Ministrowie Jarosław Gowin i Jadwiga Emilewicz zapowiadają program budowy 5 mln domowych instalacji fotowoltaicznych. To byłby hit, bo na razie mamy ich… 30.000. W rozmnożeniu mają pomóc dopłaty i tanie kredyty. Policzyłem, że program Energia Plus może pochłonąć… 90 mld zł. Czy warto zapłacić taki rachunek? Kto go ureguluje? I czy taka inwestycja byłaby receptą na wzrost cen energii? Sprawdzam!
Prąd na wolnym rynku drożeje, ale mamy tego nie odczuć, bo rząd zapowiedział program rekompensat. Nie bardzo rozumiem to „ciśnienie”, bo nasze rachunki za prąd – mimo, że na tle Unii i w porównaniu do naszej siły nabywczej faktycznie są wysokie – nie drenują tak bardzo naszego budżetu jak paliwo, czy ogrzewanie. W ostatnich miesiącach i latach horrendalnie wzrosły ceny wody, i ogrzewania (więcej na ten temat tutaj). I nikt nie obiecywał żadnych rekompensat.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Energia Plus, czyli antywęglowa rewolta
Galopada cen energii niespodziewanie może się przyczynić do ostrego zwrotu w kierunku odnawialnych źródeł energii (OZE). W weekend podczas konwencji PiS minister Jarosław Gowin zapowiedział:
„Zaprezentujemy program Energia Plus. We współpracy z uczelniami uruchomimy masową budowę odnawialnych źródeł energii dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz gospodarstw domowych – przede wszystkim dla pięciu milionów domów jednorodzinnych”
Plan zakłada wyposażenie 90% domów jednorodzinnych w Polsce (5 mln spośród 5,6 mln) w instalację fotowoltaiczną. To więcej niż w Niemczech, gdzie liczba takich instalacji wynosi ponad 2 mln.
Szczegóły programu mają być znane dopiero po nowym roku. Na razie usłyszeliśmy ogólną zapowiedź dotyczącą tego, że rząd zniesie bariery prawne utrudniające instalowanie odnawialnych źródeł energii w naszych domach. I opracuje system kredytów i pożyczek wspierających ich zakup i instalację.
W poniedziałek rano Minister Przedsiębiorczości i Technologii Jadwiga Emilewicz oświadczyła w TVN24, że znakiem rozpoznawczym roku 2019 w energetyce będzie program Energia Plus. A przecież do tej pory obowiązywała doktryna mówiąca, że nowe źródła energii (słońce, wiatr) są złe, bo niestabilnae(raz słońce świeci, a raz nie, raz jest flauta, raz huragan). I przez to rozregulowuje się serce polskiej energetyki – elektrownie węglowe.
Co się zmieniło? Czy to remedium na ceny prądu? Ile będzie kosztować 5.000.000 instalacji fotowoltaicznych? Skąd wziąć na to pieniądze? I czy rząd nie porywa się z motyką na Słońce?
Czytaj też: Ile zapłacisz za prąd w 2019 r.? Nawet jeśli twój rachunek nie wzrośnie, to droższą energię „zobaczysz” w sklepach. Czy jest się czego bać?
Dlaczego rząd chce wspierać fotowoltaikę? Bo jest pod ścianą?
Z punktu widzenia polskiego systemu energetycznego fotowoltaika jest dobrą opcją z kilku powodów.
Po pierwsze duża liczba instalacji fotowoltaicznych (rozproszona w przeciwieństwie do scentralizowanych, potężnych siłowni) może stabilizować pracę systemu energetycznego w szczycie zapotrzebowania na prąd, czyli latem.
Co roku latem bijemy rekordy zużycia prądu. Elektrownie węglowe już teraz miewają problem z zaspokojeniem tego zapotrzebowania, o czym przekonaliśmy się w sierpniu 2015 r. gdy rząd wprowadził – niczym w latach 80-tych – 20. stopień zasilania, czyli przymusowe ograniczenie zużycia prądu – galeria handlowe przyciemniły światła, tu i ówdzie przestały kursować tramwaje, a niektóre fabryki musiały ograniczyć produkcję.
Po drugie ten „silnik” zasilający polską energetykę może zacząć działać najszybciej spośród wszystkich „niewęglowych”. Proces budowy instalacji fotowoltaicznej od decyzji o jej postawieniu do uruchomienia trwa, przy dobrej woli firmy dystrybuującej prąd (która musi nas podłączyć do sieci) kilka miesięcy.
5 mln instalacji nie zbuduje się w rok, ani w dwa, ale kilkadziesiąt, kilkaset tysięcy – już tak. Ani wiatraki, ani elektrownia atomowa, ani gazowa nie są w stanie tak szybko „wejść do systemu” żeby uzupełnić spodziewane braki energii w Polsce. Być może tylko takie rozporoszne źródła energii mogą uratować nas przed blackoutem. Takie domowe minielektrownie zaspokajają 30-50% potrzeb domu, przy którym są zainstalowane, a reszta prądu jest wysyłana do sieci.
