Państwo budowane na kredyt szybko się rozwija. Wyborcy są zadowoleni, politycy wygrywają wybory. Życie na kredyt we współczesnym świecie stało się sposobem na podtrzymanie władzy politycznej i do promowania teorii, że „dług jest dobry”. W efekcie dług państw puchnie i puchnie, a mimo to nadal znajdują się chętni do pożyczania im pieniędzy. Jaki będzie koniec? Czy i ile za do zapłacimy? Czy katastrofa jest nieunikniona? Jak się przygotować? Dziś filozofujemy o wielkich (nie)naszych pieniądzach
Nikt już poważnie nie myśli o zasadach „żelaznej damy” Margaret Thatcher, która będąc premierem Wielkiej Brytanii mówiła, że nie można wydawać więcej niż się zarabia. Owszem można. I to znacznie więcej. Robią tak państwa, firmy, ludzie. Ale dług długowi nierówny: jeśli zadłużenia nie spłaci państwo, mamy „bankructwo wagi ciężkiej”, bo równocześnie staje się to koszmarem dla milionów obywateli i rzeszy firm. Ofiarami nie są tylko ci, którzy przesadzili z długiem, ale całkiem przypadkowi posiadacze oszczędności.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Globalna gospodarka jest obecnie znacznie bardziej zadłużona niż przed kryzysem finansowym w 2008 r. Choć wiele mówiło się o tym, że po dekadzie „lewarowania” (czyli „produkowania” coraz większych kwot kredytów z posiadanego przez instytucje finansowe kapitału) zakończonej spektakularnym upadkiem banku Lehman Brothers przyjdzie dekada „delewarowania” – nic z tego nie wyszło.
W 2008 r. dług globalny wynosił 105 bln dolarów. Dziś – ponad 185 bln dolarów (według danych MFW), nie notując po drodze ani jednego roku spadku, nawet w pokryzysowym 2009 r.! Świat nadal się pogrąża w długach. Dlaczego? I jaka może być cena życia na kredyt? Kto ją zapłaci? Ci, którzy „produkują” najwięcej długu czy ci, którzy – choć nie tak bardzo zadłużeni – są najsłabsi jeśli chodzi o kondycję gospodarki? Czego możemy się spodziewać, gdy fala tsunami do nas dotrze?
Ostatnio uciąłem sobie pogawędkę na ten temat z Tomkiem Pruskiem, z którym przez kilkanaście lat pracowałem w dziale gospodarczym „Gazety Wyborczej”, a który ostatnio poświęcił się m.in. pisaniu książek pokazujących mechanizmy finansowych spekulacji i ich konsekwencje na przykładzie fikcyjnych bohaterów, mających wszakże cechy rzeczywistych postaci wielkiego biznesu i finansów.
Czytaj też: Ile wynosi „prawdziwy” dług Polski? Nie, nie bilion złotych. Znacznie więcej
Czytaj też: Na co idą pieniądze z podatków? Ta liczba pokazuje, że staczamy się w przepaść
Żyjemy – także w Polsce – w erze swobodnego wydawania pieniędzy przez rządy. Jeśli w budżecie brakuje pieniędzy, to po prostu powiększa się deficyt i więcej pożycza za granicą. W Polsce zadłużenie rządu przekroczyło bilion złotych (i stale rośnie, mimo dobrej koniunktury w gospodarce!), rekordowe jest też zadłużenie gospodarstw domowych, a NBP zarzeka się, że nadal zamierza utrzymywać rekordowo niską cenę kredytu. Coraz częściej słyszymy, że dług jest dobry, bo napędza koniunkturę. A jak jest naprawdę? Oddaję głos Tomkowi Pruskowi.
Od balowania do bankrutowania w czterech krokach
Krok 1. Polityczny pakt z długiem. Ostatnie dekady na świecie to polityczne przyzwolenie na powszechne zadłużanie. Symbolem tego stało się szaleństwo nieruchomościowe w Ameryce, które zakończyło się krachem na Wall Street w 2008 r. Kredyt na spełnienie „american dream” mógł dostać każdy, bo politycy pragnęli mieć zadowolonych wyborców. Nawet, jeśli nie było ich na to stać. Byli jak „NINJA”: „no income, no job, no assets”. Czyli bez dochodu, pracy i majątku. Nie przeszkadzało to wcale firmom pożyczkowym i bankom udzielać im kredytów na nieruchomości, które miały „tylko drożeć”.
