Ogłoszone w poniedziałek utworzenie nowych rozgrywek piłkarskich z udziałem najlepszych klubów z Anglii, Hiszpanii i Włoch (pewnie dołączą inni), to nieunikniony skutek rosnących nierówności w świecie futbolu. Bogaci chcą być jeszcze bogatsi, a my będziemy musieli płacić za ich oglądanie jeszcze więcej. Nawet jeśli to się nie wydarzy dziś, to wydarzy się za rok albo dwa. Real Madryt, Barcelona, Manchester (razy dwa), Liverpool. Juventus – ile będą chciały z nas wycisnąć w ramach „projektu Superliga”?
O tym, że największe kluby Europy – mające największą wartość marketingową – chcą utworzyć własne, elitarne rozgrywki i przestać się dzielić kasą z europejską federacją UEFA oraz z biedniejszymi klubami, mówiło się od kilku lat. Ale w nocy z niedzieli na poniedziałek (dziwną porę wybrano zapewne ze względu na rynek amerykański) gruchnęła informacja, że to już się dzieje.
- Kiedy warto zmienić sprzedawcę energii? Komu to się może opłacić? I czy teraz – mimo zamrożenia cen – może być na to dobry moment? Licytacja rusza [POWERED BY RESPECT ENERGY]
- Gdy domowy budżet się nie spina, trzeba nad nim popracować. Oto pięć sposobów na zwiększenie dochodów i pięć na ograniczenie wydatków! [POWERED BY RAIFFEISEN DIGITAL BANK]
- Świat stał się wyjątkowo niestabilny. Czy to powinno wpłynąć na nasze plany… emerytalne? Jak powinna wyglądać Twoja globalna emerytura? [POWERED BY SAXO BANK]
Grupa 12 europejskich klubów: Manchester United, Manchester City, Liverpool, Chelsea, Tottenham, Arsenal, Real Madryt, Atletico Madryt, FC Barcelona, Juventus, Inter oraz AC Milan, ogłosiły, że tworzą zamknięte rozgrywki ligowe, które docelowo mają mieć 20 uczestników.
Superliga vs UEFA i Liga Mistrzów: pandemia Covid-19 przyspieszyła bunt gigantów
To oczywiście jawne wypowiedzenie wojny UEFA oraz jej flagowym rozgrywkom, czyli Lidze Mistrzów. Jest oczywistym, że kluby, które odejdą do Superligi, nie będą już występowały w Champions League. To cios nie tylko marketingowy, ale i finansowy dla UEFA i dla słabszych klubów, którym do tej pory trochę z pieniędzy zarabianych dzięki popularności największych klubów skapywało (choć coraz mniej). Brak największych klubów w Lidze Mistrzów oznacza znacznie mniejszy budżet rozgrywek i spadek dochodów z praw do transmisji.
UEFA podniosła rzuconą rękawicę i zaczęła straszyć wykluczeniem buntowników ze swoich rozgrywek. A także wykluczeniem piłkarzy ze zbuntowanych klubów z rozgrywek reprezentacji narodowych (Mundialu i Euro) Przyspieszyła też negocjacje dotyczące zwiększenia budżetu Ligi Mistrzów. Bloomberg podaje, że nowym donatorem ma być Centricus Asset Management, firma zarządzająca aktywami w wysokości 30 mld dolarów, która ma dołożyć do Champions League co najmniej 6 mld dolarów.
Czy uda się zahamować zapędy buntowników? Mam wrażenie, że rewolucja zaszła już zbyt daleko, a uderzone przez kryzys covidowy kluby są zbyt zdeterminowane, żeby się cofnąć. Prezes Realu Madryt Fiorentino Perez musiał zmniejszyć budżet klubu z 900 mln euro do 600 mln euro. W dwa lata pandemii dochody Realu Madryt spadły o 400 mln euro. Europejskie Stowarzyszenie Klubów Piłkarskich podaje, że wszystkie kluby na kontynencie straciły 5 mld euro. Może gdyby nie miały tak „napompowanych” kontraktów z gwiazdami piłkarskimi, to by straciły mniej. Ale tutaj – jak w branży IT – liczy się „kapitał ludzki”.
