Od nowego roku pewnych scen nie zobaczymy już w telewizyjnych reklamach suplementów diety. To efekt porozumienia producentów z nadawcami telewizyjnymi, a podpisanego pod auspicjami Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. To nie nakaz, a samoregulacja. A gdyby tak podobne porozumienie ze stacjami telewizyjnymi podpisały banki pod auspicjami konsumentów? Jak musiałyby się zmienić reklamy produktów finansowych?
Niedawno przeczytałem o „nowej jakości” reklam suplementów diety emitowanych w telewizji od stycznia 2020 r. To efekt porozumienia zawartego przez producentów z nadawcami telewizyjnymi. O tym kompromisie KRRiT napisała:
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Reklama suplementów diety nie może przedstawiać wizerunku osób, które mogą być odebrane jako przedstawiciele zawodów medycznych, ani nie mogą pojawiać się w niej przedmioty oraz miejsca budzące skojarzenia z wykonywaniem zawodów medycznych, działalnością leczniczą lub rehabilitacyjną”
To oznacza, że od stycznia w reklamach „cuda-leków” nie wystąpią już aktorzy przebrani za lekarzy, planem filmu reklamowego nie będzie gabinet lekarski, przychodnia czy szpital.
Ale to niejedyne ograniczenia. W reklamach musi być wyraźnie zaznaczone, że mowa jest o suplemencie diety, a nie o lekarstwie. Zresztą w jednym spocie reklamowym nie będzie można promować jednocześnie leków i suplementów. I jeszcze jedno – tego typu reklamy nie będą mogły pojawiać się w blokach reklamowych bezpośrednio po audycjach dla dzieci. Przyznam, że tego akurat nie rozumiem. Bo kto w końcu szprycuje się suplementami diety: dzieci czy dorośli? W „pobliżu” programów dla dzieci raczej nie powinny pojawiać się reklamy zabawek, ale to inna historia.
5 miliardów na suplementy
Ponoć na suplementy diety Polacy wydają już 5 mld zł rocznie, a sam rynek tych produktów rośnie w tempie 10% rocznie. A to w dużym stopniu wpływ reklamy. Wystarczy chwilę pogapić się w telewizor, żeby przekonać się, że jest to jeden z najczęściej reklamowanych produktów.
Czy reklamowe ograniczenia są dobrym pomysłem? Z treści porozumienia nadawcy – producenci wynika, że reklamy suplementów nie mogą wprowadzać w błąd poprzez wskazywanie na właściwości lecznicze lub jakiekolwiek zastosowanie lecznicze.
Skoro więc suplementy diety to ściema, to idei warto przyklasnąć. Od razu jednak pomyślałem: dlaczego tylko suplementy diety? Może warto podobne regulacje (a właściwie samoregulacje) wprowadzić w reklamach produktów finansowych? A bo tu pokrzywdzonych mało? Taki kompromis mógłby zostać podpisany np. pod auspicjami organizacji prokonsumenckich, albo jeszcze lepiej – organizacji zrzeszających poszkodowanych przez system finansowy.
Przeczytaj też: Lewą ręką za prawe ucho, czyli jak państwo napędza inwestycje w nieruchomości, a potem przed nimi ostrzega
Przeczytaj też: „Włosi z Facto nie bawią się w procent składany. Ich 4% to tak naprawdę 3,71%” – pisze czytelnik. Grają nie fair? A może grają tak, jak wszyscy?
Co bank musi pokazać w reklamie kredytu
W nowelizacji ustawy o kredycie konsumenckim (weszła w życie w październiku 2016 r.) zapisano, co powinna zawierać reklama kredytu. W tzw. disclaimerach muszą pojawić informacje o oprocentowaniu i innych opłatach, całkowity koszt kredytu, RRSO czy tzw. przykład reprezentatywny (rzecz przedziwna, bo choć musi być podawany nie tylko w reklamach, to nie da się sprawdzić, czy prezentowany przykład nie jest wzięty z kosmosu).
Kto jest w stanie to przeczytać i zrozumieć w ciągu 15- czy 30-sekundowego spotu? Kiedy biorę się za prześwietlanie jakieś bankowej reklamy, muszę najpierw zrobić screen ekranu, solidnie powiększyć i dopiero mogę zabrać się do analizy.
Ale – całkiem na poważnie – jest jeden plus reklamowych disclaimerów. Podobnie jak z formułką przy reklamach leków czy suplementów („przed użyciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż…” itd.), odbiorca reklamy produktu finansowego ma szansę dowiedzieć się, że niekoniecznie jest on tak cudowny, jak go zachwalają. Nie wszyscy, ale jakaś część widzów sprawdzi na spokojnie, gdzie może tkwić haczyk.
Ale w reklamach produktów finansowych nie chodzi tylko o cyferki, ale – jak w reklamach suplementów – o emocje i budowanie zaufania. Dlatego gdyby ktoś chciał wziąć się za ograniczenia w reklamach produktów finansowych (bankowych, ubezpieczeniowych, pożyczkowych), rzucam – pół żartem, pół serio – kilka pomysłów.
