Inflacja w styczniu wyniosła 4,4 %. Problem nie tylko w tym, że jest najwyższa od 8 lat, ale też w tym, że szczyt dopiero przed nami. A potem może przyjść jeszcze druga fala. Niewykluczone, że najbardziej odczujemy wzrost cen usług. Coraz drożej musimy płacić za fryzjera, dentystę, szewca, czy malowanie mieszkania. Czy na naszych oczach kończy się ogłoszony przez NBP „polski cud gospodarczy”?
GUS podał właśnie, że w styczniu ceny były wyższe o 4,4% niż przed rokiem. W grudniu inflacja wynosiła „tylko” 3,4% i już wtedy wywoływała lament wśród wielu ciułaczy i analityków. A co powiedzieć teraz? Liczymy straty na depozytach, których średnie oprocentowanie wynosi 1,2% i jest – dla odmiany – rekordowo niskie. Spada też realna wartość naszych wynagrodzeń.
- Pięć lat PPK. Ile zarobili ci, którzy na początku zaryzykowali? Gdzie (dzięki PPK i nie tylko) jesteśmy na drodze do dodatkowej emerytury? Słodko-gorzko [WYCISKANIE EMERYTURY BY UNIQA TFI]
- Ile złota w portfelu w obecnych czasach? Jaki udział powinien mieć żółty kruszec w naszych inwestycjach? Są nowe wyliczenia analityków [STAĆ CIĘ NA ZŁOTO BY GOLDSAVER]
- Zdjęcia w smartfonie: coraz częściej pierwszy krok do… zakupów. Czy pożyczki „na fotkę” będą hitem sezonu zakupowego? Bać się czy cieszyć? [BANKOWOŚĆ PRZYSZŁOŚCI BY VELOBANK]
Niestety, to nie koniec. Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje, że w inflacja w Polsce będzie w tym roku najwyższa w całej Unii Europejskiej. A największy wzrost cen zobaczymy w usługach. Jak głęboko będziemy musieli sięgnąć do portfela, żeby zapłacić za fryzjera, wstawienie plomby w zębie, czy posprzątanie mieszkania?
Zima 2020 r. Zamiast śniegu na głowę spadła nam inflacja
Inflacja wybuchła szybko. Ledwie przed rokiem, w styczniu 2019 r., wynosiła – trudno teraz w to uwierzyć – ledwie 0,9%! A ponieważ ceny niektórych towarów ostro ruszyły w górę już wtedy, wśród obywateli pojawiły się posądzenia pod adresem GUS-u, że chce coś zachachmęcić i że jego odczyty inflacji są zaniżone. Teraz już GUS niczego ukrywać nie musi. Jaki jest koń, każdy widzi.
Wzrost cen był łatwy do przewidzenia, bo sami się o niego prosiliśmy. A właściwie prosili się o niego rządzący. Bo o ile zeszłoroczne wzrosty cen żywności były wywołane m.in. czynnikami zewnętrznymi (mniejsze zbiory owoców i warzyw przez wakacyjną suszę, mniej mięsa z Chin przez ASF), to teraz inflację zgotowała polityka rządu.
Przede wszystkim wzrosły ceny energii (którą produkujemy głównie z drogiego, polskiego węgla, bo rząd przez lata dopieszczał górnictwo). wzrosły koszty pracodawców (składki na PPK, wyższa płaca minimalna), pojawiły się nowe podatki (np. akcyza na tytoń i papierosy), wzrosły koszty wywozu śmieci (to efekt kolejnych regulacji unijnych). I tak dalej, i tak dalej.
Część z tych czynników wywołuje efekt lawiny. Np. wysokie ceny prądu przełożą się na większe wzrosty cen żywności (koszty produkcji, koszty transportu, koszty przechowywania w prądożernych chłodniach). Na to nałożą się konsekwencje bardzo suchej zimy, która zwiastuje wiosenną suszę i znów kiepskie zbiory (choć zdaniem plantatorów dla plonów groźniejsze są wiosenne przymrozki, niż sucha zima).
Na razie jeszcze nie w pełni odczuwamy wzrost cen spowodowany tymi wszystkimi czynnikami. Kolejna fala wzrostu inflacji nadejdzie w lutym i w marcu. Ile może wynieść? Jeśli więcej niż 4,4% to możemy mówić, że jest naprawdę źle, bo to górna granica prognoz analityków. A dodatkowy impuls inflacyjny przyjdzie jednak w kwietniu, wtedy odczujemy wzrost cen słodzonych napojów w związku z nałożeniem na nie parapodatku cukrowego.
Co będzie potem? Zdaniem ekonomistów banków komercyjnych jak i Narodowego Banku Polskiego, inflacja odpuści. Według projekcji NBP (ostatnie dane są z listopada) już w drugim kwartale może być to poniżej 3%. Centralna ścieżka projekcji NBP zakłada, że inflacja w 2020 r. wyniesie: 2,8% i 2,6% w 2021 r. Warto jednak pamiętać, że ubiegłoroczne prognozy banku centralnego były mocno niedoszacowane.
Konsensus rynkowy przewiduje, że inflacja ustabilizuje się w drugiej połowie roku na poziomie 2,5%-3%, a na koniec roku wyniesie maksymalnie 2,8%. Wypada trzymać kciuki, żeby tak było, bo spadek wartości naszych wypłat oszczędności to nic fajnego.