Dlaczego zajmujemy się tym tematem na „Subiektywnie o finansach”? Z jednej, prostej przyczyny – projekt „Superliga” odbije się na naszych, konsumenckich kieszeniach. Piłka nożna jest najpopularniejszym sportem na Ziemi, ma 4 mld fanów, wielu z nich jest w stanie płacić za oglądanie ulubionych klubów (chodząc na mecze albo płacąc za możliwość oglądania transmisji). I to właśnie w nas, fanów futbolu, skierowane jest uderzenie najbogatszych klubów. Ile nas to będzie kosztowało? O tym za chwilę.
„Liga Mistrzów nikogo nie obchodzi do ćwierćfinałów”
Najpierw dwa słowa o tym, że powstanie Superligi jest nieuniknione. Nawet, jeśli jakimś cudem nie zdarzy się teraz, to nastąpi za rok lub dwa. Być może ostatecznie UEFA zostanie przejęta przez prezesów klubów z Superligi i efekt będzie taki sam, tylko pod marką Ligi Mistrzów. Powód jest prosty: jak powiedziałby Gordon Gekko: „chciwość jest dobra”. Po co dzielić się swoją kasą, gdy jesteś już na tyle potężny, że po prostu nie musisz tego robić?
Tu po prostu chodzi o kasę. O to, żeby wycisnąć więcej z modelu biznesowego pt. „klubowa piłka nożna”. A jak można wycisnąć więcej? Poprzez wyeliminowanie meczów bez znaczenia, bez emocji, meczów z drużynami słabymi, meczów „obowiązkowych”, o wyniku możliwym do przewidzenia z prawdopodobieństwem 99%. Owszem, ten 1% stanowi o pięknie sportu, ale przeszkadza w optymalizacji biznesu.
Największe kluby grają już dość mało meczów „obowiązkowych” (przecież nie przechodzą przez eliminacje Ligi Mistrzów, niektóre mają zapewniony udział od razu w fazie grupowej i „grozi” im co najwyżej mecz z jakimś-tam Red Bull Salzburg, Lokomotiv Moskwa, Sparta Praga, czy Olimpiakos Pireus), ale wciąż zdarza im się musieć wyjść na murawę z przeciwnikiem „niegodnym”. Przynajmniej w sensie finansowym, czyli z drużyną, która nie ma potencjału marketingowego. Poświęcanie czasu wynagradzanych gigantyczną kasą piłkarzy na mecze, które nie podniecają setek milionów ludzi to „przepalanie” tej kasy. Tego bogate kluby nie chcą.
Nie chcą też płacić na biedniejszych. A jeśli już, to tylko tyle, ile sami uznają za stosowne. Dziś ten podział jest realizowany arbitralnie przez „dziadków” z UEFA, którzy próbują wyważyć racje i interesy największych klubów z wspomaganiem tych słabszych oraz z popularyzacją piłki nożnej na nowych rynkach (USA, Azja). Dzisiejszy podział kasy w Lidze Mistrzów jest taki, że z budżetu rozgrywek wynoszącego 2,5 mld euro zwycięzca bierze jakieś 130 mln euro, ćwierćfinaliści i półfinaliści – pewnie z 80-90 mln euro.
Duża część tonie w odmętach UEFA i jest rozdzielana między słabeuszy, którzy walczą o prawo gry choćby tylko w fazie grupowej, przebijając się od zimy przez cztery rundy wstępne, prekwalifikacje, eliminacje do eliminacji… Co prawda prawie 600 mln euro jest rozdzielane według klubowego rankingu, czyli trafia do klubów najbardziej popularnych i najchętniej oglądanych, ale z drugiej strony w budżecie UEFA brakuje w covidowym roku pół miliarda euro. To oznacza, że kluby na udziale w Lidze Mistrzów będą zarabiały mniej.
Prezes Realu Madryt Fiorentino Perez nie owija w bawełnę: przychody z praw do transmisji maleją. Piłka nożna rywalizuje o czas kibiców z Netfliksem, konsolami do gier, całym bogactwem internetu. Tu nie ma miejsca na „puste przebiegi”.
„Liga Mistrzów jest ciekawa dopiero od ćwierćfinałów. Wcześniej mało kogo interesuje. Gramy przeciwko drużynom skromnym, nieatrakcyjnym. Mecze Realu z Manchesterem czy Barcelony z Milanem są atrakcyjniejsze niż spotkania przeciwko skromnej drużynie, która dostała się do Ligi Mistrzów przez eliminacje”
– przedstawił swoją teorię Perez w jednym z ostatnich wywiadów. Niestety, ma rację. Sam jestem kibicem „kanapowym”, który nie płaci za dostęp do polskiej ligi piłkarskiej (bo nie warto), a Ligę Mistrzów ogląda tylko wtedy, gdy grają zespoły z topowej grupy.
