Na 2020 r. rządzący przygotowali nam nie tylko niższy podatek dochodowy dla pracowników (17%), zerowy PIT dla pracującej młodzieży, „mały ZUS” (dla najmniejszych przedsiębiorców), trzynastą emeryturę (dla emerytów) i 500+ na każde dziecko (dla rodzin). Przygotowali też „pakiet podwyżkowy”, który pozwoli to wszystko sfinansować. Sprawdzamy: co podrożeje w 2020 r. i jakie nowe podatki, parapodatki i opłaty szykują miłościwie nam panujący
Czy zbliża się czas zaciskania pasa przez konsumentów? Do tej pory trwała konsumpcyjna fiesta. Jej podstawy są solidne. Gospodarka rośnie, pensje idą w górę, bezrobocie niskie, kredyt niedrogi, rząd zasila nam konta rekordową kwotą 40 mld zł rocznie w transferach socjalnych (ok. 2% wartości PKB, co czyni Polskę jednym z najbardziej prosocjalnych krajów na świecie).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wiele wskazuje na to, że 2020 r. wystawi nam za te konsumpcyjne bezeceństwa rachunek. Zrobiliśmy podsumowanie różnych podwyżek cen, które nas czekają. Część z nich to wynik pogorszenia koniunktury, część – efekt różnych regulacji unijnych, a część – skutek wyciągania kasy z naszych portfeli przez rządzących. Wygląda na to, że rząd wpadł na genialny pomysł, żeby zjeść ciastko i mieć ciastko. Mówi nam, że obniża podatki (spadła podstawowa stawka PIT do 17%), a w tym samym czasie nakłada wiele innych opłat i parapodatków.
Kiedy słynny „wybuch inflacji”? Już za chwilę
Każdy ma swoją subiektywną inflację, w zależności od tego co trafia do jego zakupowego koszyka. W tym roku najbardziej zdrożała żywność. Niektóre warzywa i owoce są dwukrotnie droższe niż przed rokiem. Ale nie tylko – generalnie przy sklepowej półce coraz więcej osób ma wrażenie, że „wszystko drożeje”. W końcu mądrość ludowa zaczęła być widoczna również w statystykach.
Oficjalną inflację mierzy GUS, który lustruje ceny najbardziej reprezentatywnych 1400 produktów (nabiał, warzywa, fryzjer, kablówka… etc.) z 38.000 punktów (sklepy, cenniki usług) w Polsce. Jeszcze w marcu NBP w swojej projekcji inflacji zakładał, że w tym roku wzrost cen wyniesie 1,7%. Latem poziom inflacji otarł się o psychologiczna barierę 3%, ale na koniec roku wyniesie ona pewnie nie więcej, niż 2,3%. To i tak najwięcej od 2012 r.
W przyszłym roku – według listopadowych prognoz NBP – wzrost cen ma wynieść 2,8% (rząd prognozuje 2,5%). Gdyby założyć, że projekcja jest równie niedoszacowana, jak za z 2019 r., to może to być nawet i 3,3%. Tzw. projekcja centralna przewiduje, że już w pierwszym kwartale dojdziemy do 3,5%! Ekonomiści mówią, że pierwszy kwartał to będzie „wybuch inflacji”. Już teraz ceny usług drożeją w dwa razy szybszym tempie niż ceny towarów (bo pracownicy chcą podwyżek i brakuje rąk do pracy).
Rząd jednak nie będzie raczej załamywał z tego powodu rąk. Wręcz przeciwnie: z punktu widzenia autorów budżetu bez deficytu najgorsze co mogłoby by spotkać, to spadek inflacji, bo wtedy spadłaby baza do naliczania podatku VAT. A wyższe ceny, to większe wpływy do państwowej kasy (oczywiście to tak działa tylko do pewnego poziomu).
Wywóz śmieci: zapłacisz o kilkadziesiąt złotych miesięcznie więcej
Koszty wywozu śmieci były do tej pory prawie niezauważalną pozycją w domowych budżetach. Np. mieszkańcy domów jednorodzinnych płacili w Warszawie maksymalnie 60 zł miesięcznie, a ci, z bloków – najwyżej 37 zł. Ale idą zmiany. Od nowego roku (choć w niektórych gminach nowe zasady i ceny już weszły w życie) śmieci segregujemy na pięć pojemników: na papier, szkło, plastik i metal, bio oraz resztę czyli pozostałe po segregacji.
Efekt jest taki, że liczba kursów śmieciarek musiała się zwiększyć, więc firmy obsługujące wywóz zażądały wyższych cen. Wzrosły także ustalane na szczeblu rządowym opłaty za składowanie odpadów – z ok. 25 zł do ok. 270 zł za tonę śmieci (to najbardziej boli takie samorządy jak Warszawa, które w przeciwieństwie do Rzeszowa, Konina, Poznania, Szczecina, czy Krakowa nie mają dużej spalarni śmieci).