Są dwie przesłanki za takim właśnie scenariuszem. Nagły wzrost cen z początku roku będzie hamował wraz z pogarszaniem się koniunktury gospodarczej. Przypomnijmy, że w tym roku PKB ma spaść z 4,3% do nawet 2,7% – tyle wynosi zrewidowana o 0,3 pkt. proc. w dół najnowsza prognoza Credit Agricole. Inne instytucje finansowe mają nadzieję, że polska gospodarka urośnie o 3%.
Są jednak i tacy, którzy widzą rzeczywistość w czarnych barwach. Ekonomiści BNP Paribas choć uważają jak inni specjaliści, że w kwietniu wzrost cen nieco złagodnieje i spadnie poniżej 4%, to i tak najprawdopodobniej utrzyma się powyżej 3,5% przez cały drugi kwartał. A średnioroczna inflacja wyniesie 3,6%. Czyli 0,8 pkt. proc. więcej niż szacuje NBP.
Czytaj też: Te prognozy się sprawdziły. Inflacja jeszcze przez długie lata będzie niszczyła wartość naszych oszczędności
Ceny usług w górę. GUS liczy cenę strzyżenia męskiego. Wychodzi, że strzygą nas równo z trawą
W ubiegłym roku szokujące były wzrosty cen niektórych warzyw i owoców (np. pietruszki, cebuli, czy buraków). Ale równie dotkliwy był wzrost cen usług. Chyba każdy to widzi na co dzień, gdy idzie do fryzjera, stomatologa, szewca, czy myśli o remoncie kuchni i położeniu nowych płytek w łazience. Jakieś trzy lata temu, gdy mój fryzjer podniósł ceny z 60 zł na 80 zł, stwierdziłem, że to przekracza mój próg bólu i znalazłem takiego za 50 zł. A w lutym i on podniósł ceny – teraz za strzyżenie męskie żąda 60 zł.
Usługi drożeją, bo i praca w Polsce jest coraz droższa. Rosną koszty pracodawców (składki na ZUS), ceny nośników energii, ale też pensje. A przecież minimalna od tego roku wynosi już 2600 zł brutto. Zaraz po podwyżki ruszą inni pracownicy, którzy zobaczyli, że ta minimalna niebezpiecznie zbliżyła się od ich poziomu, że nie wspomnę o wysokich zarobkach w Lidlu czy w Biedronce.
O ile już zdrożały usługi? GUS nie podaje danych kwotowych, tylko procentowe. W dodatku czasami w bardzo enigmatycznych kategoriach jak „transport” albo „zdrowie”. Wiemy, że w ciągu ostatniego roku – od stycznia do stycznia – ceny w kategorii „transport” wzrosły o 1,9%, a w kategorii „mieszkanie” – o 4,9%.
Podawanie zmian w cen procentach wynika z tego, że ceny usług w różnych rejonach Polski są różne. Inna jest cena za wizytę u kosmetyczki w centrum Warszawy, a inna w jakimś odległym powiecie.
Wysoka inflacja najbardziej stymuluje właśnie wzrost usług (których, jak każde coraz bardziej bogacące się społeczeństwo, „konsumujemy” coraz więcej). W usługach największą część ceny stanowią koszty pracy. Poza tym w niektórych usługach boleśnie brakuje rąk do pracy, co powoduje dodatkowe „ssanie” na podwyżki płac.
No i wreszcie: o ile pieczywo w spożywczym z powodu ogólnej sytuacji może zdrożeć z 3,28 zł do 3,45 zł, to przykładowe strzyżenie męskie pójdzie w górę z 30 zł od razu na 35 zł. A usługodawcy – ze względu na to, że nie zawsze korzystamy z ich usług codziennie – mają skłonność do dokładania do inflacyjnego wzrostu cen swoich usług jeszcze „ekstra-marży”. To wszystko oznacza, że wzrost inflacji przekładać się może na ponadprzeciętnie wysoki wzrost cen usług, z których korzystamy.
Jeśli chcielibyśmy sprawdzić, jak na przestrzeni lat zmieniały się ceny najważniejszych usług, to z pomocą przychodzi rocznik statystyczny. Wybrałem kilka pozycji. Np., jak podawał GUS w 2010 r., strzyżenie włosów męskich kosztowało 14,78 zł. W 2018 r. było to już 19,73 zł. Wzrost o 35%.
- Ondulacja na zimno włosów damskich – 64 zł, a w 2018 r. – 82 zł. Wzrost o 28%
- Podzelowanie buta u szewca – 34,92 zł, a w 2018 r. – 44,28 zł. Wzrost o 27%.
- Wizyta u lekarza specjalisty – 69,6 zł (o jak tanio!), a w 2018 r. – 106 zł. Wzrost o ponad połowę.
- Bilet na dalekobieżny pociąg pospieszny – 39 zł, a w 2018 r. – 50 zł. Wzrost o 28%
Rosnące ceny skłaniają żeby sobie powtarzać optymistycznie: byle do wiosny. Ale gdy już ta wiosna nadejdzie, to może wcale nie przyniesie inflacyjnej odwilży. Wiele zależy od koniunktury międzynarodowej i tego, jak głębokie będzie hamowanie polskiej gospodarki. Czy w ten sposób skończy się krótka epoka „polskiego cudu gospodarczego”, o którym mówił jeszcze niedawno prezes NBP, czyli galopującej gospodarki i niskiej inflacji?
Źródło zdjęcia: PixaBay