Pan Sebastian chciał być zapobiegliwy, ale i oszczędny. Kupił więc w ofercie first minute wycieczkę do Turcji z ubezpieczeniem od rezygnacji z imprezy. Ale wycieczki do Turcji są wstrzymane. Gdy czytelnik poprosił o zwrot pieniędzy, okazało się, że biuro podróży potrąci kwotę za wykupione ubezpieczenie. Panu Sebastianowi opadła szczęka. Czy biuro i ubezpieczyciel mogli tak postąpić? I czy Komisja Europejska pomoże polskim konsumentom w walce o szybszy zwrot pieniędzy?
Chętni mogą już ruszać na podbój zagranicznych plaż. Od 1 lipca tanie linie, nasz rodzimy LOT, a także czarterowe samoloty biur podroży zaczęły regularne rejsy na południe Europy. Jednak sytuacja bynajmniej nie wróciła do normy – ciągle granice unijne są zamknięte dla wielu krajów spoza strefy Schengen, tysiące osób czekają na zwrot pieniędzy za wycieczki, które się nie odbyły albo się nie odbędą.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nasz czytelnik, pan Sebastian należał do grupy ludzi skrajnie zapobiegliwych. Nie dość, że kupował wycieczkę w statystycznie najtańszym okresie (czyli first minute), to jeszcze jak zawsze ubezpieczył się od kosztów rezygnacji z imprezy. „Zawsze to robię, chociaż nigdy nie musiałem z tego ubezpieczenia korzystać. W tym roku także nie zamierzam” – mówi. Ale mimo, że i tak z niego nie skorzysta, to jednak będzie musiał zapłacić. Czy słusznie?
Wirus z Wuhan pokrzyżował wakacyjne plany. I zamroził pieniądze na kontach firm
W marcu rząd ogłosił lockdown i wprowadził nowe przepisy, które blokują wpłacone w biurach podróży i w kasach linii lotniczych pieniądze na 180 dni. Wszytko po to, by chronić firmy przed upadłością. Gdyby klienci gremialnie zwrócili się o ich zwrot, niejedna firma mogłaby tego nie wytrzymać i stracić płynność finansową.
W maju nasz czytelnik zaczął trwającą do dziś wymianę korespondencji z biurem podróży Itaka – jednym z największych na rynku. Pan Sebastian wykupił wczasy w Turcji (wpłacając zaliczkę) i do dziś nie wie czy na nie poleci. Biuro podróży zachęca go do wpłaty brakującej części ceny, ale wyjazdy do Turcji nie zostały jeszcze wznowione, więc – co zrozumiałe – pan Sebastian się wzbrania.
„Wiemy, że wyjazd nie odbędzie się z przyczyn obiektywnych. Przesunięcie terminu płatności pozostałej kwoty doprowadzi tylko do tego, że nigdzie nie pojadę, od biura podróży usłyszę „to nie nasza wina” i już nie znajdę wolnych miejsc w Polsce”
W związku z tym pan Sebastian chce zrezygnować z wycieczki. Biuro podróży, zgodnie z ustawą, zaproponuje mu voucher do wykorzystania na najbliższy rok. A jeśli turysta go nie przyjmie, to odda pieniądze – ale dopiero po 180 dniach od rozwiązania umowy (do tego dochodzi jeszcze 14 dni na dokonanie przelewu na konto). Jakież było zdziwienie naszego czytelnika, gdy usłyszał, że biuro podróży… potrąci mu koszty ubezpieczenia od rezygnacji z podróży.
Ubezpieczenie leży odłogiem, a płacić trzeba?
Ubezpieczenie rezygnacji z podróży jest w czasach pandemii jednym z najbardziej pożądanych produktów, choć w praktyce na niewiele się zdaje – w zdecydowanej większości wypadków nie gwarantuje zwrotu środków w przypadku pandemii.
