W 2022 r. nasze portfele spustoszą czterej „jeźdźcy finansowej apokalipsy”. Podwyżki cen energii mogą wynieść 20-30%, ogrzewania niewiele mniej, już drożeje gaz i benzyna. O ile zbiedniejemy? Na jaki wzrost wydatków warto się przygotować, żeby nie było niespodzianek w domowym budżecie?
„Spokojnie, to tylko inflacja” – powiedziałby Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego. Nam jednak trudno zachować spokój. Z gospodarki płynie coraz więcej sygnałów, że wzrost cen to nie jest przelotny problem. Ceny rosną o 5,5% w skali roku i nie zanosi się na to, żeby to tempo miało trwale spaść – nawet gdy uda się zgasić podwyżki w jednym miejscu, to wybuchają w drugim.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Zarzewiem podwyżek będą w przyszłym roku ceny energii i innych domowych rachunków. Jak bardzo odczujemy podwyżki w 2022 r.? Jak głęboko wydrenują nam portfele dostawcy usług niezbędnych dla domu? Spróbujmy policzyć.
Podwyżki cen energii. Firmy chcą wzrostu naszych rachunków o 400-500 zł rocznie
Prąd znów zdrożeje. I to mimo tego, że jest i tak jednym z najdroższych w Europie, biorąc pod uwagę siłę nabywczą Polaków (a dokładnie jesteśmy na 6. miejscu w rankingu narodów płacących najwięcej). Podwyżki są nieuniknione, bo jesteśmy w energetycznym klinczu – musimy wydać miliardy złotych na nowe, zielone inwestycje, a w międzyczasie płacić „karny” podatek od emisji CO2.
A emitujemy na potęgę – dokładnie 107 mln ton CO2 rocznie z powodu produkcji prądu lub ciepła (dane Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami). „Produkujemy” aż 700 gramów CO2 na każdą kilowatogodzinę wytworzonego prądu (co widać na załączonej mapce). Ponieważ nasza energia jest głównie z węgla, to jego produkcja jest po prostu bardzo droga. To dlatego prąd dla konsumentów zdrożał w ostatnich latach o jakieś 20%
O ile więcej zapłacimy? Dom maklerski mBanku szacuje na podstawie wzrostu cen CO2, że prąd w 2022 r. powinien zdrożeć o kolejne 20%. Firmy energetyczne właśnie wnioskują o podwyżki do Urzędu Regulacji Energetyki. Ten powinien zatwierdzić taryfy na 14 dni przed końcem roku. Enea (obsługuje 2,6 mln klientów) chce ok. 40% podwyżki. Aż tyle ona nie wyniesie, bo URE nigdy nie godził się na wstępne propozycje firm energetycznych. Zakładam, że kompromisem będzie „uczciwe” 20% wyliczone przez ekspertów mBanku.
Spośród 15,4 mln odbiorców stawki za sprzedaż energii zatwierdzane przez URE dotyczą „tylko” 9,7 mln klientów. Pozostali, czyli 5,7 mln gospodarstw domowych, to klienci Innogy, Tauronu i 700 000 osób, które zmieniły sprzedawcę prądu – ich urzędowe taryfy na prąd nie obejmują. To oznacza, że w ich przypadku podwyżki mogą być większe. Prawdopodobnie jednak dostawcy „nietaryfowanej” energii nie odważą się na znacznie dotkliwsze podwyżki niż firmy taryfowane, obawiając się utraty klientów.
Co oznacza podwyżka ceny prądu o 20% dla naszych portfeli? Przeciętne gospodarstwo domowe zużywa 2500 kWh, za które płaci obecnie 950 zł rocznie przy założeniu, że cena za kilowatogodzinę wynosu 0,38 zł. Podwyżka o 20% oznacza, że zapłacimy ok. 0,45 groszy za „gołą” kilowatogodzinę. To rachunek bez kosztów dystrybucji, które wynoszą ok. 32-36 groszy.
