Już ponad 100 amerykańskich miast zobowiązało się do przejścia na zieloną energię do 2035 r. Czy taka sztuka jest możliwa w Polsce? Czy Warszawa dałaby radę? Ile by nas to kosztowało? Czy rachunki by wzrosły, a może spadły? Sprawdzam!
Atlanta znana jest z co najmniej dwóch rzeczy: to siedziba znanego koncernu produkującego słodkie napoje o aromacie orzeszków koli, a także jko gospodarz tegorocznego finału SuperBowl. Teraz można dopisać trzeci „znak rozpoznawczy”: tamtejsi radni zdecydowali, że do 2035 r. miasto przejdzie na ekologiczną energię. – Skoro oni mogą, to chyba każdy może – skwitował Al Gore, były kandydat na prezydenta USA i znany propagator działań na rzecz ochrony klimatu.
- Osiągnąłeś sukces? Nie chcesz tego zaprzepaścić? Zaplanuj sukcesję. Może w tym pomóc notariusz. A jak? Oto przegląd opcji [POWERED BY IZBA NOTARIALNA W WARSZAWIE]
- Kiedy przychodzi ten moment, że jesteś już gotowy do lokowania części oszczędności za granicą? Pięć warunków, od których to zależy [POWERED BY RAISIN]
- Tego jeszcze nie było. Złoto drożeje szybciej niż akcje. Jak inwestuje się w „papierowy” kruszec? I po co w ogóle to robić? [POWERED BY XTB]
Czego możemy się nauczyć od Atlanty?
Temperatura na świecie podnosi się i jeśli ten wzrost przekroczy dwa stopnie w stosunku do ery przedindustrialnej, to pożegnamy się z imprezami w Sopocie, bo miasto to będzie pod wodą. Droższe będzie jedzenie, bo słońce wypali uprawy. Jeśli trudno nam sobie to wyobrazić, może bardziej przekonywujący będzie argument o butelce piwa za 20 zł? Takie będą konsekwencje zmian klimatu.
Jak z nimi walczyć? Liczące ok. pół miliona mieszkańców miasto Atlanta zobowiązało się, że do 2035 r. przejdzie na zieloną energię. Dziś prąd, który zasila to miasto produkowany jest z węgla, gazu i energii jądrowej. Czy zaledwie 16 lat można dokonać takiej wolty? Jak i jakim kosztem? Na pozór to nie takie trudne – wystarczyłby (przynajmniej na papierze) trzy główne zmiany.
Pierwsza to inwestycje w elektrownie słoneczne na niespotykaną skalę. Na każdym dachu, czy kawałku ogródka postawić minielektrownie, które produkują energię ze słońca pozwoliłby ograniczyć zużycie paliw kopalnych. Oprócz tego mogłyby powstać też większe farmy słoneczne na terenach publicznych.
Po drugie – oszczędność energii. Organizacja Greenlink Group szacuje, że miasto takiej wielkości bez problemu może ograniczyć zużycie energii o 30%. Jak? Kluczem jest efektywność energetyczna i niemarnotrawienie prądu. Nie chodzi o wyłączanie światła i przestawienie latarni ulicznych na LED-y.
Chodzi na przykład o to, żeby firmy zmieniły swoje przyzwyczajenia, korzystały z prądu o odpowiednich porach, kiedy np. w sieci jest go za dużo (w weekendy, poza godzinami szczytu, albo gdy jest bardzo wietrznie i rośnie produkcja prądu z wiatraków). Pomogłyby też inteligentne domy, które pozwalają włączyć pralkę albo suszarkę tylko wtedy, gdy cena prądu spadnie do odpowiedniego poziomu (takie rozwiązania są testowane na duńskiej wyspie Bornholm).
Należałoby też wymienić sprzęt elektryczny na bardziej energooszczędny, w tym przede wszystkim bardzo energochłonne klimatyzatory.
Po trzecie – rewolucja transportowa. Energia potrzebna jest nie tylko do zasilania mieszkań, ale też do napędzania środków transportu. Żeby zmiany były koherentne, potrzebne będzie też rewolucja w elektromobilności, czyli car-sharing, sieć pojazdów elektrycznych oraz oczywiście budowa gęstej sieci ładowarek aut elektrycznych.
Zielona energia? Najpierw Warszawa, a potem cały kraj! A może na odwrót?
