Rekordowa inflacja w Polsce – GUS właśnie podał, że w grudniu 2021 r., ceny wzrosły w skali roku aż o 8,6% – i… podwyżki w Ikei. Dlaczego Ikea, sieć znana z taniości, która jedną piątą swojej produkcji mebli ulokowała w Polsce, zapowiedziała dużą podwyżkę cen? Niestety, ruch Ikei to zapowiedź nowego rodzaju inflacji. Kiedy zobaczymy ją w naszych portfelach i jak bardzo nas uderzy?
Ikea jest największym na świecie producentem mebli, a Polska – drugim po Chinach największym dostawcą produktów, które trafiają na półki sklepów sieci na całym świecie. A jednak, podwyżki w Ikei nie ominą Polski. Mimo że Ikea produkuje lokalnie, w Polsce, to podnosi ceny globalnie, również u nas. Czy stolik Lack musi być droższy? Z czego tak na prawdę wynikają podwyżki? Co o stanie globalnej gospodarki mówi nam ruch Ikei?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Podwyżki w Ikei. Cztery powody, dla których zapłacimy więcej za meble
Kto się łudził, że inflacja szybko odpuści, był w błędzie. Gospodarstwa domowe dostają informacje o podwyżkach cen prądu o 25%, gazu o 54%, albo – jak ktoś ma pecha i umowę „na spółdzielnię” – nawet o 1000%. Ekonomiści przekonywali, że wyrażona w procentach inflacja wypłaszczy się sama, gdy minie rok od pierwszych szokowych podwyżek cen surowców, paliwa, prądu czy gazu. Tak jeszcze w połowie ubiegłego roku przekonywał prezes NBP Adam Glapiński. Teraz GUS podał dane: w grudniu roczny wskaźnik inflacji osiągnął 8,6%
W praktyce dzieje się coś zupełnie odwrotnego – inflacja zamiast spadać, nakręca się, a gospodarstwa domowe i firmy są poddawane terapii szokowej. Inflacja jest jak wirus – najpierw „zaraziła” surowce, a gdy ich ceny poszły w górę, to choroba przeniosła się na produkty firm. Efekt? Ikea podnosi ceny o 9%. Firma tłumaczy podwyżki tak:
„Po raz pierwszy od czasu, gdy wyższe koszty zaczęły wpływać na światową gospodarkę, musimy zwiększyć ceny dla części naszego asortymentu. Od wybuchu pandemii grupa Ikea wzięła na siebie koszty 250 mln euro (1,15 mld zł) związane z utrzymaniem łańcucha dostaw”
– tak pisze Ikea. Już tłumaczę, co to tak naprawdę znaczy. I czy podwyżki w Ikei powinny nas bulwersować.
Po pierwsze – ludzie siedzą w domach i potrzebują nowych mebli. Pandemia, a wraz z nią lockdowny i możliwość pracy z domu, spowodowała, że wiele osób musiało w ostatnich dwóch latach mocno doposażyć swoje mieszkania w meble. Dom stał się biurem, więc trzeba było kupić biurka, fotele, powiększyć przestrzeń życiową o „kozetkę” czy wygodny fotel.
Potwierdzają to przedstawiciele firmy Ikea w angielskojęzycznym komunikacie, a także potwierdzają to dane GUS. W listopadzie 2021 r. sprzedaż detaliczna w kategorii „meble, RTV, AGD” wzrosła o 10,3% w porównaniu z tym samym miesiącem rok wcześniej. A na przykład w czerwcu 2020 r., gdy Polacy wychodzili z szoku wywołanego lockdownem, wzrosty w tej kategorii wynosiły aż 16%. To globalny trend, np. w USA sprzedaż mebli w 2020 r. wzrosła o jedną trzecią, a w następnych latach ma rosnąć w tempie 20% rocznie.
