Czy „Uber lex” osłabi lub unieszkodliwi Ubera w największych polskich miastach? Na miejscu taksówkarzy bym na to nie liczył. I to z trzech powodów.
Branża taksówkowa nie może doczekać się wprowadzenia „Uber lex”, czyli ustawy, która co najmniej zmusi znienawidzonego konkurenta do spełniania tych samych warunków, które dotyczą korporacji taxi (a może – pomarzyć wolno – całkiem wyrzuci aplikację z kraju?). Co prawda pojawiły się ostatnio wątpliwości czy najnowsze pomysły urzędników nie spowodują zlikwidowania wszelkich aplikacji związanych z zamawianiem usług, ale… trudno sobie wyobrazić, żeby jakiegoś „Uber lex” w końcu nie uchwalono.
- Wysoki sezon na grypę. Jak chorować z głową? Czy pracodawca może nam w tym pomóc, a firma (za dużo) na tym nie stracić? [POWERED BY HALEON]
- Spoofing, czyli jak oszust może zadzwonić do Ciebie z numeru osoby bliskiej? Co zrobić, by nie paść ofiarą oszustwa? [POWERED BY BNP PARIBAS BANK POLSKA]
- Jak zdobyć motywację do inwestowania? Jak osiągnąć ten stan, w którym łatwiej nam jest odłożyć pieniądze, niż je wydać? Kluczowe jest… pierwsze 100 000 zł? [POWERED BY UNIQA TFI]
Czytaj też: Europejski sąd pozbawia złudzeń. „Uber ma być jak taxi”. A co Uber na to? Kontratakuje
Jeśli jednak taksówkarze liczą, że nowe prawo da im więcej „powietrza”, to mogą się srodze zawieść. Nowe wymogi być może spowodują wzrost cen za przejazdy Uberem, ale bynajmniej go nie unieszkodliwią. I nie sprawią, że będzie mniej niebezpieczny dla tradycyjnych korporacji. Ubera w największych polskich miastach nie da się zabić z trzech powodów.
Po pierwsze. Uber jak McDonald’s
Z którymkolwiek kierowcą Ubera nie porozmawiam, to osobnik ten zeznaje, iż duża część jego „urobku” pochodzi od zagranicznych turystów. Dość powszechna jest opinia, iż w najbardziej „ruchliwych” godzinach zagraniczni turyści zapewniają nawet połowę przychodów. Wynika to z jednego, prostego faktu: Uber to marka globalna. I jej używanie na „obcym terenie” jest gwarancją cen i standardu.
Ja też mam ten odruch, gdy ląduję w obcym kraju – sprawdzić czy działa tam Uber. Im bardziej egzotyczne miejsce, tym bardziej gwarancją przejazdu w przewidywalnym standardzie i cenie jest Uber. Podobny charakter ma marka McDonald’s. Jeśli po prostu musisz coś zjeść, a nie jesteś w stanie wybrać spośród miejscowych marek, to po prostu idziesz do McDonalds’a. Wiesz co zjesz i wiesz za ile. Będzie to fast-food, ale przewidywalny.
Nawet jeśli wskutek nowych regulacji Uber podrożeje, to zapewne będzie w stanie zachować ceny niższe od typowych taksówek. Tak jest na całym świecie i dlatego jego atut globalnej marki taxi będzie nadal działał. To jest polisa ubezpieczeniowa dla Ubera, zaś w takich krajach jak Polska – już turystycznych, lecz jeszcze postrzeganych jako „nieco dzikie” – kluczowa przewaga nad lokalnymi markami taxi.
Czytaj też: Czy Uber to dumping i finansowe niewolnictwo? Policzyłem ile zarabia kierowca i… odpadłem
Czytaj: Co za porażka! W Polsce „podkradli” Uberowi najlepszą usługę!
Po drugie. Uber i tanie podróbki
Uber być może nie kocha regulacji, które mogą utrudnić mu życie, ale dziś większą zgryzotą dla niego, niż taksówkarze z licencjami, jest… tańsza konkurencja. Tak, Ubera podgryzają jego tańsze „podróbki”, takie jak np. Taxify. Aplikacja z Estonii, która zaproponowała – w porównaniu do Ubera – ceny jeszcze o 20-30% niższe dla klientów i warunki finansowe o te same 30% lepsze dla kierowców, podbiła warszawski rynek przewozowy.
Przykład? Przejazd z warszawskiego Mokotowa na Bielany. MyTaxi – 77 zł. Uber – 53 zł. Taxify – 35 zł. Ta ostatnia aplikacja oferuje ceny rzędu 1 zł za kilometr, czyli ewidentnie dumpingowe. Kierowcy nie muszą oddawać 25% zarobku, jak w Uberze, lecz tylko 15%. Wielu „uberowców” jeździ dziś dla obu aplikacji, co musi wkurzać Ubera.
Efektem ubocznym nowego prawa będzie nie tylko spłaszczenie cen „od góry” (co utrudni życie Uberowi), lecz również „od dołu”, co da mu oddech w konkurencji z agresywnymi maluchami, którzy kopiują jego model biznesowy.
Czytaj też: Cena niegwarantowana, czyli gdy aplikacja do zamawiania taksówek obiecuje zbyt wiele
Po trzecie. Uber i dokręcanie śruby
O tym, że dla Ubera najważniejszym polem bitwy dziś nie jest już klient, lecz kierowca, świadczą rozmaite przyruchy amerykańskiego giganta. A to wprowadził zasadę, że już w momencie zamówienia klient musi wpisać adres docelowy (kierowca może więc oszacować czy kurs mu się opłaci, zaś Uber lepiej nim zarządzić). A to zaczął blokować pieniądze na karcie klienta już w momencie zamówienia (kierowca ma pewność, że klient ma pieniądze i nie wykorzysta patentu znanego z „naciągania” okresu próbnego serwisów VOD).
A to pojawiły się opłaty za odwołanie kursu po upływie kilku minut. A to Uber zaczął obciążać klientów za niepojawienie się w samochodzie w określonym czasie. A to sprawił, że klientom przestały się opłacać kursy dłuższe, niż kilkanaście kilometrów (nadmiarowe kilometry stają się tak drogie, jak w taksówce). A to w jego aplikacji zaczęto promować „okrężne” trasy, dające więcej zarobić.
Uber zapewne zawsze będzie „trochę” tańszy, niż najtańsze taksówki (bo zwraca uwagę na zarządzanie kosztami, zaś jego konkurenci raczej nie są „ryanairami ulic”). Ale już zaczął przyzwyczajać klientów, że czasy bezwzględnej taniochy się kończą. Jeśli mu się to uda, zaś jego kierowcy udadzą się po licencje i koguty – taksówkarze w dalszym ciągu mają przerąbane.
Czytaj też: Ten moment, gdy czujesz się w Uberze jak w taksówce. Płacisz 53 zł za kurs, który miał kosztować 15 zł
Być może wzrost cen spowoduje, że klientów będzie trochę mniej (choć np. ruch turystyczny nie jest tak wrażliwy na cenę), ale za to będą bardziej dochodowi, bardziej podatni na usługi dodatkowe, które Uber będzie chciał zaproponować w ramach aplikacji.
Czytaj też: Czerwony alert! Uber testuje ceny uzależnione od wrażliwości finansowej klienta!