„Polski Ład” to na pierwszy rzut oka jeden wielki podatkowy chaos. Z jednej strony podwyższenie kwoty zarobków, od których nie płaci się podatków (hurra!), z drugiej strony dorzucenie zamożnym uprawnień do płacenia niższego podatku (hurra!), z trzeciej strony – gigantyczna podwyżka składki na zdrowie, która wszystko odwraca. Przedsiębiorcy dociśnięci, klasa średnia kończy się jeszcze zanim się zaczęła. Ale może w tym planie jest jakaś długoterminowa myśl? Zaglądam pod „kopułę” twórcom „Polskiego Ładu” i szukam w nim sensu. A przede wszystkim zadaję trzy strategiczne pytania
Ugrupowania populistyczne – a taki niewątpliwie charakter mają trwające już szósty rok rządy Zjednoczonej Prawicy – mają to siebie, że swoją popularność opierają na trzech podstawach. Ich celem jest utrzymanie się przy władzy jak najdłużej w oparciu o wykorzystywanie tego, czego ludzie chcą w krótkim terminie, unikając ruchów długoterminowo potrzebnych, lecz nieopłacalnych politycznie lub niepopularnych. Te trzy podstawy to…
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Po pierwsze: zabrać pieniądze tym, których jest mniej, żeby obdarować tych, których jest więcej. W polskich warunkach więcej jest biedniejszych, więc to do nich płyną pieniądze od populistycznego rządu. To oni – biedni, których jest więcej – dają głosy wyborcze, a nie osoby zamożne (choć to od nielicznej grupy zamożnych Polaków płynie gros wpływów z podatku dochodowego).
Po drugie: obniżać podatki bezpośrednie (i podatki w ogóle) oraz podwyższać obciążenia pośrednie oraz „parapodatki”. Dzięki temu mogą liczyć na to, że część ludzi się nie zorientuje, że płaci wyższe podatki (bo oficjalnie one będą niskie), zaś rząd swoje zgarnie.
Po trzecie: uzależnić od siebie jak największe grupy społeczne. A więc wolą dać kolejne świadczenie socjalne, niż wpisać do systemu ulgę podatkową. Świadczenie łatwiej zabrać, niż ulgę, a w każdym razie łatwiej postraszyć, że ci drudzy, którzy mogą przyjść później, to świadczenie zabiorą.
Dość dużym zagrożeniem dla populistów jest zwykle klasa średnia, która zwykle buduje swoją zamożność dzięki pracy, pomysłowości, innowacyjności – trudno jest ją od siebie uzależnić transferami socjalnymi. Dlatego często populistyczne rządy cisną ją podatkami, choć muszą z tym być ostrożne, bo klasa średnia to również największy dostawca pieniędzy do rządowego budżetu. Nie można „przegrzać”, żeby nie zarżnąć kury znoszącej złote jajka.
Polski (nie)ład, czyli jak zamotać system, żeby nikt nie wiedział, ile zapłaci?
Na ile program Zjednoczonej Prawicy o nazwie „Polski Ład” potwierdza te trzy skłonności populistycznych polityków? A na ile ma jednak jakieś długoterminowe cele, które warto poprzeć? Czy „Polski Ład” – jak twierdzi premier – pielęgnuje klasę średnią, czy też pragnie ją zaorać, docisnąć do gleby? A przedsiębiorcy? Czy ludzie, którzy podjęli ryzyko prowadzenia działalności na własny rachunek, nie są przez „Polski Ład” niszczeni? A może chodzi tylko o to, żeby system podatkowy był sprawiedliwszy? Zaglądam pod „kołderkę” tego nowego ładu i sprawdzam – o co tak naprawdę chodzi Zjednoczonej Prawicy.
Nie ma wątpliwości, że „Polski Ład” jeszcze bardziej komplikuje polski system podatkowy. Oczywiście: dotyczy to tylko podatku dochodowego, warto bowiem pamiętać, że większość z nas znacznie więcej oddaje rządowi pieniędzy do zarządzania w formie podatku VAT, doliczanego do wszystkiego, co kupujemy w sklepach i odprowadzanego przez tego, kto nam te rzeczy sprzedaje.