Po drugie – transportowanie mebli podrożało. Około 18,3% globalnej produkcji Ikei pochodzi z Polski, jako drugiego kraju tuż po Chinach (27,8%), ale z tych Chin trzeba towar przewieźć na rynki zbytu. Jak wynika z raportu Polskiego Funduszu Rozwoju, ceny frachtu morskiego wzrosły od maja 2020 r. o 633%. We wszystkich kierunkach.
Za transport jednego kontenera na szlaku handlowym Szanghaj-Rotterdam trzeba było zapłacić w mijającym roku nawet 13 000 dol. Przed pandemią było to ok. 2000 dol. Skąd te podwyżki? Z większego popytu na usługi transportowe (mocny rozwój e-commerce, ożywienie po lockdownie), ale przede wszystkim z przestojów w chińskich portach związanych z polityką „zero COVID”. Np. jeśli u któregoś z dokerów wykryto wirusa, zamykane jest całe nabrzeże. Podwyżki w Ikei mają też zapewne tę podstawę.
Po trzecie – wzrosły koszty produkcji mebli. Rosną koszty pracy, surowców i energii. W Polsce pensje rosną średnio o 8-10% rocznie. Grupa Ikea zatrudnia w Polsce ponad 16 000 osób, a dodatkowe 75 000 to pracownicy dostawców Ikea. Pracownicy prawdopodobnie upominają się o podwyżki (Ikea nie jest spółką publiczną, więc nie możemy tego sprawdzić).
Rosną ceny energii i gazu (którym ogrzewane są hale Ikei). Firma częściowo zabezpieczyła się przed podwyżkami stawiając własne farmy wiatrowe. Ale w praktyce nie jest tak, że prąd z farm po kablu bezpośrednio jest dostarczany do wszystkich sklepów, fabryk i magazynów. Własne wiatraki nie zaspokajają pełni potrzeb firmy.
Ikea zanotowała roczny spadek zysku netto o 17% do 1,43 mld dol. w związku z tym, że próbowała wziąć podwyżki kosztów na klatę. Ale powiedziała „pas”. Teraz sieć tłumaczy, że wzrost cen w poszczególnych krajach będzie zróżnicowany, m.in. ze względu na lokalny poziom inflacji.
W Polsce ceny mebli (GUS podaje kategorię „meble, artykuły dekoracyjne, sprzęt oświetleniowy”) wzrosły o 10,8% w skali roku. Jeśli Ikea podwyższy ceny o 9%, to i tak będzie to mniejszy wzrost, niż średni wzrost rynkowy. Tym samym oczywiście podwyżki w Ikei nadal nie sprawią, że przestanie być tania na tle drożejącego rynku.
Czytaj też: Czy twoja inteligentna lodówka kopie dla kogoś bitcoiny? Bardzo możliwe (homodigital.pl)
Po czwarte – podrożało drewno. Głównym surowcem do produkcji mebli jest drewno (choć w przypadku sporej liczby mebli nie jest to lite drewno, ale sklejka czy płyty wiórowe). Niemniej jednak drewno drożeje na potęgę. Jak wynika z raportu Pekao Lasy Państwowe podniosły ceny rekordowo: w zależności od gatunku drewna w ubiegłym roku ceny poszły w górę o 40-89%.
Jak wynika ze wspomnianego raportu, polski przemysł meblarski, choć silny, „niezmiennie pozostaje na końcowych miejscach w UE, jeśli chodzi o wartość jednostkową eksportowanych produktów.
„Produkujemy dużo i solidnie, ale są to produkty niskomarżowe. Przemysł meblarski wykorzystuje tanią siłę roboczą i wysoką jakość polskiej produkcji, ale jednocześnie nasza marka meblarska jest słabo znana na świecie i czerpiemy z niej relatywnie małe korzyści”
– wynika z raportu Pekao.
Szok producentów przeniesie się na szok konsumentów. Co i kiedy zdrożeje?
