Nadchodzą podwyżki cen prądu. Do końca tygodnia Prezes URE ma przedstawić nowe taryfy sprzedaży energii elektrycznej obowiązujące od 1 stycznia 2022 r. Tarcza antyinflacyjna pomoże doraźnie – na krótko i nie wszystkim. Co można zrobić samemu? Oto zestaw 4 rzeczy, które każdy powinien zrobić, zanim zacznie załamywać ręce nad wysokimi rachunkami za prąd
Podwyżki cen prądu są nieuniknione, ale wymiar „kary” niepewny. Od kilku miesięcy rządzący próbują rozbroić tę bombę i zapowiadają, że prąd zdrożeje nawet o 20%. Dla konsumentów – bo dla firm, których oferty nie są taryfowane, będzie to jeszcze więcej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ale nie ma co załamywać rąk. Trzeba zakasać rękawy i odhaczyć listę finansowo-energetycznych lekcji do odrobienia. Jak każdy z nas może się przygotować na nadchodzące podwyżki? Sprawdzam!
Podwyżki cen prądu: na fakturach i na sklepowych półkach
Urząd Regulacji Energetyki lada dzień ogłosi nowe ceny prądu, które dla większości konsumentów są taryfowane. W tym przypadku to nie jest spuścizna PRL. W wielu europejskich krajach działają urzędy, które zatwierdzają maksymalne ceny energii dla konsumentów, np. w Austrii, Chorwacji, Czechach, Danii i wielu innych. I, co ciekawe, taryfowanie cen wcale nie gwarantuje tego, że są one niskie.
Spośród 15,4 mln odbiorców w Polsce taryfowe stawki za sprzedaż energii dotyczą 9,6 mln klientów. Prezes URE zatwierdza taryfy dla czterech sprzedawców należących do państwowych koncernów. Są to: PGE, Tauron, Enea i Energa (Grupa Orlen). Pozostałe gospodarstwa – ponad 5,8 mln (37 proc. klientów w gospodarstwach domowych) płacące za energię elektryczną według stawek wolnorynkowych, nie zatwierdzanych przez Prezesa URE, to klienci innych spółek, jak np. innogy Polska, która właśnie zmieniła nazwę na E.ON Polska.
Niezależny sprzedawca energii nie może zaproponować ceny z kosmosu, np. o połowę wyższej niż oferta taryfowana, bo odpłyną od niej klienci. A teoretycznie mogłaby, ponieważ rynkowe (hurtowe) ceny prądu biją rekordy. O ile klient płaci w detalu ok. 35 groszy za kWh, to na giełdzie energia jest nawet w cenie 1,3 zł za kWh.
Wśród gospodarstw domowych nietaryfowanych jest już ok. 800 000 prosumentów, którzy dzięki fotowoltaice i upustom mają zagwarantowane niższe ceny energii przez 15 lat.
Oczekiwanie na zatwierdzenie taryf to już rytuał. Firmy, które mają obowiązek ich przedkładania Urzędowi Regulacji Energetyki (URE), robią to w okolicy listopada. Propozycje cenowe są tajne, ale przecieków nie brakuje. Nieoficjalnie mówi się, że firmy chcą wnioskować nawet o 30% podwyżki. To gra negocjacyjna. Proponują więcej, bo wiedzą, że URE się na tyle nie zgodzi.
Jaką decyzję podejmie URE?
Urząd na około dwa tygodnie przed końcem roku, powinien poinformować, co zdecydował w sprawie taryf, tak aby firmy i konsumenci wiedzieli, na jakich warunkach cenowych wejdą w Nowy Rok (podwyżki są automatyczne, firmy nie muszą przedstawiać żadnych aneksów do podpisania).
URE ma trzy możliwości:
- Urząd wcale nie musi się zgodzić na podwyżki od 1 stycznia, a w ostatnich latach częściej zwlekał z decyzjami niż akceptował nowe cenniki. Może wstrzymać decyzje dotyczące taryf wszystkim firmom. Tak było w 2018 r., gdy Sejm jeszcze kilka dni przed końcem roku procedował ustawę zamrażającą ceny, a URE, który nie był w stanie ocenić, na jakich warunkach będzie działał ostatecznie rynek energii w 2019 r., po prostu zawiesił procedowanie. W tym roku jest podobnie, bo w Sejmie leży ustawa o obniżce akcyzy na energię elektryczną z 5 zł do 4,6 zł za MWh (gospodarstwo domowe zużywa rocznie 2,5 MWh), więc mówimy o groszowych oszczędnościach. To ruch propagandowy, oszczędności dla gospodarstw domowych będą niezauważalne. Mniej się nie da, bo stawkę ustala się na poziomie unijnym. Dla porównania w 2019 r. rząd obniżył akcyzę z 20 zł do 5 zł.
- URE może także zatwierdzić taryfy tylko niektórym sprzedawcom. Tak było w 2020 r. i 2021 r., gdy podwyżki były serwowane metodą salami – po plasterku. Dla konsumentów to o tyle dobre, że gdy nie ma starej taryfy, obowiązuje ta z roku poprzedniego, czyli tańsza.
