Czy polska ochrona zdrowia jest na progu bankructwa? Dziś rząd organizuje Szczyt Medyczny, jutro w tej samej sprawie konsultacje organizuje prezydent. Będzie dużo politycznego bicia piany, mało konkretnych rozwiązań, a tymczasem szpitale odwołują planowane na ten rok operacje. W internecie pojawiają się mrożące krew w żyłach wiadomości, że na pierwszą wizytę w ramach „szybkiej terapii onkologicznej” czeka się kilka miesięcy. Dla wielu osób to wyrok śmierci. Jak bardzo jest źle i co można zrobić, żeby było lepiej? Oto co ja bym zrobił, gdybym został ministrem od zdrowia
Rząd policzył, że w przyszłym roku pieniędzy ze składki zdrowotnej znów zabraknie, żeby opłacić lekarzy, pielęgniarki, utrzymanie szpitali, przychodni i refundację leków. Dziura ma być olbrzymia – 23 mld zł (prawie 10% budżetu NFZ). Nie wiem dlaczego się tak dziwimy, bo przecież prawie rok temu ukazał się głośny raport Centrum Strategii Rozwojowych, który zapowiadał, że to właśnie się wydarzy. Było sporo czasu, żeby coś wymyślić.
- Milion złotych do ręki w przypadku jednej z ponad 60 chorób i miliony euro na leczenie za granicą. Ruszają w Polskę z nową ofertą. „Jest dla każdego” [POWERED BY PZU]
- Wysokie ceny akcji, złoto bije rekordy… Czy to dobry czas na rozpoczęcie przygody z inwestowaniem? Statystyki, które dają do myślenia [POWERED BY SAXOBANK]
- Ameryka czy Europa – na który rynek postawić w najbliższych kilku latach w akcyjnej części portfela? Oto kilka liczb, które pomagają rozstrzygnąć ten dylemat [POWERED BY UNIQA TFI]
Ale nikt nic nie wymyślił. A kilka dni temu Business Insider ujawnił pismo, w którym Ministerstwo Zdrowia zaproponowało cięcia w świadczeniach medycznych powodujące 10 mld zł oszczędności. które miałyby zacząć obowiązywać w przyszłym roku. Propozycje resortu zdrowia to między innymi przywrócenie limitów na porady specjalistyczne, tomografię komputerową i rezonans magnetyczny oraz rezygnacja z programu „Dobry posiłek w szpitalu”. Propozycje zostały zgłoszone do Ministerstwa Finansów, żeby w zamian za te cięcia zgodziło się pokryć resztę dziury w budżecie NFZ. Dziury wynikającej z tego, że pieniędzy ze składki zdrowotnej jest za mało.
Ochrona zdrowia jest największą pozycją w tegorocznym budżecie państwa. Rząd w 2025 r. ma zebrać z podatków niecałe 633 mld zł, zaś aż 222 mld zł z tych pieniędzy pójdzie właśnie na finansowanie lekarzy, szpitali, przychodni, refundacji leków. W zeszłym roku było to 190 mld zł. W przyszłym roku ma być już astronomiczne 247 mld zł. Zaledwie pięć lat temu wydawaliśmy na zdrowie… zaledwie 90 mld zł. Jak to możliwe, że ponad dwa razy większe pieniądze nie powodują, że jest lepiej?
Dlaczego polska ochrona zdrowia chyli się ku upadłości?
Po pierwsze — i chyba najważniejsze — te ogromne pieniądze to relatywnie niewiele w porównaniu ze skalą finansowania najlepszych systemów ochrony zdrowia na świecie. Ćwierć biliona złotych, które wydamy na zdrowie w przyszłym roku, to będzie zaledwie 6,8% naszego PKB (czyli tego, co wspólnie w skali roku w kraju wypracujemy). Porządnie działające systemy leczenia w krajach bogatego Zachodu pochłaniają 9–10% PKB.
Niestety dziś płacimy za zaniechania z czasów rządów Zjednoczonej Prawicy, gdy finansowanie ochrony zdrowia było na niskim poziomie, a politycy skupiali się na zwiększaniu transferów społecznych. W latach 2015–2019 budżet ochrony zdrowia wzrósł z niecałych 50 mld zł do nieco ponad 60 mld zł. W tym czasie pojawiło się 500+ z kosztem 30 mld zł rocznie czy dodatkowe emerytury kosztujące ponad 20 mld zł rocznie.