Interes się kręcił, wyborcy byli zadowoleni, akcjonariusze brali dywidendy, a bankierzy inkasowali gigantyczne premie. Aby ukryć fakt, że miliony amerykańskich „NINJA” nie było stać na spłatę długów, wymyślono „teaser rates”, czyli spłatę przez lata jedynie ułamka długu, czasem nawet nie odsetek, nie mówiąc już o kapitale. Takie niebezpieczne dla banków kredyty łączono w paczki, szatkowano i sprzedawano dalej jako obligacje zabezpieczone hipotekami.
Banki zdejmowały z siebie ryzyko, ale nabywców obligacji sadzały na finansowej minie. Obligacje były obsługiwane dopóty, dopóki były spłacane odsetki. Gdy stopy procentowe w USA poszły w górę, a kredytobiorcy zaczęli masowo bankrutować, obligacje stały się bezwartościowe. Miliony Amerykanów straciło domy, ale ta lekcja została już zapomniana. Gospodarstwa domowe na świecie zadłużają się nadal, choć trzeba przyznać, że wolniej od firm i państw. Bo przez dekadę od kryzysu dorzuciły globalnie „drobne” 11 bln dol. długu, podczas gdy państwa swój dług prawie podwoiły – do 60 mld dol.
Krok 2. Państwo na kredyt. Politycy lubią wydawać więcej niż budżet ściąga z podatków i innych danin. Lukę uzupełniają pożyczonymi pieniądzmi, albo na swoim podwórku, albo na rynkach międzynarodowych.
Państwo budowane na kredyt szybko się rozwija. Wyborcy są zadowoleni. Politycy to świetnie rozumieją, więc niewielu z nich przychodzi do głowy, by może część długów spłacić lub przynajmniej nie zaciągać nowych. Bo któż wygrałby wybory z hasłem: „Zaciskamy pasa”? Życie na kredyt we współczesnym świecie stało się sposobem na podtrzymanie władzy politycznej. W efekcie dług państw puchnie i puchnie, a mimo to nadal znajdują się chętni do pożyczania.
Aby uzasadnić dalsze pożyczanie wymyślono, aby nie przejmować się nominałem długu, lecz jego relacją procentową do PKB. Czyli im więcej warte jest to, co gospodarki wytworzą, tym w nagrodę mogą dostać większy kredyt, bo – przyjamniej teoretycznie – stać je będzie na obsługę. Efekt jest taki, że gdy rośnie PKB, zaczynają puszczać hamulce przed zadłużaniem. Skoro wskaźniki są na „bezpiecznym” poziomie, to dlaczego by nie brnąć dalej w dług?
Sęk w tym, że PKB nie zawsze rośnie. Gospodarki rozwijają się cyklicznie, więc co jakiś czas trafia się recesja i wzrost gospodarczy się kurczy. Nagle pogarszają się wskaźniki, rośnie oprocentowanie obligacji, bo za ryzyko inwestorzy każą sobie więcej płacić. Państwo może wtedy stanąć nad finansową przepaścią. Tak stało się w Grecji dekadę temu, a potem w kolejnych zadłużonych po uszy państwach, które inwestorzy ochrzcili pogardliwie „PIIGS”: Portugal, Ireland, Italy, Greece, Spain, choć bardziej fair i elegancko byłoby mówić o tej piątce „GIIPS”.
Zajrzyj tutaj: Historia bankructw państw do 2014 r.
Krok 3. Sępie fundusze na łowach. Na zadłużonym państwie można… świetnie zarobić. Wystarczy przejąć jego dług wyprzedawany przez innych za ułamek wartości, a potem zmusić do oddania całości. Specjalizują się w tym „sępie fundusze” (vulture funds), które zlatują się nad uginające się pod długiem państwo niczym nad padlinę, aby np. za 50% kupić dług opiewający na 100% i tak przyprzeć go do muru, że w końcu odda całość.
„Sepy” liczą też na to, że w pomoc bankrutowi zaangażują się międzynarodowe instytucje finansowe. O ile, oczywiście, komuś będzie zależało, aby państwo nie upadło, bo pociągnęłoby za sobą innych. Tak stało się z Grecją. Państwo, które zakwalifikowało się do strefy euro dzięki sztuczkom księgowym, zadłużyło się w błyskawicznym tempie. Jeszcze w latach 90-tych Grecy mając drachmę pożyczali na 20% w skali roku. Gdy przyjęli euro, koszty odsetek spadyły do kilku procent.
