Prezydent Karol Nawrocki przystępuje do prób realizacji swojego programu wyborczego – prezentuje i podpisuje projekty ustaw, które mają się składać na „podatkowy kontrakt z Polakami”. To atrakcyjny wizualnie pakiet zmian, dzięki którym w kieszeni ma nam zostawać więcej pieniędzy. Szans na przeprowadzenie tych pomysłów dziś nie ma. Ale prezydent chce nam powiedzieć: „jeśli dostanę więcej władzy, to obniżę Wam podatki”. Czy istnieje scenariusz, w którym to rzeczywiście byłoby możliwe? I czy projekt „PIT 0%, czyli rodzina na plus” – a więc brak podatku dochodowego dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci – w ogóle ma sens? Liczę!
Propozycje Karola Nawrockiego to nic nowego, prezentował je już w kampanii wyborczej jako „Podatkowy kontrakt z Polakami”. Opisywałem te propozycje (i je „wyceniałem”) w „Subiektywnie o Finansach” zaraz po ich przedstawieniu. Nazwałem te pomysły programem Rentier+. A to dlatego, że najwięcej skorzystaliby na nich najzamożniejsi Polacy. Teraz prezydent Nawrocki przystępuje do dzieła, czyli do opowiadania, co by zrobił, gdyby miał realną władzę rządową.
- Jak zacząć inwestować? Jak kupić swój pierwszy ETF? Gdzie go znaleźć i na co uważać? Przewodnik krok po kroku dla debiutantów [POWERED BY XTB]
- Prawdziwym królestwem gotówki nie są Niemcy. Jest nim dalekowschodni gigant znany z nowych technologii. Ludzie wolą tam banknoty. Dlaczego? [POWERED BY EURONET]
- Ile kosztuje nas drogowa brawura? Podliczyli koszty zbyt szybkiej jazdy w skali kraju. Jak „zaoszczędzić” życie i pieniądze? Technologia na pomoc [POWERED BY PZU]
Będzie proponował m.in. zlikwidowanie podatku PIT dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci (do 140 000 zł dochodu rocznie) oraz obniżenie stawki podstawowej podatku VAT do 22%. W planie jest też zniesienie podatku Belki (do 140 000 zł rocznie), podwyższenie kwoty wolnej od podatku PIT do 60 000 zł rocznie i podniesienie progu podatkowego, od którego oddaje się państwu 32% – też do 140 000 zł. Z kolei osoby prowadzące działalność gospodarczą mają dostać możliwość korzystania z prorodzinnych ulg podatkowych (dziś korzystanie z podatku liniowego to wyklucza).
Prezydent Karol Nawrocki i jego podatkowy plan
Szans na przeprowadzenie tych pomysłów prezydent Karol Nawrocki nie ma, bo nie dysponuje większością głosów w parlamencie. Pełni funkcję prezydenta, która nie daje uprawnień pozwalających na coś więcej niż snucie wizji. Tym bardziej więc może nas kusić atrakcjami podatkowymi, bo nie „grozi” mu konieczność spełniania tych obietnic. I to jest oczywiste. Ale przecież prezydent ma na ich realizację aż pięć lat – tyle wynosi jego kadencja. Czy jeśli po wyborach parlamentarnych w 2027 r. rząd się zmieni, to jego pomysły będą mogły być zrealizowane?
Od czasu słynnego oświadczenia ministra finansów Jacka Rostowskiego, że „pieniędzy nie ma i nie będzie” (co odnosiło się do możliwości sfinansowania świadczenia 500+) już wiemy, że lepiej nie używać słów „nigdy”, „niemożliwe” oraz „nie da się”. Ale nie ma co kryć, że sytuacja państwowej kasy jest dziś gorsza niż wtedy, gdy Zjednoczona Prawica udowadniała, że transfery socjalne nie doprowadzą Polski do bankructwa.
