Wybory prezydenckie 2020, czyli konflikt pokoleń przy urnie? W pierwszej turze elekcji młodzi Polacy po raz pierwszy tak tłumnie poszli głosować. W dużej części zagłosowali na kandydatów, którzy już odpadli z wyścigu. Czy zmobilizują się po raz drugi, czasem pokonując lenistwo, niechęć lub obrzydzenie do partyjnych polityków? Są powody, żeby to zrobić i iść na wybory, nawet jeśli się nie chce. A konkretnie – pięć powodów
W niedzielę druga tura wyborów prezydenckich. Obaj startujący kandydaci mobilizują swoich wyborców, jak również tych, którzy swojego kandydata stracili po pierwszej turze. Nie można zapomnieć również o tych, którzy w pierwszej turze zdecydowali się w ogóle nie uczestniczyć w zawodach, ale mogą dołączyć na grande finale.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W pierwszej turze uprawnionych do oddania głosu było 30,2 mln osób, a z tego prawa skorzystało ponad 19,4 mln osób, którzy rozłożyli poparcie w taki sposób, iż nikt nie uzyskał więcej, niż 50% głosów. Wygląda więc na to, że aby zostać w Polsce prezydentem trzeba będzie uzyskać ponad 10 mln głosów. I wygląda na to, że w tych wyborach rolę większą, niż kiedykolwiek mogą odegrać młodzi wyborcy.
Jakkolwiek największą frekwencję w pierwszej turze (aż 71,2%) mieliśmy wśród ludzi dojrzałych – 50-59 lat – to wśród młodzieży też była niezmiernie wysoka – 62.3% (w grupie wiekowej 18-29 lat). Ciut wyższa była wśród 30-latków, a wśród osób w wieku 60+ wyniosła tylko 56%.
Tymczasem w wyborach parlamentarnych w zeszłym roku wyborcy w wieku 18-29 lat uczestniczyli tylko w 46%, podczas gdy wyborcy mający 60 lat i więcej przynieśli frekwencję na poziomie 66%. Widzicie różnicę?
Niezależnie od tego co się stało, że młodzi ludzie nagle tak gromadnie ruszyli na wybory, to dobrze się stało. W końcu wybory to zawsze swego rodzaju konflikt pokoleń na drodze do władzy. A w Polsce linia podziału między młodymi (lub prawie młodymi) a dojrzałymi (oraz starszymi) jest bardzo wyraźna. I to zarówno wśród polityków, jak i wyborców.
Według danych GUS w Polsce jest 15 mln osób, które mają od 18 lat do 44 lat (czyli są – można powiedzieć – w pierwszej części zbierania doświadczeń życiowych) oraz 16,5 mln osób, które ukończyły 45 lat. Od mobilizacji poszczególnych grup wiekowych zależy to, kto rządzi krajem.
Pięć rzeczy dotyczących Twojego przyszłego życia, o których możesz zdecydować, młody człowieku, jeśli nie zapomnisz iść na wybory
A te wybory bardzo jaskrawo pokazują, że jeśli młodzież po raz kolejny odda stery „wapniakom”, to może w przyszłości słono za to zapłacić. Jest pięć rzeczy, o których Ty, młody wyborco, czytelniku „Subiektywnie o finansach”, tak naprawdę zdecydujesz oddając głos w wyborach, a które bardzo mocno leżą w Twoim interesie.
Po pierwsze: jakie podatki będziesz płacił za kilka, kilkanaście lat. Polska dziś nie jest jeszcze bardzo zadłużona (raptem bilion złotych), ale doliczając zobowiązania emerytalne – to już 5 bilionów złotych). Oznacza to, że każdy Polak ma do oddania inwestorom, którzy finansują wydatki polskiego budżetu państwa, statystycznie 126.000 zł. Nawet jeśli myślisz, że nie masz długów, to tak naprawdę je masz i są coraz większe. I jakiś rząd prędzej czy później ściągnie je z Ciebie w formie podatków.
Oddając głos w wyborach decydujesz o tym, czy z tego coraz większego długu będą coraz wyższe wydatki socjalne (np. trzynaste, czternaste i piętnaste emerytury), czy też inwestycje w infrastrukturę „życiową” (czyli transport publiczny, leczenie, opieka nad dziećmi), która sprawi, że w przyszłości będzie Ci się żyło lepiej.
