Inflacja w Polsce wynosi 8,6%. To najwięcej od 21 lat. I pewnie jeszcze urośnie. Kto za to odpowiada? Jest aż sześciu winnych. Które z przyczyn wysokiej inflacji będą nas męczyły też w 2022 r., a które mogą wygasnąć?
W piątek GUS podał, że inflacja w Polsce wynosi 8,6%. Inflacja w Polsce jest mniej więcej o 3 punkty procentowe wyższa niż w większości krajów europejskich. A prawdziwe jej podwyżki dopiero przed nami, bo w grudniu prąd, gaz były tańsze niż teraz, w styczniu. To tylko przypomina, że dane ważne przede wszystkim z tego powodu, że de facto wyznaczają poziom inflacji w całym 2021 r. – najwyższy od 21 lat.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Polski Instytut Ekonomiczny „wypomniał” krytykom rządu, że nikt nie był w stanie przewidzieć aż tak wysokiej inflacji. Nie tylko prezes NBP, ale i armia ekonomistów. Pomylili się m.in. analitycy ankietowani przez „Parkiet”, którzy sądzili, że średnia inflacja w 2021 r. wyniesie 2,5%, a maksymalnie 3,6%, mylił się Międzynarodowy Fundusz Walutowy (oceniał, że średniorocznie inflacja wyniesie w 2021 r. tylko 2,3%). W rzeczywistości inflacja w Polsce wynosi ok. 5,1% według danych średniorocznych.
Inflacja w Polsce wynosi 8,6% – to fakt niezbity. Ale kto za to odpowiada? Jest aż sześcioro „winnych” tego, że ceny rosną w Polsce najszybciej od 21 lat. Ale najważniejsze pytanie brzmi – czy w 2022 r. te przyczyny nadal będą nas męczyły? A może niektóre znikną? Od odpowiedzi na to pytanie zależy poziom inflacji w 2022 r. No to sprawdźmy.
Po pierwsze: droższa energia. Wina Tuska, Szydło czy Morawieckiego?
Wzrost kosztów nośników energii jest jednym z głównych „silników” inflacji. I niestety, nic nie zapowiada, żeby wzrosty miały zahamować. Według ostatnich dostępnych szczegółowych danych z listopada, energia elektryczna dla konsumentów podrożała w skali roku o 9,5%, a gaz o 17,5% (PGNiG do tego czasu trzy razy podniosło cenę gazu w ciągu roku). A z danych grudniowych wynika, że w sumie nośniki energii zdrożały o 14,5% w skali roku.
Dlaczego nośniki energii drożeją? Mniej więcej od września mamy kryzys energetyczny. Tak jak zima zaskakuje drogowców, tak ożywienie gospodarcze po pandemii zaskoczyło świat. Zużycie energii miało długo się nie odbudować po lockdownie. Ożywienie spowodowało wzrost popytu najpierw na ropę naftową, potem gaz, a kiedy gazu zaczęło brakować, to również i na węgiel. Ruszyła lawina, na końcu której był też wzrost cen uprawnień do emisji CO2. Jak policzył Polski Komitet Energii Elektrycznej, 60% wzrostu cen energii w Polsce wynika ze wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 (prąd w Polsce produkujemy z węgla).
Polska miała i czas, i pieniądze, żeby się na to przygotować. W ostatnich latach polski budżet zarabiał po kilka-kilkanaście (a w tym roku nawet ponad 20 mld zł) na sprzedaży darmowych uprawnień do emisji CO2. Pieniądze rozpłynęły się w budżetowym worku, choć powinny zostać wydane na zielone inwestycje. Bo to nie jest tak, że Bruksela zostawiła nas samych z problemem elektrowni węglowych.
Scenariusz na 2022 r. jest zły, bo dopiero weszliśmy w duże podwyżki – prądu o 24%, gazu o 54%. A te firmy i instytucje, które nie są chronione państwowymi taryfami, zapłacą nawet 1000% więcej. Tarcza Antyinflacyjna zaproponowana przez polski rząd to ulga krótkotrwała i, licząc w wartościach bezwzględnych, nieduża – do kilkuset złotych na konsumenta w trakcie całego okresu jej życia, czyli do końca marca.
