Trwa akcja ratowania polskich firm. Ale już widać, że to niewiele pomoże, jeśli z drugiej strony rząd nie „dosypie” pieniędzy konsumentom. Co z tego, że uda się uratować ileś-tam tysięcy miejsc pracy, skoro firmy nie będą miały komu sprzedawać swojej produkcji? Widać to choćby po pustawych galeriach handlowych. Polska Tarcza Antykryzysowa jest w rękach rycerza, który ma jedną nogę krótszą
Była Tarcza Antykryzysowa 1.0, potem Tarcza Antykryzysowa 2.0. Aby uniknąć znużenia, Polski Fundusz Rozwoju urozmaicił krajobraz Tarczą Finansową (prawdę pisząc, jedyną, która jako-tako działa), ale żeby coś się działo – w tzw. międzyczasie pojawiła się jeszcze Tarcza Antykryzysowa 3.0.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ekonomiści są zachwyceni polskim planem na kryzys, bo w liczbach wygląda on bardzo bogato (300-400 mld zł, czyli nawet do 20% PKB Polski, bardziej wypasiony program antykryzysowy mają w Europie tylko Niemcy) i na razie nie przyniósł niepożądanych efektów ubocznych.
A mogły one nastąpić. Żeby sfinansować gigantyczne wydatki NBP zaczął po raz pierwszy w historii „luzowanie ilościowe”, czyli po prostu drukowanie pieniędzy poprzez skup obligacji. Zaś Polski Fundusz Rozwoju zaczął emitować własne obligacje, które też na koniec mogą trafić do NBP.
Przy takim zalewie świeżego pieniądza można było się spodziewać dużego osłabienia polskiej waluty. Ale to nie nastąpiło, co ekonomiści tłumaczą dużymi rezerwami walutowymi posiadanymi przez NBP, niskim zadłużeniem Polski i ogólnie dużą wiarygodnością płatniczą naszego kraju. Niby jesteśmy postrzegani jako rynek wschodzący, ale pod względem zadłużania się i drukowania pieniędzy „wolno” nam tyle, na ile pozwalają sobie najbogatsze kraje rozwinięte. A przynajmniej na to na razie wygląda.
Czy to powód, żeby wpadać w zachwyt? Porównując nasze tarcze z najlepszymi pomysłami realizowanymi za granicą mimo wszystko nie można powiedzieć, że Polska walczy z kryzysem w idealny sposób. Widziałem ostatnio kilka zestawień, które dość brutalnie to obnażają.
———————
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach” i korzystaj ze specjalnych porad Macieja Samcika na kryzysowe czasy – zapisz się na newsletter i bądźmy w kontakcie!
———————
Oto najlepsze tarcze antykryzysowe na świecie. Czy mamy szansę w tej rywalizacji?
Przyjrzałem się trzem punktom antykryzysowych programów rządowych z całego świata. A więc temu, w jaki sposób chronią miejsca pracy (czyli chronią dochód pracowników), jak próbują utrzymać płynność firm (czyli chronią dochód pracodawców) i w jakim trybie pomagają osobom samozatrudnionym. Idźmy po kolei.
Po pierwsze: ochrona miejsc pracy. Pod tym względem zdecydowanie najlepsze opinie zbiera niemiecki Kurzarbeit, który jest działającym od dawna systemem mającym na celu utrzymywanie pracowników na firmowych listach płac nawet wtedy, gdy nadchodzą ciężkie czasy. Pracownicy mają wtedy skrócony czas pracy i obniżoną pensję, ale nie są zwalniani.
Rząd wychodzi z założenia, że odbudowanie zlikwidowanego miejsca pracy jest znacznie kosztowniejsze, niż jego subsydiowanie. Poza Niemcami – gdzie po prostu zastosowano już istniejące, przetestowane i działające – najlepiej oceniany jest podobny program w Danii (tam pracodawca dostaje do 90% pieniędzy na pokrycie pensji pracownika).
Na tle programów ochrony miejsc pracy działających w różnych krajach, ten polski – w którym pracodawca (po biurokratycznej katordze) może próbować dostać 40% tego, co kosztuje go miejsce pracy, nie wygląda perfekcyjnie. Nasza Tarcza Antykryzysowa nie wygląda nawet dobrze i może to mieć fatalne skutki (o tym dalej).
Czytaj więcej: Dziurawa Tarcza Antykryzysowa. Firma nie dostanie pomocy, bo jest jednocześnie za mała i za duża
Po drugie: pieniądze dla małych firm. Małe i średnie przedsiębiorstwa stanowią ok. 90% firm na świecie i dają połowę zatrudnienia. Zwykle mają niewiele gotówki na przetrwanie gorszych czasów i mniejsze szanse na dostęp do finansowania awaryjnego w bankach lub na rynku kapitałowym (np. poprzez emisje obligacji).
