Jeden z naszych czytelników zgłosił rewolucyjny postulat: „A gdyby tak państwowe firmy, zamiast pędzić za miliardowymi zyskami, zaczęły świadczyć swoje usługi bez marży?”. Dlaczego muszą zdzierać z nas skórę? No właśnie, dlaczego? Czy można byłoby przerobić je na przedsiębiorstwa działające dla nas, a nie dla zarobku? Czy to byłaby ziemia obiecana? Ile moglibyśmy na tym zaoszczędzić? Albo… stracić?
Na analizę takiego rewolucyjnego pomysłu namówił nas czytelnik wkurzony tym, że gdzie się nie ruszy, płaci państwu nie tylko podatek VAT, wliczony we wszystkie towary i usługi (od 7% do 23%, ale np. w paliwie podatki stanowią większość ceny) lecz również marżę, która powoduje, że potem państwowe firmy – na równi z prywatnymi – zarabiają miliardy złotych, zatrudniają prezesów zarabiających po kilka milionów złotych rocznie, żyją jak pączki w maśle.
- Kiedy warto zmienić sprzedawcę energii? Komu to się może opłacić? I czy teraz – mimo zamrożenia cen – może być na to dobry moment? Licytacja rusza [POWERED BY RESPECT ENERGY]
- Gdy domowy budżet się nie spina, trzeba nad nim popracować. Oto pięć sposobów na zwiększenie dochodów i pięć na ograniczenie wydatków! [POWERED BY RAIFFEISEN DIGITAL BANK]
- Świat stał się wyjątkowo niestabilny. Czy to powinno wpłynąć na nasze plany… emerytalne? Jak powinna wyglądać Twoja globalna emerytura? [POWERED BY SAXO BANK]
Pomysł, żeby państwowym gigantom zakazać osiągania zysku i działania „po kosztach” wydaje się trochę jak z innej epoki. Nie da się utrzymywać wolnego rynku z jednej strony, a z drugiej wprowadzić modelu, w którym spółki państwowe są organizacjami de facto non profit. Ale… w sumie zauważamy już elementy tej koncepcji w naszej rzeczywistości (o tym dalej), więc dlaczego by nie wsadzić kija w mrowisko i nie sprawdzić jak by to mogłoby wyglądać, gdybyśmy poszli na całość? Pisze czytelnik:
„Od dawna biję się z myślami: czy takie spółki jak PZU, Orlen, powinny przynosić zysk? Przecież to spółki skarbu państwa, ich zysk to moja, obywatela strata. Czy nie powinny mieć tak skalkulowanych cen, żeby finansowo wyjść na zero, generując tylko pieniądze na inwestycje w rozwój? Wtedy ja, jako współwłaściciel, obywatel państwa, płaciłbym mniej za ich usługi”
Koncepcja czytelnika jest karkołomna. Nie można powiedzieć, że „zysk spółki państwowej to moja strata”, bo przecież te spółki wypłacają dywidendy, które trafiają do kasy państwa i są rozdzielane między obywateli (mniej lub bardziej sprawiedliwie). Ale spójrzmy z drugiej strony. Ale z drugiej strony… ten zysk to de facto „pusty pieniądz”, który nie musiałby w ogóle krążyć, gdyby firmy obniżyły ceny. O ile byśmy byli bogatsi? A może biedniejsi?
Prywatyzacja, czyli rozmowy niedokończone
Największe w Polsce przedsiębiorstwa są w większości kontrolowane przez skarb państwa. Państwo ma wpływ na działalność liderów w branżach: banków, stacji benzynowych, ubezpieczycieli, firm energetycznych. Prywatyzacja w Polsce to projekt jeszcze bardziej nie dokończony niż rozmowy w Radiu Maryja. Wprowadzając spółki na giełdę i zachowując w nich dominującą rolę akcjonariusza państwowego stanęliśmy w rozkroku. Mamy spółki komercyjne, ale nadzorowane przez polityków. I robi się zgrzyt.
Spółki m.in. akcyjne, zgodnie z Kodeksem handlowym są przedsiębiorstwami nastawionymi na zysk. Z drugiej strony w ostatnich latach do statutów spółek energetycznych dopisano takie kwiatki jak „realizowanie zadań związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa energetycznego Rzeczypospolitej Polskiej”. Czyli zaproponowana przez czytelnika teza nie jest taka zupełnie „od czapy”, w pewnych fragmentach rynku jest już realizowana przez rząd ;-)).