Drogie nośniki energii to też drogi transport i podróżowanie (koszty transportu, a więc i biletów na pociągi, autobusy, samoloty oraz koszty przejazdów taksówkami, wzrosły w ciągu roku o jedną czwartą). No i bądźmy szczerzy… To że inflacja w Polsce wynosi 8,6% i jest najwyższa od 21 lat nie oznacza, że w 2022 r. nie będzie jeszcze wyższa.
Po drugie: błędy Niemiec i polityka Gazpromu
Ale wysokie ceny CO2 nie tłumaczą podwyżek cen gazu, którego ceny nominalne, bez kosztów CO2, wzrosły w ciągu roku (w zależności od terminu dostawy) od 150% do 600%. Gaz drożeje na całym świecie i jest to również związane z ożywieniem gospodarczym. Ale w Europie drożeje najbardziej, bo Rosja majstruje przy gazowych kurkach – nie „rezerwuje” mocy przesyłowych w gazociągu Jamalskim, naciska na szybkie uruchomienie Nord Stream 2.
Angela Merkel, do niedawna kanclerz Niemiec, naiwnie wierzyła, że z Rosjanami w sprawie dostaw gazu można się dogadać. Przekonała amerykańskiego prezydenta Joe Bidena, by nie „karał” Rosji nowymi sankcjami. I od dawna realizuje plan, według którego to rosyjski gaz ma być w Europie paliwem przejściowym pomiędzy węglem a OZE lub atomem.
Uzależnienie od rosyjskiego gazu w Europie rośnie, a kryzys energetyczny jeszcze to spotęgował. Rosja uznała całą sytuację za przejaw słabości Zachodu. Efekt widzimy na tym wykresie. Spektakularne wzrosty cen gazu widać tylko w Europie.
Przez lata przyzwyczailiśmy się do taniego gazu, wiele osób używa go do ogrzewania domów. Podwyżki o kilkaset procent dla gospodarstw domowych czy szpitali są bulwersujące. Rząd zapowiada rekompensaty, wypłacane oczywiście z budżetu, czyli przez nas, podatników. Czyli na koniec dnia rachunek i tak dostaniemy my, np. nauczyciele nie dostaną podwyżki albo samorząd dostanie mniejszą dotację i nie wybuduje nowej szkoły.
Premier Mateusz Morawiecki, na krótko przed podaniem danych o inflacji zapowiedział, że rząd obniży VAT na paliwa z 23% do 8%, co przełoży się nawet na 70 gr. obniżki na stacjach paliw. Pod warunkiem, że sieci o tyle obniżą ceny detaliczne. Będzie musiała zadziałać konkurencja, bo nikt firmom nie może zabronić zwiększenia marży o wysokość obniżonego VAT-u.
Paliwa w skali roku podrożały o prawie 33%. Tak duże wzrosty prawdopodobnie już się nie powtórzą. Trzeba jednak pamiętać, że czarny scenariusz w paliwach jeszcze się nie zmaterializował. Mimo że średnie ceny benzyny w Polsce przekraczały 6 zł i były historycznie rekordowe, to cenom baryłki daleko było do rekordowych wartości. W ostatnich tygodniach cena ropy osiągnęła 85 dol. za baryłkę. W latach 2011-2014 nie schodziła poniżej 100 dol. Teraz płaciliśmy za paliwo więcej z powodu słabszego złotego i wyższych podatków (np. opłaty emisyjnej).
Po trzecie: drukowanie pieniędzy przez banki centralne
Podwyższona inflacja jest prawie na całym świecie (choć w Polsce jest wyższa niż w większości krajów rozwiniętych). W wysokiej inflacji przyszło nam zapłacić „podatek” od wydrukowanych globalnie i w Polsce pieniędzy przeznaczonych na walkę ze skutkami pandemii. Nad Wisłą było to 200 mld zł w ramach – nie zawsze dobrze celowanej – pomocy.
To była świadoma decyzja – powtarza prezes NBP, czy szef PFR Paweł Borys, którzy mówili, że lepiej wychodzić z pandemii z podwyższoną inflacją niż z dużym bezrobociem.
