Aż 14,1 mld zł wyniosła czerwcowa sprzedaż obligacji skarbowych. To absolutny rekord, do którego zapewne przyczyniła się „kampania promocyjna” zafundowana obligacjom przez premiera (a właściwie media zajmujące się jego prywatnymi inwestycjami w obligacje) oraz nowa oferta obligacji z oprocentowaniem uzależnionym od stóp procentowych NBP. Czy lawinowy wzrost zakupów obligacji skarbowych to może być… światełko ostrzegawcze?
Nigdy w historii Polacy nie kupowali tylu obligacji oszczędnościowych Skarbu Państwa dotychczasowe rekordy sprzedaży oscylowały wokół 6 mld zł, a tymczasem w czerwcu Polacy wpłacili do kasy Ministerstwa Finansów aż 14,1 mld zł. Nie mogło być inaczej, bo przecież w tym miesiącu do oferty weszły nowe obligacje roczne i dwuletnie z oprocentowaniem uzależnionym od wysokości stóp procentowych NBP, zaś media na okrągło mówiły o tym, że w skarbowe obligacje swoje miliony ulokował premier Mateusz Morawiecki.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Najpierw było oburzenie, że premier na pewno „coś wiedział” i dlatego zabezpieczył swoje prywatne pieniądze przed inflacją, nie ostrzegając przed nią pozostałych Polaków. Potem zainteresowanie, gdy premier ujawnił, w które obligacje (trzy- i czteroletnie) włożył swoje oszczędności. Niezależnie, co wyborcy myślą o postępowaniu premiera, nigdy jeszcze o tym produkcie finansowym nie usłyszało tak wielu z nas. Efekt widać w statystykach.
Wzrost zakupów obligacji skarbowych. Które obligacje wybieramy?
Połowa wszystkich pieniędzy, które Polacy przeznaczyli na zakup obligacji w czerwcu, poszła na zakup tych, których oprocentowanie zależy od stóp NBP – 5,7 mld zł zostało zainwestowane w nowe obligacje roczne, a 1,3 mld zł – w dwuletnie. Biorąc pod uwagę, że inflacja sięga 15%, a stopy procentowe NBP dopiero ostatnio podskoczyły do raptem 6,5%, nie jest to najlepsza możliwa alokacja pieniędzy. Zwłaszcza że niektóre banki płacą już 6–7% w skali roku (co prawda głównie za „nowe środki”).
Politycy opozycji żądają od NBP, żeby ten wyemitował obligacje z oprocentowaniem takim jak inflacja. Ale ani rząd, ani bank centralny na razie nie posłuchali i jedyną nowością są obligacje z oprocentowaniem uzależnionym od stóp NBP. A i tak popłynęło do nich 7 mld zł. Pomyślcie, co by było, gdyby zamiast 6–7% (tyle dają nowe obligacje roczne i dwuletnie) było np. 16% rocznie, według pomysłów polityków na obligacje antydrożyźniane.
Jedynie połowa pieniędzy, które w czerwcu popłynęły do obligacji, została zainwestowana naprawdę efektywnie. 4,8 mld zł ludzie włożyli w obligacje czteroletnie, a niemal miliard złotych – w dziesięcioletnie oraz w obligacje rodzinne dla beneficjentów 500+. Wszystkie te rodzaje obligacji mają od drugiego roku oprocentowanie przewyższające nieco inflację (co prawda tę z poprzedniego roku, ale zawsze). I to one dają najbardziej sensowną tarczę antyinflacyjną. Miliard złotych włożyliśmy w obligacje trzymiesięczne dające tylko 3% w skali roku.
Co wynika z sukcesu czerwcowej emisji obligacji (oczywiście jeśli te 14 mld zł uznamy za sukces)? Nie wiemy, jaka część sprzedaży to nowe pieniądze, więc trudno oszacować, czy w jakimkolwiek stopniu taki popyt na obligacje może pomóc w walce z inflacją. Od stycznia do kwietnia Polacy kupili obligacje za 13,4 mld zł, ale zadłużenie Skarbu Państwa z tego tytułu wzrosło tylko o 2,2 mld zł – z 56,9 mld zł do 59,1 mld zł. Oznacza to, że głównie były rolowane obligacje z kończących żywot serii.
Czy rząd uprawia „nieuczciwą konkurencję”?
Czy w czerwcu było inaczej? Wzrost sprzedaży o jakieś 11 mld zł powyżej średniej sugeruje, że tak. Aczkolwiek nadal nie wiemy, czy to były pieniądze, które Polacy odjęli sobie od ust, czy po prostu przesunęli z innych sposobów lokowania – banków lub funduszy inwestycyjnych (notowały ostatnio ciężkie straty, bo obligacje, w które mogą inwestować, są codziennie notowane na giełdzie).
W dalszym ciągu nie jest tak, że polski rząd finansuje obligacjami oszczędnościowymi zadłużenie Polski (choć pewnie by chciał). Jednak z sięgającego 1,15 bln zł oficjalnego zadłużenia (doliczając długi PFR i BGK jest to raczej 1,5 bln zł) aż 770 mld zł to obligacje rządowe będące w portfelach polskich banków, w funduszach inwestycyjnych i emerytalnych, firmach ubezpieczeniowych, firmach lokujących nadwyżki finansowe. Ćwierć biliona złotych to zadłużenie zagraniczne, zaś tylko niecałe 60 mld zł (dziś pewnie ciut więcej) – zadłużenie wobec zwykłych Polaków.
Jest w związku z tym jedna dobra wiadomość i dwie złe. Ta dobra oczywiście wiąże się z oswajaniem coraz większej grupy posiadaczy oszczędności z nowym sposobem zarządzania nimi. Kiszenie setek miliardów złotych w bankach przez Polaków nie jest efektywne dla gospodarki. W obligacjach rządowych też nie, ale być może to pierwszy krok do czegoś więcej.