Kryzys finansowy 2008 r. sprawił, że inwestorzy stali się ostrożniejsi i kazali sobie płacić coraz więcej za ryzyko. Efekt był taki, że Grecja musiała pożyczać coraz drożej, agencje ratingowe obcięły ocenę wiarygodności kredytowej do poziomu „śmieciowego”, aż państwo stało się niewypłacalne. Nikt nie chciał mu więcej pożyczać.
Tutaj: Globalny dług według MFW
Krok 4. Spekulacje na obligacjach i… krociowe zarobki na bankructwach państw. Właśnie w takiej sytuacji na rynku obligacji „sępie fundusze” czują krew. Rozpoczynają gigantyczne spekulacje, na które politycy nie mają wpływu. Mogą tylko bezradnie patrzeć, jak w górę pnie się oprocentowanie długu, aż do poziomu, gdy państwo się poddaje. Niewypłacalna stała się Grecja, Irlandia, Portugalia, nad przepaścią stanęły Włochy i Hiszpania. Na pomoc bankrutom zrzuciły się państwa unijne i międzynarodowe instytucje finansowe. Sama Grecja dostała pakiet pomocowy w wysokości 110 mld euro, Irlandia – 85 mld euro, Portugalia – 78 mld euro.
Ale gdyby do gry nie wszedł w ostatniej chwili Europejski Bank Centralny, który rozpoczął kupowanie rządowych obligacji na ogromną skalę, zapewne dziś po euro pozostałoby wspomnienie. Spekulanci na rynkach finansowych obłowili się jak nigdy – z pakietów pomocowych zostały spłacone obligacje, które znalazły się w ich rękach. Obstawili, że EBC i Międzynarodowy Fundusz Walutowy będą musiały coś zrobić i się nie pomylili. Wyjątek stanowiła Grecja, której dług został częściowo zredukowany, bo był za wysoki, czyli obligatariusze zostali „ostrzyżeni”. Ale kto kupował dług naprawdę tanio (a „sępie fundusze” tak właśnie robią) i tak mógł wyjść na swoje.
Niestety, ani kryzys finansowy w 2008 r., ani kryzys w strefie euro niczego nie nauczyły polityków. Świat jak się zadłużał, tak się zadłuża. Dlatego globalny dług wspina się na rekordowe poziomy i pod gospodarkę podłożona jest bomba, która kiedyś wybuchnie. Strach w Europie wzbudzają Włochy, które do oddania mają 2,3 biliona euro, a relacja długu do PKB aż 133%.
Inwestorzy w Europie najbardziej boją się o bankructwo Grecji (nadal) i Włoch. Jeszcze wyżej w rankingu „ubezpieczeń” są Turcja i Ukraina, lecz tam dochodzi jeszcze ogromne ryzyko geopolityczne.
Co z tego wynika? Jarosław z Grzegorzem nie obronią nas przed „sępimi funduszami”
Mechanizm, który opisał powyżej Tomek Prusek, został „przetestowany” już wielokrotnie i… wciąż się powtarza. Państwa korzystają z okazji do taniego zadłużania, masa długu rośnie, ale rośnie też PKB (bo ludzie wydają otrzymane od rządu pieniądze w sklepach), więc nikt się nie przejmuje. Aż w końcu następuje jakiś szok – zewnętrzny bądź wewnętrzny – który powoduje, że państwo zostaje odcięte od możliwości taniego zadłużania się. Rośnie oprocentowanie, spada popyt na obligacje, spada PKB, wszystko się rozjeżdża.
Oczywiście: w większości przypadków państwa zostają uratowane – ich długi często są spłacane z pakietów pomocowych od międzynarodowych instytucji. „Karą” jest kilkuletni okres zaciskania pasa (reformy są zwykle ceną pomocy międzynarodowej). Ale cierpią obywatele – ci, którzy mieli oszczędności w walucie kraju-bankruta zwykle zostają ich faktycznie pozbawieni (kurs waluty kraju objętego kryzysem spada bardzo mocno, więc oszczędności tracą siłę nabywczą). A zaciskanie pasa sprawia, że ludzie tracą pracę i sami muszą się zadłużać, żeby przeżyć.