Jak policzyli analitycy Pekao, od lutego 2020 r. do lipca 2021 r. podaż pieniądza M3 wzrosła w USA o prawie 33%, w strefie euro o 11%, a w Polsce o 14%. Podaż pieniądza rośnie dużo szybciej niż gospodarka (PKB Polski w tym roku ma urosnąć o 5,3%), a to znaczy, że pieniądz traci realnie na wartości.
Problem w tym, że pieniądze z tarcz antykryzysowych zostały „przejedzone”. Nie posłużyły zwiększaniu konkurencyjności polskiej gospodarki, poprawieniu jej innowacyjności. Ciągle jesteśmy w tym samym miejscu, co przed pandemią, czyli głównie jako dostarczyciel tanich i prostych produktów dla niemieckiego przemysłu.
Czy ten trend można zatrzymać? Raz wpuszczony w obieg pieniądz trudno „wyłowić”. W Polsce się na to nie zanosi, a tarcza antyinflacyjna, jest raczej proinflacyjna. Rząd chce wypłacać dodatki nauczycielom, rekompensować obniżki emerytur wywołane Polskim (nie)Ładem, dosypuje pieniędzy gdzie popadnie.
Ostatnio wprowadził 14. emeryturę (gospodarstwa emeryckie mają statystycznie większy dochód rozporządzalny niż małe firmy), chce wypłacać pieniądze na urodzenie drugiego dziecka (na pokrycie wkładu własnego), a już istniejącym 1-3 latkom sfinansuje drugie 500+.
Po czwarte: promowanie przez rząd konsumowania zamiast inwestowania
Polski rząd przez ostatnie lata promował taki model gospodarczy, który jest oparty o stymulowanie konsumpcji – transferowanie pieniędzy do konsumentów, żeby poszli do sklepów i robili zakupy. Mało kto pamięta o „strategii Morawieckiego”, która miała nas wyrwać z pułapki średniego wzrostu i pomóc stworzyć firmy rozpoznawalne globalnie. Zamiast tego mamy rekordowe programy redystrybucyjne (roczny koszt 500+ to 41 mld zł), których adresaci pomocy finansowej nie zawsze potrzebują.
W rekordowym tempie rosła też płaca minimalna. W tym roku wynosi 3010 zł brutto, czyli rośnie o 7,5%. To pierwszy przypadek od wielu lat, kiedy wzrost wynagrodzeń będzie mniejszy niż inflacja. Poziom inwestycji w Polsce jest najmniejszy od wielu lat.
Drukowanie pieniędzy na walkę z kryzysem finansowym było sprawdzonym pomysłem, który zaprocentował (częściowo) po 2008 r. Wtedy efekt był taki, że drożały surowce i wyceny akcji firm. Teraz masa gotówki popłynęła praktycznie do każdej gałęzi gospodarki. Pieniądz stał się tani, ludzie mają go w kieszeni za dużo i traci na wartości.
Po piąte: „zerwane” globalne łańcuchy dostaw
Według PIE skokowe wzrosty paliw, energii oraz żywności odpowiadają za ponad 65% obecnego wzrostu cen. W ciągu roku nawozy podrożały nawet o 150% z powodu skokowego wzrostu cen gazu oraz ograniczenia eksportu przez Chiny oraz Rosję. A koszt frachtu morskiego wzrósł nawet 7-krotnie z powodu zamknięcia przez COVID chińskich portów.
Na to nałożyła się zwiększona konsumpcja, która była odłożona w czasie lockdownu. Widać to w danych na temat światowej wymiany handlowej. W największej gospodarce świata, czyli w USA, zakupy trwałych dóbr konsumpcyjnych wzrosły od początku 2020 r. do grudnia 2021 o ogromne 34%. To – w połączeniu z restrykcjami w różnych krajach świata – doprowadziło do zerwania łańcuchów dostaw. Jak twierdzi PIE, wolumen światowej wymiany towarowej był najwyższy w historii w kwietniu 2021 r.