W 2015 r. – czyli na początku „socjalnego rozpasania” – dochody państwa wynosiły 290 mld zł, zaś wydatki 330 mld zł. Dziś sytuacja jest drastycznie inna. W tym roku planowane dochody państwa wynoszą niecałe 633 mld zł (czyli ponad dwa razy więcej niż przed dekadą), ale planowane wydatki to 921 mld zł (czyli prawie trzy razy więcej niż przed dekadą).
Wydajemy 150 mld zł rocznie na transfery socjalne (głównie do rodzin i emerytów), prawie 200 mld zł na ochronę zdrowia, mniej więcej tyle samo na zbrojenia i bezpieczeństwo. Kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie wydajemy na dopłaty do emerytur (składki ZUS nie wystarczają), a w przyszłych kilku latach po 30 mld zł rocznie będziemy też dopłacać do dziury finansowej w NFZ. Obsługa zadłużenia, czyli odsetki od wyemitowanych obligacji, pochłoną 80 mld zł. To w sumie już więcej niż 10% tego, co zbieramy z podatków.
Jeśli mamy ponad dwa biliony złotych długu, zwiększamy go w tempie 200–300 mld zł rocznie, a na jego obsługę wydajemy już więcej niż co dziesiątą złotówkę zbieraną z podatków, każdy polityk proponujący kolejne zmniejszenie wpływów ma obowiązek powiedzieć, w jaki sposób to sfinansuje. Dotyczy to także prezydenta Nawrockiego. On na razie traktuje odbiorców swoich obietnic niezbyt dobrze, bo źródeł finansowania nie podaje (mówi coś o tym, że można by lepiej wydawać pieniądze z unijnego programu KPO, ale ich się nie da „przeksięgować”, muszą iść na coś innego).
Czy prezydent Karol Nawrocki to policzył?
Opisując pakiet pomysłów Karola Nawrockiego, jakiś czas temu podsumowałem go na mniej więcej 100 mld zł rocznie. Przypominam pokrótce, jakie są składniki tego rachunku.
>>> Obniżenie podatku VAT. Łączne dochody z VAT wyniosły w zeszłym roku 270 mld zł, ale część towarów i usług ma niższe stawki. Ubytek dochodów państwa to nie więcej niż 5–10 mld zł. VAT jest w miarę „sprawiedliwym” podatkiem, bo im kto więcej konsumuje, tym więcej go płaci. Czyli, jak się obniży procent, to… najwięcej skorzystają ci, którzy najwięcej wydają na konsumpcję – a więc zamożni. Poza tym niższy VAT firmy mogą potraktować jako okazję do zwiększenia marż. Ludzie tych pieniędzy mogliby w ogóle nie zobaczyć.
>>> PIT 0% dla rodzin z dwójką (i więcej) dzieci. Dochody państwa z podatku PIT w zeszłym roku wyniosły 97 mld zł, zaś z danych GUS wynika, iż spośród 13,9 mln gospodarstw domowych mniej więcej 25% to gospodarstwa więcej niż trzyosobowe. W większości z nich te „dodatkowe” osoby to dzieci (nieletnie). Gdyby przyjąć, że wszystkie gospodarstwa domowe równo składają się na podatek PIT, koszt wyniósłby pewnie jakieś 25–30 mld zł rocznie.
>>> Zlikwidowanie podatku Belki. Tu sprawa jest jasna – wpływy z tego podatku to 10,6 mld zł w zeszłym roku, w tym będzie pewnie więcej (bo Polacy się bogacą, więcej pieniędzy lokują i inwestują, więc ta rosnąca góra pieniędzy oznacza wyższe zyski). Likwidacja podatku Belki wspomaga w największym stopniu najzamożniejszych.
>>> Podwyższenie progu, od którego płaci się 32% podatku PIT ze 120 000 zł do 140 000 zł w skali roku. Od ludzi mieszczących się w drugim progu PIT pochodzi mniej więcej 25% wszystkich wpływów z podatku dochodowego (czyli 25 mld zł). Trudno policzyć, ilu z nich „spadłoby” do 12% podatku i przez jaki okres roku. Gdyby to dotyczyło co trzeciego, spadek dochodów z podatku PIT mógłby sięgnąć 5–7 mld zł.