Przykłady? Pierwszy z brzegu, a właściwie z serwisu Bloomberg z ostatnich godzin. Okazuje się, że nie trzeba mieć kredytu frankowego, żeby być więźniem banku do końca życia. Wystarczy mieszkać w Grecji.
53-letni inżynier – cytowany przez Bloomberga – jest w pułapce, bo bank zamierza zająć jego mieszkanie o wartości 140 000 euro, które jest zabezpieczeniem pożyczki o wysokości 50 000 euro. Inżynier nie jest w stanie spłacić pożyczki ze względu na niskie dochody i wysokie jej oprocentowanie. Po latach walki mówi „pas”: „Wolę stracić swój dom, chociaż wiem, że nie ma to sensu finansowego. Już mnie to nie obchodzi. Będę mieszkał w wynajętym mieszkaniu, ale będę miał spokój”.
Grecja podobno najgorsze ma już za sobą. W tym roku indeks akcji zyskał 26%, w ubiegłym roku kraj odnotował najsilniejszy wzrost gospodarczy od 2007 r., 10-letnie greckie obligacje są oprocentowane na 3,3%, czyli ułamek z 37% z czasów kryzysu. Mimo to wielu Greków wciąż walczy o to, by wyrwać się z długów powstałych przed dekadą, gdy gospodarka się załamała, kurcząc się o ponad jedną czwartą. Stopa bezrobocia wciąż kraju wynosi 18,5% i nadal należy do najwyższych w Unii Europejskiej.
Od 2010 r. dochody osobiste do dyspozycji rodzin statystycznie zmniejszyły się o 14,5%, ok. 4 miliony obywateli nie jest w stanie zapłacić 104,4 miliardów euro zaległych płatności – to trzy razy więcej, niż było tuż przed kryzysem (32,5 miliarda euro). Państwo zostało uratowane, ale prawdziwą cenę za życie na kredyt, wybieranie nieodpowiedzialnych polityków-populistów i te wszystkie zasiłki-„prezenty” płacą obywatele. Nimi nie przejmuje się Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy, ani Europejski Bank Centralny. Zwykli ludzie bankrutują w ciszy i bez pomocy.
Warto o tym pamiętać w roku wyborczym. Żaden Jarosław, ani żaden Grzegorz, nie mówiąc już o Robercie i Włodku – żaden z nich nie jest takim mocarzem, żeby obronić nas przed „sępimi” funduszami i spekulantami finansowymi, którzy – gdy zobaczą, że spada zaufanie inwestorów do polskiej waluty, gospodarki i do naszego długu – nie zawahają się skupić polskie obligacje i chwycić nas za gardło. Instytucje europejskie przyjdą być może na pomoc, ale będzie trzeba podpisać cyrograf taki jak Grecja.
Jak daleko jesteśmy od tego scenariusza? Tego nigdy nie wiadomo, bo wiele zależy od okoliczności. Czasem większy dług uchodzi na sucho, a czasem mniejszy powoduje, że zlatują się sępy. Zapraszam do przeczytania kilku tekstów, w których znajdziecie próby odpowiedzi na najważniejsze pytania.
Czytaj: Czy Polska powinna wejść do strefy euro? Siedem argumentów
Czytaj: Czym różni się dobry polityk od pośrednika finansowego?
Czytaj: „Rozdawnictwo to nie grzech, a polityka to rozdawanie”. Kogoś pogieło?
Czytaj: To noepatriotyczne, ale część swoich oszczędności trzymam za granicą. Mam ważny powód
Czytaj: Wciąż czujesz, że coś się święci i że świat idzie w złą stronę? Kup „ubezpieczenie”
Więcej o kulisach spekulacji giełdowych i 0 ciemnych stronach globalnego świata finansów znajdziesz w książce „P.I.I.G.S”. Grecja, Portugalia, Irlandia, Włochy i Hiszpania nie były w stanie spłacać długów i przyciągnęły „sępie fundusze”. Rozpoczęła się śmiertelna gra o przetrwanie zadłużonych państw i całej strefy euro. Jakie były kulisy gigantycznych spekulacji na obligacjach i CDS-ach? Czy doszło do finansowego zamachu na strefę euro? I dlaczego nadal istnieje euro? O tym pisze Tomasz Prusek w powieści „P.I.I.G.S.”, która odsłania tajemnice świata finansów i bezwględnych spekulantów. Więcej informacji o książce znajdziecie na jej stronie na Facebooku, a sama książka jest do kupienia w dobrych księgarniach stacjonarnych i internetowych.