W sobotę zacznie się wielkie testowanie polskiego internetu pod egidą Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Każdy klient firmy telekomunikacyjnej będzie mógł zmierzyć prędkość łącza, a jeśli będzie ona poniżej parametrów z umowy – zażądać obniżki ceny, rekompensaty, a może i rozwiązania umowy. Nasza zemsta na dostawcach internetu byłaby słodka, gdyby nie… kilka „ale”.
Coraz mniej osób pamięta trzaski modemu, czyli pierwszego urządzenia, dzięki któremu domowe komputery łączyły się w latach 90. z internetem. Dziś takie zabytki stoją w Muzeum Techniki w Pałacu Kultury, a firmy telekomunikacyjne prześcigają się w ofertach szybkiego internetu – nawet 100 Mb/s już nie robi wrażenia – są oferty obiecujące 500 Mb/s a nawet 1Gb/s.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Takie prędkości nie są potrzebne do oglądania Netflixa, czy grania w sieci, ale sprzedawcy internetu twierdzą, że to rezerwa na poczet ery internetu rzeczy, czy inteligentnych domów. A poza tym… często te hiperprędkości, które deklarują firmy, nie przystają do rzeczywistości. Monter instaluje modem, router rozsiewa sieć Wi-Fi, a my kręcimy nosem.
Wiele osób instaluje aplikacje do mierzenia prędkości transferu danych, a one pokazują jak na dłoni, że zamiast obiecanych 100 Mb/s jest znacznie mniej. I co wtedy? Nic, bo przecież takie amatorskie pomiary nie są dla telekomu, czy kablarza żadnym punktem odniesienia. Skoro można kwestionować mandaty z fotoradarów, które nie mają odpowiednich homologacji, to co dopiero wyniki takich domorosłych pomiarów? Od soboty to się się zmieni.
Czytaj też: Koniec przekrętów z SMS-ami premium? Wreszcie będzie ich domyślna blokada?
Internetowy ambaras. Ale w końcu się udało
Urząd Komunikacji Elektronicznej ogłosił, że każdy użytkownik internetu w Polsce będzie mógł zmierzyć prędkość transferu danych certyfikowaną przez Urząd aplikacją (na komputer, albo na telefon), której wyniki będą „wiążące”. To dobrodziejstwo, nad którym UKE pracował przez kilka ostatnich lat, jest efektem wymogów narzucanych przez unijne prawo.
Prace trwały tak długo, bo tak jak w wierszu Żeleńskiego – „z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”. W tym przypadku nie chodziło o dwoje, ale 230 dostawców internetu, którzy nie mogli dojść do porozumienia w prostej kwestii: jaki sposób pomiarów będzie najlepszy.
W końcu UKE wyłonił w konkursie polską firmę V-Speed (znaną z popularnej usługi Speed Test, która służy do mierzenia „prędkości” łącz), która podjęła się zaprojektowania spełniającego unijne standardy narzędzia. Jest ono dostępne pod adresem pro.speedtest.pl.
Czytaj też: Koniec ery telekomunikacyjnych cyrografów? Testuję Folx, czyli pierwszy telekom a la Netflix
Po tej zmianie nasze reklamacje już nigdy nie będą takie same
O co chodzi z tymi standardami? O to, by pomiar był miarodajny, wiarygodny i porównywalny między różnymi operatorami – tych warunków nie spełniały obecne na rynku, niehomologowane przez żaden urząd aplikacje.
PRO Speed Test jest inny, bo weryfikuje, w jakich warunkach był realizowany pomiar: sprawdza m.in. takie elementy jak obciążenie procesora, rodzaj karty sieciowej, obecność aktywnych łącz VPN, natężenie generowanego ruchu w tle, czy liczbę urządzeń w sieci domowej użytkownika. Polska to dopiero piąty kraj w Unii Europejskiej – po Niemczech, Włoszech, Chorwacji i Rumunii – który daje swoim obywatelom taki gadżet.
PRO Speed Test to nie sztuka dla sztuki – coś czym będą się teraz ekscytować tylko maniacy internetowej prędkości. To narzędzie, które doda nam argumentów w składaniu reklamacji przeciwko firmie, która dostarcza nam łącze internetowe.
„Konsumenci będą mogli łatwiej niż dotychczas dochodzić swoich praw, co wpłynie na zwiększenie konkurencyjności między dostawcami. Ich oferta porównywana będzie teraz nie tylko z punktu widzenia ceny i deklarowanej szybkości, ale także na podstawie wiarygodnego pomiaru”
– powiedział prezes UKE Marcin Cichy. Dla konsumentów to zmiana bardzo korzystna, bo dzięki aplikacji (a właściwie dzięki generowanym przez nią raportom) będą mieli gotowy ważny załącznik do reklamacji o randze prawie urzędowej (UKE nazywa to „szczególną wartością dowodową”).