>>> Podwyższenie kwoty wolnej od podatku z 30 000 zł do 60 000 zł. W tej kwestii są dość dokładne wyliczenia Ministerstwa Finansów i mówią one o kwocie 55 mld zł rocznie. Trzeba pamiętać, że dochód 60 000 zł rocznie to mniej więcej tyle, ile wynosi płaca minimalna, a ta dotyczy już 20% Polaków. Czyli co piąty Polak nie płaciłby ani grosza podatku od swoich dochodów. A pozostali płaciliby tylko od nadwyżki.
Za pięć lat z podatkowym pakietem prezydenta…
W sumie realizacja tego pakietu oznaczałaby, że mamy 100-110 mld zł rocznie mniejszych przychodów z podatków. Mniej więcej co piąty pracownik w ogóle nie płaciłby podatków od swoich dochodów (te osoby „wkładałyby” do budżetu tylko VAT), mniej więcej co trzecie gospodarstwo domowe też byłoby zwolnione z opodatkowania dochodów. Poza tym nikt nie płaciłby podatków od zysków z posiadanego kapitału. Wśród tych, którzy musieliby płacić podatek dochodowy, wzrósłby udział tych płacących tylko 12% podatku (a nie 32% jak dzisiaj).
Jeśli dziś dochody państwa wynoszą ok. 630 mld zł, to po uwzględnieniu programu prezydenta spadłyby do 520 mld zł. Przy założeniu, że wydatki pozostałyby bez zmian – czyli wynosiłyby ok. 920 mld zł – mamy gigantyczne 400 mld zł rocznej dziury w budżecie. Przy założeniu, że gospodarka z roku na rok by rosła (realny wzrost PKB o 3% rocznie, nominalnie o 6% rocznie) i analogicznym wzroście dochodów podatkowych, za pięć lat ta dziura zmniejszyłaby się do 220 mld zł rocznie.
Jednak bylibyśmy już państwem niebezpiecznie zadłużonym – przy nominalnym PKB na poziomie 5,4 biliona złotych (dziś wynosi on 4 biliony złotych) – mielibyśmy wówczas 1,9 biliona złotych dodatkowego długu. A więc – biorąc pod uwagę, że już dziś dźwigamy 2 biliony – nasze zadłużenie przekraczałoby 72% PKB (dziś zbliża się do 60%).
Co bardziej niepokojące, koszty obsługi długu (gdyby nadal wynosiły 6% rocznie, jak jest obecnie), wynosiłyby 230 mld zł rocznie, czyli odsetki od wyemitowanych obligacji pochłaniałyby… 33% dochodów budżetowych (dziś mniej więcej 10%). I to przy założeniu, że wierzyciele nie żądaliby od bardziej zadłużonego kraju wyższych odsetek, niż żądają obecnie.
W celu porównania odsyłam Was do tekstu, w którym policzyłem, jak będzie za pięć lat wyglądał bilans budżetu państwa według planu przekazanego do Brukseli przez obecny rząd. Po dwóch latach koszmarnie wysokich dziur budżetowych wzrost gospodarczy i brak nowych wydatków mają zmniejszyć kolejne dziury do w miarę bezpiecznych gabarytów.
PIT 0% dla rodzin z dwójką dzieci. Czy od tego będzie więcej dzieci?
To oczywiście nie oznacza, że niektóre pomysły prezydenta Karola Nawrockiego nie są godne przedyskutowania. Zwolnienie z podatku PIT rodzin z co najmniej dwójką dzieci – koszt 25-30 mld zł rocznie – byłby godny rozważenia, o ile z badań wyszłoby, iż jego skutkiem byłby wzrost dzietności, która w Polsce jest już niemal najniższa w Europie.
