Europejski sąd TSUE nakazał polskiemu rządowi płacić po pół miliona euro dziennie kary za to, że nie zaprzestaliśmy – czego żądają Czesi – wydobycia węgla w przygranicznej kopalni Turów. Ile pieniędzy, czytelniku „Subiektywnie o finansach”, będziesz musiał wyłożyć z własnej kieszeni na zarządzone przez TSUE kary? I czy „wyłączenie” Turowa w ogóle jest możliwe? Może jednak to polski rząd ma rację, stając okoniem w obronie polskiej kopalni?
Granica polsko-czeska to nowy punkt zapalny na mapie Europy. Czesi już kilka lat temu protestowali przeciwko gigantycznym polskim szklarniom, które rozświetlały im nocne niebo, a ostatnio wkurzyła ich działalność kopalni odkrywkowej Turów. Zażądali jej zamknięcia albo pokrycia im strat wynikających z jej działalności, a sprawa znalazła się w europejskim sądzie. Ten – tytułem zabezpieczenia czeskich roszczeń – poprosił o „zamrożenie” kopalni do czasu rozstrzygnięcia sporu. Polacy odmówili. W poniedziałek Trybunał zasądził za tę odmowę 500 000 euro. Dziennie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
To oznacza, że powinniśmy płacić do unijnej kasy 67,5 mln zł miesięcznie. TSUE i tak był dla nas łaskawy, bo Czesi żądali kary w wysokości… aż 5 mln euro dziennie. Ale nie ma się z czego cieszyć, bo to sprawa nieomal bez precedensu. W historii Europy tylko sześć razy TSUE musiał być rozjemcą w sporach między państwami (zwykle potrafią się dogadywać one pozasądowo).
Przy budżecie państwa, który wynosi 500 mld zł, kwota 800 mln zł rocznej kary może nie poraża, ale to może być tylko jedna z wielu kar, którą na Polskę nałoży TSUE. No i w ramach swoistego „szantażu” grozi nam też utrata 700 mld zł z Krajowego Planu Odbudowy.
Turów i wyrok TSUE. Cztery rzeczy, które musisz wiedzieć
Minęły prawie trzy miesiące, odkąd premier Mateusz Morawiecki mówił, że spór z Czechami o działanie kopalni jest w zasadzie rozwiązany. Okazało się, że nic z tego – Czesi właśnie dopięli swojego i uzyskali prawomocne orzeczenie TSUE dotyczące „przejściowej” kary dla Polski. Ale jakie jest sedno tego sporu? I czy trzeba stukać się w czoło, że polski rząd dopuścił do takiej kompromitacji, czy też może… trzymać zań kciuki i psioczyć na wrednych Czechów i stronniczy TSUE? Oto cztery rzeczy, które musisz wiedzieć.
Po pierwsze – spór jest o wodę, a nie o kopalnię czy o węgiel. Niemiecka Saksonia, zachodnie rubieże woj. Dolnośląskiego i pogranicze z Czechami to teren upstrzony kopalniami węgla brunatnego i działającymi przy nich elektrowniami. I nikt specjalnie nie robi z tego problemu – owszem są protesty przeciwko powstawaniu nowych kopalń, ale tylko najbardziej radykalni „zieloni” wzywają do zamknięcia kopalń, których praca jest niezbędna do zaspokojenia potrzeb energetycznych Niemiec, Czech czy Polski. Czesi od lat skarżyli się, że kopalnia „osusza” ich wody gruntowe, zanieczyszcza wodę, hałasuje, pyli i powoduje zapadanie terenu.
Po drugie – chodzi też o urażoną dumę Czechów. Polska strona latami ignorowała ostrzeżenia apele, wnioski, prośby i groźby, żeby coś zrobić z kopalnią w Turowie. O ile u nas niewiele osób potrafiło wskazać do niedawna Turów na mapie, to w Czechach sprawa polskiej kopalni nie schodziła od miesięcy z czołówek serwisów informacyjnych. Nota bene Czesi rozdmuchiwali też do niemożebnych rozmiarów rzekomo słabą jakość polskich produktów spożywczych. Polska strona jednak puszczała skargi mimo uszu. Punktem zapalnym była decyzja z marca 2020 r. o przedłużeniu koncesji na działanie kopalni do 2026 r. i wstępnie do 2044 r.