Gdyby wczytać się w OWU, staje się jasne dlaczego – taka polisa chroni nas na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń losowych: wypadku, wyznaczenia terminu egzaminu, wezwania do sądu, utraty pracy itp. Katalog spraw jest zamknięty, a ogłoszenie pandemii, czy zamknięcie granic do nich nie należy.
W niektórych polisach pieniądze dostaniemy w razie nagłego zachorowania (również na koronawirusa, np. w Axa, ale już nie w razie kwarantanny). W innych produktach nawet koronawirus nie jest okolicznością, która aktywuje polisę. Dlatego pan Sebastian w mailu do Itaki napisał tak:
„Oczywiście, jeżeli wynika to z ustawy, mogę poczekać 194 dni na zwrot wpłaconych przeze mnie środków (zaliczki i ubezpieczeń), ale uprzejmie informuję, że nie mogę się zgodzić na to, aby była to kwota choćby o 1 zł niższa, niż przeze mnie wpłacona. Co roku wykupuję ubezpieczenie od kosztów rezygnacji z podróży, tak na wszelki wypadek i nigdy nie musiałem z tego ubezpieczenia skorzystać. Nie korzystam z niego również w tym roku. Mając na uwadze powyższe, proszę uzgodnić z ubezpieczycielem, z którym mają Państwo podpisaną umowę, że w tym przypadku zwrócona zostanie pełna składka ubezpieczenia”
Ubezpieczenie zostało wykupione w firmie Ergo Ubezpieczenia Podróży (to inna firma, niż Ergo Hestia). Pan Sebastian zdziwił się nie lada, bo dostał odpowiedź, z której wynikało, że choć nie uruchomił polisy, to i tak musi za nią zapłacić. Mało tego, nie może jej wypowiedzieć razem z imprezą turystyczną, tylko musi się zgłosić bezpośrednio do ubezpieczyciela – choć polisę kupował w biurze Itaka.
Czy to zgodne z prawem? Z dobrym obyczajem? Pozornie to trochę absurdalne, ale jeśli chodzi o zasady, na jakich działają ubezpieczenia, sprawa nie jest taka oczywista. Ubezpieczyciel już od 1 października, ponosił ryzyko konieczności wypłaty środków z powodu rezygnacji z wycieczki. Gdyby pan Sebastian zrezygnował z wczasów w grudniu, czy nawet w lutym, bo wypadłoby mu coś ważnego w dniu wyjazdu (ale zgodne z warunkami OWU), to dostałby zwrot pieniędzy.
Nie ma znaczenia czy skorzystaliśmy z polisy czy nie – ubezpieczenie działało, byliśmy pod ochroną, więc ubezpieczyciel – choćby chciał – nie może zwrócić pieniędzy za okres ochrony, który obowiązywał od października do czasu wypowiedzenia umowy.
To podobnie, jak w przypadku ubezpieczenia OC samochodu – opłacamy składkę za cały rok z góry, ale gdy sprzedamy auto po pół roku, to ubezpieczyciel oddaje nam pieniądze za niewykorzystany okres. W tym przypadku pan Sebastian dostałby proporcjonalną kwotę za okres, kiedy polisa była aktywna. O jakich pieniądzach mowa? W jego przypadku ubezpieczenie kosztowało 396 zł.
Firma Ergo Ubezpieczenia Podróży potwierdza, że ubezpieczającemu przysługuje zwrot składki za niewykorzystany okres. Itaka nie chciała komentować sprawy.
Czy jest szansa na szybszy zwrot kasy za wycieczkę?
To jednak nie koniec sprawy. W takiej sytuacji, jak pan Sebastian, który musi czekać 180 dni na pieniądze, są w Polsce tysiące konsumentów, a ich roszczenia mogą sięgać kilkuset milionów złotych.