Jeśli jednak rząd poważnie myśli o zbudowaniu dużej roli minielektrowni, to czeka go tytaniczna praca. Obecnie udział mikroinstalacji w produkcji energii elektrycznej w Polsce stanowi zaledwie 0,1%.
Po trzecie przydomowe minielektrownie słoneczne są idealnym rozwiązaniem ze względu na swoje immanentne cechy – to że do budowy wystarczy kawałek dachu, nie trzeba pozwolenia na budowę, nikt nam nie zarzuci, że szpecimy krajobraz wiatrakiem, a w dodatku możemy zużywać produkowany przez siebie prąd oszczędzając na tym z elektrowni.
Jeśli osiągniemy efekt skali i minielektrowni słonecznych będzie dużo, to ceny prądu spadną – już teraz prąd z wiatraków nieco stabilizuje ceny, bo zgodnie z prawem ma pierwszeństwo (jako tańsze źródło energii) w dostępie do sieci.
Po czwarte – szybka budowa i uruchomienie dodatkowych, odnawialnych źródeł być może oddali wizję niespełnienia przez Polskę unijnych kryteriów dot. produkcji energii z OZE. W 2020 r. ma to być 15%. Obecnie, według szacunków Instytutu Energetyki Odnawialnej opartych na planach już istniejących – zabraknie nam do wypełnienia tego celu jakieś 3,6%.
Jak zostać konsumentem energii w stylu „pro”?
Gospodarz, który montuje na dachu (albo na specjalnym wysięgniku, albo w ogrodzie jeśli ma miejsce) panele fotowoltaiczne i podłącza się do sieci, staje się jednocześnie producentem energii i konsumentem, czyli prosumentem.
Do tej pory żeby ludziom się opłacało w to bawić, państwo musiało oferować zachęty finansowe. Te obecnie obowiązujące nie są idealne (dostajemy 80% opustu na zakup energii w zamian za odprowadzoną do sieci nadwyżkę), to z moich rozmów z przedstawicielami branży wynika, iż jako-tak0 działają, bo liczba prosumentów rośnie. Na koniec ub.r. liczba prosumentów wyniosła 29.000, dziś może ich być nawet drugie tyle.
Ile to kosztuje, czyli jak ugryźć 90 mld zł?
Koszt typowej wielkości instalacji (3kW na powierzchni dachu ok. 20 m kw) ze wszystkimi dodatkowymi urządzeniami pod klucz to ok. 20.000 zł, czyli mniej więcej 6.000-7.500 zł brutto za 1 kW. W ostatnich latach cena pojedynczego modułu fotowoltaicznego spadła o ok. 15%, ale niestety ceny instalacji nie – ze względu na rosnące koszty firm.
Niektórzy będą potrzebować instalacji większej lub mniejszej, niż ten „standard”, ale uśrednijmy, że będzie to przeciętnie te 3kW za cenę ok. 18.000 zł (zakładamy, że w efekcie skali ceny nieco spadną). Prosta matematyka mówi, że budowa tych 5.000.000 instalacji po ok. 18.000 zł każda będzie nas kosztować 90 miliardów złotych.
Bez pomocy banków się nie obędzie
Czy to możliwe żeby państwo polskie poniosło taki wydatek? Program Czyste Powietrze pomyślany jako na walkę ze smogiem rozłożony na 10 lat ma mieć wartość 100 mld zł. A tu kolejne 90 mld zł… Byłoby to do wykonania pod warunkiem – o czym mówił minister Gowin – pomocy ze strony państwa i banków. Mowa o dotacjach i preferencyjnych kredytach. Gros środków może pochodzić z unijnych funduszy, albo ze sprzedaży praw do emisji CO2, które teraz mają być „przepalane” na rekompensaty na drożejący prąd.
Czytaj też: „Czyste Powietrze”, nowy program walki ze smogiem. Dostaniesz kasę na wymianę pieca, drzwi, okien i ocieplenie domu. Pomagamy się do niej dobrać!
Może rząd włączy program Energia Plus do Czystego Powietrza? Zachęci banki do kredytowania konsumentów, do jakichś gwarancji kredytowych udzielanych przez BGK? Bez tego ani rusz, bo dziś oferta banków komercyjnych jest mizerna.
Obecnie pomocy w finansowaniu tego typu inwestycji – gdyby ktoś z Was chciał być w awangardzie już teraz – można szukać oddzielnie na kilku płaszczyznach: na „górze” w Wojewódzkich Funduszach Ochrony Środowiska, lokalnie – w samorządach (Warszawa już od kilku lat daje 15.000 zł na budowę instalacji fotowoltaicznej) oraz komercyjnie, czyli jakiejś oferty bankowej.
Większość banków nie posiada w ofercie dedykowanego kredytu na takie inwestycje i proponuje skorzystanie ze standardowej oferty kredytów – głównie gotówkowych. Pozytywne wyjątki to Alior Bank, ING, Ikano Bank (grupa IKEA), BGŻ, EuroBank, Santander Consumer Bank. Dokładną ich ofertę prześwietliliśmy w tekście: Banki mocno reklamują ekokredyty. Ale czy taki kredyt rzeczywiście jest tańszy od innych? A może to tylko marketing?
źródło zdjęcia: Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii/Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego/PixaBay