UEFA zaś strzela najbogatszym w kolano. Od 2024 r. chce przerobić Ligę Mistrzów w jeden wielki „kombajn”, liczącą 36 zespołów ligę, w której będzie się grało systemem „każdy z każdym”. Nie ma dwóch zdań, że meczów elektryzujących takich widzów, jak ja, będzie tam zdecydowanie mniej, niż pojedynków ze średniej półki.
Superliga: o ile więcej zarobi 20 największych klubów Europy?
Gdybym był prezesem Realu Madryt, to też by mnie krew zalała. I to jest powód powołania bytu o nazwie Superliga. Już wiadomo, ze rozgrywki sfinansuje amerykański bank inwestycyjny JP Morgan, co potwierdził w poniedziałek jego rzecznik w rozmowie z Reutersem. Z kolei agencja AP poinformowała, nie podając nazw, że Superliga pozyskała od „finansowej instytucji” cztery miliardy euro.
Z punktu widzenia banku to oczywiście inwestycja polegająca na tym, że wkłada pieniądze w maszynkę do zarabiania pieniędzy w postaci praw marketingowych i transmisyjnych, zapewniając sobie określony udział w tym, co „spółka” pod nazwą Superliga będzie generowała w przyszłości.
Mając po jednej stronie 2,5 mld euro (a po pandemii raptem 2 mld euro) budżetu Ligi Mistrzów oraz 4 mld euro plus prawa do transmisji w ramach projektu Superliga – gdzie ma być zamknięte grono 20 uczestników i nie będzie trzeba się dzielić kasą z maluczkimi – grzechem byłoby nie skorzystać z okazji.
Niech tylko łączny budżet przedsięwzięcia wyniesie 5,5 mld euro rocznie, to po spłaceniu rocznej „miniratki” dla JP Morgan zostanie średnio po 220-250 mln euro dla klubu. Przeciętnie, bo Superliga ma też mieć gradację premii, uzależnioną od potencjału marketingowego.
Docelowo dochody klubów mają wynosić 150-250 mln euro rocznie. Gwa-ran-to-wa-ne! A do tego ma być jakaś „premia początkowa” od 100 mln euro do 300 mln euro. UEFA daje 100-120 mln euro, ale pod warunkiem, że wygrasz Ligę Mistrzów. A wygrać może tylko jeden. Z czym do ludzi?
Liga Mistrzów zaorana? A co w tym dziwnego: jest już Euroliga, NHL, NBA…
Patrząc z punktu widzenia kibica polskiego klubu (a konkretnie Lecha Poznań, bo jestem Poznaniakiem), powinienem przyłączyć się do UEFA i FIFA i zapowiedzieć bojkot konsumencki nowego przedsięwzięcia. Z punktu widzenia polskich klubów i piłkarzy (czyli też kibiców) Superliga to zło. Definitywnie odcina polskie kluby od kontaktu wzrokowego z wielkimi tego sportu.
Nie będzie nawet teoretycznej szansy, żeby raz na 10-15 lat zobaczyć na polskim stadionie Juventus, Real Madryt, czy Manchester City (a przecież zdarzały się polskim klubom takie mecze i to było prawie narodowe święto). Będziemy mieli swoje rozgrywki dla biedoty, a oni będą mieli swoje dla bogaczy. My będziemy zarabiali miliony złotych bez szans na miliardy euro, a oni będą zarabiali miliardy euro bez ryzyka, że trafi im się mecz z nami.
Ale być może nie ma się co obrażać, ani kłaść Rejtanem, bo to po prostu tak musi być? W koszykówce na podobnej zasadzie powstała Euroliga, w której grają tylko najlepsze kluby, o największej wartości marketingowej, a prawa do transmisji są sprzedawane tylko tam, gdzie ktoś chce oglądać elitę koszykarską. Do Euroligi możesz się dostać wtedy, gdy cię zaproszą, bo jesteś wystarczająco bogaty, masz wystarczająco dużo kibiców, za prawa do transmisji twoich meczów ktoś zapłaci wystarczająco dużo.
