Wojna na Ukrainie to już fakt. Teraz będzie wojna na sankcje? Niemcy wstrzymują certyfikację gazociągu NordStream2. Unia Europejska odcina rosyjski bank centralny od rynku finansowego. A Wielka Brytania ogłasza zamrożenie aktywów pięciu rosyjskich banków i trzech miliarderów. Odpowiedzi w imieniu Rosji udzielił były prezydent Dimitrij Miedwiediew – zapowiedział, że Europejczycy zapłacą 2000 dol. za każde 1000 metrów sześciennych rosyjskiego gazu. Tylko czy Polska może się obejść bez gazu z Rosji? I ile będzie kosztować gaz z innych źródeł? Sprawdzam!
W Doniecku czołgi, w Ługańsku pożar elektrowni, na granicy „zielone ludziki”. Wojna na Ukrainie trwa, brakuje tylko (odpukać w niemalowane) frontalnej inwazji na Kijów. Zachód wprowadza sankcje, ale opcji atomowej (czyli zawieszenia współpracy gospodarczej i odcięcia Rosji od systemu rozliczeń finansowych SWIFT) na razie nikt nawet nie wyartykułował.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz co prawda zawiesił certyfikację gazociągu NordStream2, ale pracuje NordStream1. I Jamał. I rurociąg „Przyjaźń”. Rosja buduje swoją potęgę militarną za pieniądze Europejczyków. Także za polskie pieniądze. Za sam gaz zapłaciliśmy Moskwie już ponad ćwierć biliona złotych.
Jeśli Europa będzie zaostrzała sankcje wobec Rosji – której ważni przedstawiciele zakwestionowali publicznie sens istnienia niepodległej Ukrainy – to prędzej czy później skończy się to pełną wojną energetyczną. Zachód spróbuje uniezależnić się od Rosji (poprzez ściąganie gazu z innych kierunków, np. statkami z USA, rozbudowę mocy OZE oraz budowę elektrowni atomowych), a Rosja spróbuje dyktować krajom europejskim możliwie jak najwyższe ceny za gaz.
Jak w tej sytuacji wygląda sytuacja Polski? Z końcem 2022 r. kończy się nam kontrakt jamalski, czyli długoterminowa umowa na dostawy gazu z Gazpromem. W zaistniałej sytuacji trudno mieć nadzieję, że uda się podpisać nową. A jeśli nawet – to po paskarskiej cenie. Czy możemy obyć się bez rosyjskiego gazu? I ile wtedy wyniósłby rachunek? Sprawdzam!
Czytaj też: Putin i jego wojsko wchodzi na Ukrainę. Ale czy go na to stać? Zachód zapowiada (niby)sankcje, a ja sprawdzam, czy budżet Rosji wytrzyma tę awanturę
Wojna na Ukrainie i fałszywa troska Rosji o nasze portfele
Polska bez gazu nie może się obyć. Rocznie zużywamy ok. 20 mld m3 błękitnego paliwa, z czego ok. 15 mld m3 importujemy. Potrzebujemy go nie w pierwszej kolejności do gotowania czy ogrzewania mieszkań (to oczywiście też), ale głównie dla przemysłu, który jest głównym odbiorcą gazu: hut metali, zakładów chemicznych i azotowych, zakładów miedziowego koncernu KGHM, itp. Więcej o tym, kto i do czego zużywa w Polsce gaz, w tym artykule.
Ale np. Niemcy potrzebują gazu wielokrotnie więcej niż my. Dziś roczne zapotrzebowanie Niemiec na gaz to 90 mld m3, a do 2034 r. ma wzrosnąć do 110 mld m3 – prognozuje firma badawcza Rystad Energy. W sumie Europa prawie 50% zużywanego gazu czerpie z Rosji. A dla Rosji kierunek europejski to 70% eksportu gazu (sięgającego 210 mld m3 rocznie). Mamy w pewnym sensie „symbiozę”, bo my bez rosyjskiego gazu obyć się nie umiemy, a oni dzięki jego sprzedaży mają 6-8% przychodów swojego państwowego budżetu.
Europa potrzebuje gazu głównie po to, by zasilać swoją energetykę i przemysł. To dlatego Niemcy do niedawna tłumaczyli, że NordStream1 i NordStream2, to projekty czysto biznesowe i niemające nic wspólnego z polityką. A o tym, że z tego będzie chryja ostrzegali już w 2006 r. ramię w ramię John McCain (później kandydat na prezydenta USA) i minister obrony w rządzie PiS Radosław Sikorski. Nazwał on NordStream „tradycją paktu Ribbentrop-Mołotow”. Kilka lat potem Rosja zaatakowała Gruzję, a potem Krym, a teraz wschód Ukrainy.
