Dwie sprawy skłoniły polityków partii rządzącej, by wrócić do próby uchwalenia ustawy antyfrankowej. Pierwsza to zalew pozwów frankowiczów przeciwko bankom, który zasypał sądy. Drugi to zbliżające się wybory i konieczność pokazania, że kolejna obietnica została – przynajmniej częściowo – spełniona. A jak człowiek działa pod presją, to robi głupie rzeczy. Ale zlitowałem się nad posłami i podkładam mój pomysł na ustawę antyfrankową
Problem w tym, że pomysł na „pozamiatanie” problemu zbuntowanych kredytobiorców – który został już zaakceptowany przez dwie sejmowe komisje i może być niebawem przegłosowany przez cały Sejm – jest bez sensu. Protestują przeciwko niemu bankowcy (dziś ukazał się we wszystkich gazetach ich apel), protestują frankowicze, a cała reszta zaprotestuje, gdy przekona się, ile ich kosztuje cały ten bezsens. Równie dobrze można by spalić kilka miliardów złotych w kominku.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Rata zżera ci połowę dochodów? Przez trzy lata pomogą ci w spłacie
Projekt antyfrankowy składa się z dwóch części. Pierwsza to Fundusz Wsparcia Kredytobiorców. Jest to rozszerzenie już istniejącego funduszu, dzięki któremu każdy kto ma kłopoty ze spłatą kredytu i spełnia określone warunki może wziąć nieoprocentowany kredyt i mieć kasę na spłatę rat. Rzecz istnieje już od 2015 r. i dotyczy wszystkich hipotecznych kredytobiorców (złotowych też).
W nowej ustawie Fundusz Wsparcia Kredytobiorców ma być „podkręcony”. Żeby z niego skorzystać, trzeba będzie wykazać, że rata zżera połowę dochodów (do tej pory próg wynosił 60%), będzie można brać po 2.000 zł miesięcznie (teraz 1.500 zł) i to przez trzy lata (dziś można przez rok). Ów „kredyt” – w wysokości maksymalnie do 72.000 zł – spłacać będzie można przez 12 lat (dziś można tylko przez osiem). W tegorocznym projekcie wprowadzono też możliwość umorzenia części długu z tego „kredytu”, jeśli osoba, która musiała go wziąć, będzie przez przynajmniej dziewięć lat terminowo go spłacała.
Ile osób mogłoby skorzystać z tak skrojonego funduszu? NBP jakiś czas temu podawał, że wśród wszystkich zadłużonych (czyli mniej niż połowy Polaków) w 10% gospodarstw domowych raty zżerają ponad 40% dochodów. Gdyby podnieść poprzeczkę do 50%, to pewnie byłoby to 5% zadłużonych, a gdyby odjąć od tego posiadaczy kredytów niehipotecznych (cztery piąte wszystkich), wyjdzie 1% wszystkich zadłużonych. Jeśli założymy, że posiadacze kredytów hipotecznych trzy-czterokrotnie rzadziej wpadają w tarapaty wysokich rat niż posiadacze kredytów i pożyczek-chwilówek – mówimy o kilku, może kilkunastu tysiącach ludzi.
Czytaj więcej: NBP podał receptę na bankructwo. Spełniasz te trzy warunki? Prędzej czy później to cię czeka
Fundusz Wspierający czy maszyna losująca?
Druga część ustawy frankowej jest znacznie głupsza. Mówi ona o stworzeniu Funduszu Wspierającego, na który składałyby się banki. Każdy przeznaczyłby na to 0,5% portfela kredytów frankowych. Bankowcy liczą, że rocznie będzie to 2,5-3 mld zł dla całego rynku. Pieniądze z funduszu banki będą musiały wykorzystać na układanie się z frankowiczami w sprawie przewalutowania ich kredytów.
Abstrahując od tego czy takie przewalutowanie się frankowiczowi opłaci, strony w sprawie warunków tej operacji będą się musiały dobrowolnie dogadać. A jeśli jakiś bank zaproponuje zbyt słabe warunki albo będzie miał „nieugodowych” klientów, to niewykorzystane pieniądze polecą do wspólnej puli, z której będą mogli czerpać jego konkurenci, mający lepszą ofertę lub mniej upierdliwych klientów.
Rocznie banki mogłyby dzięki temu „odwalutować” od 5% do 10% frankowiczów. Dlaczego to głupie? Bo niesprawiedliwe na wielu polach i nie rozwiązuje żadnych problemów, a kosztuje pieniądze. Po pierwsze: rzecz będzie dotyczyć de facto losowo wybranych frankowiczów, którym umorzy się część długu w zamian za wyższe raty w przyszłości (bo przejdą z LIBOR-u na WIBOR). Po drugie: nie skorzystają klienci grupy Getin, którzy byli najbardziej „robieni w konia” przy zaciąganiu kredytów (banki w trudnej sytuacji są wyłączone z ustawy). Jeśli żeby skorzystać z prawa i sprawiedliwości trzeba wygrać los na loterii, to ja dziękuję za takie państwo.
Za „maszynkę losującą sprawiedliwość” zapłacą wszyscy klienci banków, także ci nie mający nic wspólnego z kredytami frankowymi. Dodatkowe 3 mld zł rocznie to taki drugi „podatek bankowy” (z tego pierwszego, wprowadzonego w 2016 r., płynie do budżetu 4 mld zł rocznie). Kiedyś liczyłem, że banki przerzuciły na klientów dwie trzecie obciążenia (niższe oprocentowanie depozytów, droższe kredyty), a jedną trzecią wzięły na siebie.
