O tym, że coś zmienia się w linii orzeczniczej sądów w sprawach frankowych nie trzeba nikogo przekonywać. Jest już kilka prawomocnych wyroków robiących wyłom w murze dotychczasowego orzecznictwa, które można by podsumować frazą „nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”. Ale ten, o którym dziś napiszę, pokazuje zmianę w myśleniu sądów wyjątkowo dobitnie. Zapadł w dodatku w samej „jaskini lwa”
Bohaterowie tej batalii, których wspierał od strony prawnej mec. Mariusz Korpalski, zaciągnęli w 2006 r. w mBanku kredyt hipoteczny indeksowany do franków. Kwota kredytu wyniosła 360.000 zł i wyrażona została w walucie waloryzacji – 145.366 CHF. Kredyt był na jedyne trzydzieści lat i wystarczył na zakup domu jednorodzinnego w miejscowości Rybie, w gminie Raszyn. Oprocentowanie – jak to bywa – zmienne, wynoszące na początku 2,45% w skali roku, a potem podwyższone zostało do 3,45%.
- Bezpieczna szkoła i bezpieczne dziecko w sieci, czyli czego nie robić, by nie „sprzedawać” swoich dzieci w internecie? [POWERED BY BNP PARIBAS]
- Wybory w USA: branża krypto wstrzymała oddech. W świecie finansów to ona ma najwięcej do ugrania. Po wyborach nowe otwarcie? [POWERED BY QUARK]
- Pieniądze w rodzinie, jak o nich rozmawiać, żeby nie było niemiło? Natalia Tur i Maciej Samcik [POWERED BY BNP PARIBAS / MISJA OSZCZĘDZANIE]
To był jeden z kredytów tzw. starego portfela, w którym jeszcze nie występował LIBOR jako podstawa do ustalenia oprocentowania. Odsetki płacone przez klientów miały zależeć od… „stopy referencyjnej określonej dla danej waluty oraz zmiany parametrów finansowych rynku pieniężnego i kapitałowego w kraju, którego waluta jest podstawą waloryzacji”
Do tego wszystkiego mBank dorzucił oczywiście klauzulę przeliczeniową, na podstawie której klienci płacili raty w złotych, a nie w walucie indeksacji. Kurs spłaty – podobnie jak wypłaty – został uzależniony od zawartości bankowej tabeli kursów kupna i sprzedaży walut. Rzecz jasna (takie wtedy były standardy) bez żadnego sprecyzowania skąd ta tabela się bierze.
Klienci – choć kredyt indeksowany do franków wzięli z premedytacją, widząc dwukrotną różnicę w oprocentowaniu frankowego i złotowego – po dziesięciu latach spłacania rat doszli do wniosku, że ktoś ich zrobił w konia (zapewne gdyby kurs franka nie wzrósł to by do tego wniosku nie doszli, ale to inna historia). Poszli do sądu podnosząc dwa argumenty – nieprecyzyjną klauzulę przeliczeniową oraz nieprecyzyjne określenie warunków zmian oprocentowania. Domagali się przekształcenia kredytu w złotowy o stałym oprocentowaniu.
Czytaj więcej: Przedawnienie, czyli największy wróg frankowicza. Jak się przed nim zabezpieczyć? Oto dwa sprawdzone sposoby
Pierwsza instancja: „jest zima, to musi być zimno!”
W pierwszej instancji klienci przegrali z kretesem. Sąd uznał co prawda za abuzywną „kompetencję banku do dowolnej zmiany oprocentowania”, ale nie zakwestionował pojęcia zmiennego oprocentowania uzależnionego od określonych parametrów.
„Zdaniem Sądu Rejonowego ewentualne stwierdzenie abuzywności spornej klauzuli umownej nie może prowadzić do przekształcenia spornej umowy w kredyt o stałym oprocentowaniu. Umowa kredytu przewiduje zmienne oprocentowanie bez względu na ocenę treści kwestionowanego postanowienia, zatem nie można przyjąć, że w wyniku uwzględnienia roszczenia oprocentowanie kredytu powinno być oparte o stały wskaźnik przez cały okres trwania umowy i wynosić powinno tyle, ile na dzień jej zawarcia”
– powiedział sąd w pierwszej instancji. I przypomniał słynne stanowisko Sądu Najwyższego z maja 2015 r. w sprawie „Nabitych w mBank”, w którym ów sąd ogłosił, że eliminacja danej klauzuli umownej jako konsekwencja abuzywności nie może prowadzić do sytuacji, w której następowałaby zmiana natury relacji łączącej bank i klienta.
A indeksacja do franka? Tu sąd uznał, że stanowiła ona jedynie „dodatkowe postanowienia umowne, niezmieniające charakteru kredytu”. Sąd dodał, że skoro kredyt był indeksowany do waluty obcej, to zmienność wysokości rat jest naturalna i kredytobiorcy musieli się z nią liczyć. A warunki ustalania rat też nie były żadną tajemnicą – klienci się zgodzili, żeby bank podsyłał im ustalone przez siebie kursy do spłaty, więc nie powinni teraz mieć za złe.
