Premier Mateusz Morawiecki, jako były prezes banku komercyjnego, nie może liczyć na taryfę ulgową ze względu na swoją zawodową przeszłość ani u opozycji politycznej, ani u części elektoratu partii rządzącej. W Polsce nie lubi się milionerów, a jeśli ktoś zostaje milionerem nie tyle poprzez rozwijanie własnej firmy, lecz będąc prezesem-najemnikiem z gigantycznym wynagrodzeniem wypłacanym przez akcjonariuszy – to tym gorzej.
Powinien przeto premier Morawiecki – jak każdy bankowiec wchodzący do polityki – bardzo uważać na każde podejrzenie konfliktu interesów na tle swojej finansowej przeszłości. Takim polem konfliktu może być fakt, że wciąż posiada 13.711 akcji banku BZ WBK, którym przez 11 lat zarządzał, nim związał się z partią prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
- Czym różni się oszczędzający Niemiec lub Francuz od Polaka? Jakie rodzaje lokat bankowych chwytają nas za serce? Niemiecka aplikacja to sprawdziła [POWERED BY RAISIN]
- Co z dobrymi czasami, które miały nadejść dla funduszy inwestujących w obligacje? Które fundusze warto wybierać? Nieoczywiste rady eksperta [POWERED BY UNIQA TFI]
- Tak Szwajcarzy walczą o dostęp do gotówki. Co do sekundy mierzą czas dostępu każdego obywatela do najbliższego „wodopoju”. Banki, poczta, bankomaty… [POWERED BY EURONET]
Czytaj: Gospodarka rośnie coraz szybciej. Czy to zasługa rządu czy po prostu rząd ma furę szczęścia?
Rząd zawiódł frankowiczów, akcje w górę
Nie ma najmniejszego znaczenia fakt, że dywidendy z tych akcji Morawiecki przekazuje na cele charytatywne. Nie uspokaja też to, że w ostatnich godzinach świeżo upieczony premier zadeklarował „całkowite zamrożenie” posiadanego portfela akcji. Ważne jest to – jak celnie wytknął z mównicy Sławomir Neumann, poseł PO – że wartość tych akcji będzie zależała m.in. od tego jakie decyzje dotykające sektora bankowego premier Morawiecki będzie forsował w ramach prac rządu.
Neumann podał konkretny przykład – ustawy frankowe. Przed wyborami politycy PiS obiecywali frankowiczom gruszki na wierzbie – w tym przewalutowanie wszystkich kredytów z datą ich zawarcia. Koszt takiej operacji byłby ogromny, ale gdy organy państwa – w tym rząd, w którym zasiadał od początku Morawiecki – stopniowo się z niej wycofywały, wyceny banków rosły.
Oczywiście: rosły nie tylko dlatego, że rząd nie uderzyl w banki ustawami frankowymi, ale i w ślad za poprawiającymi się wynikami finansowymi branży (pomaga jej dobra koniunktura gospodarcza). Jednak kwestia ustaw frankowych na pewno też miała tu znaczenie. Każda informacja o zmniejszeniu prawdopodobieństwa rozwiązania ustawowego sprawy franków była kwitowana przez inwestorów kilku, kilkunastoprocentowymi zwyżkami cen rynkowych akcji banków najbardziej „umoczonych” w te kredyty.
Koniec końców jest tak, że 16 listopada 2015 r., gdy Morawiecki wchodził do rządu, posiadane przez niego akcje BZ WBK kosztowały ok. 271 zł i były warte 3,72 mln zł, a dziś – przy cenie rynkowej 374 zł – są warte 5,12 mln zł. Jak łatwo policzyć, m.in. dzięki polityce prowadzonej przez rząd, w którym zasiada Morawiecki, jego prywatny portfel inwestycji powiększył się o 1,4 mln zł. Brzmi to słabo. I to nawet jeśli uwzględnimy fakt, iż ów zysk jest czysto papierowy, „niezamienialny” – w świetle deklaracji premiera – na żywe pieniądze.
Czytaj też: Były prezes banku premierem prezesa. Co to oznacza dla naszych portfeli? Siedem hipotez
Czytaj też: Morawiecki ma dobry plan, byśmy na emeryturę oszczędzali już przy wypłacie. Pierwsze szczegóły PPK
Czytaj też: Renta dożywotnia za prawo do mieszkania? Ta usługa mogłaby dużo zmienić. Ale rząd musi pomóc
Premier-milioner. Po co mu te akcje?
Żeby było jasne: nie wydaje mi się, by Mateusz Morawiecki jako wicepremier poświęcił choć sekundę działaniom na rzecz zwiększania wartości posiadanych akcji BZ WBK. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, nie miał takiej potrzeby. Przez 11 lat zarządzania bankiem zarobił 33,5 mln zł, a z jego najnowszego oświadczenia majątkowego wynika, że już dziś mógłby zostać rentierem. Nawet bez tych akcji.
Jest właścicielem dwóch domów – 150-metrowego na półhektarowej działce i drugiego – o powierzchni 100 m kw. A także współwłaścicielem połowy szeregowca o powierzchni 180 m kw., ma też 72-metrowe mieszkanie. Wyceniając ten „metraż” po średniej cenie 8.000 zł za metr można oszacować nieruchomościowy majątek świeżo upieczonego premiera najmarniej na 3-3,5 mln zł. Poza tym na koniec ubiegłego roku Morawiecki dysponował oszczędnościami w wysokości 2,95 mln zł w gotówce. No i jeszcze jest te 5,1 mln w akcjach.
