Jakie hasła powinny się znaleźć na transparentach w pochodzie pierwszomajowym A.D. 2019? Oczywiście poza tak oczywistymi jak „Program Partii programem Narodu” (z dopiskiem o którą partię chodzi). Są trzy problemy, które sprawiają, że nie jesteśmy w robocie zbyt szczęśliwi. I dziś czas je głośno wykrzyczeć
Świat się zmienia, zmienia się też na lepsze rynek pracy: pensje rosną, bezrobocia prawie nie ma, pracodawcy nabierają ogłady. Ciągle jest jednak mnóstwo rzeczy do zrobienia, byśmy mogli powiedzieć, że w pracy jest nam dobrze, zarówno indywidualnie, jak i zbiorowo. Trzy najbardziej palące kwestie można sprowadzić do hasła: „za mało”.
- Słońce tego lata daje popalić. I zaoszczędzić kasę. Ile prądu ze słońca da się wykorzystać na własne potrzeby dzięki panelom? Sprawdziłem, policzyłem
- Dla niezbyt doświadczonych inwestorów najbezpieczniejszą strategią są zakupy w częściach. Dotyczy to akcji, obligacji i… złota też. Zwłaszcza teraz. Jak robić to wygodnie?
- Comiesięczne rachunki (po)może płacić aplikacja mobilna. Wszystkie faktury w jednym miejscu, powiadomienia, przypomnienia i płatności w telefonie?
Czytaj też: Ile płacą ci za godzinę pracy? A ile płaca w innych krajach? Sprawdź czy nie powinieneś zażądać podwyżki
Problem 1: jesteśmy w pracy tani i bierzemy małą „działkę”
Jeszcze nigdy w Polsce nie pracowało tak wiele osób – prawie 17 mln wg metodologii BAEL. I jeszcze nigdy średnia płaca nie była tak wysoka – 4949 zł brutto w dużych firmach (mediana wynosi już jednak tylko 3510,67 zł brutto, czyli ok. 2600 na rękę). Ale te liczby, rzucone bez kontekstu, nie mówią nic. Warto sprawdzić jak one się zmieniają w czasie i jak wypadamy na tle Europy.
Według jeszcze ciepłego, opublikowanego 12 kwietnia raportu Eurostatu polskie płace są na szarym końcu europejskich zarobków. Najtańszymi pracownikami w Europie są Bułgarzy, godzina pracy statystycznego mieszkańca Sofii, czy Złotych Piasków jest warta 5,4 euro.
- Potem są Rumuni – 6,9 euro,
- Litwini – 9 euro,
- Węgrzy – 9,2 euro,
- Łotysze – 9,3 euro,
- Polacy – 10,1 euro.
Jesteśmy na szóstym miejscu od końca pod względem zarobków przeliczanych na godzinę. W statystyce uwzględniono przedsiębiorstwa z wszystkich gałęzi gospodarki poza rolnictwem i administracją publiczną), zatrudniających minimum dziesięciu pracowników – czyli metodologia zbliżona jest do obliczenia średniego wynagrodzenia ZUS. Na przeciwległym biegunie są Duńczycy (43,5 euro za godzinę pracy), Belgowie (39,7 euro) czy Szwedzi (36,6 euro).
Dla Europy jesteśmy (a może byliśmy?) wielkim dostawcą taniej, pracowitej i dobrze wykwalifikowanej siły roboczej. Rząd zdaję sobie z tego sprawę, stąd różne pomysły żeby uciec z pułapki tzw. średniego wzrostu, czyli bycia po wsze czasy gospodarczym średniakiem, „montownią” zagranicznych korporacji. Jeśli nie wydobędziemy się z tego zaklętego kręgu i nie zwiększymy wydajności pracy (czyli nie będziemy wytwarzać bardziej zaawansowanych i wyżej wycenianych produktów), to nie mamy szans na zachodnie zarobki.
Premier obiecuje, że jego celem będzie zrównanie zarobków polskich i europejskich. Niestety, z wszelkich dostępnych danych, w tym takich, które opisywaliśmy na naszych łamach wynika, nie nastąpi to prędko. W listopadzie zeszłego roku pisaliśmy – na podstawie szacunków firmy Thornton – że w Polsce będziemy zarabiać tyle, co w Niemczech za… 59 lat.
Dane Eurostatu mówią też jaki procent PKB w danym kraju (czyli sumy wszystkich wytwarzanych przez obywateli produktów i usług) stanowią wypłacane w nim pensje. W 2o17 r. (nowszych danych nie ma) nasz kraj zamykał europejską stawkę z wynikiem 48% udziału pensji w PKB. Gorzej jest tylko na Węgrzech (47,8 %), Malcie (47,2%), w Irlandii (35,3 %) i na Słowacji (45,7 %). Średnia unijna wynosi 55%. To oznacza, że stosunkowo duża część dochodów trafia w Polsce do pracodawców i inwestorów, a mniejsza – do pracowników.
Jakby złych – przynajmniej dla pracowników – wiadomości było mało, to w przed dzień święta pracy firma PwC opublikowała dane, z których wynika, że Polacy na tle pracowników z innych krajów zarabiają coraz mniej, bo… pensje w coraz większym stopniu zżerają podatki.
