Od kilku tygodni staram się oglądać wszystkie konwencje dużych partii startujących w wyborach. Szukam w nich sensownych propozycji, które byłyby zapowiedzią budowy nowej, mądrzejszej gospodarki, doceniającej pracowitość, kreatywność i sukces. To straszne, ale takie propozycje znajduję głównie tam, gdzie się ich wcale nie spodziewałem
Znacie mój pogląd na to, co proponują dla naszych portfeli główne siły polityczne. Z jednej strony mamy bardziej pośredników finansowych, niż polityków, dla których budżet państwa jest po prostu przepompownią pieniędzy, a wyborcy – klientami. Po drugiej stronie politycy wychodzący z założenia, że da się przelicytować populistów grając na ich boisku.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Przeglądając wyborcze programy głównych partii rozpaczliwie szukam propozycji, które pozwoliłyby mi śnić o państwie, w którym obywatele mają większy wpływ na to, jak są wydawane ich pieniądze z podatków, zaś państwo bierze tylko tyle pieniędzy, ile potrzebuje na hurtowy zakup usług publicznych dla obywateli. To dokładne przeciwieństwo myślenia populistycznego.
Czytaj też: Czytelnicy „Subiektywnie o finansach” ocenili propozycję Jarosława Kaczyńskiego. Zaskakujące
Czytaj też: W konsekwencji konwencji, czyli czym się różni polityk od pośrednika finansowego?
Z przerażeniem stwierdzam, że takie propozycje ma dla mnie właściwie tylko partia tak skrajna, że aż „niewybieralna”, czyli Konfederacja. Choć z jej programu wylewa się nietolerancja i niechęć do wszystkiego, co „obce” lub „inne”, niekatolickie oraz taka „kibicowsko-wojskowa” wersja patriotyzmu, której nie jestem w stanie strawić, to wylewają się też… niegłupie propozycje gospodarcze.
No, może nie wszystkie, bo dobrowolny ZUS, czy paliwo po 3 zł za litr to raczej bajeczki dla grzecznych dzieci niż możliwe do zrealizowania propozycje. Ale są u Konfederatów także pomysły proste, logiczne i będące przeciwieństwem populizmu gospodarczego. Przykłady?
Mały zarobek bez podatku, czyli kwota bardzo wolna
Konfederacja proponuje bardzo proste rozwiązanie: zwolnienie z podatku dochodowego płacy minimalnej. I to się trzyma sensu. Skoro państwo uznaje, że istnieje kwota minimalna za pracę, poniżej której nikt nie powinien być wynagradzany, to ta kwota powinna być wolna od opodatkowania (podobnie jak emerytura). To zachęta do podjęcia pracy i rodzaj powszechnej ulgi podatkowej dla każdego, kto pracuje.
Dziś w Polsce kwota wolna od podatku wynosi 8.000 zł rocznie dla osób najmniej zarabiających (przed 2017 r. było to 3.091 zł dla wszystkich), ale jest zerowa dla zarabiających 85.000 zł rocznie lub więcej.
Czytaj też: Polska państwem dobrobytu? Wziąłem takie jedno i sprawdziłem czego nam jeszcze brakuje
Czytaj też: Ile w przyszłym roku muszą nam płacić za godzinę pracy? I czy to dużo, czy mało?
Gdyby zastosować pomysły Konfederacji to przy płacy minimalnej wynoszącej 2.250 zł brutto mielibyśmy kwotę wolną od podatku rzędu 27.000 zł (równowartość 6.500 euro). Dużo? W Finlandii kwota wolna od podatku obejmuje zarobki poniżej 16.100 euro rocznie, w Szwecji – 18.000 euro, w Wielkiej Brytanii – mniej więcej 10.000 funtów, a w Austrii – 11 000 euro.
