Zamrożenie oprocentowania kredytów o zmiennej stopie na pół roku na poziomie z października 2021 r. – taki pomysł ma węgierski rząd. W ten sposób chce ulżyć kredytobiorcom, którzy w wyniku wzrostu stóp procentowych muszą płacić coraz wyższe raty. Czy polski rząd powinien zrobić podobny ruch w ramach tarczy antyinflacyjnej? Uważam, że byłby to szkodliwy i demoralizujący pomysł
W Polsce i na Węgrzech szaleje inflacja. By schłodzić gospodarkę i konsumpcję, która napędza inflację, banki centralne tych krajów zaczęły podnosić stopy procentowe. Węgrzy zabrali się do tego wcześniej. W tym cyklu tamtejszy bank centralny podniósł stopy procentowe już sześć razy. Obecnie główna stopa wynosi 2,1%. W Polsce mieliśmy trzy podwyżki – do poziomu 1,75%.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ale dla kredytobiorców znaczenie mają przede wszystkim stopy rynkowe, bo to od nich bezpośrednio zależy wysokość płaconych przez kredytobiorców rat. Węgierski BUBOR 3M, czyli odpowiednik polskiego 3-miesięcznego WIBOR-u, sięga już 4%. WIBOR 3M z 23 grudnia jest na poziomie 2,4%. Węgierski pomysł polega na obliczaniu oprocentowania kredytów w oparciu o wskaźnik BUBOR 3M z października, a więc na poziomie ok. 2%. Więcej na ten temat przeczytacie w felietonie Maćka Samcika.
WIBOR zamiast mrozić, lepiej reformować
W Polsce od razu pojawiły się dywagacje, czy polski rząd powinien sięgnąć po podobne narzędzie i dopisać je do listy działań antyinflacyjnych. Sytuacja węgierskich i polskich kredytobiorców jest nieco inna. Węgrzy chcą zamrozić oprocentowanie na mniej więcej takim poziomie, na jakim obecnie jest WIBOR. Wiele wskazuje jednak na to, że inflacja, stopy procentowe i WIBOR pójdą jeszcze w górę. Czy jeśli WIBOR zbliży się np. do poziomu 4% (jak obecnie jego węgierski odpowiednik), to rząd powinien reagować zamrożeniem oprocentowania?
Mam – i zapewne nie tylko ja – problem z WIBOR-em. Ten wskaźnik powinien odzwierciedlać transakcje na rynku międzybankowym. Powinien pokazywać koszt, po jakim banki pozyskują finansowanie i do tego kosztu doliczać marżę, na której zarabiają. Jakiś czas temu dotarłem do dokumentów, z których wynikało, że WIBOR budowany jest na bazie kilku, a nawet na pojedynczych transakcjach w miesiącu, które następnie wpływają na raty milionów kredytobiorców. Banki finansują się głównie z depozytów, których średnie oprocentowanie pewnie nie przekracza 0,5%. Gdyby na tym oprzeć WIBOR, kredytobiorcy mogliby spać spokojnie, bo podwyżki byłby symboliczne.
Na miejscu rządzących, KNF, UOKiK w pierwszej kolejności zająłbym się reformą WIBOR-u. Ale zakładając, że z tym wskaźnikiem wszystko jest w porządku, to czy przy jego silnym wzroście rząd powinien czasowo zablokować oprocentowanie kredytów?
Kredytobiorca musi być świadomy ryzyka wzrostu stóp procentowych
Uważam, że z kilku powodów zamrożenie oprocentowania to szkodliwy i demoralizujący pomysł. Chyba zgodzicie się ze mną, że kredyt hipoteczny – bo o takich kredytach mówimy w kontekście ewentualnego zamrożenia oprocentowania – nie jest produktem dla każdego. Masowe udzielanie kredytów hipotecznych w USA osobom, które nie miały zdolności kredytowej, a zdarzało się nawet, że bezrobotnym (tzw. kredyty subprime) stało się zarzewiem światowego kryzysu finansowego, który wybuchł ponad dekadę temu.