W 2018 r. Polska spadła o dwa miejsca (z 15. na 17.) w porównaniu z 2017 r. w rankingu najniższych łącznych obciążeń PIT i ZUS w krajach UE. Przeciętny singiel w Polsce dostaje do ręki tylko 71% wynagrodzenia brutto. Lepiej ma pracownik-żonkoś. Z rodziną można wyjść dobrze nie tylko na zdjęciu, ale też na podatkach: przeciętna polska rodzina dostaje do ręki 76% wynagrodzenia brutto, czyli o 5 pkt. proc. więcej niż singiel.
Problem 2: jest nas w pracy za mało
Tylko od stycznia do czerwca ubiegłego roku firmy zatrudniające co najmniej jedną osobę stworzyły 426.000 nowych miejsc pracy. To najlepszy wynik w historii. Pracy przybywa w takim tempie, że wyczerpują nam się zasoby kadrowe. Z badania agencji pośrednictwa pracy Manpower Group wynika, że co druga firma ma trudności ze znalezieniem pracowników: brakuje osób do pracy w przemyśle, budownictwie i w handlu.
Jak tak dalej pójdzie, brak siły roboczej stanie na drodze naszemu wzrostowi gospodarczemu. Katarzyna Niemyjska ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców powiedziała podczas listopadowej debaty w PAP, że aby do 2050 r. Polska utrzymała obecną skalę wzrostu gospodarczego powinna przyjąć 5 mln emigrantów zarobkowych.
Upłynie jeszcze trochę czasu, nim automatyzacja pracy wyprze z rynku kolejne zawody: autonomiczne pojazdy zastąpią taksówkarzy i kierowców Ubera, którzy teraz toczą ze sobą boje, boty i asystenci głosowi wyprą dziesiątki tysięcy pracowników call-center i wsparcia technicznego, ubędzie pracowników sprzedaży, księgowych, kadrowych, a także rzeczoznawców ubezpieczeniowych i likwidatorów szkód, których zastąpią aplikacje. To z resztą już się dzieje. Ale najbardziej pożądany w robocie wciąż jest nie robot, tylko człowiek.
Czytaj też: Boty zamiast likwidatorów? Warta przyjmie zgłoszenie szkody przez Facebooka. A automat ją wyceni
Naszą główną zaletą jest tania i solidna kadra. Problem w tym, że te zasoby ludzkie się kończą i jeśli nie wróci do nas ponad milion Polaków, którzy przebywają na obczyźnie i nie przybędzie imigrantów zza wschodniej granicy, to możemy stanąć w miejscu. O tym, że jest nas w pracy za mało mówi sam premier Mateusz Morawiecki:
„PKB rośnie ze względu na trzy czynniki: kapitał, pracę, technologię. Przy bezrobociu obliczanym przez Eurostat na 3,8% (dziś to już tylko 3,6% – red.), przy niskiej mobilności społecznej nasze rezerwy są wyczerpane, a przecież mamy przed sobą dekadę dużych inwestycji o znaczeniu strategicznym: infrastrukturalnych, energetycznych”
Polska potrzebuje solidnego programu, który zachęcałby do posiadania dzieci, a nie wyborczego rozdawnictwa, czyli więcej bezpłatnych żłobków i przedszkoli. Ten efekty przyniesie dopiero za 20 lat, być może już teraz należałoby wprowadzić zachęty do powrotu Polaków z emigracji.
Problem 3: jesteśmy w pracy zbyt nierówni i zbyt… dyskretni
Polski i światowy rynek pracy toczy choroba polegająca na skrajnych nierównościach płacowych. Nierówności były, są i będą, problemem jest rosnąca ich skala. I nie chodzi tylko o wysokie pensje bankowców i niebotyczne pensje piłkarzy.
Tradycyjnie w przed dzień Światowego Forum Ekonomicznego w Davos organizacja Oxfam publikuje raport o globalnych nierównościach. Od kilku lat rośnie garstka krezusów, którzy mają taki sam majątek, co biedniejsza połowa świata. W tym roku jest 26 takich osób, w ubiegłym roku były 43 osoby, a dwa lata temu 61. Czyli bogatsi są coraz bogatsi. Spora w tym zasługa hossy na giełdach – po prostu pakiety akcji tych najbogatszych są więcej warte.
Problem polega na spadku realnej stawki podatku jaką płacą najbogatsi, nieopodatkowania majątku i za wysokich podatków „konsumpcyjnych” (VAT), które płacą najuboższe, bo nie posiadające nieruchomości i pakietów akcji rodziny.
Druga sprawa w tym podpunkcie to fakt, że jest za mało jawności. Daleki jestem od stawiania na sztandary postulatu o jawności płac każdego pracownika, myślę, że w Polsce jest na to za wcześnie. Na dobry początek, może być wprowadzenie jawności zarobków w instytucjach państwowych (samorządach, spółek komunalnych, kontrolowanych przez państwo, w instytucjach publicznych etc.). Dzięki temu może udałoby się zmniejszyć nierówności i unikać afer związanych z nienaturalnie wysokimi wynagrodzeniami.
źródło zdjęcia: PixaBay