Czyli – stara, ale jara linia orzecznicza w najlepszym wydaniu. Czasy jednak się zmieniają i o ile jeszcze kilka lat temu sąd odwoławczy zapewne bez używania zbyt wielu słów po prostu przyklepałby tę argumentację, o tyle w roku 2018 Sąd Okręgowy w Łodzi postawił wszystko na głowie. Albo może właśnie na nogach?
Druga instancja: „a tu był jakiś kantor, że bank liczy spread?”
Wyrok w drugiej instancji jest następujący: w związku z abuzywną klauzulą indeksacyjną kredyt przekształca się w złotowy, zaś wskutek abzuwynej klauzuli zmiany oprocentowania – uzyskuje on status kredytu stałoprocentowego. Czyli dokładnie tak, jak życzyli sobie tego klienci. Sąd powołał biegłego, który wyliczył różnicę w zapłaconych do tej pory ratach, weryfikując wcześniejsze wyliczenia roszczeń przedstawione przez klientów.
Tutaj: plik pdf z prawomocnym wyrokiem w sprawie III Ca 1969/17 z zasobów www.law24.pl
Według biegłego w związku z wyeliminowaniem klauzuli zmiennego oprocentowania nadpłata klientów wynosi 24.437 zł (stan na grudzień 2018 r.), zaś nadpłata w związku z wyeliminowaniem klauzuli indeksacyjnej – 37.505 zł. Do tego sąd doliczył 7.000 zł kosztów procesu i odsetki. W sumie więc klienci zainkasują 62.000 zł plus „bonusy”.
Czytaj też: Sąd Najwyższy wreszcie pomógł frankowiczom? Koniec probankowej interpretacji art. 385 Kc!
Uzasadnienie? Jeśli chodzi o klauzulę indeksacyjną, to sąd poszedł na ostro i zapytał: „WTF is spread?”. Czy bank to jakiś kantor, żeby bawić się w fikcyjne wymienianie walut na koszt klienta? W profesjonalnych i wyważonych słowach sentencja „WTF is spread” wygląda tak:
„Zróżnicowanie pomiędzy kursem kupna i sprzedaży stosowanym dla określenia wysokości kapitału kredytu, a następnie wysokości spłaty uznać należy za sprzeczne z dobrymi obyczajami, a równocześnie rażąco naruszające interesy konsumenta. Przyjęcie w umowie rozwiązań różnicujących stosowane kursy walut nie znajduje uzasadnienia. Strony umowy nie umawiały się bowiem na prowadzenie przez bank działalności kantorowej – dokonywania wymiany walut, a postanowiły jedynie wprowadzić do umowy mechanizm o charakterze waloryzacyjnym, zabezpieczający bank przed spadkiem kursu waluty i pozwalający na zastosowanie stóp procentowych przewidzianych dla waluty obcej”
Sąd zauważył też, że mechanizm ustalania kursów jest niezgodny z prawem, bo z umowy wynika, że stosowane mają być kursy walut określone w tabeli kursowej banku. A te bank może sobie wziąć skądkolwiek. Klient nie ma nad tym żadnej kontroli i nie jest w stanie ocenić czy bank nie zawyża kursów.
Czytaj też: Banki zaczynają płacić (państwu) za spready. Co to zmienia w sytuacji kredytobiorców?
A to oznacza, że zasady ustalania kursów nie odwoływały się do żadnych obiektywnych wskaźników, na które żadna ze stron umowy kredytowej nie miałaby wpływu. No dobrze, ale przecież klienci o tym wszystkim wiedzieli i się na to zgodzili! To pikuś? Sąd mówi, że pikuś.
„Powodowie w umowie oświadczyli, że zostali zapoznani z ryzykiem kursowym i akceptują to ryzyko. (…) Ryzyko to jest oczywiste, lecz nie ma ono nic wspólnego z ryzykiem całkowicie dowolnego kształtowania kursu wymiany przez kredytodawcę i narażenia konsumenta na nieprzewidywalne koszty. Czym innym jest bowiem ryzyko zmienności kursu walutowego, a czym innym ustalanie kursów walut przez pozwanego”
Sąd dorzucił jeszcze, że „celem klauzul indeksacyjnych (waloryzacyjnych) nie powinno być przysparzanie dochodów jednej ze stron umowy”. A to, że spread stanowił główną część zarobku banków na kredytach frankowych wie każde dziecko. Tyle o spreadzie. Jak sąd uzasadnił „uwalenie” klauzuli zmiennego oprocentowania?
„Pełna dowolność dokonywania zmian oprocentowania pokazuje, że stworzona przez bank klauzula pozwalała mu na podejmowanie decyzji zabezpieczających wyłącznie jego interesy, z pokrzywdzeniem konsumentów, którzy jednocześnie pozbawieniu byli realnej możliwości ich weryfikacji z treścią umowy”
Czytaj więcej o tym: TSUE odpowiedział na trzy ważne pytania o franki. Czy to orzeczenie zatrzęsie polskimi sądami?
