W wyniku narodowej kwarantanny o prawie 7% spadło zapotrzebowanie na prąd, a rząd pompuje miliardy żeby uchronić gospodarkę przed skutkami recesji. Największa polska spółka górnicza może stracić 700 mln zł w trzy miesiące. Czy żeby ożywić gospodarkę warto teraz wrócić do planu budowy wartej 40 mld zł polskiej elektrowni atomowej? Wydaje się, że po raz pierwszy ten pomysł zaczyna mieć więcej plusów niż minusów. Ale jak to może przełożyć się na nasze rachunki za prąd?
Narodowa kwarantanna spowodowana epidemią koronawirusa trwa już ponad miesiąc. W tym czasie tysiące pracowników pracują zdalnie, nie działają kina, teatry, niektóre fabryki mają problemy z obsadzeniem załogi, maleje liczba zamówień w przemyśle. Ekonomiści próbują oszacować skutki gospodarcze pandemii, ale w praktyce jest to bardzo trudne. Ostatnie dane PFR mówią, że PKB może spaść o 10% w drugim kwartale.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Państwa dają gotówkę do ręki, w formie kredytów, czy poręczeń. Ale to pomoc doraźna, obliczona na zamortyzowanie pierwszego szoku spowodowanego nagłym ustaniem dopływu pieniądza. W dłuższym terminie to inwestycje będą kołem zamachowym gospodarki i ponowna reindustrializacja Europy. Ta strategia sprawdziła się po wprowadzeniu tzw. planu Junckera, po kryzysie UE w 2013 r. Powstało 1,1 mln miejsc pracy, a PKB miało wzrosnąć o dodatkowe 1,8% do 2021 r. To szacunki sprzed pandemii, więc będą wymagać korekty.
W Polsce może się to sprowadzić do realizacji dużych, infrastrukturalnych i strategicznych inwestycji. O ile sens budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego czy przekop Mierzei Wiślanej może być w tych warunkach wątpliwy ze względu na zapaść ruchu turystycznego, to czy rząd powinien wrócić do budowy elektrowni atomowej?
Nowy, mianowany ledwie w lutym prezes PGE, czyli głównej spółki wyznaczonej do tej pory do budowy atomu, powiedział niedawno, że wielkość inwestycji przekracza możliwości firmy. To akurat nic nowego, bo sama PGE nigdy nie byłaby w stanie zrealizować takiego przedsięwzięcia. Elektrownia atomowa to projekt narodowy, w który zaangażowałby się cały sektor energetyczny należący do Skarbu Państwa. Oto jakby mogła wyglądać ścieżka dojścia i dlaczego ten pomysł nie jest pozbawiony sensu.
Mniej pracujemy, mniej zużywamy energii. Czy potrzebujemy elektrowni atomowej?
W wyniku kryzysu zużywamy mniej prądu. Fabryki ograniczyły produkcję, biura opustoszały, kina stoją puste.
Efekt to spadek, o ok. 6-7 % rok do roku, zapotrzebowania na energię elektryczną wywołany bezpośrednio wprowadzeniem „narodowej kwarantanny”. Z każdym dniem zapotrzebowanie na prąd i tak by malało ze względu na coraz wyższe temperatury. Poniżej wykres pokazujący jak się zmieniło dzienne zapotrzebowanie na prąd w Polsce po wybuchu epidemii w odniesieniu do roku poprzedniego.
Co to dla nas oznacza? Do tej pory było tak, że zużycie energii elektrycznej było ściśle skorelowane ze wzrostem PKB. Im szybciej rozwijała się gospodarka, tym więcej energii wykorzystywaliśmy. To proste wytłumaczenie, po prostu fabryki miały więcej zleceń, a konsumenci kupowali coraz to nowe produkty – w Polsce głównie klimatyzacje, sprawdziliśmy, że na „chłód” wydaliśmy większość z 3,8 mld zł wzrostu wydatków na prąd w gorące wakacje 2018 r.
W ubiegłym roku krajowe zużycie energii elektrycznej spadło o 0,9% mimo wzrostu PKB o 4,1%. To mogłoby być już symptomem idącego spowolnienia gospodarczego (wtedy jeszcze kojarzonego z cyklem koniunkturalnym, a nie koronawirusem). Tym bardziej, że PKB szczególnie mocno siadło w ostatnim kwartale 2019 r. no i trzeba pamiętać, że spadaliśmy „z wysokiego konia”, czyli wzrost PKB wynosił w 2018 r. ponad 5%.