Podwyżka cen za wywóz śmieci w Warszawie jest rekordowa. Średni koszt przypadający na jednego mieszkańca stolicy za wywóz śmieci zwiększy się z 9,5 zł do 38 zł. W innych miastach nie jest lepiej: Wrocław – podwyżka o 80%; Gdańsk – 100%, Katowice – 100%, Białystok – 100%. Ile to w przeliczeniu na złotówki?
Stawki są różne: uzależnione od liczby osób, metrażu (np. 0,88 zł za m kw. w Gdańsku) , a nawet – jak w Białymstoku – powiązane ze zużyciem wody. Można założyć, że w skali kraju nowe, wyższe opłaty za wywóz śmieci – w przeliczeniu na gospodarstwo domowe – będą wynosić ok. 20-60 zł od średniej wielkości gospodarstwa domowego w bloku do 150 zł w przypadku domów jednorodzinnych. Są jednak miasta takie, jak Lublin, czy Kraków, które na razie podwyżek nie planują.
Prąd: zapłacisz o 10-20 zł miesięcznie więcej
W przyszłym roku drożeje prąd: małe i średnie firmy zapłacą nawet 30-40% więcej (takie dostają propozycje cenowe) a konsumenci – statystycznie 10% więcej. Co prawda minister Jacek Sasin zdążył już powiedzieć, że rząd jakoś-tam te wzrosty zrekompensuje, ale szczegółów nie zna chyba nawet on sam.
Uśrednione wartości podwyżek wyniosą wyniosą: 11-12% dla klientów Taurona, Enei i Energi. Oprócz tego klienci PGE i innogy zapłacą więcej za opłaty dystrybucyjne odpowiednio o 4% i 2%. Oznacza to, że dobrze wstrzelił się z prognozami cen prądu Narodowy Bank Polski, który na potrzeby oszacowania przyszłorocznej inflacji założył, że ceny prądu dla gospodarstw domowych wzrosną o 8%. Teraz okazało się, że szacunki były nawet zbyt ostrożne.
Poza taryfowym wzrostem cen prądu dojdzie nam nowy składnik rachunku. Od października 2020 r. zacznie być doliczana tzw. opłata mocowa. Ponieważ będzie rozdzielona między kilkanaście milionów konsumentów, będzie nieduża – 45 zł za MWh. Pieniądze zostaną przeznaczone na inwestycje w energetyce, oficjalnie: żeby nie zabrakło nam prądu. Przeciętne gospodarstwo domowe zużywa w ciągu roku 2,5 MWh prądu, czyli opłata mocowa wyniesie 112,5 zł rocznie, niecałe 10 zł miesięcznie.
Woda: ciepła może zdrożeć o 10-20%
Ceny wody są u nas już tak bardzo wysokie (co potwierdził NIK w swoim raporcie), że trudno sobie wyobrazić dalsze podwyżki. Tym bardziej, że rząd zbudował naprędce urząd m.in. do spraw taryfowania cen metra sześciennego wody.
Od ubiegłego roku każda spółka wodociągowa (90% takich firm należy do samorządów) musi przedkładać do zatwierdzenia taryfy za wodę, która obowiązuje na trzy lata, czyli obecne ceny powinny być sztywne do końca 2021 r. Na 2763 wniosków aż 1811 nie przewidywało podwyżek, a w w 249 przypadkach Urząd (Państwowe Gospodarstwo Wodne „Wody Polskie”) wystąpił o obniżenie taryf, bo okazało się, że niektóre samorządy przerzucały w kosztach wody dla mieszkańców „koszty reklamy picia wody kranowej” albo koszty promocji.
Okazało się też, że generalnie im większe miasto, tym woda może być tańsza, bo dzięki efektowi skali łatwo zbić jednostkowy koszty metra sześciennego dla każdego gospodarstwa domowego z osobna.
Ale uwaga! Wzrosnąć mogą koszty podgrzewania wody. Tym zajmują się elektrociepłownie, które zasilane są głównie węglem. Przez wzrost cen produkcji spowodowany droższymi prawami do emisji CO2, stawki za podgrzanie wody mogą wzrosnąć.
Będzie to jednak zależało każdorazowo od decyzji setek każdej z elektrociepłowni, a stawki są zróżnicowane nawet w obrębie miasta, i uwzględniają np. odległość od elektrociepłowni. Na razie informacje o podwyżkach napływają z mniejszych miejscowości takich jak Legionowo, Skierniewice czy Łuków, gdzie jest drożej o 10-20%.