Co w tym dziwnego? Skoro sport to komercyjne przedsięwzięcie, to nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że najlepsi na świecie chcą grać tylko wtedy, gdy można z tego grania wycisnąć jak najwięcej pieniędzy. To oczywiście oznacza utrwalenie smutnego faktu, ze bogaci będą jeszcze bogatsi, a biedni jeszcze biedniejsi, ale w sumie nikt nie znalazł do tej pory sposobu, żeby coś z tym zrobić.
W pierwszym momencie wydawało mi się, że oni w tej Superlidze to na głowy poupadali, jeśli myślą, że będę chciał płacić za oglądanie meczów Barcelony z Manchesterem Utd. prawie tydzień w tydzień. Dziś takie mecze to święto, coś dostępnego kilka razy w roku, a oni chcą to przerobić na cotygodniową siekankę. Czy to aby nie jest strzał w kolano i najszybsza droga do przesytu?
Z jednej strony pewnie tak jest, ale z drugiej strony za który abonament taki kibic Samcik zapłaci więcej: ten, w którym na hit z udziałem Barcelony i Manchesteru Utd. musi czekać trzy miesiące, czy ten, w którym ma go raz na dwa-trzy tygodnie?
Superliga może być strzałem w kolano, o ile nie będzie miała planu na dopływ świeżej krwi. Tam musi być – i chyba taki jest plan – śluza, przez którą będzie można doprosić jakąś jedną czy drugą drużynę wyróżniającą się w innych rozgrywkach, jak np. taki Ajax, który robił ostatnio furorę piękną, ofensywną grą młodych, utalentowanych piłkarzy.
Jeśli tę młodzież umiejętnie „wypuści się” na Messiego, to każdy zapłaci, żeby to obejrzeć. Chodzi o to, żeby to były w pewnym sensie aranżowane „walki” z poważnymi pretendentami, a nie wzięty z przypadku – choćby tylko raz na 20 lat – mecz z Lechem Poznań, czy Legią Warszawa, która ma akurat dobry rok i nie odpadła z klubem z Luksemburga.
Superliga w internecie? 20-30 zł za mecz i 50-60 zł za miesięczny dostęp?
No właśnie, jeśli jesteśmy przy płaceniu. Co Superliga oznacza dla nas? Jeśli najbogatsi osobiście zabrali się za wyciskanie, ile się da, ze swojego potencjału marketingowego (bez oglądania się na jakieś konwenanse, typu „wspieranie słabszych”, „promowanie piłki na nowych rynkach” i inne takie), to oznacza, że za oglądanie najlepszych piłkarzy będziemy musieli zapłacić więcej.
Rewolucja powoli się zaczyna. Co prawda Liga Mistrzów jest w Polsacie (niektóre mecze może też pokazywać TVP), ale prawa do Ligi Europy nabyła niedawno norweska platforma Viaplay (a właściwie jej właściciel NENT Group). To oznacza po pierwsze przeniesienie transmisji do internetu, po drugie zapewne możliwość kupowania dostępu do pojedynczych meczów bez oglądania się na możliwości techniczne stacji TV i kablówek (pay-per-view), po trzecie bardziej zróżnicowane abonamenty.
Zapewne będzie też drożej. Jesienią NENT szacował koszt dostępu do Viaplay na 34 zł (platforma ma też prawa do Bundesligi), ale kto wie czy w przypadku kogoś, kto będzie miał analogiczne prawa do Superligi nie będzie dużo drożej. Sądzę, że musimy się nastawić na ceny typu 50-60 zł miesięcznie lub 20-30 zł za „wjazd” na jeden mecz.
Skończyły się czasy romantycznego oglądania sportu w telewizji otwartej. Największe kluby świata zadbają o to, żeby wycisnąć z nas ostatni grosz za oglądanie Messiego, Lewandowskiego (choć niemieckie kluby, podobnie jak francuskie, na razie nie ogłosiły akcesu do Superligi), Neymara, Mbappe, czy Cristiano Ronaldo. Szykujcie portfele, będzie drogo.
Przeczytaj teraz: Robert Lewandowski i Liga Mistrzów, czyli finansowy szczyt najlepszego piłkarza świata
To też ciekawe, jeśli interesujesz się sportem: Hubert Hurkacz wygrał wielki turniej w Miami. Ile zarobił i dlaczego został finansowo skrzywdzony? Wcześniej zaryzykował całą swoją sportową kasą!
źródło zdjęcia tytułowego: Sandro Shuch/Unsplash