Uber niegdyś podbił moje serce wygodną i trafiającą w samo serce moich potrzeb usługą. Ale im dłużej mam aplikację Ubera w swoim smartfonie – obok aplikacji innych „przewozów osób” oraz tych taksówkowych – tym bardziej się jej obawiam. Czy mam powody?
Od kilkunastu miesięcy politycy rzeźbią ustawę, która ma zlikwidować w Polsce możliwość oferowania usług przewozowych w modelu „uberopodobnym”. Nie chciałbym dziś roztrząsać czy to dobry czy też zły pomysł. Ograniczę się tylko do konstatacji, że brak Ubera najpewniej nie sprawi, że drogimi taksówkami będzie jeździło więcej ludzi, zaś świat taksówkarzy wróci do idylli – nie wróci już nigdy, bo w XXI wieku to już po prostu nie jest usługa „ekskluzywna”.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytaj też: Taksówkarze modlą się o Uber lex? Oto trzy powody, dla których Uber i tak może być spokojny
Dlaczego Uber zdobywa klientów? Tylko trzy rzeczy
Wszędzie, gdzie Uber działa, jest entuzjastycznie odbierany przez użytkowników. Mnie wciąż się zdarza z niego korzystać, choć mam też w smartfonie trzy aplikacje taksówkowe. Dlaczego? Powody są trzy.
Po pierwsze ergonomia. Ta apka po prostu działa najlepiej, najszybciej, najwygodniej. I nigdy się nie zawiesza. Nie bez powodu w niektórych miastach na Zachodzie – np. w Niemczech – aplikacja Ubera zaczyna działać jako broker usług taxi – można w niej zamówić zarówno kierowcę „własnego”, jak i z zewnętrznych korporacji taksówkowych.
Drugi powód to niezawodność. W aplikacjach taksówkowych (zwłaszcza w MyTaxi, której używam najczęściej) coraz częściej dowiaduję się, że na kierowcę mam czekać 20 minut, albo po kwadransie okazuje się, że jednak nie dotrze. Owszem, w Uberze robią wiele, żeby mnie wkurzyć i chyba udało im się to na dobre, ale „odpalając” tę apkę co do jednego mam pewność – nie będę długo czekał na kierowcę.
Po trzecie: cena. Teraz pewnie rośnie ciśnienie taksówkarzom, którzy uważają – chyba słusznie – że Uber uprawia w Polsce nieuczciwą konkurencję. Ale ja korzystam z Ubera tylko w sytuacjach, w których do taksówki i tak bym nie wsiadł. To dla mnie raczej alternatywa dla car-sharingu lub bardziej złożonych podróży komunikacją miejską.
Tak Uber „dociska” klientów. Zapłacisz za wszystko
Uber na wszystkich rynkach szybko zyskuje „wyznawców”, których nie obchodzi czy ta firma płaci podatki, czy nie uprawia dumpingu, czy nie łamie prawa. Ale z czasem we współpracy z apką pojawiają się zgrzyty. Pisałem, że Uber zaczyna blokować „z góry” pieniądze na kartach klientów, że zdarza mu się nawigować kierowców do celu dłuższą trasą (czyli drożej, niż by mógł).
Klienci muszą też szybko wsiadać do samochodów, bo po dwóch minutach zaczyna się naliczać „taryfa postojowa”, której wcześniej nie było. Odwołanie kursu przez klienta również stało się płatne. Aha, wprowadzili też wyższe ceny dla dłuższych kursów.
Czytaj też: Kierowca odwołał kurs i klient Ubera nigdzie nie pojechał. Ale jego karta – i owszem
Widać więc, że Uber zaczął „dociskać” klientów i wydaje się, że może przez takie postępowanie część z nich stracić. Ale mój największy zarzut dotyczy polityki cenowej Ubera. Ona z definicji jest dynamiczna, bo w momentach dużego popytu Uber zawsze uruchamiał tzw. mnożnik – czyli klient był informowany o wyższych, niż zwykle cenach wynikających z dużego zainteresowania usługą. Nie ma natomiast w Uberze taryfy nocnej, ani weekendowej.
Wszystkie obostrzenia, którymi obdarzył klientów Uber, byłyby – z mojego punktu widzenia – do zniesienia, choć obniżają atrakcyjność aplikacji. Ale nie jestem pewny, czy Uber nie zaczął przypadkiem stosować dla polskich klientów zbyt wysublimowanych sposobów ustalania ceny przejazdu. Takich, które sprawiłyby, że zacząłbym się tej aplikacji bać.