Ogrzewanie: węglowe będzie coraz droższe
Według danych GUS trzy czwarte wydatków na energię gospodarstw domowych jest przeznaczana właśnie na ogrzewanie. Cała reszta to prąd i podgrzewanie wody. O ile na energię elektryczną wydajemy rocznie ok. 1500 zł, to na ogrzewanie średnio ok. 2.700 zł rocznie. Nieco mniej te osoby, które korzystają z tzw. ciepła systemowego, czyli są „podpięci” do elektrociepłowni.
Dla porównania ok. 10 lat temu było to o ok. 35-40% mniej. Ciepło drożeje, bo produkowane jest głównie z węgla. Ale ponieważ robi się coraz cieplej – ubiegłoroczna zima była rekordowa ciepła, a już wiadomo, że kolejne rekordy pobije listopad i grudzień 2019 r., to rachunki za ogrzewanie jeśli nie wzrosną z powodu wyższych opłat, to mogą zostać na podobnym poziomie.
Efekt cieplarniany widać na poniższym wykresie, z którego wynika, że rośnie liczba osób podpiętych do sieci ciepłowniczej, a sprzedaż ciepła spada. Jest raczej mało prawdopodobne, że nagle wszyscy staliśmy się zimnolubni i zakręcamy kaloryfery.
Z kolei na tym wykresie widać, że najmocniej drożeje ogrzewanie węglowe, które wkrótce może zrównać się z kosztami ogrzewania gazu.
O ile zmienią się ceny to każdorazowo zależy od producenta ciepła – a tych w Polsce jest 200. Tyle mamy elektrociepłowni. Stawki za ciepło, tak, jak za prąd – zatwierdza URE, ale rzadko bywa, by urząd się na nie nie zgodził. A rząd w ogóle nie interesuje się wprowadzaniem rekompensat za wzrost kosztów ogrzewania. Najbardziej aktualne stawki za ogrzewanie kształtują się tak, jak na rysunku. Można założyć, że do ogrzania mieszkania o powierzchni 50 m zużyjemy ok. 32 GJ, ale ostateczna ilość zależy od tego czy blok jest docieplony i jak mocno grzeją sąsiedzi.
Utrzymanie domu – raz tańsze, raz droższe
Według danych GUS to właśnie utrzymanie mieszkania i zakup energii stanowią największy wydatek każdego domowego budżetu. Więcej wydajemy tylko na jedzenie. Właśnie z powodu wzrostu cen żywności i spadku kosztów ogrzewania odsetek budżetu przeznaczany na utrzymanie mieszkania jest najmniejszy od ponad 10 lat, co widać na kolejnym wykresie.
W przeliczeniu na złotówki, koszt utrzymania wyniósł w 2018 r. średnio 217 zł miesięcznie dla jednej osoby w gospodarstwie domowym wobec 230 zł w 2017 r. Oznacza to, że 3-osobowa rodzina może wydawać miesięcznie 651 zł.
Za to ceny gazu w dół
W tej litanii złych wiadomości jest jedna dobra – tanieje gaz. W nowej taryfie, która będzie obowiązywać od nowego roku ceny gazu będą niższe o średnio 2,9%. Stawki opłat abonamentowych pozostały na niezmienionym poziomie. Nowe opłaty wyglądają tak jak poniżej. Aha, krótkie wyjaśnienie: W1 –to samo gotowanie, W2 – gotowanie i podgrzewanie wody, W3 – ogrzewanie.
Nowe podatki „dla naszego zdrowia”: droższy alkohol, papierosy, napoje, witaminki
Alkohol i papierosy nie są co prawda artykułem pierwszej potrzeby, ale jeśli korzystamy z nich często, to nasz portfel na pewno to odczuje – z powodu wzrostu akcyzy butelka piwa będzie droższa o kilkanaście groszy, a wódka i inne mocne trunki – o ok. 1,5 zł za butelkę o pojemności 0,5 litra.
Nie stanie się to od razu w styczniu, bo sprzedawcy będą mogli wyprzedawać zgromadzone zapasy ze startą stawką akcyzy. Z tytułu podniesionej akcyzy o 10% do budżetu trafi dodatkowe 1,7 mld zł. Oprócz tego rząd chce wprowadzić zryczałtowany podatek „od małpek”, czyli alkoholi o w butelkach o pojemności do 300 ml. Ćwiartka wódki ma kosztować o 1 zł więcej, a przecież rośnie jeszcze akcyza.
Rząd wprowadzi wiosną podatek od cukru – a formalnie od słodkich napojów. Cen pójdą w górę średnio o 0,5-1 zł za butelkę, a budżet NFZ „upasie się” dodatkowymi 2,5 mld zł. Bo pieniądze mają trafić właśnie na leczenie chorych, ale dzięki temu dotacja z budżetu centralnego może być mniejsza.