Dziś rządzący wydają Twoje pieniądze (te, które zarobisz w przyszłości i które jednocześnie zostaną opodatkowane w zależności od tego, jak bardzo Polska będzie zadłużona). Idąc do wyborów głosujesz na to, czy mają być wydawane mądrze czy głupio. Na napychanie kieszeni wybranym grupom społecznym czy na poprawianie jakości usług publicznych.
Po drugie: czy Twoje oszczędności będą w przyszłości coś warte? Jeśli masz jakieś pieniądze, zaoszczędzone dzięki ciężkiej pracy, to idąc do wyborów decydujesz de facto o tym, czy za pięć, dziesięć, piętnaście lat będą coś warte. Jeśli Polska będzie rządzona nieodpowiedzialnie, głupio zadłużana, pieniądze będą „rozpieprzane” na rzeczy, które nie poprawiają długoterminowo jakości życia ludzi i nie „zwracają” się wielokrotnie w podatkach (np. dzięki wzrostowi bogactwa Polaków), to skończy się to zniszczeniem wartości oszczędności tych, którzy coś mają.
Jest to bowiem najpopularniejsza, najczęściej stosowana droga wychodzenia z nadmiernych długów przez kraje, które już nie są w stanie ich spłacać. Jeśli dług państwa jest wyrażony w krajowej walucie, to państwo – nie będąc już w stanie podwyższać podatków bez szkody dla gospodarki (polecam prawo Laffera) – drukuje pusty pieniądz i spłaca nim dług publiczny. Efektem jest dewaluacja własnej waluty (czyli jej kurs spada wobec światowych walut rozliczeniowych). Kto nic nie miał, nic nie traci. Kto miał oszczędności, może nimi palić w kominku.
O ile osoby będące już na emeryturze w większym stopniu myślą o dniu dzisiejszym, o tyle w interesie młodych wyborców jest to, aby dług państwa za bardzo nie urósł (lub przynajmniej, żeby był dobrze „inwestowany”, w rzeczy, które powodują bogacenie się społeczeństwa). Najpierw będziesz go spłacał lub spłacała z coraz wyższych podatków (pół biedy, jeśli jednocześnie dochody będą ci rosły), a jak już się nie da – to zapłacisz za to zniszczonymi oszczędnościami.
Czytaj więcej: Do czego prowadziłby scenariusz, w którym inflacja wyrywa się spod kontroli NBP pisałem w jednym z poprzednich felietonów poświęconych polityce polskiego banku centralnego
Po trzecie: ile będziesz zarabiał w przyszłości. Myślisz, że to zależy tylko od Ciebie? Po części tak, ale także od tego, czy państwo będzie tak „urzeźbione”, że udostępni miejsca pracy w najbardziej innowacyjnych działach gospodarki. Dziś zarabiamy jedną trzecią tego, co bogate narody Zachodu, bo tam produkuje się smartfony, a u nas etui do smartfonów. U nich rozwija się sztuczną inteligencję, a my mamy plastikowe modele samochodów elektrycznych.
Rządzący muszą zainwestować pieniądze – albo obniżyć opodatkowanie prywatnych inwestycji tego typu – w rozwój robotyzacji, sztucznej inteligencji i innych technologii, które – jeśli je rozbudujemy – będą pożądane na całym świecie i które będziemy mogli sprzedawać za ciężkie euro i dolary. Wtedy przeciętny obywatel Polski będzie wytwarzał dobra i usługi nie o wartości 20.000 dolarów w skali roku, lecz za 60.000 dolarów, jak w państwach naprawdę zamożnych. Idąc do wyborów oddajesz głos w sprawie swoich przyszłych zarobków.
Po czwarte: ile będziesz niedługo płacił za prąd, wodę i mieszkanie. Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy na początku kryzysu klimatycznego, czyli sytuacji, w której niezbędne do życia rzeczy – w tym woda, czyste powietrze, energia – przestają być dostępne w nieograniczonych ilościach. Kto wie, czy za 20 lat w Polsce nie będzie racjonowana woda, a na nieskrępowane korzystanie z prądu będą mogli sobie pozwolić tylko najzamożniejsi. Nie wiemy, ile osób będzie umierało z powodu smogu, wśród 20 najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie najwięcej jest polskich.