Opisany przypadek podwyżek w sieci sklepów Ikea nie jest odosobniony. Piszemy o nim dlatego, że dotyczy jednej z najbardziej znanych marek w Polsce. Co nam grozi? Nawet gdy już przyzwyczaimy się do wysokich cen prądu i gazu oraz innych domowych rachunków, to w gospodarce uruchomią się takie mechanizmy, które nakręcą kolejną spiralę wzrostu. cen i to z większą siłą (i nie chodzi tylko o to, że pracownicy pójdą po podwyżki).
To, co zrobiła Ikea, to przerzucenie tzw. inflacji producenckiej na konsumentów. O takim ryzyku pisaliśmy niedawno. Inflacja producencka pokazuje, o ile wzrosły lub spadły ceny dla producentów, głównie wyrobów przemysłowych.
O ile bank centralny w nowej prognozie spodziewa się w 2022 r. średniorocznej inflacji na poziomie 7,6% i jej szczytu na poziomie 8,3% (trzeba jednak pamiętać, że dotychczasowe prognozy NBP były mocno zaniżone), to inflacja producencka wyniosła już w listopadzie 13,2% (dane za grudzień poznamy 21 grudnia). A ten wskaźnik jeszcze wzrośnie choćby dlatego, że gaz i prąd dopiero teraz mocno zdrożały, a firmy nie są chronione taryfami, więc mają podwyżki kosztów energii nawet po kilkaset procent (zwykle energia stanowi kilka procent kosztów produkcji, ale tak duży jej wzrost będzie wpływał na ceny produkowanych przez firmy rzeczy).
Które branże w największym stopniu przerzucą koszty produkcji na konsumentów? Sprawdzili to ekonomiści Pekao w raporcie o wymownym tytule „Globalna Presja Kosztowa”. Są tam wymienione branże, które łatwo przerzucą koszty na konsumentów. Przede wszystkim będzie to właśnie branża meblarska.
Wzrost cen drewna został zakwalifikowany do kategorii, w której koszty zostaną przerzucone na odbiorców. Na odbiorców przerzucą koszty producenci metali (stal, ale też miedź, a miedź to kable, kable to nowe domy, samochody), elektroniki czy paliwa. Zanim jednak firmy zaczną przerzucać koszty na klientów, będą próbować ograniczyć swoje zyski – o ile w danej branży będzie to możliwe.
Do września 2021 r. (wtedy raport został opublikowany) tylko w nielicznych branżach wzrost kosztów materiałów i energii przełożył się na pogorszenie rentowności operacyjnej. Pomogły środki z tarczy antykryzysowej i optymalizacja kosztowa.
Generalnie do września dobrze ze wzrostem kosztów radzili sobie producenci artykułów spożywczych, napojów czy producenci papieru. Ale pieniądze z tarcz się skończyły, a ceny energii jeszcze wzrosły. Są całe gałęzie gospodarki, które nie będą w stanie przerzucić kosztów na odbiorców, tylko zaczną mniej zarabiać albo po prostu ograniczą produkcję, która będzie nisko rentowna lub będzie przynosić straty (wiele zakładów nawozowych po prostu wstrzymało produkcję, która przy tak wysokich cenach gazu stała się nieopłacalna).
Które branże podwyższą ceny? Podrożeje elektronika, czyli produkcja m.in. mikrochipów (a mikrochipy to nie tylko telefony i komputery, ale też samochody, domowa elektronika czy nawet fotowoltaika). Oto wykres, który pokazuje procent firm, które odczuwają barierę z powodu niedoboru surowców, materiałów i półfabrykatów.
Na taką inflację nie pomogą podwyżki stóp procentowych. Jest już za późno i być może wkraczamy w długie lata podwyższonej inflacji, czyli takiej, która wyraźnie przekracza górne widełki NBP – 3,5%. Grozi nam spowolnienie gospodarcze i realne ubożenie społeczeństwa. Warto przygotować się na wyższe ceny w sklepach i sporządzić „kryzysowy” budżet domowy. O tym jak to zrobić, będziemy pisali na „Subiektywnie o finansach”.
źródło zdjęcia: Unsplash/Pekao