Po trzecie – trudno będzie dogadać się z Czechami, bo nie mamy argumentów. Sąd wstępnie staje po ich stronie i jest duże prawdopodobieństwo, że ostateczny wyrok w sprawie zanieczyszczania Czechom wody też będzie dla nich korzystny. Rozprawa w sprawie pozwu czeskiego rządu przeciwko Polsce ma się rozpocząć 9 listopada – po tym, jak sąd zatwierdził wniosek Polski o przyspieszenie procedury. Ostateczny wyrok TSUE spodziewany jest dopiero wiosną 2022 r. Mając ogromne szanse na wygraną w sądzie, Czesi mogą negocjować z nami z pozycji siły. Zwłaszcza, że prawie miliard euro kary to jak knockdown dla boksera w pierwszej rundzie.
Po czwarte – nie można tego wyroku zlekceważyć, bo Unia pieniądze sobie może potrącić sama. Jak mówi nam Kuba Gogolewski z fundacji „RT-ON”, możemy tylko płacić kary albo wstrzymać działalność kopalni i elektrowni. Obie decyzje są potwornie kosztowne. Kara, która została dziś nałożona, zacznie być naliczana od czasu formalnego doręczenia orzeczenia polskim władzom. Jeśli rząd będzie się uchylał od płacenia kar to mogą zostać uszczuplone unijne fundusze dla naszego kraju. Nasz rozmówca dodaje:
„Komisja Europejska potwierdziła również, że region zgorzelecki, gdzie funkcjonuje kopalnia i elektrownia Turów, straci miliony z europejskich funduszy. Nie wykazuje bowiem zamiaru rozpoczęcia transformacji energetycznej jeszcze w tej dekadzie”.
Poniżej lista kopalń odkrywkowych w Polsce, Czechach i Niemczech. Wielkość kółek odzwierciedla potencjał produkcyjny tych przedsiębiorstw. Jak widać, Turów nie jest gigantem na tym krajobrazie.
Czy możemy żyć bez Turowa?
Elektrownia Turów w Bogatyni, która „żyje” dzięki węglowi wydobywanemu w spornej kopalni Turów, to już zabytek. Została uruchomiona w 1962 r. i jest – trzeba przyznać – spora. Szósta co do wielkości w Polsce (1,5 GW) i druga wśród elektrowni na węgiel brunatny (po molochu w Bełchatowie).
Rząd ma wobec elektrowni dalekosiężne plany – dopiero w tym roku oddano do użytku nowy, wybudowany od podstaw blok węglowy o mocy 450 MW za bagatela 4,3 mld zł (cała elektrownia ma 7 bloków – pozostałe to leciwe i słabe jednostki). Nie po to wydaliśmy (jako państwowa firma PGE) tyle kasy, żeby nowe urządzenia miały stać odłogiem. Choć nie byłby to precedens. Nowych, gotowych już elektrowni nie włączali do użytku już i Chińczycy, i Holendrzy.
Ale nie chodzi tu o to, czy wyłączenie elektrowni, w którą włożyliśmy grube miliardy złotych (i zamknięcie kopalni) byłoby bardziej czy mniej kosztowne. Tu chodzi o to, czy w polskich warunkach energetycznych w ogóle możliwe jest odłączenie od sieci energetycznej jakiejś elektrowni? No i tu kwestia jest taka, czy będziemy płacili za jej działanie miliard czy pięć, chyba, że dogadamy się z Czechami na mniejsze odszkodowanie, czy może ją jednak wyłączymy.
Czy elektrownię można by zasilać innym węglem niż ten z kopalni, która wadzi Czechom? Węgla brunatnego nie transportuje się na duże odległości, bo jest sypki i wilgotny. Prezes grupy PGE, która jest właścicielem elektrowni, mówił, że wymagałoby to budowy nowej linii kolejowej i zupełnie nowych urządzeń do rozładunku. Poza tym, nie wiadomo skąd można by wziąć węgiel odpowiadający takim parametrom, jaki ma ten w Turowie – jednym słowem ten scenariusz nie jest brany pod uwagę.
