Rząd ruszył z odsieczą polskiej branży turystycznej, a przy okazji chciał dać trochę oddechu umęczonym narodową kwarantanną obywatelom. Wkrótce wybrańcy dostaną do ręki bon o wartości 1000 zł do wydania na wypoczynek w Polsce. Ale choć intencje są godne pochwały – taki bon na wakacje wielu „uratuje życie” – to wykonanie szwankuje. Gdzie są błędy? I jak usprawnić „narodowy program ratowania turystyki”?
Hotele i pensjonaty są otwarte, ale w środku pusto. Niepewni jutra klienci wolą pieniądze przeznaczyć na poduszkę finansową, albo po prostu ciągle mają w głowach hasło #zostańwdomu. Wakacje zbliżają się jednak wielkimi krokami i zapewne wśród wielu z nas lęk przed koronawirusem ustąpi chęci wypoczynku i zrobienia sobie „przerwy od pandemii”, gdzieś w jakimś uroczym zakątku Polski (o wakacjach za granicą na razie możemy zapomnieć).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Rząd świadom powagi sytuacji i tego, że turystyka jest ważną gałęzią gospodarki, rzuca koło ratunkowe, którego chwycić się mogą zarówno hotelarze, jak i turyści. To 1000 zł bonu do wykorzystania w Polsce na usługi turystyczne. Bon będzie miał dwuletni termin ważności i będzie (prawie) powszechny. Ale „prawie” także w tym przypadku robi różnicę.
1000 zł na wakacje w Polsce. Czy to wystarczy, by odetchnąć pełną piersią?
Na jakich zasadach ma działać bon na wakacje? Na podobnej jak ten, który pracownicy dostają od pracodawcy na święta. Będzie jednak przysługiwał tylko tym, którzy zarabiają poniżej średniej krajowej.
Pieniądze będzie można wydać na usługi noclegowe i w biurach podróży, które oferują wycieczki po Polsce (ostatnio w ten segment mocniej weszły specjalizujące się w zagranicznej turystyce biura TUI, czy Itaka). Ale już nie na jedzenie w nadmorskich knajpach, czy góralskich karczmach. Pieniądze mają płynąć do odbiorców w formie kart przedpłaconych, a nie przelewem, co ma ułatwić kontrolę wydatkowania kasy. Karta z definicji ma służyć pokryciu kosztów rezerwacji.
Czy 1000 zł to dużo? W turystyce wszystko jest względne. Można podróżować bezkosztowo autostopem i spać w namiocie, a można lecieć prywatną awionetką na Hel i wynająć całe piętro condohotelu. Słyszałem szydercze komentarze w jednej z rozgłośni radiowych, że 1000 zł starczy na dwie godziny pobytu w luksusowym apartamencie w Zakopanem. To trochę przejaskrawiony obraz, ale faktem jest, że ceny za dobę w najbardziej prestiżowych hotelach mogą dochodzić do kilku tysięcy złotych za dobę, więc za 1000 zł moglibyśmy spędzić w takich luksusach pół dnia.
———————
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach” i korzystaj ze specjalnych porad Macieja Samcika na kryzysowe czasy – zapisz się na newsletter i bądźmy w kontakcie!
———————
To jednak skrajności, bo jeśli przyjrzymy się naszym średnim wydatkom na wczasy w Polsce, to ów 1000 zł to nie tak mało. Według GUS przeciętne wydatki jednej osoby na podróż krajową trwającą 2-4 dni wyniosły w 2018 r. 328 zł, zaś na podróż trwającą 5 dni lub dłużej – 968 zł za osobę. Dane pokrywają się z wyliczeniami Eurostatu, według których Polak wydaje na wakacje 199 euro (przy obecnym kursie to ponad 900 zł), wobec średniej unijnej wynoszącej 340 euro w 2019 r.
A trzeba dodać, że przez cały czas mówimy o wydatkach na osobę, nie na gospodarstwo domowe, w którego skład przeważnie wchodzi mąż, żona (ewentualnie konkubent lub konkubentka) i dziecko lub dzieci. Czyli jeśli dwie osoby mieszkające pod jednym dachem zarabiają poniżej średniej krajowej, to dostaną od rządu (i pracodawcy) 2000 zł. Za taką kwotę można już ruszać na „oszczędną” wyprawę. No, może bez dużej liczby pamiątek, ton zjedzonych gofrów i wejść do tuzina muzeów.
Czytaj też: Majówka, piwo i koronawirus. Imprezy i koncerty odwołane, puby i hotele zamknięte, grill rodzinny w wersji demo. Ile piwa w tym roku nie wypijemy?
Ile to kosztuje i kto może czuć się wykluczony?
Wszystkich osób powyżej 18 roku życia jest w Polsce 31 mln. Gdyby każdą z nich obdarować bonem na 1000 zł, to koszt takiej pomocy wyniósłby okrągłe 31 mld zł. To potężne pieniądze, porównywalne z programem 500+ (42 mld zł rocznie). Rząd wprowadzi więc kryteria dostępności pieniędzy.