- Może też zgodzić się od razu na podwyżki dla wszystkich.
Niezależnie od tego, który wariant wybierze, nie zostajemy bezsilni. Oto co możemy zrobić.
Po pierwsze, tyle mamy władzy, ile wiedzy. Powinniśmy poznać swój rachunek
Tutaj nic nie jest takie proste: spółka X produkuje prąd w elektrowni, spółka Y dostarcza go po liniach energetycznych, a spółka Z sprzedaje. W założeniu, dzięki temu konsument ma mieć większy wybór, a sam sektor został urynkowiony.
Na rachunku mamy wyszczególnione dwie kategorie opłat: na rzecz firmy, która sprzedaje prąd (prostsze, bardziej rynkowe, bo sprzedawcę możemy zmienić), i opłaty dystrybucyjne, czyli na rzecz firmy, do której należy licznik i która jest właścicielem okalających blok linii energetycznych.
Konsument na rachunku tego nie widzi – dostaje tzw. umowę kompleksową, czyli jeden kwit od sprzedawcy prądu, który rozlicza się bez naszego udziału z dystrybutorem. To na co nie mamy wpływu to koszty dystrybucji, czyli dostarczania energii. Spółki, które dostarczają nam prąd należą do wielkiej piątki grup energetycznych w Polsce: PGE, Tauron, Enea, Energa, Innogy (dawniej Stoen, potem RWE, a wkrótce zmieni nazwę na E.ON). Każda spółka dystrybucyjna działa na ściśle określonym terenie, co widać na załączonej mapce.
Pieniądze za zużycie prądu finansują jego zakup i produkcję. Pieniądze za dystrybucję finansują budowę nowych sieci energetycznych i remonty istniejących.
Kiedyś było tak, że te koszty dzieliły się po połowie, np. po 25 groszy, co dawało łączną cenę 50 groszy za kWh. Dziś proporcje są już inne. Na przykład 30 groszy za dystrybucję i 40 groszy za sprzedaż, łącznie 70 groszy. Niektórzy mogą płacić nawet więcej. Gdy URE raportuje, że cena prądu rośnie o 10%, to oznacza, że drożeje „sprzedaż”, na przykład z 0,4 zł do 0,44 zł (podaje już cenę brutto). Ale jeśli dystrybucja zdrożeje tylko o 2 grosze, np. z 30 groszy do 32 groszy, to wyrażona procentami skala podwyżek finalnej ceny energii jest niższa – wynosi tylko 8,6% .
Oto jak się dzielą na typowym rachunku (300 zł płatne co dwa miesiące) poszczególne opłaty. To co jest poniżej żółtej linii to opłaty stałe, regulowane, na które nie mamy wpływu.
Gdy lepiej zrozumiemy swój rachunek, łatwiej będzie nam go kontrolować, np. gdy będziemy szukać nowych ofert sprzedaży prądu, które choć mogą być konkurencyjne cenowo, to mogą zawierać dodatkowe opłaty miesięczne opłaty stałe, które niwelują korzyści. Wtedy ostateczny bilans oszczędności zależy od wielkości zużycia.
Kalkulacje oszczędności ułatwi też świadomość, że oferty powinniśmy porównywać pod względem cen „prądu zużytego”. O ile się nie przeprowadzamy na drugi koniec Polski i nie zmieniamy dystrybutora, to opłaty te, będą stałe niezależnie od tego, jaką firmę wybierzemy.
Dowiedz się więcej: Rachunki za energię, czyli szyfr prawie nie do złamania. Ale już są rozwiązania, które powodują, że rozliczenia są proste, a wydatki łatwo kontrolować
Po drugie, sprawdzić profil zużycia. Czy taryfa G12 będzie atrakcyjna?
Według Forum Energii 80% odbiorców korzysta z uniwersalnej taryfy G11, w której cena prądu jest stała przez całą dobę. Być może, żeby zaoszczędzić, warto zmienić taryfę na G12. Gdyby policzenie tego, czy to się opłaca, było proste, pewnie wiele osób chętnie zmieniałoby taryfy. Ale tak nie jest. Co nam daje zmiana taryfy i kogo może zainteresować?
W G12 mamy kilka cenników: drożej jest w godzinach 6-13 i 15-22. Taniej 13-15 i 22-6. O ile? Uśredniając – w porównaniu do standardowej oferty – np. 2 grosze taniej w nocy, ale 2 grosze drożej w godzinach szczytu. Firmy energetyczne, np. Esoleo, szacują, że, gdyby mądrze korzystać z taryfy G12, można by zaoszczędzić do 30% na rachunku za energię.
Każdy musi sam sobie odpowiedzieć na pytanie, jak dużą część zużycia prądu da się przekierować na czas po godz. 22 lub na porę między godzinami 13 a 15. Istotna jest świadomość, co pożera najwięcej energii i czy wykorzystanie tego sprzętu jest możliwe w tańszym okienku cenowym. Liderem zużycia energii jest na przykład płyta indukcyjna czy piekarnik. To koszty rzędu kilkaset złotych rocznie, ale już ładowanie telefonu jest jedną z najbardziej energooszczędnych czynności i rocznie pochłania kilka złotych naszego budżetu.