Założenia rządu przyjęte w Polityce Energetycznej Polski zakładają, że zużycie przez Polskę prądu wzrośnie z obecnych 170 TWh rocznie do 200 TWh już za dekadę. Ktoś może powiedzieć – skoro gospodarka może na lata pogrążyć się w kryzysie, spadnie zapotrzebowanie na prąd, więc problem mamy z głowy – nie musimy budować żadnych nowych elektrowni, czy to wiatrowych, czy atomowych, bo nic z tym prądem i tak nie zrobimy.
Niestety, to nie takie proste, bo mamy na karku całą „flotę” starych elektrowni węglowych, które w najbliższych latach dokonają żywota, a ubytki trzeba będzie jakoś uzupełnić.
Prognozy sprzed pandemii mówiły, że deficyt mocy wywołany zamykaniem starych elektrowni może wynieść w 2035 r. aż 22 GW. Sporo. Ale załóżmy, ostrożnie, że przez koronawirusa to zapotrzebowanie spadnie o 10%. To i tak nas nie urządza, bo mamy do wypełnienia ubytek prawie 20 GW. Czy warto uzupełnić go atomem? Koszty będą wysokie „na wejściu”, ale potem taka elektrownia nie potrzebuje już dużo nowego surowca, i jest bezemisyjna.
Trzy powody, dla których teraz jest dobry moment do budowy „atomówki”
Budowa w Polsce elektrowni atomowej to przedsięwzięcie prawie niemożliwe. Dlaczego? Opisałem te powody w tym tekście, ale od tamtej publikacji wiele się zmieniło. O ile aktualne pozostają problemy natury technicznej, braku wiedzy, czy wykwalifikowanych inżynierów to w dzisiejszych warunkach na dalszy plan schodzą kwestie finansowania. Epidemia sprawia, że ludzie zdolni są do robienia rzeczy niemożliwych, a jednym z takich wyzwań, który może doczekać się wreszcie realizacji jest polska elektrownia atomowa. Dlaczego to się tym razem może i powinno udać?
Po pierwsze – koronawirus przyspieszy agonię górnictwa. Polska jest skansenem Europy jeśli chodzi o energetykę – tylko u nas w ostatnich latach oddano nowe elektrownie węglowe, mamy 80.000 górników i największego w Europie „truciciela”, czyli elektrownię Bełchatów, która emituje rocznie 38 mln ton CO2 (cała Polska emituje 320 mln ton). Kryzys wywołany epidemią koronawirusa spowodował spadek zapotrzebowania na energię elektryczną, a w konsekwencji na węgiel dostarczany z kopalń do elektrowni. Polska Grupa Górnicza, największa firma węglowa w Europie, notuje 240 mln zł strat miesięcznie. Zarząd planuje ściąć pensje górnikom, ale oni nie palą się do takich ustępstw. Wyboru jednak raczej nie ma, na ratowanie spółki, o której z góry było wiadomo, że przy tak wysokich kosztach nie może być rentowna, dziś nikogo nie stać.
Rząd wydaje miliardy złotych na wsparcie różnych sektorów gospodarki w ramach tarczy antykryzysowej, a co z górnictwem? Oczywiście może być jednym z priorytetów, bo gdyby zbankrutowały kopalnie i przestały fedrować, zostalibyśmy bez prądu. Import nie zaspokoiłby ponad 80 mln zapotrzebowania na węgiel – w 2018 r. sprowadziliśmy rekordowe 20 mln ton, głównie z Rosji.
Problemem są jednak kopalnie trwale nierentowne, których dalsze utrzymywanie nie miało ekonomicznego sensu przed pandemią, ale można je było sztucznie reanimować. Według think-tanku WISE-Europa w latach 2013-2016 Polska wydawała 8 mld zł rocznie na wsparcie górnictwa i energetyki węglowej, a od 2017 r. ten koszt wzrósł do 11 mld zł rocznie. Dziś już może nie być zgody na dalsze „malowanie trawy na zielono” i dotowanie kopalń, gdy pieniądze są potrzebne na innych frontach. Według TOK FM ministerstwo aktywów wytypowało już 4 zakłady do zamknięcia, a pandemia może być tylko „dobrą podkładką”.