Najwyżej ocenianym w tej dziedzinie programem jest ten, który działa w Szwajcarii pod nazwą „kredytów pomostowych”. Wyróżnia się z dwóch powodów: łatwością zassania pieniędzy (firma składa jednostronicowy wniosek), a decyzje o udzieleniu pożyczki są błyskawiczne. Podobno bank Credit Suisse wypłaca niektórym firmom pieniądze w ciągu 18 minut od złożenia wniosku.
Drugim kluczem do sukcesu programu jest gwarancja rządowa obejmująca te pożyczki. W Wielkiej Brytanii, gdzie gwarancje objęły tylko 80% kwoty pożyczki, w wyniku czego banki niechętnie udzielają kredytów. Szwajcarzy nie popełnili tego błędu.
W Polsce podobnym programem jest Tarcza Finansowa PFR. Tutaj też pieniądze są przekazywane przez banki komercyjne, wszystko dzieje się przez internet i jest generalnie dość szybko (choć raczej nie w ciągu 18 minut ;-)). No i u nas to nie jest kredyt, tylko subwencja, która może być częściowo bezzwrotna. Można powiedzieć, że pod tym względem nie odstajemy dużo od ideału, choć mogłoby być jeszcze prościej.
Czytaj więcej o tym: Tarcza Finansowa PFR nie idzie jak po maśle. Przedsiębiorcy się skarżą, że wnioski są odrzucane
Po trzecie: wsparcie dla samozatrudnionych. W tej dziedzinie najbardziej chwalone jest rozwiązanie duńskie. Tam już w marcu wprowadzono pokrycie przez rząd 75% wcześniejszych dochodów samozatrudnionego aż do limitu 3.000 euro. To sporo, bo samozatrudnieni to nie tylko programiści, czy znani aktorzy lub inni przedstawiciele klasy średniej, lecz również fryzjerzy, czy rzemieślnicy.
W Polsce samozatrudniony może dostać 2000 zł brutto zasiłku, co w większości przypadków nie ma większego związku z utraconymi dochodami. Pod tym względem trudno mówić o tym, by polski program był szczególnie hojny.
Podsumowując: wydaje się, że najlepszy miks rozwiązań antykryzysowych powinien powstać z połączenia tego, co robią Niemcy, kraje Europy Północnej i Szwajcaria. Wszystkie te kraje mają stosunkowo niskie zadłużenie i są bogate – mogą więc sobie pozwolić na solidną odpowiedź na kryzys. Polska – jak wynika z optymistycznej reakcji świata na nasz druk pieniądza – też może sobie na nią pozwolić. Ale istnieje ryzyko, że para w dużej części pójdzie w gwizdek.
Polska Tarcza Antykryzysowa. Trzyma ją rycerz, który ma jedną nogę krótszą
Dlaczego tak uważam? Wydaje mi się, że polski rząd z takim zapałem rzucił się do ratowania polskich firm, że zapomniał, iż nawet jeśli się je uratuje, to ktoś będzie musiał kupować wytwory rąk ich pracowników.
Wiadomo, że część popytu konsumpcyjnego się szybko odbuduje (dotyczy to artykułów spożywczych). Część przeniosła się do internetu. Ale część wyparowała, po prostu (ludzie stracili pracę lub zaraz stracą, albo obniżono im wynagrodzenia). Jeszcze inna się ulotniła z powodu niepewności. To właśnie ta niepewność sprawia, że ludzie wstrzymują się z większymi zakupami, nie wiedząc co będzie dalej. Im bardziej się wstrzymują, tym więcej firm staje na granicy bankructwa i spirala się nakręca.
Jakkolwiek tarcze uchronią sporo miejsc pracy przed likwidacją, to i tak prognozy mówią o spadku PKB w tym roku o 5%. To oznacza, że Polacy (indywidualsi i firmy) wytworzą i sprzedadzą towarów i usług za 100 mld zł mniejszą kwotę, niż w 2019 r.
Wyjątkowo skromna i zbiurokratyzowana ochrona miejsc pracy (znacznie gorzej urzeźbiona, niż wsparcie płynności dla firm) powoduje, że polska tarcza jest trzymana przez rycerza, który ma jedną nogę znacznie krótszą.
Oczywiście: w ramach Tarczy Finansowej można dostać znacznie większe umorzenie subwencji, gdy się utrzyma zatrudnienie. Jest więc motywacja, by nie tylko utrzymać płynność, ale i zatrudnienie. Jednak wielu przedsiębiorców już alarmuje, że to po prostu nierealne, bo nie ma popytu na ich usługi.
A nie ma popytu, bo transfery do firm nie są zrównoważone transferami do konsumentów. Ludzie, którzy tracą pracę, lądują na zasiłku dla bezrobotnych, który jest groszowy i nie tak łatwo dostępny. A pozostałym spadły dochody albo „kiszą” oszczędności, bo w złych czasach nie chodzi się do sklepów i nie kupuje aut i telewizorów. Sam zresztą radzę tak w swoich poradnikach antykryzysowych.
Czytaj poradnik: Jak przygotować budżet domowy na ciężkie, kryzysowe czasy?
