System energetyczny nie jest z gumy. Przyłączenie instalacji powyżej 50 kW jest już problemem, raportują instalatorzy fotowoltaiki. Wiele firm dostaje wręcz dramatyczny komunikat: „odmowa przyłączenia fotowoltaiki do sieci”. Jak duża jest skala zjawiska? I czy jest się czym przejmować?
Fotowoltaika rośnie jak na drożdżach. Mamy już ok. 650 000 prosumentów, czyli osób, organizacji i małych firm, które produkują i konsumują prąd ze słońca. W te wakacje moc zainstalowana w fotowoltaice wyniosła ponad 5,2 GW. Na papierze to tyle, co elektrownia Bełchatów (która zaspokaja jedną piątą zapotrzebowania na prąd w Polsce).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ale efektywność fotowoltaiki jest mniejsza niż elektrowni węglowych – ona działa tylko wtedy, gdy świeci słońce (np. w maju panele produkowały prąd przez łącznie 122 godziny, a rok wcześniej – przez 99 godzin). Za to gdy już fotowoltaika się rozhula, to denerwuje energetyków. Przybywa sygnałów, że niektórym firmom, które chcieliby postawić własną dużą instalację, rzucane są kłody pod nogi. Czy można coś z tym zrobić? Jak reagować? Sprawdzam!
Odmowa przyłączenia fotowoltaiki? Oni mówią, że pomogą
Prawo jest jednoznaczne i bardzo korzystne, ale tylko dla prosumentów. Jeśli fotowoltaikę do sieci chce podłączyć niewielki odbiorca, spełniający definicję konsumenta, to dzieje się to w zasadzie automatycznie – na wniosek. I już. Owszem, czasami trzeba trochę poczekać, ale do historii odeszły przypadki, takie jak w latach 2011-2013, kiedy firmy energetyczne alergicznie reagowały na wnioski ówczesnych prosumentów o zgodę na przyłączenie do sieci – w zasadzie wnioski były odrzucane pod byle pretekstem, byleby tylko nie dopuścić do wzrostu liczby paneli.
Dziś jesteśmy już w innej galaktyce. Fotowoltaiki jest więcej, niż wynikałoby to z mapy drogowej rządu i z rekomendacji po blackoucie z 2015 roku. W internecie znalazłem intrygujące ogłoszenie jednej z kancelarii prawnych, która deklaruje, że pomaga w sytuacji, gdy ktoś dostanie odmowę przyłączenia. Powód? Rzekomo Operatorzy Systemów Dystrybucyjnych (właściciele sieci, która doprowadza do naszych domów prąd) zaczęli odmawiać przyłączenia fotowoltaiki do sieci. Czy to rzeczywiście problem?
Zadzwoniłem do mecenasa Piotra Szwarca z tejże kancelarii. Bo jednak to dziwne, że komuś, kto chce inwestować w odnawialne źródła energii, nie pozwala się tego robić.
„Rosnąca popularność fotowoltaiki w Polsce sprawia, że w ostatnich latach coraz trudniej jest uzyskać warunki przyłączenia z uwagi na brak zdolności przesyłowych sieci. Częstym powodem do odmowy wydania warunków przyłączenia jest uznanie przez operatora np. że zapisy miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego nie zezwalają na budowę instalacji OZE o mocy wskazanej we wniosku”.
Proces przyłączania instalacji do sieci regulowany jest przez ustawę Prawo energetyczne oraz rozporządzenie w sprawie szczegółowych warunków funkcjonowania systemu elektroenergetycznego.
„Jeżeli uznamy, że operator systemu elektroenergetyczne bezpodstawnie odmawia przyłączenia do sieci lub sam proces prowadzi niezgodnie z wspomnianymi przepisami prawa, w takim przypadku inwestor może wystąpić z wnioskiem do Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki o rozstrzygnięcie zaistniałego sporu z przedsiębiorstwem energetycznym. Przedstawienie odpowiedniej argumentacji może w efekcie doprowadzić to zobowiązania operatora do przyłączenia instalacji OZE do sieci”
– mówi Piotr Szwarc. Chodzi o duże farmy słoneczne o mocy 1 MW. W takich przypadkach odmowy są na wczesnym etapie, czyli po złożeniu przez inwestora wniosku o wydanie warunków przyłączenia, czyli po wstępnym przygotowaniu projektu instalacji i uzyskaniu części wymaganych prawem decyzji.
Ziemia jest w cenie. Zamiast pasać krowy, można postawić fotowolatikę
Budowa tak dużej farmy OZE to „zabawa” dla profesjonalnych inwestorów – koszt budowy farmy tej wielkości to mniej więcej 3 mln zł. Interes się opłaca, bo nawet jeśli ktoś nie ma swojego gruntu, żeby taką farmę postawić, to nie brakuje ofert dzierżawy. Jak podaje firma Columbus, żeby postawić „elektrownię” o tej mocy potrzeba około 2 hektarów gruntu (albo dachu) i szerokości minimum 50 m. Hektar to pole powierzchni kwadratu o boku 100 m.
Fotowoltaiki nie postawimy na polu kukurydzy czy ziemniaków. Zgodnie z prawnymi wymogami może ona powstać jedynie na terenie o IV lub niższej klasie ziemi, a także na nieużytkach rolnych. Dodatkowo realizacja inwestycji musi być zgodna z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego, który uchwalany jest przez radę danej gminy.