Czytaj też: T-Mobile gra va banque. Jesteś niezadowolony? Oddadzą ci pieniądze
Czytaj też: Gdzie po najtańszy abonament? Dziewica premium w wersji lajt
Jaki wymiar kary za nietrzymanie norm z umowy?
Zemsta za lata zaniżania prędkości może być słodka. Czego możemy żądać za nietrzymanie parametrów łącza, które są zapisane w umowie?
Po pierwsze – musimy zajrzeć do tej umowy, bo powinno tam być napisane, co się dzieje w przypadku gdy dostawca usługi nie wykonał jej albo wykonał nienależycie. Mogą to być zapisy o należnym klientowi odszkodowaniu i zasadach jego wypłaty. Kokosów z tego wyciągnąć się raczej nie da, bo może to być np. 1/30 miesięcznej opłaty abonamentowej, za każdy dzień obniżenia poziomu jakości świadczonej usługi. Czyli jeśli płacimy 100 zł, to może być to ok. 3,3 zł za każdy dzień.
O co jeszcze może wnosić klient w reklamacjach? To już zależy po części od naszej inwencji:
„Każdy abonent, który na podstawie uzyskanych wyników z aplikacji (pomiar certyfikowany) wykaże stałe lub regularnie powtarzające się rozbieżności pomiędzy umową a faktycznie realizowaną usługą, może skorzystać z środków ochrony prawnej. Oprócz reklamacji może dochodzić dalszych roszczeń w ramach alternatywnych sposobów rozstrzygania sporów (mediacje) lub w ramach postępowania sądowego”
– mówi nam Martin Stysiak, rzecznik UKE. Sprawa jest otwarta, bo takie testowanie nie miało precedensu. UKE sam jest ciekaw jakie roszczenia będą mieć konsumenci i zachęca żeby dołączać UKE do korespondencji reklamacyjnej, bo chce się przyglądać jak w praktyce zadziała weryfikacja PRO Speed Test. I czy telekomy będą traktować skargi poważnie, czy ciągle je lekceważyć.
Niewykluczone, że firmy telekomunikacyjne same – w obawie przed zalewem reklamacji – zaczną podnosić standardy i parametry jakości łączy. Wtedy aplikacja nie wykaże żadnych nieprawidłowości. To byłby dopiero numer!
Czytaj też: Telekom może pomóc złodziejowi ukraść pieniądze z twojego konta? To możliwe! Jak się bronić?
Jak mierzyć, żeby zmierzyć i nie odpalić kapiszona
Jak dokonać pomiaru? Ponieważ jakość raportu o stanie naszego łącza internetowego jest gwarantowana przez UKE, to nie może być to pierwsze lepsze badanie. Raport o stanie łącza, który możemy załączyć do reklamacji nie wygeneruje się, jeżeli nie spełnimy pewnych laboratoryjnych założeń.
Polegają ona na tym, że prędkość internetu trzeba zmierzyć sześć razy w ciągu doby w odstępach 30-minutowych, a komputer musi być podpięty do routera kablem. I tak co najmniej dwa razy w ciągu 7 dni. Aplikacja może na szczęście pracować w tle, więc nie musimy siedzieć przed monitorem ze stoperem. Jeśli odszkodowanie za nietrzymanie parametrów z umowy zależy od liczby dni z błędami, im więcej pomiarów przeprowadzimy, tym dla nas lepiej, bo wykażemy czarno na białym jak długo nasz internet działał poniżej wskaźników z umowy.
Czy ten nowy konsumencki oręż ma jakieś wady? Oj, ma jedną, ale za to megapoważną. Wynik testu szybkości łącza jest wiążący tylko w przypadku połączeń stacjonarnych, po kablu, a nie przez internet 3G, czy LTE. To dlatego, że warunki w przypadku internetu mobilnego są na tyle zmienne (pogoda, zabudowania, odległość od stacji przekaźnikowej), że prawie nieporównywalne. A szkoda.
Czy to oznacza, że nie ma co sprawdzać prędkości internetu na telefonach czy w ramach domowego wi-fi? Nie do końca – choć taki wynik nie będzie zgodny z certyfikatem, to jednak będzie argumentem, który może przeważyć o uznaniu reklamacji przez firmę telekomunikacyjną. Nie będzie to argument atomowy, ale też nie kapiszon.
źródło zdjęcia: Pixabay/fancycrave