„Zapewnienie celów związanych z zapewnieniem…” to jeszcze nie jest zwolnienie z osiągania zysku, ale… czy można sobie wyobrazić, że takie marki jak PKO BP, czy PZU wpisują sobie do statutu zdanie, że ich celem jest „realizacja zadań związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa finansowego RP?”. Albo z „zapewnianiem bezpieczeństwa finansowego obywateli RP”? Kredyty bez prowizji i z oprocentowaniem pokrywającym tylko koszty banku? Ubezpieczenie samochodu „po kosztach”? Brzmi nieźle, prawda?
Koszty uboczne byłyby duże, bo de facto zlikwidowalibyśmy wolny rynek. Jeśli część podmiotów byłaby organizacjami non-profit, to przecież pozostałe poszłyby precz, nie widząc sensu w takiej rywalizacji. A skoro skończyłaby się walka cenowa na rynku, to na końcu tej koncepcji jest klasyczny PRL, gdzie wszystko było non profit, a w sklepach były puste półki.
Prawda jest taka, że tylko żądza zysku napędza firmy do tego, by wprowadzać nowe produkty i napełniać półki w sklepach. I że żądzy zysku nie da się połączyć z brakiem żądzy zysku. Czyli albo wracamy do PRL-u, albo akceptujemy sytuację, w której żądza zysku rządzi i to niezależnie od tego czy firma częściowo należy do skarbu państwa (naszego), a częściowo do prywatnych akcjonariuszy.
A może spółki z udziałem skarbu państwa mogłyby promować na rynku dobre standardy, także poprzez limitowanie swojej marży, promowanie „marży sprawiedliwej” i walkę z lichwą? Niestety, Kodeks spółek handlowych nie przewiduje takiej motywacji ;-).
Mówiły jaskółki, że niedobre są spółki. A spółdzielnie?
Spółki jakie znamy dziś, wywodzą się jeszcze z Kodeksu Napoleona. Polska zapewnia 130 letną pustkę wynikającą z tego, że nasz kraj był pod zaborami. Śląski działacz polityczny i ekonomista w swojej książce „O spółkach” napisanej pod pseudonimem Janko Krzyżkowski pisał w 1904 roku tak:
„Jak widzimy w Polsce prócz spółek pożyczkowych życie spółdzielcze znajduje się dopiero w powijakach. Czas tedy najwyższy, żebyśmy zabrali się do roboty na tem tak ważnem dla naszego życia narodowego polu”
Cała książka w wersji cyfrowej jest dostępna na stronie Biblioteki Śląskiej w Katowicach, które opisuje stan rozwoju spółkach w różnych krajach. To mi dało do myślenia – nie o spółki tu chodzi, ale o spółdzielnie – może państwowe molochy powinny stać się spółdzielniami wszystkich obywateli?
Spółdzielnie są passe, bo kojarzą się z epoką słusznie minioną, a przecież to całkiem rozsądne rozwiązanie. W Polsce jest kilka dużych przedsiębiorstw, które za formę prawną wybrały spółdzielnie, a nie spółkę. Bodaj najsłynniejszy przykład, to Spółdzielnia pracy Muszynianka, która rozlewa wodę mineralną. Ostatnio jest moda na retro, więc może to nie takie głupie. Bartłomiejowi Kurasiowi z „Wyborczej” spółdzielcy z Muszynianki opowiadali tak:
„Nikt u nas nigdy nie został zwolniony z powodu kłopotów finansowych firmy, choć takich u progu kapitalizmu nie brakowało. Jak nie najlepiej się wiodło, to cała załoga zaciskała pasa, by dalej wszyscy mogli mieć zatrudnienie”
Czyli najpierw człowiek, potem zysk. Czy przykład niewielkiej firmy, spółdzielni z Beskidu Nowosądeckiego, można przenieść w skali makro i wielkich korporacji? Przykład bankructwa SKOK-ów pokazuje, że idea łatwo może się wykrzaczyć. Ale gdyby to było możliwe, to jak zmieniłyby się nasze finanse?
Taka symulacja to co najwyżej publicystyka. Jak się do niej zabrać? Poszczególne spółki państwowe (takie, w których państwo rozdaje karty, choć nie kontroluje 100% akcji i które są notowane na giełdzie, pomijamy LOT, PKP i inne firmy niepubliczne) zarobiły w ubiegłym roku:
- PKO BP – 3,7 mld zł
- PZU – 3,2 mld zł
- Pekao – 2,3 mld zł
- PGNiG – 3,2 mld zł
- Orlen – 5,5 mld zł
- Lotos – 1,6 mld zł
- Tauron – 204 mln zł
- Enea – 686 mln zł
- PGE – 1,5 mld zł
- Energa – 739 mln zł
- Alior – 713 mln zł
Gdyby zsumować te kwoty wyszłoby, że tylko giełdowe spółki kontrolowane przez państwo zarobiły na czysto w ubiegłym roku ponad 23,2 mld zł! Zyski są dzielone między akcjonariuszy i wypłacana jest im dywidenda. Tylko w niewielkiej części spółki pracują „na chwałę” budżetu oddając mu (czyli nam) procent zysku w postaci dywidendy.