Europa zareagowała na agresję reżimu Putina szybko i stanowczo. Posypały się pierwsze sankcje i zapowiedzi kolejnych. Ale Rosja prawdopodobnie wkalkulowała takie ryzyko w swoje postępowanie. I będzie się odgryzała. Dmitrij Miedwiediew, były prezydent Rosji, a obecnie zastępca Władimira Putina w Radzie Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, napisał na Twitterze:
„Kanclerz Niemiec Olaf Scholz wydał rozkaz wstrzymania procesu certyfikacji gazociągu NordStream2. Dobrze. Witamy w nowym wspaniałym świecie, w którym Europejczycy już niedługo zapłacą 2000 euro za 1000 m3 gazu ziemnego!”
Takie pohukiwania brzmią groźnie, ale kto tak naprawdę rozumie, co Dimitrij Miedwiediew miał na myśli? Czy mamy się bać? A może cieszyć, bo droższy gaz przyspieszy transformację krajów na odnawialne źródła energii? Czy Putin właśnie „załatwił” sobie szybkie przestawienie zwrotnicy w Europie i rychły koniec zakupów rosyjskiego gazu? A może jeszcze na to za wcześnie i będziemy musieli zaakceptować rosyjskie retorsje, kupując od Rosjan dużo droższy gaz?
Straszenie Rosji, czyli o ile Gazprom może podwyższyć nam rachunki?
Wojna na Ukrainie spowodowała już, że europejskie kontrakty terminowe na gaz wzrosły o 6-7%. Cena gazu na największej europejskiej giełdzie TTF w Holandii wynosi obecnie ponad 900 dolarów (ok. 790 euro) za 1000 metrów sześciennych. A Rosja mówi o gazie ponad dwa razy droższym, czyli po 2000 euro.
Rosja grozi, że będzie sprzedawała nam gaz po 2000 euro za 11 MWh (bo taki mniej więcej jest przelicznik „wydajności” m3 na MWh), czyli po ok. 18o euro za MWh. Właśnie tyle, a nawet więcej, kosztował gaz w grudniu. I wiele firm do tej pory płaci w Polsce za gaz właśnie taką cenę. W przeliczeniu na złote to ok. 810 zł za MWh oraz 81 gr. za kWh, czyli na jednostkę, która widnieje na naszych fakturach.
Teraz gospodarstwa domowe płacą za gaz w taryfie PGNiG mniej więcej 20 gr. netto za kWh. Rok temu było to 10 gr. za kWh. Dziś, jeśli ktoś używa gazu do podgrzewania wody i do gotowania, to średni miesięczny rachunek wynosi ok. 12o zł. Przy cenie gazu, którą pogroził Miedwiediew, byłoby to prawie 500 zł miesięcznie. Ale niektóre firmy już teraz mogą tyle płacić.
Tyle że nikt w Europie nie jest frajerem, żeby płacić taką cenę. Owszem, gaz był w grudniu po takiej cenie, ale to była sytuacja wyjątkowa. Zachód nie przygotował się do zimy (zakładano, że będą lockdowny i przemysł zmniejszy zapotrzebowanie), magazyny były puste, popyt nagle wzrósł, a Azja była gotowa płacić niemal każdą cenę za gaz od Gazpromu i za ten ściągany statkami np. z USA.
Taka sytuacja prawdopodobnie się już nie powtórzy. Z jednej strony Europa nie da się drugi raz zaskoczyć i na pewno zwiększy i ustabilizuje kontraktację spoza Rosji, a z drugiej strony Rosja nie będzie już nigdy miała aż tak dobrej pozycji negocjacyjnej.
Czytaj też: Będzie agresja Rosji na Ukrainę? Co zrobić z pieniędzmi, jeśli spodziewamy się czarnego scenariusza?
Czy 1 stycznia 2023 r. w kuchenkach będzie jeszcze gaz? I jaki?
Ale czy sama Polska dałaby sobie radę bez gazu z Rosji? Przed nam potężne wyzwanie, bo już za 10 miesięcy, z końcem roku, wygasa kontrakt jamalski na gaz z Rosji do Polski. Czy sobie poradzimy bez niego? Jak już wiemy, Polska zużywa rocznie prawie 20 mld metrów sześciennych gazu, z czego ok. 9 mld bezpośrednio z Rosji. Zredukowaliśmy część gazu kupowaną od Rosjan do 60% (kiedyś było ponad 90%). Czy 1 stycznia 2023 r. nie zabraknie gazu w kuchenkach?
