Tuż przed rozpoczęciem tegorocznych wakacji internet obiegły zdjęcia tzw. paragonów grozy, czyli horrendalnie wysokich rachunków za obiad w nadmorskich smażalniach ryb, restauracjach i knajpach. Na właścicieli lokali gastronomicznych wylał się hejt za to, że żerują na naszej potrzebie odpoczynku po miesiącach lockdownu. Ale czy faktycznie ceny nad morzem oszalały? Pojechałem sprawdzić, czy paragony grozy to prawda
Jeden z popularnych paragonów krążących po internecie opiewał na kwotę 170 zł za obiad dla czterech osób. To faktycznie bardzo dużo, zwłaszcza że w głębi kraju można zjeść porządnie za 20-30 zł na osobę. Wyższe ceny nad morzem w porównaniu z ubiegłym rokiem nie powinny dziwić, bo wszystko drożeje. Dane GUS pokazują, że w ciągu roku ceny towarów i usług wzrosły średnio o ok. 5%.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nad morzem generalnie jest drożej, ale to normalne, bo biznes turystyczny jest sezonowy. Właściciele hoteli, pensjonatów, lokali gastronomicznych czy sklepów spożywczych zarabiają zwykle od końca maja do września. Być może część z nich próbuje odbić sobie straty z ubiegłego pandemicznego roku albo zdyskontować niepewną przyszłość. Mam na myśli grożącą nam czwartą falę pandemii i możliwość ponownego zamrożenia gastronomii – jeszcze przed naturalnym zakończeniem tegorocznego sezonu.
Czytaj też: 350 zł za każdy dzień deszczu nad morzem. Ubezpieczenie od złej pogody (subiektywnieofinansach.pl)
Nadmorscy restauratorzy: paragony grozy to kłamstwo
Ale czy faktycznie możemy mówić o drożyźnie i paragonach grozy? Niektórzy nadmorscy samorządowcy zapewniają, że to fakenewsy, których celem jest zniechęcenie Polaków do wypoczynku nad Bałtykiem. Burmistrz Mielna zainicjował nawet akcję „Odkłamujemy Bałtyk”, której celem jest walka z nieprawdziwymi informacjami na temat cen. W serwisie YouTube pojawił się filmik, na początku którego czytamy:
„Podobnie jak w latach ubiegłych w 2021 r. znów trwa nagonka na polskie wybrzeże. Dowiadujemy się, że nad morzem jest piekielnie drogo i na urlop stać tylko najbogatszych. Przekłamane informacje pojawiają się w wielu miejscach, a ich celem jest zniechęcenie Polaków do Bałtyku. Nie możemy się temu biernie przyglądać, dlatego znów #OdkłamujemyBałtyk”
Następnie przewijają się screeny kilkunastu artykułów, z nagłówków których straszy nadmorską drożyzną i „paragonami grozy”. Z załączonych artykułów wynika, że taniej niż nad Bałtykiem wakacje spędzimy w Grecji czy Hiszpanii. Ale czy to faktycznie fakenewsy?
Przeczytaj też: Koniec szkoły! O ile więcej wydamy w tym roku na wakacje nad morzem? Czy można ograniczyć wzrost kosztów? Rady na urlop
———————
APLIKACJE NA WAKACJE:
Jeśli wyjeżdżasz tego lata za granicę, to nie zapomnij wziąć ze sobą aplikacji mobilnej do wymiany walut i karty, którą możesz płacić bez ponoszenia kosztów spreadu walutowego. Tutaj pisaliśmy jak bardzo spread uderza po kieszeni. Wśród wielu tego typu aplikacji i kart polecam m.in. kartę wielowalutową Cinkciarz.pl (jej recenzja jest tutaj), jak również aplikację ZEN z kartą, którą można łatwo doładować kasą i włożyć do Apple Pay i Google Pay. Zakupy z ZEN są objęte specjalnym ubezpieczeniem oraz natychmiastowym cashbackiem (tutaj opisywałem szczegóły tej aplikacji). Przy wyprawach ze znajomymi przyda się też funkcja ZEN Buddies. Polecam obie aplikacje. Są partnerami „Subiektywnie o finansach”, ale jestem ich fanem już od dawna
———————
Moje prywatne paragony grozy
Niedawno wybrałem się na krótki urlop – tradycyjnie do nadmorskich Dębek. Przed wyjazdem słyszałem już o „paragonach grozy”, dlatego byłem ciekaw o ile – w porównaniu z zeszłym i poprzednimi latami – schudnie mój portfel. Ale wbrew temu, co przeczytałem przed wyjazdem, nie zauważyłem, by ceny zwariowały.
Przebywałem tylko w jednym miejscu, dlatego nie mogę wypowiadać się o cenach na całym wybrzeżu, choć z doświadczenia wiem, że ceny w miasteczkach turystycznych są zbliżone. Ile w tym sezonie trzeba zapłacić za smażoną rybę z frytkami i surówką, pizzę, fast-foody, lody, piwo czy wypożyczenie roweru?