Błąd w polityce rządu (wystawienie do boju rycerza z jedną nogą krótszą) będzie tym bardziej bolesny, że przy przymkniętych granicach trudno szukać popytu za granicą (choćby tam, gdzie inne rządy walczą z kryzysem w bardziej zrównoważony sposób). Gdybyśmy produkowali ajfony, a nie pokrowce do ajfonów, to moglibyśmy być pewni, że świat i tak musi do nas przyjść i je kupić. Ale pokrowce może kupić gdzie indziej.
Jak włożyć konsumentowi pieniądze do ręki, żeby nie przedobrzyć?
Jak naprawić ten błąd? Na pewno zmianami w zasiłkach dla bezrobotnych. Prezydent już przebąkuje o jakimś dodatkowym zasiłku 2.500 zł wypłacanym przez trzy miesiące tym, którzy stracą pracę. Rząd mówi o podwyższeniu zasiłku dla bezrobotnych. Ale to może nie wystarczyć.
Trzeba wymyślić jakiś sposób na przetransferowanie pieniędzy bezpośrednio do kieszeni konsumentów, by mogli pójść z nimi na zakupy. I sprawić, że ratowanie płynności finansowej firm nie będzie tylko przedłużaniem ich agonii.
Nie mam dobrego pomysłu jak to zrobić, ale rozwiązanie nasuwa się samo w postaci bezwarunkowej dotacji na podobnej zasadzie jak ta, którą wprowadziła w USA administracja Donalda Trumpa. Tam każdy obywatel o dochodzie poniżej średniej krajowej dostał czek na 1.200 dolarów, żeby poszedł do sklepu i napędził konsumpcję.
Czytaj więcej o tym: W USA ruszył gigantyczny eksperyment. Jeśli się uda, zmieni światową ekonomię
Oczywiście: taki strumień trzeba dobrze skalibrować, bo jeśli będzie za duży, to wywoła wzrost cen i będzie miał efekt niszczący dla gospodarki, a ludziom i tak nie pomoże. Ten strumień powinien z grubsza odpowiadać „utraconemu popytowi” na produkty i usługi pomniejszonemu o wartość pieniędzy, które trafiają do pracowników okrężną drogą (poprzez dotowanie miejsc pracy).
Ten pieniądz (jak chcą zwolennicy dochodu podstawowego) można by po prostu wydrukować – ryzykując przy tym zniszczenie oszczędności tym, którzy je zgromadzili – albo uzyskać w postaci obniżki podatków (ograniczając nieco potencjał finansowy państwa).
Są i pomysły niestandardowe. Małe miasteczko na południu Włoch, liczące 550 mieszkańców, Castellino del Biferno, zaczęło bić własną walutę, zwaną Ducati. Ma to być sposób wspierania lokalnej gospodarki podczas pandemii koronawirusa. Ducati są rozdawane mieszkańcom na podstawie ich potrzeb ekonomicznych i można je wydać na niezbędne dobra, ale tylko w lokalnych firmach. Wartość Ducati jest równa euro. Rada miasta otrzymała od rządu dotacje na wydanie bonów żywnościowych, ale pieniędzy starczyło, by sfinansować również lokalną walutę. Co dwa tygodnie sklepy mogą zwrócić dowolną liczbę Ducati do kasy miasta w zamian za euro.
Pomysł silnie zlokalizowanej waluty został już wypróbowany we Włoszech w 2016 roku. Gioiosa, również na południu Włoch, jest domem dla grupy osób ubiegających się o azyl i używa lokalnej waluty, która jest akceptowana tylko w lokalnych sklepach. Takie podejście, zwane „biletami”, pomaga zapewnić korzyści lokalnym firmom, rozładowując wszelkie potencjalne napięcia związane z nowymi przybyszami.
Niech promieniuje consumer power
Zaletą interwencji władz w naszą „consumer power” byłoby odbudowanie części optymizmu. Pieniądze, które popłyną do naszych portfeli spowodują, że bardziej optymistycznie spojrzymy w przyszłość i będziemy chętniej wydawali pieniądze także własne, a nie te „sprezentowane” tym czy innym sposobem przez rząd.
Jedno jest pewne: samym pompowaniem pieniędzy na podtrzymanie płynności firm nie zwalczymy kryzysu. Gdybyśmy mieli tak dobry, jak Niemcy system utrzymywania etatów w czasie recesji (co gwarantuje utrzymanie popytu konsumpcyjnego na przyzwoitym poziomie nawet w złych czasach) oraz tak dobry, jak Duńczycy sposób pompowania pieniędzy do kieszeni samozatrudnionych – problem byłby mniejszy.
Ale tak nie jest. Jedyne, co działa porządnie w naszych tarczach antykryzysowych, to wspomaganie płynności firm. A to nic nie da, jeśli na produkty tych firm nie odbudujemy szybko popytu.
————————————-
POSŁUCHAJ: NAJNOWSZY ODCINEK PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
Kliknij baner lub wejdź w ten link, aby posłuchać
————————————-
zdjęcie tytułowe: Pixabay