W październiku ma być otwarty gazociąg Baltic Pipe, który przez Danię otworzy nam „korytarz” do gazu z bogatych norweskich źródeł. Ale czy rura da radę przesłać tyle gazu, co Jamał (moc przesyłowa Jamału to 30 mld m3 rocznie)? Jak czytam na stronie projektu, po 2022 r. teoretycznie możemy „gwizdać” na ruski gaz. Gazociąg podmorski Baltic Pipe będzie mógł transportować 10 mld m3 gazu ziemnego rocznie do Polski. Czyli uzupełni lukę po gazie rosyjskim i to z naddatkiem.
A ceny? Jedna czwarta gazu transportowanego przez Baltic Pipe to będzie gaz z własnego wydobycia PGNiG na szelfie norweskim (czyli względnie tani), a reszta będzie kupowana od innych spółek, które tam go wydobywają.
„Sytuacja Polski jest jedną z najlepszych w Unii Europejskiej. Będziemy mieć 10 mld m3 gazu z Norwegii, gdzie PGNiG ma swoje koncesję. 5 mld m3 z Gazoportu, który jest rozbudowywany do mocy 7,5 mld, a docelowo do 10 mld m3. Gazociągi uruchamia się raczej bezusterkowo, więc nie przewiduję niespodziewanych opóźnień. Baltic Pipe swoją pełną moc osiągnie na początku 2023 r. Oczywiście, byłoby lepiej, gdyby ten zapas czasu był większy, ale wtedy Baltic Pipe byłby niewykorzystany, bo do końca tego roku jesteśmy zobowiązani do kupowania rosyjskiego gazu”
– mówi nam Janusz Steinhoff, były wicepremier, ekspert od energetyki. Jednym słowem – wszystko wskazuje na to, że te dni, kiedy gotujemy zupę na rosyjskim gazie, są policzone. Trzeba trzymać kciuki za Baltic Pipe. Gaz nie przestanie płynąć – będzie płynął przez Polskę do Niemiec i dalej do Europy, ale my już nie będziemy musieli go kupować, a przynajmniej nie w takich ilościach i nie po takiej cenie, którą „zaśpiewa” nam Gazprom.
Być może miks surowca, w którym nie będzie już gazu z Rosji, będzie nieco droższy niż obecny. Gaz z Baltic Pipe raczej nie zabije ceną podobnie jak ten ściągany statkami w postaci LNG z USA, droższy zapewne jest ten z Kataru. Mamy też własne wydobycie w kraju, które zapewnia 20% potrzeb. Nie ma szans na obniżki cen gazu, ale pokrzykiwań Putina i Miedwiediewa raczej obawiać się nie musimy.
Wojna na Ukrainie, a największą ofiarą będą Niemcy?
W gorszej sytuacji są Niemcy. Ich zapotrzebowanie na gaz jest sześć razy większe niż nasze. Nie mają też gazoportu. Pytanie – dlaczego Niemcy nie chcą się uniezależnić od gazu z Rosji? Bo kupują go po dobrej cenie i mają zyski z jego odsprzedaży dalej. Połowa całkowitego importu gazu ziemnego do Niemiec – z którego część jest transportowana do innych krajów – pochodziła w 2019 r. z Rosji.
Z Norwegii i Holandii Niemcy mają jedynie 20% kupowanego gazu. „Są firmy, które chcą zbudować pierwszy krajowy terminal LNG. Plany jednej z nich zostały jednak ostatnio wstrzymane z powodu niechęci graczy rynkowych” – twierdzi Rystad Energy. To oznacza, że groźby Miedwiediewa – gdyby zostały spełnione – mogą bardzo zaszkodzić niemieckiej gospodarce.
To już nie będzie nasz problem. Ale w naszym interesie jest, by Niemcy przestali „wisieć” na rosyjskim gazie, bo to ogranicza ich determinację do przeciwdziałania zapędom Rosji – np. poprzez nakładanie sankcji. Miejmy nadzieję, że Niemcy – widząc jak agresywnym typem jest Putin – zmodyfikują swoją strategię energetyczną, zgodnie z którą gaz ma być paliwem przejściowym dla tamtejszej gospodarki między węglem a OZE. Niemcy do tej pory byli przeciwni energetyce jądrowej.
źródło zdjęcia: PixaBay