Pytanie brzmi, czy kolejne pieniądze pomogą ten cel osiągnąć. Czy rodziny, które mają już jedno dziecko, chętniej decydowałyby się na kolejne dziecko, gdyby to zagwarantowało im zwolnienie z podatku od zarobionych pieniędzy (do 140 000 zł rocznie)? Przy obecnej stawce podatkowej 12% oznaczałoby to, że w kieszeni takiej rodzinie zostawałoby dodatkowo maksymalnie 10 000 zł rocznie.
Z niedawnych badań CBOS wynika, że nastawienie do rodzicielstwa jest nieco bardziej przychylne wśród osób mających już dzieci – to przemawiałoby za pomysłem prezydenta.

Z innego miejsca tego samego badania można wyciągnąć wniosek, że o ile 70% kobiet niemających jeszcze dzieci planuje je mieć, to w przypadku kobiet, które już jedno dziecko urodziły, plany posiadania drugiego zgłasza 36% (większość chciałaby je mieć w najbliższym czasie). Czy nowa motywacja finansowa mogłaby tę skłonność zwiększyć? To wróżenie z fusów.
Przyjmując, na podstawie poniższych danych GUS, że ok. 20% wszystkich gospodarstw domowych to te trzyosobowe (a więc z jednym dzieckiem) i że 29% „głów” tych gospodarstw domowych poważnie rozważa drugie dziecko „w najbliższym czasie”, to mówimy o szansie na ok. milion dzieci w ciągu dwóch, trzech lat. Oczywiście chcieć a móc – to dwie różne sprawy. Poza tym ochota na prokreację niektórym przechodzi w czasie od badania do działania. Pewnie dlatego w zeszłym roku urodziło się tylko ćwierć miliona dzieci.
Czy wkładanie pieniędzy do kieszeni rodziców się „opłaca”?
Główny dylemat – przy założeniu, że prezydentowi chodzi o coś więcej niż tylko „przekupienie” ludzi w celu zdobycia większej władzy – polega na tym, że wkładanie ludziom do kieszeni pieniędzy nie działa na dzietność. W przypadku 500+, przerobionego niedawno na 800+, przyniosło skutek krótkoterminowy, ale później już nie widać było związku pomiędzy wydawanymi pieniędzmi a liczbą rodzących się dzieci.
Najpierw było 500+ tylko na drugie dziecko (i kto wie, czy ta wersja nie była jedyną, która „robiła” jakąś robotę, jeśli chodzi o dzietność), potem na każde dziecko, a potem kwotę zwaloryzowano do 800 zł miesięcznie. Łącznie na ten program wydaliśmy 240 mld zł. Częściowo te pieniądze wróciły do budżetu państwa w formie podatków od konsumpcji, ale generalnie dziś jest to raczej rodzaj ulgi podatkowej niż „inwestycja w dzieci”.
A przecież 800+ to nie wszystko. Mamy jeszcze program „Aktywny Rodzic” (1500 zł miesięcznie dla pracującego rodzica – najczęściej na pokrycie kosztów żłobka lub opieki nad dzieckiem do trzeciego roku jego życia) oraz ulgę podatkową na dziecko (1112 zł – odliczenie od podatku, a więc de facto nie płaci się PIT od ponad 10 000 zł zarobionych w ciągu roku). A więc rodzina z dwójką małych dzieci „zasysa” maksymalnie: 1600 zł miesięcznie z 800+, kolejne 3000 zł miesięcznie z programu „Aktywny Rodzic” i 2200 zł zwrotu podatkowego z urzędu skarbowego.
To już prawie 60 000 zł rocznie na rodzinę (oczywiście tylko przez ograniczony czas, potem zostaje 800+ i ulga podatkowa). W skali państwa to pewnie jakieś 100 mld zł rocznie, czyli prawie co szósta złotówka zbierana z podatków. I mimo tak ogromnych transferów do rodziców dzieci rodzi się coraz mniej. Pytanie brzmi, czy chcemy wydawać jeszcze więcej. I czy chcemy popierać polityków, którzy mają taki program.
