Polacy to fani nowoczesnych płatności: płacimy smart, zbliżeniowo, zegarkowo, kartowo… Ale podobno o rozwoju cywilizacyjnym społeczeństwa świadczą nie technologie finansowe, ale liczba publicznych, bezpłatnych toalet. Warszawa próbowała połączyć nowoczesne płatności i toalety publiczne. Co z tego wyszło?
Zgłosił się do nas czytelnik, którego historii nie mogliśmy zbagatelizować. To mogło spotkać każdego z nas, a chodzi o splot nieszczęśliwych okoliczności. Jak wiadomo, nieszczęścia chodzą parami. W tym przypadku jest to niedziałająca toaleta i niemożność odzyskania pieniędzy za nieskorzystanie z tejże.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Z toaletami jest ten problem, że albo ich nie ma, gdy najbardziej potrzebujemy, albo są płatne (a my nie mamy akurat drobnych), albo zamknięte. Miasta szukają różnych sposobów, żeby wyjść naprzeciw potrzebom mieszkańców i turystów, jednak rozwiązania systemowego nie ma. Są za to kłopoty.
Jak prototyp ATM trafił pod strzechy
Od kilku lat stolica stawia ATM-y, ale uwaga – to nie jest tym razem angielski skrót bankomatu, to Automatyczne Toalety Miejskie (wyobrażacie sobie minę turysty, który szuka pilnie gotówki, widząc skrót ATM już wita się z gąską, a tu klops… Prototypy ATM-ów pojawiły się na warszawskich ulicach w 2017 r. a teraz takich przybytków jest ok. 20. Miały zastąpić klasyczne niebieskie budki toi-toi, ale na razie toi-toi’e trzymają się mocno.
W ATM-ach sama zmywa się podłoga i sama dezynfekuje muszla klozetowa. Jest mydło, przewijak dla niemowląt i czujnik zużycia papieru toaletowego. Gdy się skończy, serwisanci mają godzinę na uzupełnienie braków. Cena takiego cuda? Bagatela: ćwierć miliona złotych. Za sztukę, nie za „flotę”.
Korzystanie z takiego przybytku nie jest darmowe. Koszt wynosi symboliczny 1 zł – to dobra cena za takie „fajerwerki”. Można płacić monetami, albo kartą płatniczą. To duży ukłon w stronę klienta, bo coraz rzadziej mamy drobne w portfelu, a ATM nie wydaje reszty.
W czym problem? Nie wiem jak Wy, ale ja nigdy jeszcze nie spotkałem działającego ATM-a. I ten na Woli i ten nad Wisłą były jakby „uśpione”, gdy próbowałem je eksplorować. Ale lepsze to, niż paść ofiarą „fraudu”, co spotkało naszego czytelnika.
Czytaj też: Płatność kartą za przesyłkę kurierską? Mission impossible. Zamiast terminala… oferta podwózki do bankomatu
Łapczywa maszyna „zjadła” 1 zł, czyli I Wojna Toaletowa
Pan Tomasz napisał do nas tak:
„Czytam Wasze artykuły juz dosyć długo i trochę zmieniły moje podejście do finansów, za co serdecznie Wam dziękuje. Dziś chciałbym opisać Wam swoje doświadczenie, które może Was zainteresuje. W marcu tego roku chciałem skorzystać z automatycznej, miejskiej toalety na warszawskim Powiślu. Zbliżyłem kartę, kwota 1 zł, została pobrana. I co? I nic. Jak pewnie zgadujecie toaleta nie otworzyła się”
1 zł to nie jest majątek, ale – chociażby z szacunku do pieniędzy – nie można nie zawalczyć o odzyskanie przywłaszczonej przez ATM złotówki. Pan Tomasz napisał do nas po kilkumiesięcznej walce o pieniądze. Jak do tej pory, wszystkie jego bitwy z urzędnikami były przegrane.
„Do tej pory nie dostałem zwrotu od zarządu zieleni m.st. Warszawy, a kilkanaście maili zdążyłem już wymienić”.
Złotówka do odbioru. Ale chętnych brak
W tej sytuacji weszliśmy do akcji. Troche to trwało i już myśleliśmy, że ratusz nas… o nas zapomniał, ale mamy odpowiedź:
„Od początku działania automatycznych toalet publicznych, czyli od kwietnia 2017 r., otrzymaliśmy łącznie ok. 15 zgłoszeń od mieszkańców w sprawie niedziałających toalet bądź niesłusznie pobranych pieniędzy. Awarie sprawdzają operatorzy. Często w trakcie rozmowy z poszkodowanym klientem okazuje się, że mieszkaniec nie przeczytał wskazówek na panelu – jest tam informacja, że po uiszczeniu opłaty należy wcisnąć przycisk otwierający drzwi. Jeśli rzeczywiście stwierdzą awarię systemu i niesłusznie pobrane pieniądze, kontaktujemy się z mieszkańcem”
Słowa uznania dla tych 15 osób, które przyznały, że maszyna zjadła im złotówkę. Ilu było takich, którzy się do tego nie przyznali? 150? 1500? Zakładam, że czytelnik wiedział jak korzysta się z toalety i nacisnął przycisk „otwórz”, a mimo to wrota się nie uchyliły.
„Mając na uwadze stratę finansową wskutek nieprawidłowego działania zamka, proponujemy odbiór pieniędzy”
– odpowiada ratusz. Nie wiemy, czy zwrot jest w gotówce, czy na kartę. Możliwe, że po tym – wiążącym, mamy nadzieję – oświadczeniu, teraz za każdym razem, gdy ATM nie zadziała, zadziała ratuszowo-toaletowy moneyback. Ale może nie ma o co kruszyć kopii? W ratuszu mowią, że nikt z tych 15 osób, które zgłosiły problem, nie zgłosił się po swoje pieniądze. Pewnie doszli do wniosku, że za bilet na tramwaj, żeby dojechać do urzędnika zapłaciliby więcej.