Eksperci wyliczyli, że nawet gdyby pokryć cały obszar Atlanty panelami fotowoltaicznymi, energia w nich wyprodukowana zaspokoiłoby jedynie jedną czwartą tego prądu, który zużywa miasto. Co z resztą? Trzeba będzie budować magazyny energii. Dziś ludzkość nie zna prostego i taniego sposobu, żeby to zrobić. Na pewno nie wystarczy magazynowanie prądu w akumulatorach na wielką skalę (za duże koszty). W przyszłości funkcję magazynów mogę spełniać baterię w samochodach elektrycznych, o ile ich liczba osiągnie masę krytyczną.
Ale to wystarczy? Czy to aby nie za mało żeby spełniła się utopijna ekowizja? Niestety, wedle dostępnych szacunków nawet w owym 2035 r. Atlanta będzie i tak musiała korzystać z energii atomowej jako rezerwy. Produkcja z atomu co prawda nie emituje CO2 i nie przyczynia się do zmian klimatu, ale nie jest to energia odnawialna. No i nie jest w pełni bezpieczna.
Czy ten model transformacji energetycznej możnaby skopiować w Warszawie? Jak konkretnie wyglądałaby taka przemiana?
Skoro nie grozi nam Polexit, to może zróbmy sobie coalexit?
W ostatnich dniach niemiecka firma konsultingowa Enervis opublikowała raport (dostępny pod tym linkiem), z którego wynika, że jeśli Polska się postara, to do 2035 r. przeprowadzimy swój własny coalexit, czyli pozbędziemy się węgla z naszego miksu energetycznego. Ów miks to zestawienie procentowe źródeł, z których produkowany jest prąd. Dziś wygląda on mniej więcej tak, że 85% stanowi węgiel. Reszta to wiatr, trochę elektrowni wodnych i gaz.
Czy w 2035 r. może w tym zestawieniu zabraknąć węgla? Wystarczy, że zwiększymy o kilkaset procent liczbę i moc wiatraków i instalacji fotowoltaicznych. Na lądzie musimy mieć wiatraki o mocy 20 GW, zamiast obecnych 5,8 GW. Na wykresie propozycja jak powinna wzrosnąć moc wiatraków na lądzie (onshore) i morzu (offshore). Poniżej proponowane tempo przyrostu mocy elektrowni słonecznych.
I do tego 30 GW fotowoltaiki – zarówno tej dużej, budowanej przez firmy, jak i tej montowanej na dachach naszych prywatnych domów. Rząd niedawno ogłosił narodowy program budowy takich minielektrowni, a my policzyliśmy kiedy i komu taka inwestycja się zwróci.
Do tego raport przewiduje – uwaga! – milion samochodów elektrycznych już w 2026 r. (wykres poniżej). To tyle, ile wieszczył premier Mateusz Morawiecki. Dziś takich samochodów jeździ po kraju raptem 4.000. Do tego zamiast węgla będziemy produkować energię z gazu, który emituje o połowę mniej CO2 i nie dymi.
Czy taki miks nam się opłaci? Czy będzie tanio? Raport jest nad wyraz optymistyczny. Nie ma sensu trwać przy węglu, bo będzie po prostu drogi i o odejściu od paliw kopalnych zadecyduje ekonomia, a nie ideologia i wielka polityka.
Zresztą już teraz kupowanie polskiego węgla jest nieopłacalne z uwagi na ogromne koszty stałe kopalń. Firmy wolą kupować go z Rosji, czy Kolumbii. Poza tym wzrosną parapodatki nakładane na emisję CO2, a to sprawi, że prąd z węgla będzie absurdalnie drogi. Już teraz z powodu rosnących kosztów huta w Krakowie chce wyłączyć czasowo tzw. wielki piec służący do wytopu stali.
Barwy Warszawy to obecnie żółty i czerwony. Czas dodać zielony?
Na Placu Bankowym przed warszawskim ratuszem powiewają flagi stolicy w kolorach żółtym i czerwonym. Czy w 2035 r. miasto dorzuci do nich kolor zielony? Pomysł na to, by powstał jakiś wydzielony geograficznie obszar samowystarczalny energetycznie nie jest nowy. To idea tzw. spółdzielni energetycznych (zwanych też klastrami), czyli rejonów, które same wytwarzają tyle energii, ile potrzebują z różnych możliwych źródeł.
Wyobraźmy sobie, że jeden sąsiad ma kawałek wolnego pola, na którym może postawić farmę fotowoltaiczną. Drugi od zawsze myślał o postawieniu biogazowni odpadów rolniczych, w której może produkować prąd i ciepło. Trzeci już od kilku lat jest właścicielem trzech średniej wielkości wiatraków.
To w połączeniu z zarządzaniem popytem, czyli uruchamianiem i wyłączaniem fabryk na żądanie, w zależności od ilości energii w ekosystemie, daje efekt wyspy energetycznej, która nie musi korzystać z węglowego prądu z sieci. W Polsce działa już kilkadziesiąt takich spółdzielni, jednak żadna nie jest w pełni samowystarczalna.