Czytaj też: TSUE ostrzega, że nie wolno ograniczać odszkodowań wynikających z abuzywności
Zamienić kredyt frankowy ze zmienną stopą na złotowy ze stałą? Dlaczego by nie?
Wynik już znacie. Pozostaje jeszcze tylko odpowiedź na pytanie: dlaczego sąd zgodził się na tak dużą zmianę w umowie? Zamiana kredytu na zupełnie inny – czyli kredytu frankowego ze zmienną stopą na kredyt złotowy o stałej stopie – jest akcją dość radykalną i niewykluczone, że prawnicy mBanku potraktują to jako główny argument do złożenia kasacji. Zwłaszcza, że w umowie pozostaje nagłówek, iż jest to kredyt o zmiennym oprocentowaniu, wypadły tylko klauzule ustalające warunki tej zmienności. Sąd jednak jest pewny swego:
„Nie można zgodzić się ze stanowiskiem o niedopuszczalnej ingerencji Sądu w treść umowy oraz zmianie charakteru zobowiązania, gdyż stwierdzona abuzywność prowadzi jedynie do zaprzestania waloryzacji i stosowania zmiennego oprocentowania. Skutek taki jest spowodowany wyłącznie zamieszczeniem w umowie przez bank klauzul sprzecznych z prawem”
Sąd stwierdził, że zmiana rodzaju oprocentowania ze zmiennego na stałe bynajmniej nie faworyzuje konsumenta, bowiem będzie teraz płacił raty według stawki z dnia podpisania umowy, którą „sam bank zaproponował jako swoistego rodzaju minimum dla zagwarantowania sobie godziwego wynagrodzenia za udostępnienie kapitału kredytobiorcy”. Nie jestem pewny czy stopę startową można utożsamiać z minimalnym poziomem wynagrodzenia banku, ale nie pozostaje nam nic innego, jak przyjąć ten argument do wiadomości.
„Skutkiem uznania za abuzywne postanowień umownych dotyczących indeksacji oraz zmiany oprocentowania jest konieczność ich pominięcia przy ustalaniu treści stosunku prawnego wiążącego konsumenta”
– zakończył sąd. Dla wnikliwych obserwatorów zmian w orzecznictwie sądów taka wykładnia pewnie nie jest zaskoczeniem. Tego typu spojrzenie – zarówno na waloryzację, jak i na nieprecyzyjne klauzule dotyczące spreadów czy oprocentowania – zdarza się już w polskich sądach. Co prawda korzystnych dla klientów prawomocnych wyroków w sprawie franków jest wciąż niewiele, ale ewidentnie w sądach „czuć wiosnę”. Przynajmniej z punktu widzenia kredytobiorców.
Czytaj też: Frankowicze odpalili swoją najskuteczniejszą broń. Działa lepiej, niż demonstracje
Czytaj też: Czy przymusowe przewalutowanie kredytów frankowych naruszyłoby prawo własności?
Coś się zmienia? Wygrana klienta w „jaskini lwa”
Ten wyrok jest nie tylko dlatego ciekawy, że między pierwszą i druga instancją nastąpiło postawienie spraw na głowie (albo z głowy na nogi, jak kto woli). Sprawą zarządził w opisany powyżej sposób Sąd Okręgowy w Łodzi, czyli w „jaskini lwa”. Mieściła się tam przez lata siedziba mBanku i trzeba przyznać, że tamtejsze sądy nie należały nigdy do liderów „profrankowej rewolucji”. Czyżby coś się zmieniało?
Ciekaw jestem co bank zrobi z umową kredytową „o zmiennym oprocentowaniu”, z której został już tylko stały procent i to w złotych. Czy będzie ją modyfikował prosząc klienta o podpisanie aneksu czy też podzieli opinię sądu, iż trzeba ją dalej wykonywać bez fragmentów uznanych za bezprawne? A może ją wypowie, uznając za niewykonalną? Ale czy będzie miał do tego prawo? Wypowiedzenie umowy też jest warunkowane spełnieniem określonych okoliczności, nie można zrobić tego bez powodu.
Na razie stan jest taki, że bank zapłacił klientom zasądzone przez sąd pieniądze, ale w drodze jest skarga kasacyjna, a więc ostatni środek zaskarżenia prawomocnego wyroku. Czyli – piłka wciąż w grze. Poniżej krótkie oświadczenie banku:
„W związku z tym, że wyrok sądu II instancji jest prawomocny, bank dokonał zapłaty zasądzonych na rzecz kredytobiorcy kwot. Zamierzamy jednak złożyć skargę kasacyjną od tego wyroku do Sądu Najwyższego. Oznacza to, że kwestia oceny prawnej umowy kredytowej nie jest jeszcze ostatecznie zakończona. Bank podda tą kwestię pod ocenę Sądu Najwyższego”
obrazek tytułowy: Pixel2013