Zupełnie nie rozumiem tej kombinacji polegającej na podwyższeniu składki na zdrowie, gdy jednocześnie powiększa się kwotę wolną od podatku i przesuwa w górę próg podatkowy dla zamożnych. Jedynym wytłumaczeniem jest dla mnie populizm – skoro rząd nie umie przyznać, że musi podwyższyć dużej części Polaków podatki, to próbuje to „ukryć” pod przykrywką obniżki PIT oraz dorzucenia z boku wielkiego parapodatku.
Nie ma innego wyjścia? Pół biliona „covidowego” długu do spłaty
Ale nie o tym dzisiaj chciałem pisać. Cały „Polski Ład” dość dokładnie opisałem w sobotniej analizie. Tutaj chciałbym spróbować odtworzyć podatkowy obraz społeczeństwa, który przyświeca twórcom „Polskiego Ładu”. O co im tak naprawdę chodzi? Co chcą osiągnąć? I czy ich pomysł jest choćby częściowo dobry? Wiemy już, że próbują go zrealizować jakimiś bardzo dziwacznymi środkami, ale może to nie jest wcale takie złe, jak wygląda na pierwszy rzut oka?
Trzeba pamiętać, że ten program dotyczy okresu, w którym będziemy musieli spłacać covidowe długi. Przez dwa lata walki z pandemią zadłużenie Polski wzrośnie z 1 biliona złotych do 1,5 biliona. Rządzący chwalą się uratowaniem milionów miejsc pracy, ale to się nie wydarzyło „za darmo”. Teraz będzie trzeba za to płacić. W tym tekście napisałem, ile każdy z nas musiał dołożyć – i będzie musiał jeszcze dołożyć – do walki z pandemią. Co wiemy na temat nowej filozofii opodatkowania naszych dochodów z prezentacji programu „Polski Ład”?
Według „Polskiego Ładu” czasem nie zapłacisz podatku, ale…
Po pierwsze: jeśli masz do 26 lat lub jesteś w wieku emerytalnym i zarobisz jakieś pieniądze (ale chyba tylko do 5.000 zł na rękę, a nie dowolnie duże), to masz nie płacić podatku dochodowego w ogóle. Chodzi o to, żebyś miał trochę łatwiej na starcie swojego zawodowego życia i żebyś trochę dłużej pozostał na rynku pracy, „nabijając” sobie emeryturę (z wyliczeń wynika jednak, że trudno będzie ją sensownie powiększyć).
Po drugie: nie należysz do żadnej z tych grup? Nic straconego. Jeśli zarabiasz najwyżej 2.100 zł na rękę miesięcznie (czyli niecałe 2.800 zł brutto) też masz być zwolniony z podatku PIT (dziś dotyczy to dochodów do 670 zł brutto miesięcznie, czyli niecałych 570 zł na rękę). Ale uwaga – niewykluczone, że zamiast zera w Twoim zeznaniu podatkowym pojawi się stawka 7,75% z tytułu nowej daniny. A konkretnie – składki na NFZ. Do tej pory też ją płaciłeś, ale odliczałeś to od podatku. Teraz tego odliczenia ma nie być. Tyle, że nie wiadomo czy dotyczy to dochodów mieszczących się w kwocie zwolnionej od podatku.
Od interpretacji zależy, ile zyskasz. Dziś Twój podatek od zarobionych 2.800 zł wynosi 17%, ale płacisz go tylko od nadwyżki ponad kwotę wolną od podatku. Czyli efektywnie jakieś 12-13%. Jeśli w ramach „Polskiego Ładu” ta stawka wyniesie zero – dla ciebie lepiej. Jeśli (co bardziej prawdopodobne) 7,75% – to gorzej, ale i tak Twój podatek spadnie.
Przy jakich dochodach „Polski Ład” przestaje się opłacać? Gdzie kończy się klasa średnia?
Po trzecie: jeśli zarabiasz do 85.000 zł brutto, to dziś płacisz niemal od całego tego dochodu 17% podatku (bo kwota wolna od podatku jest minimalna). W ramach „Polskiego Ładu” podatek będzie liczony tylko od tej części Twojego dochodu, który nie „załapie się” na nową, dość wysoką kwotę wolną od podatku (30.000 zł brutto). Super, ale to nie wszystko. Do efektu tych obliczeń musisz dodać 7,75% składki na NFZ, która jest dodatkowym „parapodatkiem”. Jak to może wyglądać w konkretnych przypadkach?