Czytaj więcej o tym: Eldorado dla rodziców? Jeszcze nigdy państwo nie dopłacało tyle do dzieci. A tymczasem zamiast baby boom mamy… pokolenie DINK’s. Co poszło nie tak?
Z badań GUS wynika, że kobiety, które już urodziły jedno dziecko, deklarują gotowość do urodzenia łącznie jeszcze miliona dzieci. Gdyby „stymulacja podatkowa” dała 100 000 dzieci więcej „ponad plan”, to każde z tych dzieci wypracowałoby przez całą karierę 8 mln zł PKB (tyle wynika z przeciętnej ścieżki kariery przy założeniu, że udział wynagrodzenia w generowanym przez pracownika PKB wynosi 50%).
Z tego do państwa w formie podatków (przy stopie opodatkowania: PIT, ZUS, składka zdrowotna plus VAT – łącznie jakieś 30%) wróciłoby 2,5 mln zł. Mnożąc do przez 100 000 dzieci, uzyskujemy 250 mld zł korzyści wygenerowanej przez potencjalną ulgę. To tyle, ile program będzie kosztował przez dziesięć lat. Szału nie ma, choć to zależy oczywiście od podejścia. Inwestujemy ćwierć biliona złotych przez dekadę i zwraca się nam to przez kolejną dekadę, a „realny zysk” przychodzi dopiero w trzeciej dekadzie. Czyli wtedy, gdy prezydent Karol Nawrocki będzie miał 80 lat.
A może lepiej wydać te pieniądze na „rodzicielskie assistance”?
Ulga podatkowa dla rodzin co najmniej czteroosobowych jest jednak innym rodzajem świadczenia niż 800+. Żeby z tej ulgi móc skorzystać, trzeba mieć dochód, a więc oficjalnie pracować i płacić podatki. Prezydent chce, żeby nie płaciło się PIT – mając co najmniej dwójkę dzieci – od kwoty do 140 000 zł zarobków brutto w ciągu roku (czyli 8300 zł na rękę, prawdopodobnie chodzi o dochód całego gospodarstwa domowego, a nie dochód „na głowę”).
Czy taka ulga spowodowałaby, że rodziny chciałyby mieć więcej dzieci? Dziecko w skali roku kosztuje więcej niż te 10 000 zł, które przyszłoby z urzędu skarbowego w ramach ulgi. Ale z drugiej strony badania CBOS pokazują, że polskie rodziny boją się obniżenia poziomu życia po urodzeniu drugiego dziecka oraz obawiają się, że na drugie dziecko ich nie stać. Czy kwota do 10 000 zł rocznie więcej w domowym budżecie te obawy może ukoić? Zapraszam Was do wypowiedzi w tej sprawie w komentarzach. Uważam, że to bardzo ważne pytanie, niezależnie od tego, czy omawiany pomysł na dziś ma status mrzonki.

Nawet jeśli, to mam wrażenie, że podobne efekty można osiągnąć taniej, przeznaczając 20-25 mld zł rocznie na różne usługi ułatwiające rodzicom życie. Zwłaszcza że można by te usługi kupić znacznie taniej, niż rodzice by je sobie kupili za zwrot podatku. Co mam na myśli?
Być może dopłaty do spłaty kredytu hipotecznego albo umorzenie części długu po jakimś czasie (jedną z największych obaw rodziców jest to, że się nie zmieszczą w mieszkaniu, o tym tabelka niżej). Ale być może też dofinansowanie dostępu do lekarzy specjalistów (żeby nie trzeba było płacić 350 zł za wizytę domową prywatnego laryngologa), pomocy psychologicznej w razie potrzeby, dofinansowanie szczepień, lekarstw, system wsparcia opieki nad dzieckiem (żeby rodzice mogli spokojnie pracować).