Czytaj też: Pieniądze szczęścia nie dają? Sprawdzili to na konkretnych liczbach. Co im wyszło?
Czytaj też: Tak zmieni się świat, w którym żyjemy. Cztery potężne trendy
Nie wiemy, jak rozwinie się sytuacja, ale zasadniczo możliwe są dwa scenariusze. Pierwszy to ten, w którym będziemy bardzo szybko dostosowywać politykę państwa do nadchodzących czasów. A więc zwiększać ilość energii produkowanej ze źródeł odnawialnych, uczyć się oszczędzania wody, inwestować w technologie „inteligentnych domów” (pozwalające na to, żeby „oszczędzało się” samo), rozwijać możliwości ekologicznego transportu, tak rozbudowywać kraj, żeby miliony ludzi nie musiały codziennie jeździć z peryferiów do centrum zawieźć dziecko do szkoły. Drugi to ten, w którym jesteśmy biernym obserwatorem rosnących cen prądu, który – z konieczności – będziemy kupowali za granicą.
Czytaj też: Czy koronawirus przyspieszy rozwód Polski z węglem?
Czytaj też: Czym różni się państwo dobrobytu od polskiego państwa dobrobytu? Sprawdziłem!
Po piąte: czy dostaniesz od państwa emeryturę. Mało kto myśli o emeryturze, dlatego piszę o niej na końcu. Ale to jest ważny element tego wyborczego „konfliktu pokoleń”. Bolesna prawda jest taka, że im bardziej będzie rosło zadłużenie „konsumpcyjne” państwa dziś (czyli takie, które nie „zwróci się” wielokrotnie wyższymi dochodami z podatków, jak w przypadku zadłużenia „inwestycyjnego”), tym mniejsza szansa na przyszłą emeryturę dla dziś jeszcze młodych osób. No i jeszcze: im wyższa waloryzacja dla obecnych emerytów, tym mniejsza dla przyszłych.
Czytaj też: Emerytura z ZUS będzie żałośnie niska? A może… wcale nie? Optymistyczny scenariusz dla naszych emerytur
Wybory, czy plaża? Zagłosować we własnym interesie, czy oddać decyzję innym?
Nie odczytujcie proszę tego felietonu jak szczucie młodych na „starych”. To jest naturalny konflikt pokoleń, nie ma w nim nic złego, ani wstydliwego. Taka jest prawda, nic na to nie poradzę. Rządzący wydają dziś przyszłe zarobki młodych ludzi. Gdyby wydawali je w dużej części na rzeczy, które w przyszłości poprawią jakość życia lub uczynią zamożniejszymi tych młodych ludzi – nie byłoby problemu. Ale czy tak jest?
Każdy głosuje tak naprawdę we własnym interesie. Starsi – w interesie czternastej emerytury i wyższej waloryzacji z ZUS (do tego ZUS każdy podatnik dokłada rocznie 40 mld zł, a za kilka lat będzie dokładał 80 mld zł rocznie, bo nie starcza pieniędzy ze składek), a młodzi, żeby w przyszłości nie spłacać zbyt wielkiego garbu długów złożonych z już przejedzonych przez poprzednie pokolenie pieniędzy.
Inna sprawa, że wielu starszych wyborców ma dzieci i wnuki. Oni też powinni pomyśleć o przyszłości przyszłych pokoleń. Bo chyba każdy powinien życzyć swoim dzieciom jak najlepiej. Jeszcze inna sprawa, że kompetencje prezydenta nie pozwalają na załatwienie tych pięciu spraw po Twojej myśli, młody czytelniku. Ale pozwalają na blokowanie złych pomysłów albo na zgłaszanie własnych, które parlamentarzyści będą musieli rozpatrzyć.
Do zobaczenia na wyborach. Każdy niech zagłosuje zgodnie z własnym sumieniem, ale nie oddawajcie losu swoich pieniędzy – dorobku przyszłego życia – w cudze ręce.
Czytaj też: Kogo dziś obchodzi PKB? Oni policzyli w którym kraju najbardziej harmonijnie możesz się rozwinąć