Tygodnik „The Economist” opublikował doroczny ranking najdroższych miast świata. Podobnie jak przed rokiem rekordy drożyzny bije w zestawieniu Singapur. Na drugim miejscu znalazł się Paryż, zaś na trzecim szwajcarski Zurych. Wśród miast europejskich w dziesiątce najdroższych na świecie znalazły się jeszcze Oslo, Genewa oraz Kopenhaga.
Najszybciej drożejącym miastem jest Tel-Awiw, który pięć lat temu był w czwartej dziesiątce, a teraz już mieści się w pierwszej. W rankingu dziesięciu najdroższych miast świata nie ma żadnego miasta z USA. Amerykanie mają swojego przedstawiciela – Nowy Jork – dopiero na 13. miejscu. Koszty utrzymania są tam o ponad 15% niższe, niż w najdroższych miastach świata (choć wpływ na to miało osłabienie dolara jako „waluty rozliczeniowej” rankingu).
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
Czytaj też: Omówienie rankingu na Bloomberg.com
Jeśli chodzi o miasta, w których żyje się najtaniej – wśród 133 badanych – są oczywiście miejsca bliskie liniom frontów wojennych (Damaszek w Syrii) lub stolice krajów-bankrutów (wenezuelskie Caracas), są też trzy miasta z Indii (w tym New Dehli). A wśród miejsc, które są w zasięgu naszego wzroku w dziesiątce najtańszych mieści się stolica Rumunii – Bukareszt. Warszawa jest jakieś 10-15% droższa i wśród najtańszych się już nie mieści.
Oczywiście: z samego faktu, że gdzieś koszty życia są wyższe, a gdzieś niższe wcale nie wynika, że mieszkańcy „droższych” miast i krajów mają gorzej. Po pierwsze proporcjonalnie wyższe mogą być też ich zarobki (albo i ponadproporcjonalnie), a po drugie tam gdzie drożej przeważnie jest też przyjemniej i nowocześniej. Po trzecie zaś kalkulacja zmienia się w zależności od tego czy bierzemy pod uwagę ceny nieruchomości czy też nie.
Czytaj też: Świat ma nierówno pod sufitem? Globalne zabójstwo klasy średniej
Czytaj też: Liga miliarderów, czyli kto ma najbogatszych bogaczy?
Czytaj też: Allianz kradnie nam marzenia. Bogacimy się wolniej, niż inni
Warszawa jedną z tańszych metropolii na świecie?
Postanowiłem więc – korzystając ze społecznościowej porównywarki cen Numbeo.com – sprawdzić czy rzeczywiście nasze utrzymanie w dużym mieście jest tak tanie, jak pokazują rankingi. Skoro koszty życia w Warszawie nie przekraczają 35-40% kosztów życia w najdroższych miastach świata, to powinniśmy leżeć na pieniądzach, prawda?
Otóż nie leżymy, bo po pierwsze nasze zarobki również są niższe – w porównaniu ze średnią singapurską zarabiamy przeciętnie jedną trzecią (licząc w dolarach). – u nich średnia płaca to równowartość 4200 dolarów miesięcznie po opodatkowaniu, a u nas – 1400 dolarów (mówimy o Warszawie, bo średnia krajowa wynosi ledwie 1000 dolarów, zaś mediana dzieląca wszystkich mieszkańców na pół – to pewnie jakieś 700 dolarów).
A po drugie ceny tylko niektórych dóbr i usług są naznaczone „lokalnością”, czyli odnoszą się do lokalnych zarobków. Część rzeczy, które kupujemy, ma ceny „uglobalnione” (bo i koszty ich wytworzenia – w tym energii, paliwa, najmu nieruchomości komercyjnych – częściowo zależą od globalnych cen). I to sprawia, że co prawda nominalnie Singapur jest dużo droższy od Warszawy, ale w rzeczywistości nam żyje się o 20% drożej, biorąc pod uwagę nasze zarobki.
Prześwietlamy ceny w Warszawie i Singapurze. Jest trochę taniej, ale…
Z czego to wynika? Ceny w sklepach spożywczych mamy „prawie” lokalne, ale „prawie”, jak wiadomo, robi różnicę. Koszyk zakupów konsumpcyjnych w Warszawie kosztuje 45% tego, co za te same towary wydalibyśmy w Singapurze. Piwo i wino oraz papierosy też są u nas „tylko” o ponad połowę tańsze.