Jeśli masz 3.000 zł na rękę (4.100 zł brutto), to – po uwzględnieniu, że od większości wynagrodzenia nie zapłacisz PIT ze względu na kwotę wolną – Twoje efektywne oprocentowanie wyjdzie mniej więcej 6,5%. Ale do tego trzeba dodać 7,75% „parapodatku” zdrowotnego, co razem czyni 14,25%. W sumie mniej, niż dzisiaj.
Jeśli np. masz 4.000 zł na rękę miesięcznie, to po uwzględnieniu nowej kwoty wolnej efektywne oprocentowanie wyjdzie 9,2%. Do tego dodajemy 7,75% składki na NFZ, co czyni 16,95%. Ani nie stracisz, ani nie zyskasz, bo teraz też płacisz 17% podatku.
Jeśli masz 5.000 zł na rękę (czyli dotykasz granicy 85.000 zł rocznego dochodu brutto), to efektywne oprocentowanie PIT wyniesie 10,5%, ale po dodaniu składki zdrowotnej 7,75% wyjdzie już 18,25%, co oznacza niewielką podwyżkę Twoich łącznych obciążeń podatkowych i parapodatkowych.
Zarabiasz powyżej 5.000 zł na rękę miesięcznie. Jak bardzo będzie bolało?
Po czwarte: jeśli dziś „łapiesz się” na wyższy próg podatkowy, np. masz 7.000 zł na rękę, to obecnie płacisz 21,3% efektywnego podatku dochodowego. Wynika to z faktu, że od każdych 5.000 zł otrzymanych na rękę odciągnęli Ci 17% podatku, zaś od pozostałych 2.000 zł – już 32%. Przy takich dochodach chyba możesz już mówić na siebie „klasa średnia”.
W ramach „Polskiego Ładu” będą aż trzy zmiany. Od pierwszych 2.000 zł na rękę nie zapłacisz podatku PIT w ogóle, zaś od „ostatnich” zarobionych 2.000 zł w miesiącu – nie zapłacisz podwyższonej stawki, a tylko 17%. W sumie wychodzi 17% efektywnej stawki podatkowej. Do niej niestety trzeba dodać 7,75% parapodatku zdrowotnego, co czyni łącznie prawie 25% opodatkowania.
Jeśli masz 10.000 zł na rękę, to obecnie płacisz 25% podatku (od połowy dochodu 17%, a od drugiej połowy – 32%). Pod rządami „Polskiego Ładu” zmienią się proporcje, bo za pierwsze 2.000 zł na rękę zarobione miesięcznie nie zapłacisz podatku w ogóle (nowa kwota wolna), a podwyższoną stawkę 32% zapłacisz tylko od „ostatniej” jednej trzeciej zarobku, a nie – jak dotychczas – od połowy. Wychodzi 19% efektywnego opodatkowania. Niestety, trzeba dodać 7,75% składki na NFZ, co podnosi łączny podatek do prawie 27%
Działalność gospodarcza: terapia szokowa „Polskiego Ładu”?
Jest jeszcze jedna sprawa – opodatkowanie dochodów z działalności gospodarczej. Tutaj mamy taką sytuację, iż dziś większość przedsiębiorców płaci 19% podatku liniowego. Jeśli będzie ich dotyczyła kwota wolna od podatku, to pewien procent ich dochodów – w zależności od tego, jakie zyski wykazują – będzie wolny od opodatkowania. I to byłby plus „Polskiego Ładu”.
Jeśli wykazuję np. 15.000 zł zysku miesięcznie, to jedna szósta z tego zysku nie będzie opodatkowane (zmieści się w kwocie wolnej), a więc moja efektywna stopa opodatkowania spadnie do 16% (realnie trochę niżej, bo jakieś drobiazgi mogę wrzucać w koszty).
Tyle, że dzisiaj płacę bardzo niską składkę zdrowotną na NFZ. A „Polski Ład” wymusi na mnie płacenie jej w pełnej wysokości, prawdopodobnie aż 9% moich dochodów, niezależnie od kwoty. To oznacza realne opodatkowanie mojej działalności gospodarczej na poziomie 25%. A więc jeśli dziś od 180.000 zł zysku brutto płacę 34.000 zł podatku PIT, to dzięki kwocie wolnej zaoszczędzę 5.000 zł, ale zapłacę aż 16.000 zł dodatkowej składki na zdrowie. Łącznie moje obciążenie wzrośnie do 45.000 zł. O prawie o 1.000 zł miesięcznie.
