Zastanawialiście się kiedyś jak to się stało, że daliście się wprowadzić w błąd sprzedawcy, podpisaliście umowę z haczykami, nabraliście się na reklamową ściemę? Czy coś jest z Wami nie tak? Czy zawodzicie jako tzw. przeciętny konsument? Mam złą wiadomość – korporacyjni prawnicy niestety uważają, że tak. Oto kolejny przykład
Najbliższe tygodnie – a może i miesiące – będą przebiegały pod znakiem frankowiczów. Sąd Najwyższy będzie odpowiadał na pytania sądów powszechnych w sprawie ujednolicenia orzecznictwa, zaś banki będą zastanawiały się nad projektem ewentualnej ugody z frankowiczami. Sami zaś frankowicze będą się zastanawiali – iść ze swoim kredytem do sądu czy nie?
- Oszczędzasz na emeryturę w ETF-ach, funduszach, akcjach. Czy wiesz, ile jeszcze krachów przeżyjesz? Ile ja już przeżyłem? Podpowiadam, jak je przeżyć w spokoju [WYCISKANIE EMERYTURY BY UNIQA TFI]
- Jak w niedalekiej przyszłości korzystać będziemy z usług bankowych? [NOWOCZEŚNI MOBILNI BY VOLKSWAGEN FINANCIAL SERVICES]
- W erze wysokiej inflacji warto myśleć o zabezpieczeniu najcenniejszego składnika majątku – mieszkania. Jak wybrać najlepszą polisę mieszkaniową? [BAZ ZNIECZULENIA O UBEZPIECZENIACH BY TUZ UBEZPIECZENIA]
Nad tym wszystkim wisi zagadnienie najważniejsze: kto ponosi winę za to, że klientom zaoferowano kredyt zbyt ryzykowny i zbyt nieprecyzyjnie skonstruowany, by dziś mógł być uznany za zgodny z prawem?
Nie ulega wątpliwości, że to bankowi prawnicy pisali umowy, które potem były podsuwane klientom do podpisu (klienci nie mieli możliwości ich negocjowania). I że to najlepsze kancelarie prawnicze audytowały za ciężkie pieniądze te umowy pod kątem zgodności z prawem, także tym europejskim.
Prawnicy korporacyjni: przeciętny konsument to jest gość!
Czy klient, który niekoniecznie jest prawnikiem, miał prawo przypuszczać, że w umowie coś jest nie tak? Być może i miał, ale czy to zwalnia bankowców z odpowiedzialności za urzeźbienie umowy co najmniej nieprecyzyjnej? I ewentualnie w jakiej części mogłoby ich zwalniać?
To zagadnienie bywa rozważane na salach sądowych. Jakiś czas temu jeden z sędziów w sądzie rejonowym zapytał europejski trybunał TSUE czy ochrona wynikająca z europejskiej Dyrektywy 93/13 (tej, która mówi o warunkach uczciwej umowy i skutkach abuzywności) przysługuje każdemu konsumentowi, czy też tylko konsumentowi właściwie poinformowanemu, dostatecznie uważnemu i rozsądnemu?
Prawnicy korporacyjni mają dość głęboko wbite w głowie przekonanie, że to nie oni są winni wciskania kitu klientowi, lecz to klient jest winien temu, że dał się nabrać. Ot, po prostu nie był wystarczająco bystry, uważny, nie starczyło mu kompetencji. A skoro tak, to niech cierpi.
Niedawno w moje ręce wpadło orzeczenie Komisji Etyki Reklamy, która rozważała problem czy klient mógł się poczuć wprowadzony w błąd reklamą samochodu. Reklama – wiadomo – ma przedstawiać wyłącznie dobre strony reklamowanego produktu (a rozsądny konsument powinien wiedzieć, że produkt ma też słabsze punkty). Ale źle się dzieje, jeśli w reklamie mówi się tak, żeby odbiorca niekoniecznie zrozumiał o co chodzi.
Nie chciałbym w tym miejscu wchodzić w szczegóły sporu o reklamę. Ogólnie powiem tylko, że chodzi o samochody hybrydowe i o przekaz, że niektóre z nich umieją się ładować w czasie jazdy lepiej, niż inne. Więcej szczegółów znajdziecie tutaj.
Zwróciłem w tej sprawie uwagę na pewien drobiazg: argumentację prawników koncernu motoryzacyjnego Toyota, którzy przedstawili definicję konsumenta. Trzymajcie się fotela, bo po lekturze tego kawałka może się okazać, że jesteście konsumentami niedorobionymi.
„Analizując zaskarżoną reklamę należy mieć także na uwadze, że – zgodnie z obowiązującymi zasadami – jako jej odbiorca powinien być przyjmowany tzw. przeciętny konsument. Przeciętnym konsumentem jest konsument, który jest dobrze poinformowany, uważny i ostrożny, konsument zorientowany w zasadach prowadzenia reklamy i konstruowania przekazów reklamowych. Jest to osoba nie-naiwna, krytyczna. Bez wątpienia przeciętny konsument — w tym odbiorca reklamy Toyota — nie ma problemu z odróżnieniem zwykłego napędu hybrydowego od napędu hybrydowego typu plug-in”
No i co powiecie? Ażeby nazwać kogokolwiek z Was typowym, przeciętnym konsumentem, musicie spiąć pośladki nie lada i się ostro postarać. Musicie się dobrze poinformować o wszystkim, co odbieracie, zasysacie, podpisujecie, o czym decydujecie. Musicie być uważni i ostrożni. Oczywiście również zorientowani w tym, jak wygląda konstruowanie przekazu reklamowego (czyli najpewniej powinniście być po studiach z marketingu).
Oczywiście: prawnik sam tego nie wymyślił. W prawie polskim istnieje definicja przeciętnego konsumenta, a nawet chyba jest takowa w ustawodawstwie europejskim. Ale czasem aż głupio się na nią powoływać, żeby uzasadniać, że to wina konsumenta, że dał się wprowadzić w błąd.
Oni mogą wszystko, a Wy musicie być krytyczni, uważni, dobrze poinformowani…?
Nie macie prawa być naiwni. Musicie być krytyczni. Czyli w sumie wychodzi na to, że nie ma znaczenia co korporacje Wam podsuną do podpisu, co Wam naopowiadają w reklamie, jakie dyrdymały zawrą w dokumentach objaśniających produkt. To klient-konsument ma być krytyczny i nie wierzyć w to, co Wy tam napisaliście. Ma być uważny i ostrożny i dobrze poinformowany. Na tyle dobrze, żeby sam się zorientował, iż próbujecie go wprowadzić w błąd.
Tak się zastanawiam: czy taki uważny, ostrożny, dobrze poinformowany, nie-naiwny i krytyczny konsument istnieje naprawdę czy tylko w wyobraźni korporacyjnych prawników? Nawet nie o to chodzi: nie przeszkadzałyby mi wysokie wymagania wobec tzw. typowego konsumenta, o ile nie byłyby wykorzystywane jako wytłumaczenie do oferowania skomplikowanych, nieczytelnych umów z haczykami i emitowania reklam wprowadzających w błąd.
źródło zdjęcia tytułowego: Siora Photography/Unsplash