Ceny węgla są bliskie dołków z 2016 r., wkrótce będą poniżej 50 dol. za tonę. Gdy ostatni raz węgiel był tak tani, rząd musiał ratować przed bankructwem Kompanię Węglową tworząc Polską Grupę Górniczą. Dziś pole manewru jest już ograniczone, bo kasy firm energetycznych zostały już w dużej mierze „przepalone” na dotychczasową pomoc rządu kilkuset milionów złotych w formie dokapitalizowania PGG, a same firmy energetyczne notują historycznie niskie wartości na giełdzie.
Równolegle obok ograniczenia skali górnictwa kamiennego, rząd będzie musiał zdecydować co z elektrownią Bełchatów. Epidemia koronawirusa może przyspieszyć odpowiedź na to pytanie. Bełchatów to największe źródło prądu w Polsce, które zaspokaja ponad 10% zapotrzebowania. Problem w tym, że w Bełchatowie za 8-10 lat skończy się paliwo, czyli węgiel brunatny. Aby mogła dalej produkować konieczne byłoby uruchomienie kopalni odkrywkowej w Złoczewie, oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów. To koszt ok. 10-15 mld zł. Skąd właściciel Bełchatowa, Polska Grupa Energetyczna, miałaby wziąć takie pieniądze? Kolejne instytucje rezygnują z finansowania inwestycji węglowych, a już w szczególności z takich związanych z węglem brunatnym, którego spalanie emituje najwięcej CO2 ze wszystkich paliw kopalnych. Na konsorcja polskich banków zmagających się z kryzysem gospodarczym też raczej bym nie liczył. Zresztą inwestowanie w przestarzałą, węglową technologię już na starcie, to wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Po drugie: Unia Europejska nie rezygnuje z celów klimatycznych. W 2050 r. Unia Europejska zobowiązała się do osiągnięcia neutralności klimatycznej, czyli nieemitowania (ewentualnie pochłaniania) tyle CO2, ile wyprodukuje. Polska jest jednym z największych w Europie emitentów CO2 i nie podpisała się pod tym zobowiązaniem.
Obecnie walka z ociepleniem klimatu zeszła na drugi plan, bo rządy skupiły się na walce z epidemią. Ale jeśli wystarczą miesiące na wynalezienie szczepionki na COVID-19 i sytuacja wróci na właściwe „zielone tory” to na taryfę ulgową raczej nie można liczyć. Epidemia uświadomiła nam bowiem, jak kruchy jest nasz ekosystem i można spodziewać się zaostrzenia zielonego kursu. COVID-19 może okazać się jedynie małą rybką, a prawdziwym rekinem ludojadem, który zagraża człowiekowi jest globalne ocieplenie.
Pojawiają się apele, aby pakiety stymulacyjne były „czyste” i przyspieszały zieloną transformację. Wezwało już o to 13 unijnych ministrów, sekretarz generalny ONZ i szef Międzynarodowej Agencji Energii.
Zielone frakcje w parlamencie europejskim nawołują do zaostrzenia kursu, a nawet wprowadzenia – w celu wyrównania szans europejskiego przemysłu – podatku od CO2 na importowane do Europy towary.
Pokusa, aby z powrotem postawić na paliwa kopalne, zaczyna się pojawiać, ze względu na rekordowy spadek cen uprawnień do emisji CO2. Chiny, po początkowym spadku emisji CO2 spowodowanym zastojem w gospodarce, ponownie zwiększają emisje.
Skoro można taniej palić węglem, to po co bawić się w jakieś odnawialne źródła energii? Wykres pokazał, że zwrot miał raczej kształt litery „V” i po gwałtownym spadku, nastąpiło równie gwałtowne odbicie, jedna tona CO2 kosztuje już ponad 20 euro. Poza tym, jeśli cena praw do emisji trwale byłaby zbyt niska, Komisja Europejska mogłaby się zdecydować na sztuczne jej podwyższenie (skup niewykorzystanej „nadwyżki” praw do emisji), co już miało miejsce w przeszłości.
Elektrownia atomowa jest źródłem bezemisyjnym i w odróżnieniu od OZE, nawet tak dużych jak wiatraki na morzu, produkuje prąd nieustannie, niezależnie od warunków pogodowych (czy wieje wiatr, czy świecie słońce), a to coś, czego Polsce po zamknięciu Bełchatowa i wielu innych elektrowni węglowych będzie najbardziej potrzeba.