Jeśli wykazuję np. 30.000 zł zysku miesięcznie, to kwota wolna od podatku w nowej wysokości dotknie tylko 8% moich dochodów, więc mój efektywny podatek z obecnych 19% zjedzie raptem do 17,5%. Do tego dochodzi 9% składki na zdrowie, co oznacza, że łącznie zapłacę prawie 27% podatku.
No dobra, a jeśli jestem bardzo dobrze zarabiającym etatowcem, który ma np. 30.000 zł netto zarobków miesięcznie? Od 8% moich zarobków nie płacę podatku PIT w ogóle (to kwota wolna). Od ćwiartki zarobków płacę 17% podatku, zaś od pozostałej części – mniej więcej dwóch trzecich dochodów – płacę już 32% PIT-u.
Moje efektywne opodatkowanie wyniesie jakieś 26%. Ale jeśli dodam do tego jeszcze 7,75% składki na zdrowie – będzie to już 34% łącznego obciążenia podatkowego. A przecież pomijam tutaj składki emerytalne (jak i w pozostałych przypadkach). W obecnym systemie moje efektywne opodatkowanie (w przygniatającej części opodatkowane podwyższoną stawką) wynosi mniej więcej 30%.
Gdzie kończy się klasa średnia? Według twórców „Polskiego Ładu”… blisko
Wniosek generalny jest następujący: jeśli dziś od bardzo niskich dochodów (rzędu 2.000 zł na rękę miesięcznie) efektywnie płaci się 12-13% podatku, to teraz będzie to (w zależności od interpretacji) albo zero albo niecałe 8% (składka na NFZ, „nieodliczalna” od podatku).
Przy zarobkach rzędu 3.000 zł na rękę efektywne opodatkowanie dochodów wynosi jakieś 14%, a przy 4.000 zł na rękę – mniej więcej 17%. Czyli „Polski Ład” albo obniża obciążenia osób z takimi zarobkami, albo przynajmniej nie robi im krzywdy. Przy 5.000 zł miesięcznie na rękę zapłacisz już ciut więcej, ale też bez dramatu.
Kłopoty zaczynają się, gdy zarabiasz 7.000 zł na rękę lub więcej. Wtedy Twoje efektywne opodatkowanie dochodów wskakuje ruchem konika szachowego na poziom 25%. Przy 10.000 zł na rękę jest to już 27%, a przy 30.000 zł – już nawet 34%.
To samo dzieje się przy prowadzeniu działalności gospodarczej. Dziś przedsiębiorcy cieszą się „oficjalnym” opodatkowaniem na poziomie 19%, a realnie jeszcze są w stanie coś od tego uszczknąć wliczając coś-tam w koszty. Opodatkowanie dochodów przedsiębiorców jest więc niższe, niż osób na etatach.
Z drugiej jednak strony – jeśli przedsiębiorca nie jest nim tylko „na niby” (czyli nie został po prostu wypchnięty przez pracodawcę na samozatrudnienie), to ponosi większe ryzyko gospodarcze. Musi sam sobie znaleźć kontrahentów, walczyć z nierzetelnymi płatnikami, znaleźć sobie pracowników, ponosić koszty, dbać o marżę. Nie ma urlopu, przez cały czas jest w pracy. Dlatego jego praca była do tej pory opodatkowana nisko.
Pod rządami „Polskiego Ładu” przedsiębiorca zapłaci już nie 17-18% realnego opodatkowania, lecz jakieś 25%. Co najmniej, bo jeśli jego zyski wynoszą kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie – to obciążenie tych dochodów podatkami i parapodatkami wyniesie 27-28%.
Sęk w tym, że ci przedsiębiorcy oraz dobrze zarabiający etatowcy to właśnie klasa średnia. Jest od kilkudziesięciu lat nękana przez systemy podatkowe na całym świecie (zobacz mój felieton sprzed kilku lat o tym, że świat ma nierówno pod sufitem, a klasa średnia stoi pod murem)
Pytanie pierwsze: czy jak ktoś zarabia 6.000 zł, to już trzeba mu zabierać?
Powstają trzy pytania. Po pierwsze: czy ma ma sens pomysł Zjednoczonej Prawicy na takie opodatkowanie naszej pracy, w którym zarobki poniżej 4.000-5.000 zł na rękę są opodatkowane preferencyjnie, znacznie niżej, niż do tej pory (w wartościach przeważnie dwucyfrowych, ale z „jedynką” z przodu), zaś każdy obywatel wyskakujący dochodem powyżej poziomu 7.000 zł miesięcznie na rękę musi oddawać urzędowi podatkowemu przynajmniej co czwartą zarobioną złotówkę.