W tym ostatnim kraju średnio zarabia się 45.000 euro rocznie, co oznacza, że mniej więcej 25% przeciętnej pensji stanowi kwota wolna od podatku. Dla porównania: w Polsce średnia pensja wynosi 60.000 zł rocznie, a mediana – 42.000 zł brutto rocznie. Kwota wolna od podatku to przeważnie 5% wynagrodzenia.
Inna sprawa, że w Austrii podatki są wyższe, niż u nas. W Polsce większość obywateli płaci 18%. A średnio zarabiający Austriak – jak już przekroczy kwotę wolną – płaci 36-43% podatku (w zależności od tego w jakim progu się zmieści).
Tym niemniej pomysł Konfederacji jest prostą w konstrukcji ofertą – od małych zarobków nie bierzemy podatku, żeby później nie musieć z tego podatku wspomagać najuboższych. System poboru podatków byłby dzięki temu „lżejszy”. To jest filozofia, której mi brakuje w programach innych partii. Być może powinna być zastosowana również w przypadku przedsiębiorstw – dopóki mało zarabiasz, nie płacisz podatków. A jak staniesz na nogi – zaczynasz płacić (może nawet i progresywne).
Owszem, są propozycje np. dosypywania pieniędzy dla najmniej zarabiających, ale to nie jest budowa nowego systemu, tylko korekty w ramach obecnie obowiązującego, w którym rządzący opodatkowują nas w sposób ukryty coraz wyżej i przeważnie na ślepo (czyli dowalając wszystkim po równo), a potem rozdają tak uzyskane pieniądze swoim „klientom”.
Czytaj też: Utrapienia polskiego pracownika. Dostaje tylko jedną trzecią tego, co wypracuje
Czytaj też: Czy mali przedsiębiorcy powinni płacić ZUS jako procent od dochodów?
Bon Oświatowy, czyli ty decydujesz, państwo płaci
Druga rzecz, która mi się bardzo podoba, a która niestety występuje tylko w programie Konfederacji, to bon oświatowy. Rzecz polegałaby na tym, że każdy rodzic dostawałby bon, za który „kupowałby” usługi oświatowe w wybranej przez siebie szkole. A za bonem szłyby pieniądze do danej szkoły. Dzięki temu najlepsze szkoły miałyby więcej pieniędzy na to, by stawać się jeszcze lepszymi, zaś dyrektorzy słabszych mieliby motywację, by się poprawiać.
To zupełnie inny system, niż obecna urawniłowka, w której płacimy państwu podatki, a państwo – na spółkę z samorządami – rozdziela je mniej więcej po równo między wszystkie szkoły.
Apelowałem o takie propozycje w jednym z poprzednich tekstów na „Subiektywnie…”, bo dzięki nim to podatnik decyduje jakie usługi są kupowane za jego podatki. Oczywiście: nie może to dotyczyć dróg, wojska, czy policji, ale już np. w przypadku usług podstawowej opieki zdrowotnej… Dlaczego nie mielibyśmy mieć bonów do ulubionych lekarzy, za którymi szłyby pieniądze z budżetu państwa na nasze leczenie?
Konfederacja proponuje też Bon Kulturalny, dzięki któremu Polacy zdecydowaliby o tym jakie filmy, przedstawienia, muzea i wystawy finansować z podatków. Tutaj już byłbym ostrożny, bo kultura narodowa to ustrojstwo, które jednak wymaga najwyższej uwagi. Ale być może jakaś część kultury mogłaby być finansowana za pomocą bonów? Pojawiła się u Konfederatów sugestia, że gdyby był „bon telewizyjny”, to TVP zbankrutowałaby w pięć minut. Coś w tym jest ;-).
Smutno mi, że jedynym ugrupowaniem mającym świeże pomysły na „oddanie” władzy nad podatkami Polakom i na zmniejszenie redystrybucji tam, gdzie nie jest potrzebna (po co zabierać pieniądze biednym, żeby im je potem oddawać?) jest to, które tak trudno popierać z wielu innych względów.
PS. Kto w młodości nie głosował na Korwina, niech pierwszy rzuci kamieniem ;-).