Ile może zarobić właściciel gruntu? „Gazeta Wyborcza” opisywała historię pana Andrzeja, do którego przyszedł inwestor, który zaproponował stawkę dzierżawy 1 ha łąki za 1000 zł miesięcznie przez 29 lat. Nie wiemy, czy stawka będzie indeksowana inflacją, ale to podobno na rynku całkiem atrakcyjna cena.
Nie każda działka się nadaje – byłoby idealnie, żeby była lekko nachylona na południe lub płaska, a do linii energetycznej nie było dalej niż 500 metrów. No i żeby nie było w okolicy lasu czy innych źródeł zacienienia. Kto inwestuje w takie farmy? Piotr Szwarc tłumaczy, że prywatni inwestorzy. Entuzjaści zielonej energii oraz ci, którzy chcą na niej zarobić dzięki państwowemu wsparciu (aukcje na energię z OZE).
Krótkowzroczność firm odbija nam się czkawką? „Zaczynają się problemy”
Dlaczego operatorzy energetyczni nie chcą przyłączać fotowoltaiki? Z grubsza dlatego, że elektrowni słonecznych przybyło bardzo dużo w bardzo krótkim czasie. A sieć przesyłowa, do której są przyłączane, nie jest na to w pełni gotowa. I to mimo tego, że wszystkie grupy energetyczne inwestują miliardy złotych w remonty i modernizację. Ale to ciągle mało, bo w sumie mamy w Polsce około 800 000 km sieci przesyłowych, choć pewnie jest Wam trudno sobie wyobrazić, czy to dużo czy mało…
Dobra wiadomość jest taka, że problem odmów nie dotyczy na razie prosumentów – na podstawie obecnych przepisów bardzo trudno im odmówić przyłączenia do sieci. Ale na konkretne pytanie „ile było odmów w tym i w ubiegłym roku” odpisał mi tylko Tauron:
„W roku 2020 r. Tauron przyłączył do sieci ok. 98 000 mikroinstalacji, a do połowy tego roku – ok. 44 000. Tauron nie odmawia przyłączania mikroinstalacji do sieci”
– oświadczyła Ewa Groń, rzecznik prasowy Tauron Dystrybucja. Firma tłumaczy, że nie może przyłączać dużych instalacji właśnie po to, by zostało miejsce dla małych:
„Obecnie mamy do czynienia ze skokowym wzrostem zainteresowania przyłączaniem do sieci źródeł OZE wygenerowanym przez zmiany w prawie, które wejdą w życie od nowego roku. W wielu miejscach sieć nie jest w stanie już przyjąć więcej źródeł przekraczających wymiary przewidziane dla domów jednorodzinnych i w takich przypadkach zmuszeni jesteśmy coraz częściej odmawiać przyłączenia”
– wyjaśnia Ewa Groń i dodaje, że dostosowanie sieci wymaga czasu i dużych nakładów inwestycyjnych, a budżety dystrybutorów wynikające z przyjętej taryfy nie pozwalają na skokowe ich zwiększenie. O tym, że problem jest, mówią nie tylko operatorzy sieci, ale też firmy instalatorskie, które jednak punktują, że problemy wzięły się z krótkowzroczności firm energetycznych, które nie przygotowały się na słoneczną rewolucję.
„Wyraźny wzrost problemu współpracy z OSD widać w przypadku wniosków o podłączenie do sieci instalacji o większej mocy, powyżej 50 kW. Przy tego rodzaju instalacjach rzeczywiście jest problem, gdyż operatorzy coraz częściej próbują odmówić takiego przyłączenia. Często również pojawiają się dodatkowe wymogi dotyczące automatyzacji zabezpieczeń. Na szczęście coraz lepiej wygląda współpraca z zakładami energetycznymi, gdzie można uzyskać poradę, jakie rozwiązania są optymalne. Niewątpliwie problem z „przestarzałą” siecią i brakiem inwestycji w tym obszarze przez wiele lat uwidacznia brak odpowiedniego zarządzania budżetem i krótkowzroczność operatorów”
– mówi nam Łukasz Ozorowski, z działu realizacji firmy Columbus Energy. Jaka jest recepta? Duzi inwestorzy, którzy mają pieniądze na prawników i uznają, że warto walczyć o uzyskanie zgody na przyłączenie, pewnie pójdą do sądu. Inni machną ręką. Ale tej fali zielonej energii nic nie powstrzyma, więc trzeba zacisnąć zęby i czekać aż sieć zostanie unowocześniona.
Stanie się to za nasze pieniądze – w ubiegłym roku krajowe firmy wydały na to 8,6 mld zł. To za mało. Według Polskiego Towarzystwa Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznych (PTPiREE) 40% sieci ma ponad 40 lat. Żeby je unowocześnić w miarę szybkim tempie potrzeba 48 mld zł.
Teoretycznie pieniędzy nie powinno brakować, bo na utrzymanie sieci składamy się wszyscy w rachunkach za prąd – w części za dystrybucję. W praktyce – choć nikt tego nie powie wprost, ale jest to tajemnicą Poliszynela – grupy energetyczne przekładają pieniądze z kieszeni „dystrybucja” do kieszeni „węgiel i kopalnie”, przez co remonty nie idą tak szybko, jak mogłyby iść. A rachunki za prąd rosną i koło się zamyka.
źródło zdjęcia: PixaBay