Wyliczenia byłyby prostsze gdybyśmy mieli powszechnie w domach inteligentne liczniki prądu z apką, która profiluje (np. na wykresie) zużycie prądu. Wtedy dokładnie wiedzielibyśmy, czy typowy, niewymuszony rozkład zużycia prądu może nam zapewnić obniżki w razie zmiany taryfy. Z pewnością możliwość przekierowania zużycia energii najbardziej energochłonnego domowego sprzętu w atrakcyjne cenowo godziny taryfy G12, przyczyniłoby się do obniżenia naszych rachunków za prąd.
Po trzecie, rozważyć licznik przedpłacony
To radykalne opcja, która nie spodoba się naszej dotychczasowej taryfowej firmie energetycznej. Tak jak niektórzy kierowcy tankują zawsze za 200 zł, tak niektórzy odbiorcy prądu mogą narzucić sobie ograniczenie – zużywam prądu tylko za 100 zł miesięcznie. A potem odpalam świeczki. Oczywiście to przejaskrawienie, bo nikt nikogo nie zmusza do siedzenia po ciemku – chodzi o mobilizację do oszczędności i realne narzędzie, które pozwala trzymać koszty w ryzach.
Od kilku miesięcy firmy energetyczne (dystrybucyjne) muszą nam zainstalować na żądanie licznik inteligentny. Dobra wiadomość jest taka, że wiele osób (głównie mieszkańców Wrocławia, Kalisza, ale też Warszawy) ma już takie liczniki zainstalowane w swoich domach. W sumie jest to już kilkaset tysięcy takich liczników w Polsce.
Tradycyjne firmy energetyczne nie za bardzo chcą wykorzystać potencjał, jaki drzemie w tych licznikach, bo wiedza na temat zużycia prądu powoduje zwykle zoptymalizowanie tegoż i mniejsze rachunki za energię. Z pomocą przychodzą alternatywni sprzedawcy prądu. Ostatnio opisywaliśmy, jakie „cuda” może zdziałać inteligentny licznik przedpłatowy.
—————————–
ZAPROSZENIE:
Przetestuj aplikację pozwalającą kontrolować rachunki za prąd. Trójmiejska firma Fortum – pochodzący ze Skandynawii sprzedawca energii – oferuje rozwiązanie „Prąd w telefonie”, dzięki któremu – w powiązaniu z inteligentnym licznikiem w Twoim mieszkaniu – możesz bardzo łatwo kontrolować swoje wydatki na prąd, obniżyć rachunki za energię i wygodnie doładowywać konto w czasie rzeczywistym. Z propozycji dołączenia do tej innowacji możesz skorzystać, klikając ten link
—————————–
Po czwarte, odłączyć złodziei prądu
Najtańsza energia to ta, której nie zużyjemy. Czyli innymi słowy największe pole do ograniczenia rachunków tkwi w ograniczeniu zużycia. To nie jest takie proste, bo jak wynika z danych Eurostatu, ciągle statystyczne polskie gospodarstwo domowe zużywa dużo mniej prądu na osobę (ok. 0,9 MWh rocznie) niż wynosi unijna średnia (1,6 MWh), a co dopiero mówić o krajach „bogatego” Zachodu.
Nie chodzi tylko o to, że Francuzi używają powszechnie ogrzewania elektrycznego. Polacy mają po prostu mniej energochłonnych sprzętów: suszarek do ubrań, domowej klimatyzacji i innych elektronicznych gadżetów.
W tej sytuacji absolutnym minimum powinna być wymiana żarówek na energooszczędne. Policzyliśmy, że to się po prostu opłaca – oświetlenie pochłania 14% zużytej energii. A z urządzeń elektrycznych – lodówka (koszty eksploatacji lodówki policzyliśmy w innym tekście).
Gdy prąd był tani jak barszcz, odłączanie telewizora od sieci czy wyjmowanie ładowarek to była gra niewarta świeczki. Dziś, gdy cena 1 kWh może się zbliżyć od 0,8 zł, może to nabierać sensu.
Na przykład, jeśli mamy podłączone 4 urządzenia w trybie stand-by (dwa telewizory, kino domowe, radio) i każde z nich pobiera 1W, 20 godzin na dobę (zakładamy, że średnio 4 godziny dziennie są włączone), to w skali roku przy cenie 0,5 zł za kWh koszt „czuwania” to prawie 14,6 zł, jak wynika z tego kalkulatora. Ale gdy cena rośnie do 0,75 groszy, to roczny rachunek rośnie do 22 zł. A przecież podłączonych na stałe urządzeń mamy więcej: mikrofalówka, która pokazuje godzinę, drukarka wi-fi, komputer w trybie czuwania. Obawiam się, że możemy tracić nawet 100 zł rocznie.
źródło zdjęcia: PixaBay, plakat filmu „Deep Impact”