Bankowcy szybko otrząsnęli się po korzystnym dla frankowych kredytobiorców orzeczeniu unijnego trybunału. I już mniej więcej wiadomo, jak będą zniechęcali frankowiczów do pozwów o unieważnienie umów. „Banki mogą się domagać wynagrodzenia za udostępnienie kapitału”. Tylko czy bankowcy słusznie straszą?
Orzeczenie TSUE, z którego wynika, że nie ma przeciwskazań, by polskie sądy unieważniały frankowe umowy kredytowe (o ile zawierają one nieuczciwe klauzule przeliczeniowe), spowodowało wśród frankowiczów euforię. W wielu rozmowach słyszałem, że teraz już odwalutowanie kredytu będzie czystą formalnością.
- Szwecja radośnie (prawie) pozbyła się gotówki, przeszła na transakcje elektroniczne i… ma poważny problem. Wcale nie chodzi o dostępność pieniędzy [POWERED BY EURONET]
- Kiedy bank będzie umiał „czytać w myślach”? Sztuczna inteligencja zaczyna zmieniać nasze relacje z bankami. I chyba wiem, co będzie dalej [POWERED BY BNP PARIBAS]
- ESG w inwestowaniu: po fali entuzjazmu przyszła weryfikacja. BlackRock mówi „pas”. Jak teraz będzie wyglądało inwestowanie ESG-style? [POWERED BY UNIQA TFI]
Aż tak dobrze nie jest. Jak słusznie zauważył Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w swoim komentarzu do orzeczenia TSUE, w dalszym ciągu każda umowa będzie podlegała indywidualnej ocenie przez sąd. Poza tym nie każdemu unieważnienie umowy musi się opłacić (jeśli podpisywał umowę na nieduży kredyt przy relatywnie wysokim kursie franka – to, biorąc pod uwagę koszty procesu, rzecz może być niewarta świeczki).
Tak, jak w wyborach do parlamentu, wielkie znaczenie będzie tutaj miała „mobilizacja elektoratu”. W interesie kancelarii prawniczych, zarabiających na obsługiwaniu pozwów klientowskich, jest zmobilizowanie jak największej liczby osób zainteresowanych, by podjąć ryzyko procesu. W interesie banków jest „demobilizacja elektoratu”.
Czytaj więcej o orzeczeniu TSUE: Co nam mówi orzeczenie TSUE w sprawie polskich kredytów frankowych? Wskazówka dla sądów i… jeden duży znak zapytania
Czytaj również o tym czy grozi nam kryzys: To orzeczenie zwiastuje wysokie koszty dla banków – choć z naszej niedawnej analizy wynika, że nie takie znowu miażdżące
Wiedz więcej o sytuacji banków: Afera frankowa już teraz „kosztowała” banki 23 mld zł. Co będzie dalej? Czy mogą nadal tracić na wartości na warszawskiej giełdzie?
Czytaj co na to „włodarze” gospodarki: Paweł Borys ostrzega, że korzystny dla frankowiczów wyrok to może być czarny łabędź dla polskich finansów
Bankowcy do frankowiczów: „to was będzie kosztowało więcej, niż myślicie”
I już mniej więcej wiemy jak bankowcy będą „demobilizowali” frankowiczów, którzy dziś myślą o unieważnieniu swoich umów. Komentując orzeczenie TSUE, przedstawiciele Związku Banków Polskich zasugerowali, że nie jest wykluczone, iż będą serwowali klientom żądającym unieważnienia umowy… kontrżądanie – wynagrodzenia za długoletnie używanie przez kredytobiorców kapitału.