W skali roku za sam prąd zapłacimy o 170-180 zł więcej, czyli ok. 15 zł więcej miesięcznie. I to zakładając, że nie wzrośnie drugi składnik rachunku, czyli opłaty za utrzymanie sieci. Rząd chce dla 6% odbiorców (czyli ok. 900 000 z 15 mln) wprowadzić większe dodatki energetyczne i mówi otwartym tekstem, że podwyżki cen prądu są nie od uniknięcia.
Jeszcze trzy lata temu, w 2018 r., roczny rachunek za prąd gospodarstwa domowego wynosił 1500 zł. W 2022 r. może być to co najmniej 2100 zł. Jest różnica, prawda?
Podwyżki cen ciepła o 400 zł rocznie, albo… puchowa kołdra
Wiele osób zapomina, że drożejące uprawnienia do emisji CO2 to także drożejące ciepło. W Polsce mamy 200 elektrociepłowni, które ogrzewają bloki w miastach i zapewniają ciepłą wodę w kranach. Ale to ciepło produkują też z węgla (to 71% rynku ciepła), więc ono też zdrożeje.
Na ogrzewanie wydajemy największą część naszego domowego budżetu – statystycznie jest to 2500 zł rocznie: mniej, jeśli ktoś mieszka w bloku, więcej, jeśli ktoś mieszka w dużym, nieocieplonym domu. Ok. 10 lat temu było to o ok. 35-40% mniej. Udział wydatków na ciepło w budżetach gospodarstw domowych to ok. 6%. A więc zauważalna ich część.
Cenę ciepła, podobnie jak prądu, zatwierdza Urząd Regulacji Energetyki. Każda firma przedstawia swoje propozycje i URE może je odrzucić albo zaakceptować. Ale w tym przypadku konkurencja jest ograniczona, żeby nie powiedzieć, że nie ma jej w ogóle. Zwykle ciepło na danym terenie dostarcza tylko jedna firma. Podobnie, jak za prąd, rachunek dzieli się na część za sprzedaż i za przesył ciepła (ten drugi człon stanowi ok. jednej trzeciej finalnej ceny).
„Przedsiębiorstwa ciepłownicze wnioskują do URE o podwyżki taryf za ciepło w wysokości od 10% do kilkudziesięciu procent – powiedział ostatnio Jacek Szymczak, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie (IGCP). Co to oznacza w przeliczeniu na złotówki?
Ceny ciepła są bardzo zróżnicowane ze względu na województwo, miasto, a nawet konkretne osiedle. W ubiegłym roku cena energii z miejskiej sieci na Mazowszu była trzecią najniższą w Polsce (po woj. lubuskim i świętokrzyskim). W zeszłym roku wyniosła 39,81 zł za GJ. Najdrożej było na Dolnym Śląsku – 48,22 zł za GJ (to stawki bez opłat stałych, które podnoszą cenę o dodatkowe 20-30%).
Przeciętne mieszkanie o powierzchni 60 m2 potrzebuje rocznie ok. 30 GJ energii, ale to oczywiście zależy od pogody (czy zima jest zimna), od tego, czy dom jest dobrze ocieplony i czy lokator mądrze korzysta z termostatów (o ile są zamontowane, bo zdarzają się mieszkania bez regulacji).
Zapotrzebowanie na ciepło jest bardziej elastycznie i zmienne niż zapotrzebowanie na prąd – np. w 2018 r. zapotrzebowanie na ogrzewanie było o około 9% niższe niż w 2017 r. Ale załóżmy, że przy niezmienionych warunkach wzrosną ceny. To oznacza, że statystycznie przy podwyżkach o 20% i rocznych wydatkach na poziomie 2500 zł zapłacimy więcej aż o 400 zł. Boli? Ciepłownicy odpowiadają – ludzie, nie narzekajcie, tylko docieplcie domy.
Gaz już drożeje. Niektórzy zapłacą aż 160 zł rocznie więcej
Powody do zmartwień ma też 6,9 mln detalicznych odbiorców gazu. Od października droższe będzie gotowanie czy ogrzewanie „błękitnym paliwem”. Ale o ile ceny prądu są rekordowe, to gaz ma jeszcze „miejsce” żeby osiągnąć nowe rekordy.