W pakiecie podatkowym obok „małpek” i słodkiego picia rząd opodatkowuje reklamę suplementów diety. Suplement suplementowi nierówny – mogą to być ważne zestawy witaminowe dla kobiet w ciąży, sportowców, czy dzieci, albo różnej maści specyfiki na wszelkie dolegliwości. Ale i witaminki, które Polacy spożywają bez umiaru tylko dlatego, że widzą w reklamach obietnicę, że dzięki nim schudną, albo nagle wyrosną im mięśnie.
W mediach aż roi się od suplementów na potencję, pocenie, apetyt (lub jego brak), chrapanie itp. Rynek wart jest ok. 4 mld zł, a po specyfiki sięga trzy czwarte Polaków. Wzrost ceny pewnie o 5% (bo reklama to mniej więcej połowa ceny detalicznej, a podatek wyniesie 10%). Często producenci sugerują działanie lecznicze, a to niezgodne z prawem – stwierdził UOKiK. Bo leczyć, może tylko lek. Warto o tym pamiętać podczas kolejnej wizyty w aptece albo, gdy trafimy na kolejną durną reklamę.
Mandaty za szybką jazdę: będą podwyżki, ale czy wzrosną wpływy?
Rząd zapowiedział podwyższenie mandatów i dociśnięcie finansowe piratów drogowych. Polityka mandatowa oprócz funkcji prewencyjnej i budującej bezpieczeństwo na drogach, ma funkcję czysto fiskalną. Pieniądze z grzywien zasilają budżet państwa: rocznie ok. 600-700 mln zł, ale wiele zależy od indywidualnych działań policjantów. W ubiegłym roku, gdy trwały protesty mundurowych, wpływy z mandatów spadły o ponad 200 mln zł.
Obecnie stawki mandatów są bezsprzecznie zbyt niskie. Jeśli pirat drogowy mknie szosą 200 km/h to dostanie 500 zł mandatu. Może warto by skorelować wysokości mandatów z zarobkami? Gdyby maksymalny mandat wynosił – jak w krajach skandynawskich – np. 70% średniego wynagrodzenia publikowanego przez GUS, oznaczałby że policjant mógłby wlepić nam aż 3600 zł. Z drugiej strony… jeśli wskutek tak surowego prawa wpływy miałyby spaść ponieważ zaczniemy jeździć bezpieczniej, to jestem za.
Podatek handlowy wraca w wielkim stylu. Zakupy w dyskontach droższe?
To miał być wielki triumf pierwszego ministra finansów w rządzie PiS, Pawła Szałamachy, który co prawda wprowadził podatek handlowy, ale musiał go natychmiast zawiesić z powodu interwencji Komisji Europejskiej. Szałamacha mówił wtedy o „niszczeniu piękna Europy, zwycięstwie lobbystów i nadużywaniu uprawnień przez urzędników w Brukseli”. Teraz wychodzi na to, że nikt nikogo nie chce niszczyć, bo TSUE orzekł, że Warszawa mogła wprowadzić nową opłatę (Komisja Europejska będzie się jeszcze odwoływać).
Ale to nie zmienia faktu, że po prawie czterech latach od zawieszenia, nowa danina prawie na pewno powróci. W końcu rząd skonsumował już pochodzące z niej wpływy w projekcie budżetu – ma to być 662 mln zł w przyszłym roku, a w kolejnych – ponad 1 mld zł. W pierwszym roku zaplanowane wpływy są mniejsze, bo nowa danina zacznie obowiązywać dopiero od 1 lipca.
Kto miesięcznie sprzedaje za nie więcej niż 17 mln zł, nowego podatku nie zapłaci w ogóle. Powyżej tej kwoty stawka wynosić będzie 0,8 %, a przy obrotach wyższych, niż 170 mln zł miesięcznie – 1,4%. Podatek uderzy w duże sieci handlowe: Biedronkę, Lidla, Rossmanna, ale też takie tuzy jak właściciel Reserved, czy CCC. Nie jest jasne czy firmy przerzucą stawkę na konsumentów, czy wezmą na klatę. Może zadziała konkurencja i zaczną dociskać dostawców – nie wiadomo co gorsze.
Podsumowując: naprawdę trzeba dużej wirtuozerii, żeby – jak to robi rząd – z jednej strony obniżać podatki (niższy PIT, ulgi dla firm), a z drugiej – podwyższać je w cenach różnych towarów i usług, utrzymując przy okazji poparcie społeczne. No, chyba, że Naród się w końcu zorientuje, że coś tu nie gra.
A tak w ogóle, to Szczęśliwego Nowego Roku!
Czytaj też: „Nie kupuję nowych ubrań w 2020 r.” Godna wsparcia akcja w obronie Ziemi, czy wariactwo?
źródło zdjęcia: PixaBay/ KPRM Krystian Maj