Nawet lawinowy wzrost wydatków to „tylko” zasypywanie gigantycznego krateru, który spowodował, że jesteśmy w czarnym zdrowotnym zaułku. To dlatego w kraju, który wchodzi do grona 20 najzamożniejszych na świecie, szpitale odwołują planowe operacje, bo nie mają już pieniędzy. I to dlatego na wizytę w ramach „szybkiej terapii onkologicznej” czeka się dwa miesiące, co dla wielu osób może oznaczać wyrok śmierci.

Nie uwierzycie, ale polskie szpitale mają dziś 20–25 mld zł długów (od których płacą paserskie czasem odsetki), bo wydawały na leczenie więcej, niż wynikało to z kontraktów z NFZ. Szpitale mówią: „przecież nie odmówimy leczenia człowiekowi, który może umrzeć”. NFZ mówi: „to może przejrzyjcie swoje koszty, zamiast iść do firmy pożyczkowej po chwilówki? Bo skoro płacicie lekarzom po 100 000 zł miesięcznie, to nic dziwnego, że Wam się kończą pieniądze”. Jedni i drudzy mają trochę racji.
Żeby uratować ochronę zdrowia przed katastrofą, potrzebne są dwie rzeczy. Po pierwsze: uporządkowanie i zracjonalizowanie wydatków, które ponosimy na nasze leczenie. Dziś ochrona zdrowia jest jak durszlak — nie ma znaczenia, ile pieniędzy tam „wlejemy”, zawsze będzie pusto (choć np. lekarze mówią, że tam, gdzie rzucono naprawdę dużo pieniędzy – kilka miliardów złotych – na finansowanie zaćmy, to się okazało, że można to robić bez kolejek). Po drugie: konieczna jest wyższa składka, opłata na zdrowie (albo dodatkowy podatek na ten cel). Nawet jeśli pieniądze będą wydawane lepiej, musi być więcej, bo coraz skuteczniejsza medycyna jest coraz droższa, a coraz starsze społeczeństwo potrzebuje coraz więcej leczenia.
Nawet na obecną sytuację — tę, w której na wizytę u onkologa czeka się dwa miesiące, a szpital może Wam odwołać operację z braku kasy — pieniędzy ze składek jest za mało. W tym roku budżet na zdrowie wynosił 222 mld zł, z czego miażdżąca większość pochodzi ze składek, które są nam odciągane od wynagrodzenia. Ale trzeba było też „dolać” z podatków 18 mld zł, a potem jeszcze ponad 9 mld zł. I nie jest to nic nadzwyczajnego. To oznacza, że w tym roku składka zdrowotna dała o 27 mld zł za mało pieniędzy. W zeszłym roku z podatków dopłaciliśmy do budżetu NFZ prawie 40 mld zł. W przyszłym roku „manko” ma wynosić ma 23 mld zł.
Mamy więc budżet ochrony zdrowia, który z przyszłym roku sięgnie ćwierć biliona złotych, ale jeśli chcemy, żeby ludzie nadal czekali „tylko” dwa miesiące na onkologa i żeby tylko co dziesiąty był „wylosowany” do odwołania operacji, musimy jeszcze dopłacać z podatków. Co trzeba by zrobić, żeby nie dopłacać? W Polsce składka na zdrowie to 9% wynagrodzenia etatowca i 4,9% wynagrodzenia przedsiębiorcy, a mnóstwo osób nie płaci prawie w ogóle (np. rolnicy). W bogatych krajach takich jak Francja czy Niemcy składka na zdrowie wynosi 14–15% wynagrodzenia brutto.
Sześć rzeczy, które trzeba zrobić, żeby dosypywanie pieniędzy miało sens
Ale żeby podnoszenie składek miało sens, trzeba najpierw sprawić, żeby pieniądze nie ciekły z systemu ochrony zdrowia jak z durszlaka. A więc przejrzeć obecne wydatki i je zracjonalizować. To duża praca, ale bez jej wykonania podnoszenie składek nie ma sensu. Co dokładnie trzeba zrobić?
>>> przejrzeć procedury szpitalne i dostosować liczbę szpitali do liczby lekarzy. Grubo ponad połowa wydatków na ochronę zdrowia to szpitale. Wykonuje się tam mnóstwo drogich operacji, ale też i procedur, które można zrobić taniej w przychodniach. Znam to z własnego doświadczenia. Mam chorobę genetyczną, która wymaga, żeby od czasu do czasu oddać krew. Dość długo chodziłem w tej sprawie do państwowego szpitala. Witali mnie tam z otwartymi ramionami, bo dostawali za tę procedurę (trwającą dwie godziny) trzy „dniówki” szpitalne. Teraz krew oddaję w prywatnej klinice, co kosztuje 270 zł z mojej własnej kieszeni, bo publiczna służba zdrowia w ogóle nie chce mnie obsłużyć. Czyli jedną nieefektywność zastąpiono drugą.