Zacznę od chyba najpopularniejszego zestawu obiadowego, czyli ryba, frytki i surówka. Za 100 gr fileta z dorsza trzeba zapłacić 9,5 zł. Być może to jest wyjaśnienie szoku cenowego, jakiego doznają niektórzy turyści. Serwowany filet waży zwykle 250-300 gr, co oznacza, że już za samą rybę trzeba zapłacić ok. 30 zł. Do tego frytki za 7 zł i zestaw surówek – również za 7 zł.
To oznacza, że obiad dla jednej osoby to koszt 44 zł. A człowiek jeszcze by się czegoś napił. Za piwo z „kija” zapłaciłem 9 zł, co daje już 53 zł. Taki sam zestaw dla dwóch osób to już 106 zł, dla czterech – grubo ponad 200 zł. Mógłbym więc napisać, że to ja przywiozłem znad morza prawdziwy „paragon grozy” (ten, który obiegł internet opiewał „zaledwie” na 170 zł).
Problem w tym, że ceny w poprzednich latach nie były dużo niższe, może z wyjątkiem piwa. Całe szczęście podawane jest coraz częściej w szklankach, a nie plastikowym kubku. Zajrzałem do zeszłorocznego raportu o cenach w Kołobrzegu, którą przygotowała pucka redakcja „Naszego Miasta”.
Wynika z niego, że rok temu za fileta z dorsza trzeba było zapłacić dokładnie tyle samo, co obecnie w Dębkach, a więc 9,5 zł za 100 gr. Nie zmieniła się też cena pstrąga (tusza) – 7 zł. Z kolei turbot (tusza) w Dębkach w tym roku kosztuje 14 zł, w zeszłym roku w Kołobrzegu o 4 zł mniej.
Pizza, kebab i lody na paragonach grozy
Nie tylko w przypadku smażonych ryb nie zauważyłem spektakularnych podwyżek. Za kilogram wędzonego dorsza (filet) trzeba zapłacić w Dębkach 59 zł. Ubiegłoroczne ceny z Kołobrzegu wahały się między 45 a 60 zł. W niektórych wędzarniach było taniej, w innych drożej.
Czy martwić się powinni amatorzy pizzy? Najprostsza margherita (średnica 32 cm) kosztowała od 21 do 24 zł w zależności od knajpy. To o 1-3 zł więcej niż rok temu w Kołobrzegu. Jak kształtują się ceny fast foodów? Hamburger to wydatek 9 zł, hot-dog – 7-9 zł, a zapiekanka XXL – od 7 do 18 zł, w zależności od wielkości i składu. Za kebaba na talerzu w Dębkach liczą sobie 25-29 zł, a za kebaba w bułce 18-28 zł.
Ceny podobne jak rok temu. Z kolei za małego loda włoskiego trzeba zapłacić 6-7 zł, w zeszłym roku zazwyczaj 5 zł. To, co mnie zaskoczyło, to ceny piwa. Jest drogie. Trudno było znaleźć złoty trunek za mniej niż 9 zł za półlitrowy kufel.
A dla tych, którzy oprócz smażenia się na plaży planują też zwiedzić okolicę, podaję ceny wypożyczenia rowerów. Jedna z wypożyczalni w Dębkach za pierwszą godzinę liczy sobie 15 zł, a za każdą kolejną 5 zł. Rower na całą dobę to koszt 32 zł. Jeśli ktoś pożycza rower na więcej niż 5 dni, wówczas doba kosztuje 23 zł.
Przeczytaj też: Rower w piwnicy na wagę złota? W sklepach brakuje części, a ceny rowerów ostro poszły w górę. Co się stało?
Paragony grozy ze sklepów spożywczych
Rzecz jasna, nie musimy codziennie stołować się w nadmorskich knajpkach. Potrawy można przygotować samemu, a w produkty zaopatrzyć się w sklepach spożywczych. Uprzedzam jednak, że w „spożywczakach” tanio nie jest. Ceny raczej podobne do tych, które znamy z małych osiedlowych sklepów. W każdym razie obiad czy kolacja przygotowana własnym sumptem wyjdzie dużo taniej niż w restauracji.
Podsumowując… Prawda, nad polskim morzem nie jest tanio i warto przygotować się finansowo na większe wydatki. Coraz więcej nadmorskich knajpek, nawet tych niewielkich, ma swoje strony internetowe, a na nich aktualne cenniki. Z moich obserwacji i doświadczeń wynika jednak, że ceny w gastronomii nie skoczyły drastycznie w porównaniu z ubiegłym rokiem. Jeśli coś zdrożało, to z reguły o 5-10%. Dlatego przyłączam się do akcji burmistrza Mielna #OdkłamujemyBałtyk i dodaję od siebie: nie siejmy paniki.