Po pierwsze – bon będzie dostępny tylko dla osób zatrudnionych na etatach i zarabiających – jak już wcześniej powiedziano – średnią krajową, czyli ok. 5200 zł brutto. Po drugie: dorzucą się do niego pracodawcy – 10% kwoty ma pochodzić z zakładu pracy. Docelowo – i tu duże zaskoczenie – proporcje mają się odwrócić, czyli większość kwoty bonu mają finansować pracodawcy, a program ma się stać jednym ze składników pensji – to trochę powrót do znanych głównie z PRL finansowych częściowo przez pracodawcę „wczasów pod gruszą”.
Kryterium dochodowe i ograniczenie pomocy tylko dla „etatowców” sprawiło, że budżet programu udało się ściąć do 7 mld zł. To ciągle sporo, ale konstrukcja jest w oczywisty sposób wadliwa. Oto trzy pomysły na to, jak ją poprawić.
Trzy pomysły na poprawienie „1000+”
1. Bon powinny dostawać także osoby na „śmieciówkach”
W Polsce – według opublikowanych w styczniu danych GUS na temat form zatrudnienia – 1,3 mln osób pracuje na umowach cywilno-prawnych, a kolejne 1,3 mln jest samozatrudniona. Razem to 2,6 mln osób. Dla porównania: wszystkich etatów w Polsce jest ok. 16,5 mln. Na tym tle 2,6 mln to prawie 16%, a to już całkiem duża grupa „wykluczonych”, z której spora część na pewno nie odmówiłaby sobie wyjazdu i w pełni zasługuje na przyznanie bonu ze względu na niskie dochody.
2. Średnia krajowa wypacza obraz. Lepszy PIT
Kryterium dochodowe w wysokości średniej krajowej ułatwia przyznawanie pomocy – nie trzeba dociekać, czy osoba pracująca na umowie-zlecenie ma takich umów jedną, czy kilka i czy delikwent na działalności gospodarczej jakie ma przychody, a jakie koszty i na końcu dochód.
Wprowadzenie kryterium dochodowego moim zdaniem się broni, bo nie powinno być tak jak w przypadku 500+, że pieniądze dostają nawet ci, którzy mogliby się bez nich obyć. Ale w przypadku bonów należałoby kryterium poddać większemu uszczegółowieniu. Według obecnych zasad pieniądze trafią do ok. 7,8 mln pracowników. Ale również może być tak, że ktoś zarabia grosze na etacie, a jego małżonek miliony na kontrakcie menedżerskim.
Lepszym rozwiązaniem byłoby przyznawanie pomocy na podstawie PIT-u za ubiegły rok. Ta metoda również jest niedoskonała, ale dzięki niej można uwzględnić osoby na umowach cywilno-prawnych, a także wyłapać małżeństwa, których zsumowane dochody znacznie przekraczają średnią krajową.
3. Dlaczego pracodawcy mają finansować wakacje?
Skoro w obecnej formie program ma być skierowany do osób na umowach o pracę, to podniesie koszty dla pracodawców. Być może tu jest pies pogrzebany – skoro bony mają współfinansować firmy, to program siłą rzeczy nie może być skierowany do osób samozatrudnionych i na „sieciówkach”, bo nie-etatowcom trudno byłoby taką pomoc rozliczyć. Ale czy to dobra droga?
Jak policzyła szybko fundacja FOR, jeśli połowa kosztów nowego programu w przyszłości obciąży pracodawców, to opodatkowanie nisko płatnych etatów w Polsce będzie trzecim najwyższym w OECD. Za to pracownicy będą dostawali bon na 1000 zł, który będą mogli wydać zgodnie tylko z wytycznymi rządu. Takim sposobem politycy będą mogli decydować, gdzie obywatele mają jeździć na wakacje.
Ale faktem jest, że dociążenie pracodawców, którzy już teraz ponoszą duże na tle innych krajów koszty pracy, to ryzykowny pomysł. Już teraz w wielu firmach normą jest płacenie pensji minimalnej, a reszty wynagrodzenia „pod stołem”. Dodatkowe obciążenie może to zjawisko tylko pogłębić.
Poza tym nie bardzo rozumiem, dlaczego program miałby wejść na stałe do katalogu nowych „świadczeń socjalnych”. Wyglądało na to, że chodzi o jednorazową pomoc polskiej branży turystycznej.
Podsumowując: skoro mamy ograniczony zasób pieniędzy i pomoc nie może być na tyle powszechna, co program 500+, to powinna być precyzyjnie określona: ze sprawiedliwymi kryteriami, jednorazowa i nie obciążające w sposób trwały pracodawców. W innym wypadku wbrew szczytnym intencjom, może się okazać, że więcej będzie z tym programem problemów, niż pożytku. Na koniec może się okazać, że będzie sprzyjał „wypychaniu” pracowników z etatów. I – owszem – bon na podróżowanie rząd sobie „odfajkuje”, ale liczba osób, które będą mogły z niego skorzystać, radykalnie się zmniejszy.
————————————-
POSŁUCHAJ: NAJNOWSZY ODCINEK PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
Kliknij baner lub wejdź w ten link, aby posłuchać
————————————-
źródło zdjęcia:PixaBay