku. Dodaje, że w tej chwili bank nic więcej nie może zrobić i że trzeba cierpliwie czekać na decyzję prokuratury, a potem na wyrok sądu. I zadeklarował – to najważniejsze z mojego punktu widzenia – że nikt w banku nie oczekuje, żeby pani Beata musiała spłacać kredyt, którego nie zaciągnęła.
Przemysław Przybylski zapewnia też, że do czasu wyjaśnienia sprawy bank wstrzymał jakiekolwiek działania windykacyjne wobec pani Beaty, a informacje o zadłużeniu zostały usunięte z bazy Biura Informacji Kredytowej. Pani Beata bez problemu może więc zaciągać inne zobowiązania i w miarę spokojnie czekać na wyjaśnienie sprawy.
To dobra wiadomość, ale kilka pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi. Wśród nich te o procedury bezpieczeństwa w banku. Jak to się stało, że bank – poważna w końcu instytucja – daje się wodzić za nos nieuczciwemu agentowi. Wypłacenie pieniędzy bez skutecznego potwierdzenia tożsamości klienta i bez otrzymania dokumentów od agenta – to stawia włosy dęba.