A złe wiadomości? Pierwsza to taka, że państwo coraz skuteczniej uprawia coś a la „nieuczciwą konkurencję”. Oferuje na wolnym rynku obligacje na warunkach, które są nieosiągalne dla innych inwestorów (np. funduszy inwestycyjnych). Fundusze nie są w stanie rywalizować z rządem o pieniądze Polaków, skoro mogą kupić co najwyżej rynkowe obligacje na 6–7% w skali roku, a państwo oferuje ich klientom obligacje z oprocentowaniem od drugiego roku wyższym niż inflacja (czyli kilkanaście procent w skali roku)?
W warunkach wysokiej inflacji ta przewaga rządu, który może ściągać od Polaków pieniądze bez względu na koszty, może mieć wyjątkowo dojmujące skutki – może przyzwyczajać ludzi do tego, że to państwo zawsze płaci za oszczędności najlepiej i nie ma sensu wychodzić ze swoimi oszczędnościami na rynek (np. stając się udziałowcem spółek, czyli pożyczając pieniądze największym prywatnym firmom w formie obligacji korporacyjnych).
Czy wzrost zakupów obligacji skarbowych może nam… zaszkodzić?
Druga potencjalnie zła wiadomość jest taka, że jeśli obligacje detaliczne staną się zbyt popularne, to rząd będzie – nawet płacąc więcej swoim obywatelom w odsetkach – spłacał polskimi oszczędnościami dług u zagranicznych inwestorów. Dzisiaj już tylko 22% zadłużenia Polski jest w zagranicznych rękach. Czy coś w tym złego, że będzie mniej? Co do zasady nie, dopóki rząd ma dobre intencje. Bo jak ma złe, to lepiej, żeby musiał się dogadywać z zagranicznymi inwestorami niż z własnymi obywatelami.
Posiadając wyłącznie zadłużenie wewnętrzne i w krajowej walucie, rząd może de facto spłacić ten dług pustymi pieniędzmi. Wydrukować dowolną ilość złotych (oczywiście wywołując wysoką inflację) i płacić odsetki w dowolnej wysokości. Realna wartość tych pieniędzy będzie oczywiście żadna.
Dlaczego tego nie da się zrobić, mając na plecach zadłużenie zagraniczne? Ano dlatego, że inwestorzy zagraniczni patrzą na kurs waluty, w której mają obligacje. Jeśli on spada (bo pieniądza jest za dużo na rynku i jest inflacja), to żądają wyższych odsetek lub godzą się kupować obligacje emitowane tylko w twardej walucie (np. w dolarach), na której emisję dłużnik nie ma wpływu. Kraj, który jest uzależniony od inwestorów zagranicznych stara się utrzymać na sensownym poziomie wartość swojej waluty. A więc nie drukuje pieniędzy bez umiaru.
Dlatego warto mieć obligacje kraju, którego przynajmniej część zadłużenia jest w rękach inwestorów zagranicznych. Jeśli obligacje są w rękach wyłącznie krajowego kapitału, rząd mający złe intencje może po prostu posiadaczy obligacji okraść w białych rękawiczkach. Dlatego fajnie jest inwestować w obligacje skarbowe, ale pod warunkiem, że mamy jakieś towarzystwo.
Kiedy będzie trzeba wiać od polskich obligacji skarbowych?
Pytacie mnie coraz częściej, czy dam Wam znać, kiedy nastąpi ten moment, w którym z obligacji polskiego rządu trzeba będzie uciekać, bo Polsce zacznie grozić niewypłacalność. Cóż, na razie jeszcze mamy trochę „powietrza” (czyli państwowej „zdolności kredytowej”), więc posiadanie obligacji jest wciąż dobrym pomysłem na ochronę przed inflacją (obok posiadania złota, dolarów, nieruchomości czy ziemi, jak również udziałów w przedsiębiorstwach na całym świecie za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych lub ETF-ów).
Ale jeśli będziemy mieli przyspieszenie spadku wartości polskiej waluty, a jednocześnie wysoką inflację i coraz atrakcyjniejsze oprocentowanie obligacji skarbowych i jeśli jednocześnie zacznie szybciej spadać udział inwestorów zagranicznych wśród posiadaczy polskiego długu (miejmy nadzieję, że rząd nie „zapomni” opublikować statystyk na ten temat) – wówczas zacznę się niepokoić.
—————————
MACIEJ SAMCIK ZAPRASZA:
W czasie wysokiej inflacji i rosnących stóp część pieniędzy trzymam w aktywach, z których dochód jest uzależniony od wskaźnika WIBOR. Należą do nich obligacje trzyletnie, o których pisałem tutaj oraz obligacje emitowane przez firmy. Więcej o nich pisałem tutaj. Do inwestowania w obligacje korporacyjne polecam biuro maklerskie Michael / Strom. Z jego pomocą kupiłem większość obligacji korporacyjnych w moim portfelu.
Każdy klient dostaje doradcę, którego można zasypać pytaniami (jest to bardzo duże wsparcie). Do tego mają wygodny system umożliwiający kupowanie obligacji przez internet. I kilka nowych propozycji inwestowania oszczędności w każdym miesiącu oraz rozbudowany rynek wtórny (czyli można odkupić obligacje od innego klienta biura maklerskiego albo od samego Michael / Strom. Można to wszystko przetestować pod tym linkiem. Warto przynajmniej rozważyć, bo obligacje oparte na wskaźniku WIBOR mogą być jednym ze sposobów ścigania wysokiej inflacji.
zdjęcie tytułowe: Stevepb/Pixabay