Dziś z powodu splotu różnych zbiegów okoliczności ceny gazu na giełdach biją rekordy: bo europejskie kraje nie przewidziały, że tak szybko po pandemii wzrośnie popyt, bo idzie zima, a europejskie magazyny są puste (a powinny być już gotowe na przyjście ochłodzenia) – ale większość z tych spraw ma wspólny mianownik. To rosyjski Gazprom majdruje przy kurkach, sztucznie zawyżając cenę błękitnego paliwa, które na rynku jest kilkukrotnie wyższa niż cena, którą płacą konsumenci.
W Polsce ceny gazu na giełdzie osiągnęły rekordową wartość, ale to nie jest najlepszy, historyczny benchmark, bo gaz w Polsce pochodził do niedawna tylko z jednego źródła. A w dodatku cena nie była ustalana rynkowo, tylko politycznie – płaciliśmy najwyższą cenę za gaz w Europie. Dzięki temu, że zaczęliśmy kupować gaz z innych źródeł (m.in. z Kataru czy USA) gaz zaczął tanieć.
Jak się zmienią stawki? Mamy już trzecią w tym roku podwyżkę. Określenia taryf są bardzo proste: W1 – samo gotowanie (do 3350 kWh rocznie) , W2 – gotowanie i podgrzewanie wody (3350-13 350 kWh rocznie), W3 – ogrzewanie (13 350-88 900 kWh rocznie). Jeśli gotujemy na gazie, to zapłacimy o 0,72 zł miesięcznie więcej. Ale jeśli ogrzewamy dom – to o 13,76 zł miesięcznie więcej.
Ale co nam mówią te stawki? Zgodnie z nową taryfą PGNiG gaz kosztuje 11,275 gr za kWh. To ciągle mniej niż w pierwszej połowie 2020 r., ale więcej niż w 2017 r. Cena gazu ma jeszcze margines by wzrosnąć i nas zaboleć.
Czytaj też: Nadchodzi nowy podatek dla posiadaczy samochodów. O ile może zdrożeć paliwo? Niewykluczone, że zapłacimy nawet 6,5-7 zł za litr
Benzyna: szok cenowy już za nami, ale drożyzna już z nami zostanie
Niestety, ceny paliw ciągle utrzymują się na najwyższym poziomie od 9 lat, a ostatnio nawet jeszcze wzrosły. Po pandemii rośnie popyt, podaż jest mała, a państwa OPEC nie spieszą się ze zwiększaniem produkcji.
Jeśli mamy auto przejeżdżamy nim 15 000 km rocznie, a spalanie wynosi średnio 7 litrów paliwa na 100 km, to dziś roczny wydatek wynosi ok. 6100 zł. W zeszłym roku było to 4700 zł. Teraz gra toczy się o to, by podwyżki cen na stacjach paliw nie nabrały nowej siły. Jest ryzyko, że cena ropy naftowej jeszcze bardziej wzrośnie, a wtedy możemy zobaczyć na stacjach ceny rzędu 6 zł za litr. Wtedy roczne wydatki na paliwo wyniosłyby o kolejne 200-300 zł więcej w skali roku.
Jak widzicie, krajobraz podwyżek cen energii jest taki, że grozi nam 200 zł więcej rocznej opłaty za prąd (co najmniej!), o 400 zł rocznie wyższe rachunki za ciepło oraz do 160 zł wyższy roczny rachunek za gaz. I trudne do przewidzenia podwyżki za benzynę do naszych samochodów. Mówimy o wzroście opłat za usługi energetyczne o 60-70 zł miesięcznie (czyli kilkanaście procent). A trzeba jeszcze znaleźć w portfelu miejsce na wzrost czynszów mieszkaniowych, opłat za wywóz śmieci, ochronę, sprzątanie.
Warto też pamiętać, że ceny energii zawarte są we wszystkim, co kupujemy w sklepach. A więc jeśli są wyższe, to ogólnie nasz wydatkowy budżet może urosnąć o kilka procent, co będzie pośrednią konsekwencją wzrostu cen energii. Jeśli miesięcznie wydajemy na zakupy 3000 zł, to mówimy o kolejnych 50-100 zł „podatku” energetycznego zawartego w cenach dóbr i usług.
źródło zdjęcia: PixaBay/Unsplash