Czytaj też: Energetyczna wyspa Simris w Szwecji. Testują tam samowystarczalność i już prawie im wychodzi!
Zalety? Jam mówił mi Jacek Ryński, reprezentujący firmę PSH, która skrzyknęła gminy w woj. Dolnośląskim w przypadku klastra Wzgórz Trzebnickich rachunki za prąd mogą spaść o 20%. Z kolei wg szacunków Boston Consulting Group, w przypadku odbiorców biznesowych oszczędności mogą sięgać jednej trzeciej.
Czytaj też: Smog męczy, więc pan Kacper kupił na Allegro oczyszczacz powietrza. Gdy chciał skorzystać z prawa do zwrotu… stracił 1000 zł. Ostrzegam!
Warszawska Spółdzielnia Energetyczna 2035 r.
Stolica zużywa ok. 5% całej wyprodukowanej w Polsce energii, jest tutaj 1,038 mln odbiorców. Jak mogłaby wyglądać transformacja energetyczna? Główne źródła „zasilania” w prąd Warszawy to elektrownia Kozienice i Bełchatów, a w zimie swoje trzy grosze dorzucają elektrociepłownie węglowe na Siekierkach i Żeraniu. Co by się stało gdyby je odciąć?
Musielibyśmy powtórzyć scenariusz Atlanty, czyli pokrycie dachów instalacjami fotowoltaicznymi. Ich ceny spadają, a zainteresowanie klientów jest rekordowe. Jak pisaliśmy firmy i konsumenci zbroją się we własne źródła prądu, które choć wymagają dużych nakładów finansowych na start (rzędu ok. 15-20.000 zł), to przez spodziewane wzrosty cen energii zwrócą się w ciągu 5-7 lat.
Warszawa to nie przedmieścia Londynu, czy suburbia amerykańskich miast z dużą liczbą domków jednorodzinnych. Instalacje fotowoltaiczne musiałby pokryć dachy biurowców i bloków mieszkalnych należących do wspólnot i spółdzielni.
O ile w przypadku biur sądzę, że nie byłoby większego oporu (możliwość wykazania się zieloną inicjatywą, ograniczenie rachunków), to w przypadku bloków wielorodzinnych pewnie trudno byłoby uzyskać konsensus i zgodę na poniesienie wydatków przez zarządy spółdzielni. Nawet w bardziej prozaicznych sprawach trudno jest się dogadać, no chyba, że chodzi o ogrodzenie terenu wspólnoty płotem.
Choć są chwalebne przykłady dużych, blokowisk, które przechodzą na OZE, np. spółdzielnia Mieszkaniowa Wrocław-Południe, na której dachach aż 35 bloków działa 3.000 paneli fotowoltaicznych, z których prąd zasila windy, czy oświetlenie klatek i podwórek.
Kiedy zatęsknimy za ciepłą wodą w kranie?
Po drugie – ciepła woda. Polskie miasta mają unikalną na tle Europy cechę – mamy dość rozbudowany system sieci ciepłowniczych, dzięki czemu nie musimy mieć w domu własnego pieca, bo jest jeden duży na Siekierkach i Żeraniu, który podgrzewa wodę w kaloryferach i w kranach.
Kiedy Warszawa rozbudowywała się po drugiej wojnie, elektrociepłownie stały na peryferiach, dziś obrosły tkanką miejską. Problem w tym, że to instalacje, które spalają węgiel i mimo, że kominy są wyposażone w filtry, to jednak nie są one 100% skuteczne. Dlatego pod naszą, szerokością geograficzną, gdy w zimie trzeba dogrzewać mieszkania, transformacja Warszawy musi opierać się na budowie elektrociepłowni zasilanej na gaz. Gaz jest paliwem kopalnym, którego kiedyś też zabraknie, ale przynajmniej jego spalanie nie emituje pyłów.
Poza tym mamy ogromne zaległości jeśli chodzi o termomodernizację. Tutaj tkwi ogromna rezerwa oszczędności zużycia energii. Według różnych szacunków większość Polaków żyje i pracuje w niedostatecznie zaizolowanych budynkach. Szacuje się, że problem ten dotyczy 72% jednorodzinnych domów mieszkalnych (ok. 3,6 mln), połowy budynków wielorodzinnych. Ogrzanie niedocieplonego 120-metrowego budynku to koszt: węglem ok. 2,6 tys. zł rocznie, a gazem nawet 6 tys. zł. Dom ocieplony i energooszczędny to połowa albo nawet jedna trzecia tej kwoty.