Szpitale mają leczyć osoby poważnie chore. Prawdopodobnie tych szpitali mamy za dużo, bo zwyczajnie brakuje w nich lekarzy. Jeśli szpitale, by utrzymać się „operacyjnie”, muszą sobie wyrywać lekarzy i płacić im po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie (ok. 700 lekarzy w Polsce zarabia ponad 100 000 zł miesięcznie), to lepiej część szpitali zlikwidować, dostosować ich liczbę do tego, ilu mamy lekarzy. I kupić karetki i helikoptery, które będą transportowały potrzebujących z gmin, w których szpital nie ma racji bytu. Wyjdzie wielokrotnie taniej.
>>> przejrzeć zasady pracy lekarzy opłacanych przez państwo. Wielu lekarzy dostaje dobre pensje w państwowej ochronie zdrowia, ale większość czasu i tak spędza w prywatnych klinikach i przychodniach. Do danego lekarza „na NFZ” miejsca są za rok, ale ten sam lekarz za 350-400 zł jest dostępny w zasadzie „od ręki” w prywatnej przychodni. Państwo, w imieniu podatników, powinno to uciąć. Jeśli lekarz dostaje pensję od państwa, to powinien być w 100% do dyspozycji. Zapłaćmy mu sporo (ale tylko tyle, na ile nas stać), ale za realną usługę. Jeśli kolejki wynikają z tego, że lekarzy „na NFZ” jest za mało, to trzeba oszacować ilu medyków trzeba i powiedzieć podatnikom: „zapłaćcie tyle-a-tyle za ich zatrudnienie, a kolejki się skończą”.
Jednocześnie trzeba niestety zerwać z automatyczną waloryzacją pensji personelu medycznego — ona kosztowała w cztery lata ponad 54 mld zł. Są specjalizacje, w których podwyżki wynagrodzeń są konieczne, ale nie stać nas na automatyczną waloryzację (powiązaną ze średnim wynagrodzeniem w kraju, a nie z inflacją!) dla wszystkich, niezależnie od jakości pracy. Po prostu nas na to nie stać. Poza tym większość lekarzy wykształciła się za pieniądze podatników, co powinno upoważniać urzędników (jako przedstawicieli podatników) do takiego uregulowania pracy lekarzy, żeby z punktu widzenia podatników była jak najbardziej efektywna.
>>> skończyć z „pasażerami na gapę”. Obciążenia, które ponosimy na utrzymanie ochrony zdrowia, rozkładają się bardzo nierównomiernie. Etatowcy płacą 9% wynagrodzenia na składkę do NFZ. Rolnicy nie płacą tej składki prawie w ogóle (jest naliczana od liczby hektarów ziemi uprawianej przez rolnika), podobnie jak niektóre grupy zawodowe (głównie te w mundurach i togach). Dzieci i współmałżonkowie są dopisani do ubezpieczenia pracujących członków rodziny, a nie płacą składek. Trzeba to zlikwidować lub wprowadzić automatyczną refundację od państwa do kasy NFZ (niech to działa tak jak dotacja do PKP za ulgowe bilety dla uczniów).
Składki płacone do NFZ mają wystarczyć na sprawne funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia, a jak ktoś składki nie płaci – niech będzie na „garnuszku” budżetu państwa. Jeśli państwo stać na finansowanie jego leczenia – niech to państwo (czyli wszyscy podatnicy po równo) finansuje. Nie może być tak, że ktoś płaci składkę, ale nie dostanie się do szpitala, bo akurat zabrakło pieniędzy ze składki zdrowotnej. Tych pieniędzy nie ma prawa zabraknąć – jeśli ktoś płaci, to musi płacić za realną obsługę (może to wymagać podwyższenia składki), ale przede wszystkim nie wolno odmówić mu obsługi.
>>> zainwestować większe pieniądze w profilaktykę. Za wszelką cenę musimy zwiększyć wykrywalność ciężkich (i drogich w leczeniu) chorób w ich wczesnych stadiach. Tylko w ten sposób zmniejszymy koszty funkcjonowania szpitali, a więc też uwolnimy czas lekarzy-specjalistów, którzy są najcenniejszym aktywem w tym systemie (i najbardziej deficytowym, ich się nie da „dodrukować” jak pieniędzy). Być może trzeba dofinansować lekarzy internistów w przychodniach, może zwiększyć dotacje do programów profilaktyki. Bez lepszej wykrywalności chorób zmierzamy prostą drogą do katastrofy.