Przez drożejące nośniki energii i zwiększony popyt drożeją też metale (żeby wytopić stal czy aluminium potrzebny jest węgiel albo gaz). Takich przykładów jest dużo, bo drożeje zarówno drewno, jak i półprzewodniki (czyli po prostu mikroprocesory). Niedobory półprzewodników, szczególnie dotkliwe dla branży motoryzacyjnej, doprowadziły w 2021 r. do przestoju fabryk m.in. w Polsce. Gdy klienci nie mogą kupić nowego samochodu albo każe im się czekać na niego pół roku, albo idą do komisów. Efekt? Wyraźnie drożeją. I to się nie skończy.
Najbogatsze kraje świata, widząc nadwerężone łańcuchy dostaw, zmieniają strategię i przenoszą produkcję lekarstw, czipów oraz innych strategicznych artykułów do swoich krajów. Kończy się era optymalizacji, czyli przenoszenia produkcji tam, gdzie jest najtaniej – nawet jeśli jest to na drugim końcu świata. Za tzw. reshoring zapłacimy w wyższych cenach. Produkcja kluczowych komponentów będzie prowadzona bliżej, ale i drożej.
Po szóste: spóźnione podwyżki stóp procentowych
Prezes NBP mówił do niedawna, że nie będzie podwyższał stóp procentowych, bo inflacja przyszła do nas z zewnątrz. Czyli trzymając się tej logiki, podwyżki stóp procentowych są niepotrzebne.
To, co może zrobić NBP, to obniżyć inflację bazową, czyli inflację z wyłączeniem cen żywności i energii. Można to zrobić schładzając gospodarkę, utrudniając zaciągnięcie kredytu i podwyższając jego koszt, zachęcić ludzi do oszczędzania zamiast do wydawania pieniędzy. Na to akurat Rada Polityki Pieniężnej ma wpływ poprzez ustalanie stóp procentowych. Niestety, spóźniła się z decyzjami. W grudniu inflacja bazowa wzrosła do 5,3%. A w październiku wynosiła ona „tylko” 3,9%.
Lawina ruszyła, a podwyżki stóp procentowych nieprędko schłodzą inflację. Powód? Efekt drugiej rundy. W wyniku wysokiej inflacji pracownicy idą do pracodawców po podwyżki, a to jeszcze bardziej napędza inflację. Pracodawcy z kolei przerzucą na konsumentów podwyżki pensji swoich pracowników.
Do tej pory średnie wynagrodzenie w Polsce rosło w tempie 8-10%. Gdy inflacja wynosi 8-9%, a ktoś nie dostanie podwyżki (i to przyzwoitej), to znaczy, że jego realne dochody spadną. Efekty ostatnich podwyżek stóp procentowych dostrzeżemy dopiero pod koniec 2022 r.
Inflacja w Polsce wynosi 8,6%. Ile jej „silników” może przestać działać w 2022 r.?
Wśród sześciu „silników” inflacji kilka może w 2022 r. się „popsuć”. Być może zadziałają podwyżki stóp procentowych, być może spadną ceny paliw i gazu. Może bankom centralnym uda się „zessać” z rynku trochę nadmiaru pieniądza. Ale wygląda na to, że ani polityka polskiego rządu (rozpędzająca inflację, choć tarcze antyinflacyjne częściowo ten trend hamują), ani ceny energii, ani nadwerężone łańcuchy dostaw nie zostaną w tym roku „naprawione”.
————-
Posłuchaj noworocznego odcinka podcastu „Finansowe sensacje tygodnia”
W pierwszym w 2022 r. odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” zastanawiamy się jaka część kredytobiorców hipotecznych może nie wytrzymać wyższego WIBOR-u po czwartej z rzędu (i nieuchronnych kolejnych) wzrostach stóp procentowych. Zastanawiamy się też nad tym, jaki sens mają bankowe reklamy promocyjnych depozytów i – dzięki danym NBP – demaskujemy ich bezsens (choć w ekipie „Subiektywnie o Finansach” nie ma zgody co do tego, czy to rzeczywiście jest całkiem całkowity bezsens czy tylko troszkę). Przedstawiamy też nasze szokujące prognozy na 2022 r. Na szczęście tylko trzy, ale za to mocno odjechane. A może wcale nie? Zapraszamy do posłuchania!
źródło zdjęcia: Sigmund/Unsplash