W Warszawie mimo, że spora część blokowisk jest już docieplona, to jednak nie w najwyższym możliwym standardzie.
Energia z pieluchy i fusów po kawie. Bardzo dużo energii
Miasta przyszłości żeby być w pełni ekologiczne muszą znaleźć sposób na zagospodarowanie odpadów. Polska ma tutaj ogromne zaległości do nadrobienia, bo kolejne reformy śmieciowe zdają się nie przynosić pożądanych efektów. Przeciętny Polak wytwarza rocznie 300 kg śmieci – choćbyśmy nie wiadomo jak się starali, nie wszystkie odpady da się poddać recyklingowi.
Zwykle udaje się to w 60%. Pozostałe 40%, które trafia najczęściej do czarnych, niepodlegających segregacji worków, jest wywożone na wysypiska śmieci. UE nakazuje jednak ograniczenie ilości śmieci na składowiskach i ich spalenie. Obecnie w Polsce spala się 1% odpadów, w Niemczech – 54%. Energia, która powstaje ze zużytych pieluch, ogryzków, fusów po kawie i herbacie nie idzie tylko z dymem. Spalarnie podłączone są do miejskiej sieci i zasilają mieszkania w prąd i ciepłą wodę.
Aha, spalanie odpadów toksycznych jest zabronione, a spalarnie to bardzo nowoczesne zakłady, wyposażone nowoczesne filtry i blokery, które nie pozwalają na przedostanie się do atmosfery szkodliwych substancji.
W Europie działa obecnie ponad 450 spalarni śmieci. W Polsce m.in. Krakowie, Koninie, Białymstoku, Bydgoszczy i w Poznaniu i najnowsza w Rzeszowie. W budowaniu spalarni przodują wysoko rozwinięte kraje, gdzie świadomość ekologiczna jest na najwyższym poziomie.
Warszawa ma plan budowy wielkiej spalarni na Targówku – taka instalacja doskonale wpisywałaby się w koncepcje stołecznego klastra energii, problem w tym, że start budowy się opóźnia. Ostatnio (jesienią ub.r.) z powodu za wysokich kosztów, które narzuciły firmy budowlane (od 1 do 1,7 mld zł) przetarg został nierozstrzygnięty. Czy i kiedy spalarnia powstanie? Nie wiadomo.
A na finał – odeślijmy smog w kosmos
Walka ze zmianami klimatycznymi to tylko jedna strona ekologicznego medalu. Jest jeszcze druga, ta, związana ze smogiem, czyli drobinkami pyłu, który powstaje przy spalaniu węgla czy paliwa w samochodzie. Ale smog i CO2 często idą w parze.
Z ubiegłorocznego raportu przygotowanego na zlecenie Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii wynika, że koszty zdrowotne i finansowe smogu niskiej emisji (niskiej w sensie dosłownym – z domowych kominów, rur wydechowych) sięgają w Polsce nawet 30 mld euro rocznie, a tylko w 2016 r. smog z tego źródła spowodował zgon 19.000 Polaków.
Jaki będzie ten bilans za 16 lat? Żebyśmy przestali truć się od zanieczyszczonego powietrze potrzebne będą zmiany w całej Polsce, a nie tylko w Warszawie, Krakowie, czy w całym województwie.
Smog nie zna granic i unosi się nad całym krajem. Warszawa ma z nim duży problem głównie z powodu otaczającego ją wianuszka miasteczek, gdzie palenie węglem jest na porządku dziennym i ten dym unosi się nad stolicę. Dlatego sama wymiana pieców węglowych na Pradze, gdzie jest ich najwięcej, nic nie da, jeśli przedmieścia będą ciągle kopcić.
Jak wygrać walkę ze smogiem? Można to zrobić bezwzględnie jednym podpisem i zakazać palenia węglem. Łatwo powiedzieć, ale gdy ma się w kraju kilkanaście milionów pieców kopciuchów, to operacja ich wymiany będzie trwać lata. Myślę, jednak, że 16 lat to aż nadto. Trwa co prawda pierwszy ogólnopolski program wymiany pieców, na ekologiczne o tak dużej skali, czyli program Czyste Powietrze. Przygotowaliśmy poradnik o tym jak się dobrać do tych pieniędzy.
Niestety, to tylko półśrodki, bo w programie są dopłaty do pieców na węglowe (tyle, tylko, że o bardzo rygorystycznych normach), są problemy ze składaniem i rozliczaniem wniosków. Mam nadzieję, że program nie jest zrobiony pod publiczkę, a chodzi o faktyczne rozwiązanie problemu najgorszego powietrza w Europie.
źródło zdjęcia: PixaBay