W tym roku dywidendy jeszcze nie zostały wypłacone, ale wedle wstępnych szacunków może być to 2,8 mld zł. W ubiegłych latach było to nie więcej niż 2 mld zł.
Czytaj też: Warszawa jest jedną z tańszych metropolii na świecie? No to sprawdźmy ceny i zarobki. Nasze i singapurskie
Czy można zrzec się marży? Ile to będzie kosztować?
Załóżmy, że te wszystkie firmy ciągle zarabiają, ale rezygnują ze swojej marży – tak jak firmowa stołówka, która ceny ma ustalone na takim poziomie, byle tylko pokryć koszty zakupu produktów i pensji pracowników.
Jest wskaźnik, który pozwala w miarę obiektywnie ocenić ile zarabia dana spółka. Tą miarą jet marża zysku netto, inaczej mówiąc rentowność sprzedaży (return on sales – ROS), czyli ile jest w stanie zarobić spółka z każdej złotówki przychodu. Oblicza się ją bardzo prosto dzieląc zysk netto przez przychody i x100 – wynik jest w procentach. Wskaźnik nie jest jednak miarodajny, bo poszczególne firmy nie obsługują wyłącznie konsumentów, ale i odbiorców korporacyjnych.
Największe marże są w bankach: w PKO BP i Pekao to ok. 23-24% (nie mylić z marżą odsetkową). Zdecydowanie mniej w ubezpieczeniach (PZU w pierwszym kwartale 8,1%), w Orlenie (4,76%), a już zupełna nędza jest w energetyce – Tauron 1,13%. No i teraz już każdy z Was powinien sobie odpowiedzieć na pytanie ile by zaoszczędził, gdyby o te kilka lub więcej procent obnizyły się ceny towarów, które kupuje.
Gdyby w niższych cenach rozdać obywatelom zyski największych państwowych spółek (przy założeniu, że uprzednio pójdą sobie precz niepaństwowi akcjonariusze), wypadłoby po 500 zł na głowę każdego Polaka (łącznie z emerytami i dziećmi). To oczywiście bardzo uproszczony rachunek, nie odzweirciedlający np. wpływu takiej sytuacji na podatki i budżet państwa. Ale mówimy o sytuacji czysto hipotetycznej.
Ukłon państwowej firmy w stronę obywatela to nie economic fiction. To się dzieje
Zaraz, zaraz, a może wizja mojego czytelnika już jest wdrażana? Mamy dwa takie przykłady: pierwszy z brzegu to rekompensaty za sprzedaż prądu. Sejm uchwalił w Sylwestra ustawę, która zamraża ceny prądu dla konsumentów i firm, co na pewno odbije się na finansach firm, bo one zaopatrują się w prąd po wyższych o 60% cenach na niż przed rokiem na rynku hurtowym. Recepta? Rekompensaty dla spółek w zamian za ochronę konsumentów. Tyle, że to nie jest działalność „bez marży”, tylko z marżą rekompensowaną z kieszeni podatników. Trochę inny model ;-)).
Drugi przykład to paliwa. Od stycznia w cenie oleju napędowego i benzyny jest zaszyta opłata opłata emisyjna, z której pieniądze mają być przeznaczone m.in. na dopłaty na zakupy elektrycznych samochodów. Opłata w przeliczeniu wynosi ok. 10 groszy w każdym litrze. I co? Koncerny paliwowe zadeklarowały, że nowa opłata nie przełoży się na ceny na stacjach benzynowych.
Czy tak się rzeczywiście stało? Trudno powiedzieć, być może gdyby nie opłata płacilibyśmy teraz za E-95 mniej, niż płacimy w rzeczywistości. Według Polskiej Izba Paliw Płynnych średnia marża polskiej stacji jest ujemna (ok. -0,03 zł na litrze paliwa). Podsumowując: drogi panie Piotrze, nasz pomysłowy czytelniku, wychodzi na to, że pozornie komentarz z natury economic fiction nie jest taki daleki od rzeczywistości, jak by się mogło wydawać…
źródło zdjęcia: Kadr z filmu „Ziemia Obiecana” w reż. Andrzeja Wajdy/YouTube