W ostatnich dniach Komisja Europejska przypomniała polskiemu rządowi (ale nie tylko polskiemu, również czeskiemu, francuskiemu, włoskiemu, czy portugalskiemu), że zagalopował się z przepisami tarcz antykryzysowych, które dają liniom lotniczym, biurom podróży, ale też hotelarzom 180 dni na zwrot pieniędzy, jeśli usługa nie może być zrealizowana z powodu pandemii. I wszczęła procedurę ws. naruszenia unijnego prawa.
Przyznacie, że to iście diabelska alternatywa i wybór między dżumą, a cholerą, o którym pisaliśmy na naszych łamach wielokrotnie – z jednej strony firmy nie mają pieniędzy, bo przez 3 -4 miesiące nie świadczyły usług. I jeśli miałyby się rozliczyć ze wszystkimi klientami w tak krótkim czasie, po prostu groziłaby im upadłość. Z drugiej strony klienci też nie mają pieniędzy, bo mogli zostać bez pracy. A za 180 dni nie wiadomo ile firm będzie jeszcze na rynku, rośnie więc ryzyko, że wiele osób po prostu nigdy nie doczeka się pieniędzy. Komisja Europejska, inaczej niż rząd, staje po stronie konsumentów.
„Komisja Europejska stoi na stanowisku, że prawa konsumentów, w tym dotyczące zwrotu środków, zachowują ważność w obecnym kontekście, a krajowe przepisy wspierające firmy nie mogą osłabiać unijnych regulacji. Za takim rozumowaniem stoi argument, że klienci, którzy nie skorzystali z wyjazdów, często sami odczuwają kryzys i nie mogą kredytować działalności silniejszych od nich finansowo przedsiębiorstw – brzmi komunikat z Brukseli.
Zapytaliśmy prawnika, czy procedura KE zmienia coś w sytuacji konsumentów. Czy to jest „podkładka” do tego, żeby walczyć o swoje pieniądze tu i teraz, a nie za 180 dni? W końcu zgodziliśmy na prymat prawa unijnego nad krajowym…
„Konsument nie może bezpośrednio powoływać się na zapisy dyrektywy w procesie z biurem podróży czy liniami lotniczymi, ponieważ nie ma ona bezpośredniego zastosowania pomiędzy osobami indywidualnymi. Osoba fizyczna może natomiast powoływać się bezpośrednio na dyrektywę w sporze z państwem członkowskim. Po spełnieniu określonych przesłanek, istnieje możliwość wytoczenia powództwa przeciwko Skarbowi Państwa o zapłatę w związku z naprawieniem szkody poniesionej wskutek nieprawidłowej implementacji przez Rzeczpospolitą Polską przepisów dyrektywy Unii Europejskiej”
– powiedziała nam adwokat Karolina Szmit, z kancelarii Knapek Rybczyński Szmit i Partnerzy. Póki rząd nie zmieni prawa, z punktu widzenia konsumentów nic się nie zmieni. A to może zająć długie miesiące – dłużej niż 180 dni – tutaj informacja o tym, jak wygląda unijno-proceduralne ABC w takich sprawach. Można za to pozwać Skarb Państwa. Jeśli ktoś wykupił wczasy na Malediwach za 20.000 zł, to kto wie – może gra jest warta świeczki.
Ostatecznie jednak dopiero wyrok TSUE może nakazać krajowi zmianę przepisów, a na taki czeka się średnio dwa lata. Ale nie wydaje się, by polski rząd „umierał” za branże turystyczną tak jak walczył o ustawy sądowe.
Początkowo minister rozwoju Jadwiga Emilewicz powiedziała, że Polska ma dwa miesiące na odpowiedź na zarzuty Komisji Europejskiej, co zapowiadało granie na zwłokę. Ale rząd po liście Brukseli zmienia front i nie wyklucza, że pieniądze turystom odda Turystyczny Fundusz Gwarancyjny, który zbierał pieniądze na wypadek bankructw biur podróży.
źródło zdjęcia:PixaBay