A może też dopłaty dla pracodawców do urlopów dla rodziców (w porównaniu do singli, cierpiących często na nadmiar czasu, rodzice mają przeważnie jego deficyt). W Polsce polityka urlopowa wobec rodziców jest już bardzo liberalna, nie wiem, czy potrzebujemy tego jeszcze więcej. Ale każdy rodzaj „rodzicielskiego assistance” moim zdaniem będzie bardziej skuteczny niż kolejne 25 mld zł włożone rodzicom do kieszeni. Sądzę, że to dałoby dużo więcej niż 100 000 nowych dzieci, a więc i wyższą „stopę zwrotu”.
Nie dziwię się, że prezydent Karol Nawrocki idzie utartą ścieżką, czyli chce – aby zyskać poparcie w kolejnych wyborach – wkładać rodzicom do ręki pieniądze. To z jego punktu widzenia jedyna możliwa strategia. Nawet życzliwi w stosunku do premiera Mateusza Morawieckiego obserwatorzy przyznają, że Zjednoczona Prawica w ciągu swoich rządów jednak nie była w stanie „dowieźć” żadnego programu inwestycyjnego bardziej złożonego niż rozrzucanie z helikoptera pieniędzy.
Nawet gdybyśmy się zgodzili, że nas na to stać (co nie jest przesądzone w obecnym stanie kasy państwa i biorąc pod uwagę wyzwania „inwestycyjne”), to prawdopodobnie bardziej opłacalne będzie przeznaczenie tych pieniędzy na zapewnienie rodzicom – także tym z jednym dzieckiem – wyższej jakości usług uwalniających ich rodzicielski czas. Chciałbym, żeby na tym polu odbyła się rywalizacja między politykami, a nie znów na polu licytacji co do kwot wkładanych nam do kieszeni. Dajcie znać, co o tym myślicie.
CZYTAJ WIĘCEJ O PODATKACH:
———————————-
ZNAJDŹ SUBIEKTYWNOŚĆ W SOCIAL MEDIACH
Jesteśmy nie tylko w „Subiektywnie o Finansach”, gdzie czyta nas ok. pół miliona realnych odbiorców miesięcznie, ale też w mediach socjalnych, zwanych też społecznościowymi. Tam krótkie spostrzeżenia o newsach dotyczących Twoich pieniędzy. Śledź, followuj, bądź fanem, klikaj, podawaj dalej. Twórzmy razem społeczność ludzi troszczących się o swoje pieniądze i ich przyszłość.
>>> Nasz profil na Facebooku śledzi ok. 100 000 ludzi, dołącz do nich tutaj
>>> Samcikowy profil w portalu X śledzi 26 000 osób, dołącz do nich tutaj
>>> Nasz profil w Instagramie ma prawie 11 000 followersów, dołącz do nich tutaj
>>> Połącz się z Samcikiem w Linkedin jak 26 000 ludzi. Dołącz tutaj
>>> Nasz profil w YouTube subskrybuje 12 000 widzów. Dołącz do nich tutaj
>>> „Subiektywnie o Finansach” jest już w BlueSky. Dołącz i obserwuj!
———————————
ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTERY
>>> W każdy weekend sam Samcik podsumowuje tydzień wokół Twojego portfela. Co wydarzenia ostatnich dni oznaczają dla Twoich pieniędzy? Jakie powinieneś wyciągnąć wnioski dla oszczędności? Kliknij i się zapisz.
>>> Newsletter „Subiektywnie o Świ(e)cie i Technologiach” będziesz dostawać na swoją skrzynkę e-mail w każdy czwartek bladym świtem. Będzie to podsumowanie najważniejszych rzeczy, o których musisz wiedzieć ze świata wielkich finansów, banków centralnych, najpotężniejszych korporacji oraz nowych technologii. Kliknij i się zapisz.
———————————-
ZOBACZ EXPRESS FINANSOWY:
„Subiektywnie o Finansach” jest też na Youtubie. Raz w tygodniu duża rozmowa, a poza tym komentarze i wideofelietony poświęcone Twoim pieniądzom oraz poradniki i zapisy edukacyjnych webinarów. Koniecznie subskrybuj kanał „Subiektywnie o Finansach” na platformie Youtube
zdjęcie tytułowe: Pixabay, TVN24, Canva