Nic też nie wiadomo o tym, by Mateusz Morawiecki, jako członek rządu, podejmował jakiekolwiek działania na rzecz zwiększenia dobrostanu banków. Przeciwnie: wyrażał się pozytywnie o podatku bankowym jako możliwości większego „sponsorowania państwa” przez bogate banki. A wprowadzenie podatku na pewno nie rzutowało pozytywnie na wycenę banku, którego Morawiecki jest akcjonariuszem.
Nie zmienia to faktu, że obecny premier był prominentnym członkiem rządu, gdy ten doszedł do wniosku, że trzeba ograniczyć do niezbędnego minimum odfrankowienie kredytów hipotecznych i nie wcinać się w robotę prezydentowi, który przygotowywał coraz bardziej dziwaczne projekty w tej sprawie.
W świecie demokratycznym takie potencjalne konflikty interesów nie są rzadkością. Biznesemeni zostają premierami i prezydentami i zawsze w takich wypadkach pojawiają się podejrzenia, że połączenie ich starych znajomości, aktywności biznesowych (nawet jeśli przekazanych w zarządzanie komuś innemu) oraz władzy skończy się działaniem na korzyść własną polityka-biznesmena, nie zaś na korzyść społeczeństwa.
Paradoksalnie sytuacja byłaby łatwiejsza, gdyby w przypadku premiera Morwieckiego chodziło o większy portfel różnych papierów wartościowych – wtedy można byłoby go oddać w zarządzanie komuś innemu jako „ślepy portfel” i w ten sposób uniknąć zarzutów o potencjalny (bądź realny) konflikt interesów. Ale tu chodzi tylko o akcje firmy z jednej konkretnej branży. Ba, jednego konkretnego banku.
Premier Morawiecki może po prostu sprzedać akcje i pozbyć się problemu. Zwłaszcza, że rząd pod jego kierownictwem jeszcze nie raz będzie podejmował decyzje istotne dla branży bankowej. Niech premier włoży do portfela gotówkę zamiast akcji i będzie miał święty spokój. Do tego gorąco go namawiam.
Czytaj też: Akcja „polski dług w polskich rękach” czyli wicepremier Mateusz Morawiecki emtuje dla nas nowe obligacje
EDIT: Moje modły zostały wysłuchane jeszcze tego samego dnia, gdy opublikowałem niniejszy tekst. 13 grudnia po południu „Rzeczpospolita” podała informację, że premier Mateusz Morawiecki złożył zlecenie sprzedaży wszystkich posiadanych akcji BZ WBK. Dobra decyzja.
Kwestia pamięci, czyli o „kolonizacji” Polski
Ale z tym świętym spokojem to niestety – nawet po ogarnięciu problemu akcji – byłaby lekka przesada. Przeszkodą może być język nowego premiera, który od czasu do czasu mówi o „skolonizowaniu” Polski przez zagraniczny kapitał. Spokój burzy domniemanie, że premier mógł sam przyłożyć cegiełkę do tej „kolonizacji”, zarządzając przez wiele lat bankiem pod irlandzkim, a potem – po przejęciu BZ WBK przez Santander – pod hiszpańskim butem.
BZ WBK zapewne pośredniczył wtedy – jako komercyjny podmiot – przy transakcjach niekoniecznie zawsze w 100% zgodnych z interesem narodowym Polski, za to zawsze zgodnych z interesem hiszpańskiego właściciela. Nie wiem czy można mieć o to pretensje do ówczesnego prezesa Morawieckiego – wykonywał wtedy swoją pracę, jak sądzę najlepiej jak umiał – ale fakt to fakt.
A opozycja z trybuny sejmowej podaje przykłady: np. rosyjska spółka Acron w 2012 r. kupiła w wezwaniu pakiet 12% akcji Zakładów Azotowych Tarnów, zaś w transakcji pośredniczył Dom Maklerski BZ WBK. Prawdopodobnie bank miał też dla Rosjan ofertę finansowania transakcji z kredytu w tym banku (choć nie wiadomo czy skorzystali).
Tak samo, jak premier Morawiecki, chciałbym, by duża część gospodarki była w polskich rękach (nie cała, bo potrzebny jest przepływ kapitału, konkurencja międzynarodowa i zagraniczne know-how). Zagranicznego kapitału jest w Polsce sporo, ale nie tylko dlatego, że beztrosko wyprzedaliśmy majątek, ale dlatego, że byliśmy zbyt biedni, by ten majątek samodzielnie doinwestować oszczędnościami krajowymi. I wiem, że premier to wie.
Czytaj też: Repolonizacja banków w rozkwicie. Czy zapłacimy wyższe prowizje? Ciekawe statystyki z innych krajów!
Nie wiem za to czy Mateusz Morawiecki w nowej roli bardziej skupi się na rechrystanizacji Europy, czy też – czego mu z całego serca życzę, bo swoim życiorysem od najmłodszych lat dowiódł, że jest patriotą – na ułatwianiu prowadzenia biznesu przez przedsiębiorców. Ale jeśli nie chce wystawiać się na strzał, musi pamiętać, że nie spadł na stołek premiera z kosmosu. Użalanie się przez byłego dlugoletniego prezesa polskiego oddziału zagranicznego banku nad „kolonizacją Polski przez zagraniczny kapitał” nosi pewne znamiona masochizmu. Lub niedoceniania inteligencji słuchaczy.