Nie jest to co prawda jakaś krwiożercza redystrybucja, ale zaczyna się od relatywnie niskiego poziomu dochodów. Jeśli weźmiemy pod uwagę ewentualną (nie wiem czy występującą w zamiarach Zjednoczonej Prawicy) chęć budowania zamożności narodu, to narzuca się pytanie: czy zabranie komuś, kto zarabia 7.000-10.000 zł netto kilku, kilkunastu tysięcy złotych w skali roku i przekazanie tej kasy tym, którzy zarabiają 3.000-4.000 zł netto miesięcznie większy, czy też zmniejszy zamożność, oszczędności, majątek narodowy?
Obawiam się, że osoby o niskich dochodach przeznaczą te pieniądze na konsumpcję, a nie na akumulację bogactwa. Zaś ci zamożniejsi, którzy te pieniądze by może zainwestowali, zaoszczędzili albo w jakiś inny sposób zakumulowali – nie będą mogli tego zrobić. Będziemy mieli, jako Naród, mniej ludzi bardzo biednych (aczkolwiek ta redystrybucja prawdopodobnie nie pozwoli im przeskoczyć do grupy określanej jako „klasa średnia”), ale i odetniemy dłoń tym, którzy najszybciej budują naszą zamożność narodową.
Oczywiście: to nie jest łatwy dylemat, bo ludzi zarabiających powyżej 7.000 zł na rękę jest w Polsce pewnie 5-7%. Jesteśmy krajem o niskich dochodach ludzi i jeśli jest się populistą ze skłonnościami do jak największej redystrybucji, to nie ma za bardzo skąd brać „dawców” kapitału.
Pytanie drugie: ile zniesie przedsiębiorca i klasa średnia?
Jest i pytanie drugie: czy agresywne dociśnięcie przedsiębiorców ma sens? Ich opodatkowanie do tej pory było niskie, zaś część z nich to de facto „ukryci” etatowcy. Zatem zwiększenie ich opodatkowania do 25% na pierwszy rzut oka nie wygląda na zbrodnię, ale… takich rzeczy chyba nie powinno robić się nagle, niemal z dnia na dzień. Zmiana zasad gry dla wielu przedsiębiorców oznacza wzrost ich obciążeń podatkowych np. o jedną trzecią.
Przy takich gwałtownych ruchach nie tylko istnieje ryzyko, że część firm – dociśniętych podatkowo – może się nie rozwinąć, ale też, że zwieje za granicę (Czechy albo Słowacja zaproszą) albo zaczną omijać system (np. już widzę przedsiębiorców zatrudniających masowo młodzież poniżej 26 lat z rocznymi zarobkami 85.000 zł – nabije się koszty, a młodzian i tak podatku nie płaci). Klasa średnia jest nie tylko wysoko wykwalifikowana, ale i sprytna i pomysłowa.
Przeczytaj też: Co zjada oszczędności gospodarstw domowych? Ile musisz mieć w banku, żeby nie odstawać? I gdzie bogactwo jest „najrówniejsze”?
Pytanie trzecie: dziecko jako „żywa tarcza podatkowa”. Nie „przegrzali”?
Pytanie trzecie: czy Zjednoczona Prawica nie przegięła przypadkiem z redystrybucją na rzecz rodzin z dziećmi? Oczywiście: przyrost naturalny leci na pysk, a w zamożnych rodzinach raczej rzadko rodzi się więcej, niż jedno dziecko.
Jako ojciec dwójki dzieci czuję się wręcz lekko zawstydzony tym, że mój podatkowy bilans jest zakłócony kwotą 12.000 zł refundowaną mi przez podatników poprzez program 500+ oraz zwrotem 2.000 zł w ramach ulgi na dzieci. Gdybym zdecydował się na kolejną dwójkę, to nie dość, że miałbym 24.000 zł rocznej dotacji na koszt wszystkich i jeszcze większą ulgę na dzieci, ale też kolejne 24.000 zł jednorazowego bonusu w ramach „Polskiego Ładu” (tutaj więcej o tym, ile kosztuje dziecko i jaką część tych wydatków państwo nam refunduje).