>>> włączyć komercyjne ubezpieczenia do publicznego systemu ochrony zdrowia. Polacy rocznie płacą co najmniej 3-4 mld zł firmom ubezpieczeniowym i prywatnym sieciom przychodni (Lux-Med, Enel-Med, PZU Zdrowie i inne) w ramach prywatnych abonamentów. Opłaca je już prawie 5 mln ludzi. Na wizyty u prywatnych lekarzy (w tym stomatologów i ginekologów, bo to już właściwie w 90% sprywatyzowane części opieki medycznej) – kolejne 30 mld zł. To chore, bo ci sami ludzie płacą przecież składki do NFZ. Pieniądze, które dzisiaj idą do prywatnych sieci przychodni, powinny iść do NFZ i być przeznaczane na zakup dla tych osób usług premium. A więc jeśli płacisz dodatkową składkę, to masz lepszą obsługę (być może w tym samym Lux-Medzie, ale zakontraktowanym hurtowo przez państwo, czyli znacznie taniej).
>>> zmniejszyć do minimum odwoływanie wizyt i papierologię. Wspominałem już, że czas lekarzy (i sami medycy) to najcenniejszy, najbardziej deficytowy i najtrudniejszy do uzyskania zasób? Każda minuta ich czasu ma być poświęcona na leczenie, od wypisywania papierków muszą mieć asystentów. Trzeba wprowadzić system, w którym płaci się za wizyty np. 5–10 zł. A jak ktoś nie przyjdzie na wizytę, to powinien być oflagowany w systemie informatycznym i na kolejną być zapisywany na koniec kolejki. Z danych NFZ wynika, że rocznie Polacy nie przychodzą na 1,3 mln umówionych wizyt z lekarzami (na ok. 80 mln wszystkich). Robi się już elektroniczny system wizyt – od tego trzeba zacząć.
Czytaj więcej o tym: Centralna E-Rejestracja coraz bliżej! Jak zapisać się do lekarza na NFZ online? Terminy i kolejki na NFZ
Dopiero po zrobieniu tych wszystkich rzeczy będziemy mieli pewność, że zwiększenie składki zdrowotnej (w sposób sprawiedliwy, by każdy płacił mniej więcej tyle samo) albo wprowadzenie podatku zdrowotnego, które proponuje Lewica, przyniesie realną korzyść, bo te pieniądze będą wykorzystywane optymalnie. Wrzucanie dziś dodatkowej kasy – niestety zapewne niezbędne, żeby to wszystko się nie załamało – w system, który cieknie jak durszlak, jest złem koniecznym, które jak najszybciej trzeba zastąpić efektywnym wykorzystaniem pieniędzy, których i tak mamy za mało. Macie coś do dodania, na wypadek gdybym został nagle ministrem od zdrowia i musiał przedstawić jutro plan działania? Dawajcie pomysły w komentarzach!
——————————
MOJA ROZMOWA NA TEN TEMAT Z IGOREM JANKE:
——————————
CZYTAJ TEŻ:
——————————-
ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTERY
>>> W każdy weekend sam Samcik podsumowuje tydzień wokół Twojego portfela. Co wydarzenia ostatnich dni oznaczają dla Twoich pieniędzy? Jakie powinieneś wyciągnąć wnioski dla oszczędności? Kliknij i się zapisz.
>>> Newsletter „Subiektywnie o Świ(e)cie i Technologiach” będziesz dostawać na swoją skrzynkę e-mail w każdy czwartek bladym świtem. Będzie to podsumowanie najważniejszych rzeczy, o których musisz wiedzieć ze świata wielkich finansów, banków centralnych, najpotężniejszych korporacji oraz nowych technologii. Kliknij i się zapisz.
——————————
ZOBACZ EXPRESS FINANSOWY I ROZMOWY O PIENIĄDZACH:
„Subiektywnie o Finansach” jest też na Youtubie. Raz w tygodniu duża rozmowa, a poza tym komentarze i wideofelietony poświęcone Twoim pieniądzom oraz poradniki i zapisy edukacyjnych webinarów. Koniecznie subskrybuj kanał „Subiektywnie o Finansach” na platformie Youtube
zdjęcie tytułowe: Pexels