Doraźnie na polecenie władz polskich zbudowano tzw. ekran przeciwfiltracyjny o długości 1,1 km i głębokości 65-120 metrów, który ma zapobiec obniżaniu się poziomu wód gruntowych. Podobny mur działa w kopalni Mir – najgłębszym wyrobisku na świecie.
Czy poradzilibyśmy sobie bez elektrowni w Turowie? PGE podaje, że w 2020 r. elektrownia wytworzyła 5709 GWh energii elektrycznej, co stanowi 3,7% udziału w produkcji krajowej. To chyba niedużo… Dla porównania z wiatru wyprodukowaliśmy 14 174 GWh energii, czyli 9% zużywanej w kraju. Ale wiatr bywa kapryśny – nie wieje na „zamówienie”, a prądu z wiatraków nie można zmagazynować. Problemem są szczyty zapotrzebowania – gdy jest ciemno i nie wieje. Wtedy udział prądu z Turowa w systemie energetycznym skacze do 5-7%.
Czy można żyć bez tej energii? Teoretycznie moglibyśmy taką część prądu importować, ale to kosztuje i zwykle jest droższe niż produkcja krajowa. Moglibyśmy zwiększyć produkcję w innych elektrowniach, ale to ryzykowna polisa bezpieczeństwa – w systemie musi być rezerwa mocy, którą się uruchamia, jeśli gdzieś jest awaria.
Janusz Steinhoff: „wyrok TSUE jest nie do zrealizowania”
O komentarz poprosiłem byłego premiera Janusza Steinhoffa, który w latach 90-tych nadzorował pracę m.in. kopalni w Turowie. Steinhoff zwraca uwagę, że większym problem niż zatrzymanie elektrowni, jest zatrzymanie kopalni. O decyzji TSUE mówi krótko: „jest nie do zrealizowania”. A dlaczego?
„Nie da się zamknąć kopalni z dnia na dzień bez stwarzania powszechnego zagrożenia. To nie jest sklep – to jest ogromne wyrobisko. Nie da się wykonać decyzji, którą podjęła wiceprzewodnicząca TSUE. Ta kopalnia działa na środowisko tak samo jak kopalnie czeskie i niemieckie. Niemcy, co znamienne, nie przyłączyli się do protestu Czechów, bo wiedzą, jakie są uwarunkowania i że sami mają mnóstwo takich kopalń. Wstrzymanie pracy elektrowni też nie wchodzi w grę ze względu na stabilną pracę systemu energetycznego”.
Krótko pisząc, zamykając kopalnię i elektrownię, zrobilibyśmy prezent konkurentom z Czech i Niemiec. I być może musielibyśmy kupować brakujący prąd z ich elektrowni – drożej, niż produkujemy go w Turowie. Ale Janusz Steinhoff nie rozgrzesza polskich władz.
„Nie powinno się dopuścić do wybuchu tak dużego konfliktu, do tego, że sprawa trafiła do TSUE. Widać, że zlekceważono pierwsze ostrzeżenia, zlekceważono Czechów. Mamy bardzo trudną sytuację i bardzo złą pozycję negocjacyjną. Nie zazdroszczę polskiemu rządowi”
– mówi Janusz Steinhoff. Wygląda więc na to, że wyroku nie zrealizujemy i być może jeszcze przez rok – do czasu rozstrzygnięcia głównego sporu – będziemy musieli zapłacić za działanie Turowa dodatkowo prawie miliard złotych. Ewentualnie o tę kwotę zostaną ścięte pieniądze, które mają popłynąć z Unii Europejskiej do Polski. Tak czy siak niekompetencja negocjacyjna polskiego rządu będzie kosztowała minimum 22 zł z kieszeni każdego Polaka albo niemal 40 zł, jeśli weźmiemy pod uwagę tylko pracujących.
Czesi zapewne wzięliby jakieś „reparacje” za działalność Turowa, gdybyśmy chcieli z nimi rozmawiać. Teraz – kiedy mają już pierwsze sukcesy sądowe – cena ugody może tylko rosnąć.
źródło zdjęcia: YouTube serial „Sąsiedzi”/PixaBay