Gdybym był młodszy, to z tą moją czwórką dzieci na plecach mógłbym pójść do banku po kredyt na dom i dostać 150.000 zł – także na koszt państwa (czyli Wasz) w ramach umorzenia części kredytu hipotecznego. Gdyby to był kredyt na 25 lat, to korzyść z tego tytułu w skali roku wyniosłaby 6.000 zł.
Państwo płaci mi więc już dziś 6.000 zł rocznie za każde dziecko w ramach 500+ (nie liczę wyprawki 300+), 1.000 zł rocznie na każde dziecko w uldze podatkowej oraz jest mi gotowe zapłacić za kolejne dziecko tyle samo, a dodatkowo jeszcze 2.000 zł rocznie w formie jednorazowego bonusu i spłaty części kredytu.
Każde przyszłe dziecko de facto jest „żywą tarczą podatkową” na poziomie 9.000 zł rocznie. Jeśli więc zarabiam na rękę 4.000 zł miesięcznie i moja efektywna stawka podatkowa wynosi 17%, to każde dziecko „zbija” ją o jedną piątą. To dużo. Pytanie, czy nie za dużo, biorąc pod uwagę stopień dociskania śruby każdemu, kto za swoją wiedzę i umiejętności dostaje 7.000 zł pensji lub więcej i „sponsoruje” te wszystkie „żywe tarcze podatkowe”.
„Polski Ład”: od kiedy może nas dotknąć? I czy w ogóle może?
Jaka jest Wasza odpowiedź na te trzy pytania? Czy podzielacie moje obawy co do zbyt niskiego poziomu „startowego” redystrybucji w ramach „Polskiego Ładu” (czy klasa średnia nie zostanie tym zarżnięta?), zbyt gwałtownego przykręcania śruby przedsiębiorcom oraz „przegrzania” jeśli chodzi o wspieranie rodzin – zwłaszcza w kontekście dzieci jako „żywych tarcz podatkowych”?
A może klasa średnia i przedsiębiorcy nie mają się czym przejmować? Skoro swój poprzedni program gospodarczy Zjednoczona Prawica – będąc jeszcze w jednym kawałku – była w stanie zrealizować tylko w niedużym procencie, to być może teraz też wszystko zostanie na poziomie power-pointa? Wśród publicystów panuje teza, że to ma być program wyborczy PiS na nadchodzące, przyspieszone wybory. A więc nie chodzi o to, żeby coś zrobić, ale żeby obiecać.
Gdyby jednak „Polski Ład” miał wejść w życie, to większość jego zapisów zapewne zacznie obowiązywać od 2022 r. Niektóre programy wsparcia – teoretycznie nawet w tym roku. Ale czy to realne? Czas pokaże.
—————————
Ciekawe? To przeczytaj też: Wyjazd wakacyjny, spłata raty kredytu lub zakupy w internecie? Gdzie kupić euro, franki, dolary, funty? Jakie są różnice w spreadach pomiędzy różnymi miejscami?
Czytaj, bo to też ciekawe: Można dostać nawet 4.200 zł za zmianę banku. Pod jakimi warunkami? Co trzeba zrobić?
Co z tą inflacją? Czytaj też to: Czy zakup mieszkania może uchronić oszczędności przed inflacją? Czy i na jakie zyski można liczyć? Jakie są ryzyka? Spojrzałem w dane i…
—————————
„LIBEK” W ŚWIECIE NOWEJ EKONOMII, CZYLI JANUSZ LEWANDOWSKI O ZADŁUŻENIU ŚWIATA I FUNDUSZU ODBUDOWY
Dziś w „Finansowych sensacjach tygodnia” specjalny gość – Janusz Lewandowski, były komisarz unijny ds. budżetu (czyli w Komisji Europejskiej odpowiednik ministra finansów), obecnie europoseł, wcześniej minister w dwóch rządach Rzeczpospolitej. No i liberał, bo współzakładał Kongres Liberalno-Demokratyczny. Zapytaliśmy Janusza Lewandowskiego oczywiście o europejski plan odbudowy i o to, czy awantura o jego zawartość na obecnym etapie ma sens, a także o to, ile realnie pieniędzy może do nas przypłynąć. No i nie odmówilibyśmy sobie pytania o to, czy nasz rozmówca już spalił książki o liberalnej ekonomii i przyzwyczaił się do tej nowej, w której można się zadłużać ile wlezie. Zapraszamy do posłuchania TUTAJ!
—————————