„Upadek umowy prowadzić może w wielu przypadkach do niekorzystnych skutków dla klienta. Bankowi przysługiwałoby nie tylko roszczenie o zwrot wypłaconego kapitału. Świadczenie spełnione przez bank w umowie kredytu ma dwojaki charakter – z jednej strony bank ma obowiązek udostępnienia kredytobiorcy określonej kwoty środków pieniężnych, z drugiej natomiast – spełnia świadczenie polegające na zaniechaniu żądania zwrotu kwoty kredytu przed nadejściem terminu ustalonego w umowie. Przez ten czas kredytobiorca może korzystać z oddanego mu kapitału. To drugie świadczenie również ma swoją wartość, które bank może domagać się zwrotu na podstawie przepisów o nienależnym świadczeniu. W przypadku unieważnienia umowy roszczenie banku – wbrew oczekiwaniom konsumentów – mogłoby istotnie przewyższyć stan zobowiązań, który istniałby przy utrzymaniu umowy w mocy”
Brzmi skomplikowanie, ale kluczowe zdanie tego komunikatu to: „Bankowi przysługiwałoby nie tylko roszczenie o zwrot wypłaconego kapitału”. Z punktu widzenia kredytobiorcy sytuacja powinna wyglądać tak: skoro umowy nigdy nie było, to on oddaje bankowi pieniądze wypłacone na samym początku, ale pomniejszone o już spłacone raty kapitałowe (czyli po „odessaniu” od każdej raty części odsetkowej). Bank dostaje z powrotem to, co pożyczył i zwalnia hipotekę. Cześć pieśni.
Taki układ zdecydowanej większości klientów by się opłacił. Natomiast gdyby nałożyć na to jakieś roszczenia banku o „wynagrodzenie za korzystanie z kapitału”, to – w zależności od tego, jak wysokie to wynagrodzenie by było – rachunek opłacalności mógłby być mocno zaburzony. Dlatego Związek Banków Polskich pisze, że „roszczenie banku – wbrew oczekiwaniu konsumentów – mogłoby istotnie przewyższyć stan zobowiązwań, który istniałby przy utrzymaniu umowy w mocy”.
Niewykluczone, że to właśnie będzie główna broń banków. „Jeśli ty mi wytaczasz proces, to ja ci też wytoczę”. Czy ktoś lubiłby mieć dwa procesy zamiast jednego? Są tacy, którzy pójdą do sądu bez względu na takie ryzyko (np. jeśli wzięli 300.000 zł, a po siedmiu latach mają do spłaty 400.000 zł). Ale jeśli ktoś nie ma do ugrania aż tyle…
„Dodatkową dolegliwością dla konsumenta w takim przypadku byłby znaczny stan niepewność prawnej i pozostawania w sporze sądowym przez kolejne miesiące i lata„
– pieści frankowiczów dobrym słowem Związek Banków w swoim komunikacie. Taki delikatny szantaż może mieć duży wpływ na liczbę osób, które pójdą do sądu, by skorzystać z dobrodziejstw orzeczenia TSUE.
Unieważnienie, czyli broń atomowa. Co bank zrobi, byś nie nacisnął guzika?
Czy bankowcy słusznie straszą? Rozmawiałem o tym z mec. Barbarą Garlacz, jedną z najbardziej skutecznych prawniczek, która specjalizuje się w sprawach frankowych. Jej zdaniem jest sporo możliwości, by tę argumentację na sali sądowej utrącić. Kontrargumenty są trzy:
>> gdyby uznać, że nastąpiło bezpodstawne wzbogacenie klienta, to musiałaby też nastąpić zubożenie drugiej strony, czyli banku. Czy bank będzie w stanie to „zubożenie” wykazać?
>> gdyby uznać, że bank żąda odsetek w oparciu o przepisy mówiące o rozliczaniu się właściciela jakiejś rzeczy, a posiadaczem tej rzeczy (kimś, kto jej bezprawnie używał), to wynagrodzenie należałoby się od momentu, w którym ktoś używałby rzeczy „w złej wierze”. Trudno byłoby udowodnić, że klient od początku działał w złej wierze
>> okres przedawnienia należności bankowych to tylko trzy lata. Bank strzeliłby więc sobie w stopę żądając odsetek od używanego przez klienta kapitału, bo klient – w ramach retorsji – wysunąłby zarzut przedawnienia roszczenia o zwrot samego kapitału. I bank nie dostałby ani kapitału, ani odsetek. Problemem jest niedawno dodany art.117/1 KC, który daje swobodę sądowi co do oceny czy w konkretnym przypadku „względy słuszności” pozwalają na nieuwzględnienie terminu przedawnienia.
Zanosi się więc na wojnę nie tylko na salach sądowych, ale i wojnę psychologiczną, której stawką będzie zniechęcenie jak największej liczby potencjalnych chętnych do unieważnienia kredytu do składania pozwów. Banki nie są tu całkiem bezbronne, bo z ich punktu widzenia unieważnienie umowy to broń atomowa. I zapewne są w stanie w różny sposób uprzykrzać życie kredytobiorcy, który postanowił nacisnąć guzik.