Identyczna trasa, znacznie wyższa cena. Bo wiedzą dokąd jadę?
Dostałem ostatnio kilka sygnałów od czytelników, że Uber kombinuje z cenami, więc postanowiłem kilka razy wsiąć do jego samochodu w „prowokacyjnych” warunkach. Chodziło o trzy przejazdy „lotniskowe” w jednym z polskich miast. Niedługie, kilka kilometrów. Za kurs z lotniska Uber pobrał standardową stawkę 15 zł. Następnego dnia zamawiam kurs w drugą stronę – na lotnisko. Klikam jak zwykle, ale na karcie jest blokowana kwota znacznie wyższa. Ostateczna cena przejazdu – 22,5 zł.
Trasa identyczna, pora dnia identyczna. Klasa pojazdu identyczna (UberX, mógłbym też zamówić lepszy samochód UberSelect). Cena zupełnie inna. Nie ma informacji o żadnym mnożniku. Z ciekawości zaraz po przybyciu na lotnisko zamówiłem przejazd z drugą stronę. Jeśli miałby występować jakiś mnożnik, to powinien nadal być aktywny. Cena kursu – 14,50 zł.
Czytaj też: Jak poczuć się w Uberze niczym w taxi? Płacąc 53 zł za kurs, który miał kosztować 15 zł
Możliwości są trzy. Pierwsza jest taka, iż sztuczna inteligencja Ubera z definicji wyżej wycenia kursy „lotniskowe” – bo jak kogoś stać na podróżowanie samolotem, to stać go też na wyższą cenę. Słyszałem, że już w zeszłym roku testowali wyższe stawki dla podróży z i do najlepszych dzielnic. Byłoby do naciągactwo, bo w XXI wieku liczy się prostota i przewidywalność taryf – nie tylko w przewozach, wszędzie.
Czytaj też: Takie czasy? Uber testuje wyższe rachunki jeśli jedziesz do dobrej dzielnicy
Wyższa cena, bo Uber „wie”, że się spieszę?
Drugi scenariusz jest taki, że aplikacja tak naprawdę „wie” o mnie więcej, niż mi się wydaje. Kartę pokładową na samolot miałem w smartfonie. Gdyby aplikacja Ubera „wiedziała” o której mam wylot, mogłaby „wydedukować”, że mam już na tyle mało czasu, iż nie zaryzykuję już zamówienia kursu u konkurencji.
Na lotnisko jechałem zaledwie na niecałą godzinę przed godziną odlotu. Tylko bagaż podręczny, małe lotnisko, fast-track w odwodzie (bo i dobra karta płatnicza w portfelu) – więcej czasu po prostu nie potrzebowałem. Ale tego akurat apka
Ubera mogła nie wiedzieć. Mogła wiedzieć, że jestem pod ścianą, bo prawie spóźniam się na samolot. Mogła to wiedzieć jeśli… mnie szpieguje, monitorując aktywność innych aplikacji w moim smartfonie, powiadomienia push wysyłane przez te aplikacje itp.
Jest i scenariusz trzeci, najmniej „spiskowy”, iż po prostu wystąpiła jakaś specyficzna okoliczność, zbieg zdarzeń podbijających cenę w tym konkretnym przypadku. Zła wiadomość jest taka, że o żadnej niestandardowej okoliczności lub warunkach Uber mnie nie poinformował.
Po stronie klienta? Te czasy się skończyły
Czas więc bardzo uważnie przyglądać się aplikacji Ubera przed jej użyciem. To są technologiczni giganci, którzy swojej mocy użyli już, by klientów uszczęśliwić, ale przecież mogą też używać sztucznej inteligecnji, algorytmów, machine learning, big data tównież po to, by wycisnąć z nas jak najwięcej pieniędzy.
Czytaj też: Uber zdalnie sprawdzi, czy nie przesadziłeś z alkoholem przed zamówieniem samochodu. To już nie jest zabawne
Uber dokłada do interesu po kilkaset milionów dolarów miesięcznie, ale kto wie czy nie jest to inwestycja w nasze przewozowe „ubezwłasnowolnienie”. Połączenie takiego „bezbronnego” klienta, o którym przewoźnik wie wszystko, samochodów autonomicznych (odpadnie główny koszt, czyli kierowca) i… dodatkowych usług, np. finansowych to może być marzenie dla Ubera. Ale czy dla nas, jego klientów? W to już mocno wątpię.
Czytaj też: Uber pokazał taksówkarzom do czego może służyć smartfon. Teraz pokaże bankom?