Po trzecie: elektrownia atomowa to przedsięwzięcie, jakiego w Polsce jeszcze nie było. Żadna duża inwestycja infrastrukturalna nie może się równać ze skalą, zawiłością, ale też z wydatkami na elektrownię atomową. Budowa tak dużej inwestycji dałaby polskiej gospodarce olbrzymiego, stymulującego kopniaka na wiele lat – sama budowa trwałaby 4-5 lat.
Do tej pory szacunkowy koszt wybudowania jednego bloku to 30-40 mld zł. Planowana docelowo polska elektrownia składałaby się z dwóch bloków za blisko 100 mld zł! Czy to dużo? Jeśli spojrzy się na skalę pomocy jaką polski rząd przygotował w ramach dwóch tarcz antykryzysowych, to dziś kwota już wyobrażalna. Budowa byłaby nieopłacalna, gdyby rząd nie udzielił jakiejś formy gwarancji na odkupienie wyprodukowanej energii, albo innej pomocy publicznej. Akurat teraz, kiedy cały świat zmaga się ze skutkami epidemii i zapaści gospodarczej wydaje się, że rządom będzie „więcej wolno” jeśli chodzi o udzielanie pomocy publicznej.
Tak wielki projekt stałby się kołem zamachowym całej gospodarki: tysiące ton betonu, stali, kabli, konstrukcji stalowych – firmy nie mogłyby się opędzić od zamówień. Pracę znaleźliby nie tylko budowlańcy, ale inżynierowie, informatycy, firmy caterignowe, medycy, naukowcy… elektrownia atomowa byłaby jak postawienie nowego miasta.
Bezpośrednie zatrudnienie byłoby duże, choć oczywiście nie rozwiązałby problemu bezrobocia, które po pandemii może wynieść 2-3 mln osób. Przy samej budowie pracowałoby nawet 8.000 osób, a wokół całej elektrowni nawet 25.000 osób nie licząc naukowców z biura projektowego oraz badań i rozwoju (źródło: Ministerstwo Energii). Jak wynika z grafiki poniżej, najwięcej osób znalazłoby zatrudnienie z małych, podwykonawczych firm. Nawet jeśli, co pewne, reaktor dostarczyłaby firma amerykańska, chińska, czy francuska, to jak pokazały przykłady innych tego typu projektów, zagraniczni wykonawcy preferują zatrudnianie lokalnych robotników, inżynierów i lokalnych firm podwykonawczych ze względu na niższe koszty pracy i koszty logistyki.
A jak już zbudujemy tę naszą „atomówkę”, to co się stanie z cenami prądu?
Ceny prądu dla gospodarstw domowych w Polsce taryfowane są przez Urząd Regulacji Energetyki. Raczej zasadą niż wyjątkiem jest to, że nie podążają one za cenami rynkowymi, a na ostateczną cenę brutto ma wpływ wiele opłat dodatkowych i podatków. Prąd ostatnio drożał, więc pod koniec ub. r. firmy energetyczny chciały, by stawki dla odbiorców detalicznych były nawet o jedną trzecią wyższe, ale skończyło się na 10-15% podwyżkach. Czyli już teraz powinniśmy płacić, nie 60-70 groszy za kilowatogodzinę, ale blisko 90 groszy.
Ale nawet obecne stawki są jednymi z najwyższych w Europie uwzględniając naszą siłę nabywczą. Ile będzie nas kosztować prąd z elektrowni atomowej? Będzie taniej, czy drożej? Dziś to prawie niemożliwe do przewidzenia, ale trudno sobie wyobrazić, by w długim terminie prąd był droższy niż z węgla. Już od kilku lat ceny prądu „w hurcie” są u nas najwyższe w regionie – właśnie z powodu dużego udziału węgla i braku bezemisyjnych alternatyw. Możliwe, że rząd przerzuciłby koszt budowy na wszystkich obywateli, ale nie byłoby to znowu takie dziwne – w końcu od października do rachunków za prąd państwo doliczy nam średnio aż 10 zł miesięcznie, tyle, że na finansowanie węgla.
Gospodarka w kryzysie i po nim będzie potrzebowała taniego prądu, a ten są w stanie zapewnić odnawialne źródła energii i elektrownia atomowa – same koszty wytwarzania są niewielkie co widać po przykładzie Francji, ale problemem są koszty „na wejściu”, czyli wybudowania tak gigantycznej konstrukcji. Choć w ostatnich tygodniach potaniały składniki „cenotwórcze” energetyki konwencjonalnej, czyli węgiel i CO2, to w dłuższym terminie nie można liczyć, że ten stan się utrzyma.
źródło zdjęcia: PixaBay