W Polsce, by dostać kredyt hipoteczny, trzeba mieć zdolność kredytową, a więc udokumentowane źródło zarobków oraz wkład własny, choć ostatnio rząd niebezpiecznie narusza zasady bezpieczeństwa, ułatwiając zaciąganie kredytów mieszkaniowych osobom bez wkładu własnego (chodzi o gwarancje wkładu własnego zapisane w „Polskim ładzie”).
Kiedy stopy procentowe banku centralnego były jeszcze na poziomie 0,1%, a WIBOR na ok. 0,25%, sprawdzałem, w jaki sposób banki informują klientów o ryzyku wzrostu stóp procentowych. I mile się zaskoczyłem. Przed zaciągnięciem kredytu klienci otrzymywali (i otrzymują) specjalne broszury ostrzegające przed wzrostem stóp i musieli potwierdzić, że zapoznali się z tym ryzykiem. To trochę jak ankieta MiFID, którą trzeba wypełnić, żeby móc zacząć inwestować np. w funduszach inwestycyjnych.
We wspomnianych broszurach niektóre banki pokazywały, o ile wzrosną raty kredytu, jeśli stopy procentowe wzrosną do 4-5%, choć były i takie, które przygotowały symulację na wypadek wzrostu stóp do 10%. Potencjalny kredytobiorca powinien więc sprawdzić nie tylko, czy stać go na obsługę kredytu przy prawie zerowych stopach procentowych, ale też w sytuacji, gdy skoczą do 5-10%.
Przeczytaj też: Bank zorientował się, że przy wyższej stawce WIBOR musiałby więcej płacić klientom za depozyty. Więc… nagle zmienia zasady gry. Czy to uczciwe?
Zamrożenie oprocentowania, czyli kredyt o stałej stopie
Zamrożenie oprocentowania byłoby też demoralizujące. Dlaczego? Od kilku lat kilka banków, a od połowy 2021 r. wszystkie banki, muszą mieć w ofercie kredyty hipoteczne w wariancie ze stałym oprocentowaniem, które bank musi zagwarantować przynajmniej na okres 5 lat.
Siłą rzeczy w danym momencie kredyt ze zmiennym oprocentowaniem zawsze jest tańszy od kredytu ze stałą stopą, bo bank musi wziąć na siebie ryzyko podwyżki stóp procentowych w pięcioletnim horyzoncie. W czasie wakacji różnica w oprocentowaniu sięgała 0,8-1 pkt proc., dziś jest to nawet 1,5-2 pkt proc.
Ponoć chętnych na stałooprocentowany kredyt jest niewielu, bo przemawia do nas przede wszystkim niższa rata. Podobnie przecież było z boomem na kredyty frankowe. Polacy zaciągali je na potęgę, bo w tamtym czasie były tańsze od złotowych.
Kredyt ze stałym oprocentowaniem to w pewnym sensie kredyt z ubezpieczeniem od ryzyka wzrostu stóp. Pomysł zamrożenia oprocentowania można by jeszcze zrozumieć, gdyby takich kredytów w ogóle nie było na rynku. Ale one są i to obowiązkowo w każdym banku, który ma ofertę hipoteczną.
Załóżmy, że rząd zamraża oprocentowanie kredytów o zmiennej stopie. Jak poczułyby się osoby, które wybrały droższy kredyt o stałej stopie? Chyba jak frajerzy. Byłby to sygnał, że nie warto dbać o swoje interesy, bo w razie problemów przyjdzie dobry rząd i załatwi problem za nas. Zresztą od zawsze mamy problem z niechęcią do ubezpieczania majątku od ryzyka klęsk żywiołowych. Ci, którzy to robią, mogą pomyśleć, że nie warto, bo i tak rząd przyjdzie z pomocą.
A już nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy rząd zamraża oprocentowanie kredytów o zmiennej stopie i w żaden sposób nie wspiera kredytobiorców, którzy wybrali droższy kredyt o stałym oprocentowaniu. Być może to właśnie w tym segmencie rynku trzeba opracować jakiś program zachęt dla klientów? Dlaczego dziś banki podwyższyły różnicę między oprocentowaniem kredytów o zmiennej i stałej stopie procentowej? I co można zrobić, żeby ją obniżyły – a my mielibyśmy wtedy większą motywację, żeby zadłużać się bezpiecznie?
Źródło zdjęcia: Pixabay.com