Jeśli teraz będzie tak samo, to każdy z 25 mln posiadaczy konta w banku zapłaci 80 zł rocznie „składki na losowanie sprawiedliwości”. Będzie to schowane w jakichś odsetkach, prowizjach itp.
Wiele umów jest niezgodnych z prawem, kara musi być. Ale jaka?
Czy to oznacza, że żadnej ustawy antyfrankowej być nie powinno? Każda będzie kosztować i każdą banki przerzucą na Bogu ducha winnych klientów. Problem w tym, że banki i państwo są odpowiedzialni za to, że dopuszczono do użycia umowy kredytowe, które nie spełniają standardów uczciwości. „Ukryte prowizje” w postaci spreadu liczonego od fikcyjnych transakcji walutami, abuzywne klauzule przeliczeniowe, a do tego w wielu przypadkach wprowadzanie ludzi w błąd. Za to należą się odszkodowania, które państwo – jeśli ma panować prawo i sprawiedliwość – powinno „załatwić” z kieszeni bankowców.
Czytaj więcej: Zbliża się czas zapłaty za nieetyczną sprzedaż? Bank ma oddać klientom 3 mln zł za to, że wprowadził ich w błąd przy zaciąganiu kredytu
Czytaj też: Czy przymusowe przewalutowanie kredytów frankowych naruszyłoby prawo własności?
Rzecz w całości jest niewykonalna, bo sytuacja sektora bankowego jest taka, że gdyby nałożyć na banki 100% odszkodowań, to raczej tego nie wytrzymają. Tak naprawdę kwoty, których banki nie byłyby w stanie oddać, powinno oddać ludziom państwo, bo to ono dało ciała i nie dopilnowało banków (nota bene w latach 2006-2007 to politycy prawicy najbardziej zachęcali banki do udzielania kredytów frankowych). Tyle że na pieniądze państwa składa się ogół podatników, więc w tym przypadku też zapłacilibyśmy my wszyscy.
Trzeba więc szukać złotego środka. W pełni sprawiedliwości już odtworzyć się nie da, ale można próbować częściowo zadośćuczynić tym, którzy stali się ofiarami chciwości wielu banków, głupoty polityków (sami takich wybieraliśmy i wybieramy) oraz ślepoty państwa. Tego samego, które teraz w pierwszej kolejności zbiera od banków zapłatę za stare grzechy (patrz link poniżej).
Czytaj więcej: Banki zaczynają płacić za spready. Ludziom? Nie, pierwsze w kolejce po pieniądze ustawia się… państwo
Czytaj też: Szkolenie z orzeczeń. Czy ktoś podpowiadał sędziom jak mają gwizdać?
Pakiet frankowy a la Samcik, czyli 1000+
A więc, owszem, niech powstanie jakiś fundusz, ale niech nie działa metodą losowania, lecz zbierze pieniądze i wypłaca je proporcjonalnie wszystkim, którzy zostali dotknięci umową kredytową z nielegalnymi zapisami. Niech powstanie jakiś rejestr, do którego niech zgłaszają się ludzie twierdzący, że mają „lewe” umowy. Niech niezależni prawnicy to weryfikują i niech będzie dla takich ludzi oferta odszkodowawcza.
Powie się ludziom tak: „możemy Wam zrekompensować ten kanał wypłacając np. po 1000 zł kwartalnej rekompensaty za to, że dopuściliśmy do nieszczęścia. Na tyle nas stać”. Wszystkich umów frankowych jest 700.000, więc mówimy o kwocie 3 mld zł rocznie przy założeniu, że wszyscy by się zgłosili.
Kto się zgodzi niech podpisze z państwem i swoim bankiem ugodę, na podstawie której zrzeknie się roszczeń sądowych. Tym samym ludzie będą mieli wybór – albo dostać 1000 zł kwartalnego odszkodowania za „lewiznę” w umowach kredytowych i zrzec się prawa do sądu, albo wytoczyć bankowi proces i żądać 100% odszkodowania, unieważnienia kredytu, odwalutowania go itp. Bez gwarancji sukcesu, za to z gwarancją wysokiej prowizji dla swojego prawnika.
Czytaj też: Sąd Najwyższy wreszcie pomógł frankowiczom? Koniec probankowej interpretacji art. 385 Kc!
To musi być trochę tak, jak z reprywatyzacją. Nie przywrócimy sprawiedliwości, bo nas na to nie stać i wywołałoby to następną falę niesprawiedliwości (zapłaciliby niewinni). Możemy zaproponować jakieś-tam odszkodowania, licząc na dobrą wolę uprawnionych. I licząc się z tym, że część z nich się nie zgodzi i pójdzie do sądu. Niektórzy z nich wygrają duże pieniądze, niektórzy przegrają, a niektórych zjedzą prowizje dla prawników.
I tak – moim skromnym zdaniem – mogłaby wyglądać ustawa antyfrankowa. Kwoty, które podaję, są spod dużego palca, trzeba by wszystko policzyć. Ale jeśli już banki mają płacić, to niech płacą sprawiedliwie, a nie na zasadzie losowania: „ten ma szczęście, więc coś mu wyrównamy, a tamten miał pecha, więc niech się buja”.
Czytaj więcej: Przedawnienie, czyli największy wróg frankowicza. Jak się przed nim zabezpieczyć? Oto dwa sprawdzone sposoby
Zdjęcie tytułowe: m.in. XXII sesja Sejmu i Młodzieży. Bo nawet dzieci wymyśliłyby lepszą ustawę antyfrankową niż te nieloty sejmowe.