Czyli w relacji do naszych zarobków płacimy za to wszystko trochę drożej, niż w najdroższym mieście świata. W znacznie większym stopniu, niż żywności, dotyczy to zakupów towarów „niepierwszej potrzeby”, czyli np. butów, czy ubrań. Dżinsy Levis, koszule z H&M lub Zary albo buty skórzane są w singapurskich sklepach ciut droższe, niż w warszawskich, ale jest to różnica jednocyfrowa, licząc w procentach.
Restauracje, bary i lokale? Pod tym względem też nie mamy tanio. Owszem, płacimy 60-70% „singapurskich” cen w restauracjach i kawiarniach, ale jeśli weźmiemy McDonalds’a to za standardowy zestaw zapłacimy już tylko o 10% mniej, niż w takim samym McDonaldsie w Singapurze.
Uprawianie sportu? Wreszcie ulga. Karnet na siłownię u nas kosztuje jedną trzecią tego, co w Singapurze, ale już wejściówka na kort tenisowy jest droższa, niż u nich. I to nawet w wartościach nominalnych!. Koszty edukacji? Za opiekę nad dzieckiem, prywatną szkołę, przedszkole płacimy mniej więcej połowę tego, co płacą w najdroższym mieście na świecie. Tyle, że oni zarabiają trzy razy więcej, niż my.
A komunikacja? Tu można poczuć ulgę, za bilet miesięczny do komunikacji miejskiej płacimy 35% tego, co Singapurczyk. Ceny taksówek też są u nas proporcjonalne do „mocy” naszych zarobków – płacimy 33% stawki „singapurskiej” (tylko opłata za trzaśnięcie drzwiami jest taka sama, jak w najdroższym mieście świata).
No dobra, teraz koszty energii i mediów. Tu, niestety, jest kiszka. Litr standardowego paliwa w Polsce jest wyceniany na 80% ceny singapurskiej. Zaś energia, ogrzewanie, gaz i woda w mieszkaniach w Polsce są… dwa razy droższe, niż w singapurskich apartamentach. Jedynie opłaty telekomunikacyjne i internet mamy wyraźnie tańsze, ale też tylko w nominale, a nie realnie (płacimy 45% ceny „singapurskiej”).
Tym co bardzo podraża Singapur są oczywiście ceny nieruchomości. Gdybym chciał kupić mieszkanie w dobrej dzielnicy w Warszawie musiałbym płacić 10.000-11.000 zł za metr kwadratowy. A w Singapurze – 65.000 zł. Poza centrum różnice są mniejsze, ale też miażdżą – na obrzeżach Warszawy ceny za metr osiągają 7.000 zł, a na singapurskich przedmieściach – 35.000 zł.
Wynajem? Kawalerka z Singapurze to koszt rzędu 5.000-8.000 zł, w zależności od lokalizacji. Mieszkanie z trzema sypialniami – 8.000-14.000 zł. W stolicy Polski jest mniej więcej trzy-cztery razy taniej. Podobnie się ma rzecz jeśli chodzi o samochody – w Singapurze są potwornie drogie, zwykła Toyota Corolla, która u nas kosztuje 75.000-80.000 zł, tam potrafi kosztować pod 300.000 zł (w przeliczeniu na nasze pieniądze).
Co zrobić, by żyło się łatwiej wszystkim?
Jeśli to wszystko zsumować i wyważyć, to okaże się, że o ile z punktu widzenia turysty ranking „The Economist” mówi prawdę, ale z punktu widzenia mieszkańca, który w tym samym miejscu zarabia i wydaje pieniądze – już niekoniecznie. Różnica w kosztach utrzymania – nie licząc zakupu mieszkania i samochodu – oczywiście występuje, ale nasz budżet domowy to połowa budżetu Singapurczyka, zaś nasze zarobki to tylko jedna trzecia naszych zarobków.
I jest to emanacja prawdy, którą od dawna Wam przekazuję – musimy więcej zarabiać, bo inaczej zawsze będziemy biedowali. Ale żeby więcej zarabiać musimy zacząć produkować rzeczy bardziej skomplikowane, zaawansowane technologicznie, innowacyjne. Czyli przysłowione iPhone’y, a nie etui do nich. Samoloty, a nie pokrowce do foteli w samolotach.
A jeśli będziemy produkować rzeczy bardziej pożądane na świecie i droższe, to będziemy też więcej zarabiać. Wtedy oczywiście również chleb i masło będą droższe, ale będą drożały wolniej, niż wzrost naszych płac. Bo tylko część ceny każdego towaru ma charakter lokalny, uzależniony od finansowych warunków panujących w okolicy.