Przeczytaj też: Wypadek samochodowy żony i niewykorzystany bilet. Dla PKP Intercity to nie jest sytuacja „wyjątkowa” i pieniędzy nie odda. Ma rację?
Przeczytaj też: Bankowość przenosi się do internetu, ale oni postanowili inwestować w… rozwój placówek. Zwariowali, a może dobrze policzyli?
Zakaz wstępu dla celebrytów i bogaczy
W reklamach suplementów diety nie pojawią się „lekarze – przebierańcy”, bo przez zaufanie do zawodu prawdziwego lekarza budowane jest fałszywe przekonanie o skuteczności „paraleku”. Przez analogię zabroniłbym celebrytom występowania w reklamach zwłaszcza kredytów, mówiącym jakie to raty są leciutkie, jak się łatwo spłaca.
Jeśli aktor, który raczej nie bieduje, zapewnia w reklamie, że tak jest, to ja mu wierzę, ale tylko jeśli mówi to we własnym imieniu. Jeśli przekonuje, że to łatwizna również dla setek tysięcy Polaków, którzy biorą kredyty, żeby zalepić dziurę w domowym budżecie, wyjechać na wakacje, zrobić remont czy móc wreszcie zamieszkać we własnym mieszkaniu – wówczas mam wrażenie, że mówi bez przekonania.
Kolejna rzecz do zmiany – scenografia! Cały czas mam przed oczami reklamę jednej z firm pożyczkowych sprzed kilku lat. Firma reklamowała bodajże pożyczkę o wartości 1.000 zł. Tymczasem reklama kręcona była przed domem (willą?), na zakup której musiałbym zapożyczyć się na co najmniej „bańkę”.
Wiem, że za chwilę dostanie mi się od speców od reklamy, którzy będą próbowali wyjaśnić Bednarkowi, że w reklamie nie o to chodzi. Kiedyś słyszałem, że dzięki pokazywaniu w reklamach „pięknych ludzi”, którzy odnieśli sukces, sami do nich aspirujemy i też próbujemy odnieść sukces.
Bednarek rozumie, że reklamy rządzą się swoimi sprawami, ale litości – reklamować niskokwotową chwilówkę na tle wypasionego domu? Jak mogą poczuć się ludzie, którzy naprawdę potrzebują tego tysiąca? Podobnie jest w reklamach kręconych we wnętrzach. Mam wrażenie, że kuchnie (a nawet łazienki) niekiedy mają powierzchnię całych mieszkań, w których żyje większość Polaków.
Przeczytaj też: Pan Arek na przejażdżkę hulajnogą nie chciał wydać więcej niż 100 zł. Ale Lime skasował go na prawie 530 zł! „To dla bezpieczeństwa”
Przeczytaj też: Firma meblarska, która nie potrafi przyciąć trzech desek? Walka z IKEA o zabudowanie lodówki. Czy mam prawo do rekompensaty?
Kontrowersyjne „aż” i kurcząca się poduszka Tomka
Mam też zastrzeżenia do warstwy merytorycznej niektórych reklam. Podam przykład. W niedawno emitowanej reklamie jednego z banków występuje Tomek, który jako dziecko wiedział, że w podróży samochodem potrzebna jest poduszka, a w dorosłym życiu – że ważna jest poduszka finansowa. Dlatego odkłada pieniądze na koncie oszczędnościowym „aż na 2,8%”.
Z pozoru wszystko jest w porządku. Bank nie tylko w ramach disclaimera, ale też większą czcionką opisał warunki (że to oprocentowanie tylko na cztery miesiące i że trzeba przekazać bankowi zgody marketingowe). Ale nie podoba mi się słówko „aż”, bo sugeruje, że to baaaaardzo dużo. Faktycznie, to jeden z tych banków, które na produktach depozytowych płaci – na tle rynku – przyzwoicie. Ale jeśli bliżej się przyjrzymy tej ofercie, to okaże się, że poduszka finansowa Tomka się… kurczy.
Niedawno pisałem o tym, jak inflacja pożera nasze oszczędności. Bank centralny prognozuje, że w przyszłym roku ceny wzrosną średnio o ok. 2,5%. Jeżeli chcielibyśmy przynajmniej ochronić wartość naszych pieniędzy w czasie, to dziś musielibyśmy ulokować pieniądze na lokacie czy koncie oszczędnościowym oprocentowanym na poziomie co najmniej 3,1%. Każdy inny depozyt (przy takiej prognozie inflacji) oznacza realną stratę. Wracając do reklamy, być może lepiej byłoby zrezygnować z „aż” i po prostu napisać, że Tomek oszczędza na 2,8%.
Czy zobaczymy kiedyś w reklamach usług finansowych „zwykłych ludzi”? Bo jeśli występują, to ich łazienki są rozmiarów dużego salonu. Muszą w nich występować tylko „piękni, zdrowi, sławni i bogaci”? Zapewne znacie reklamy ciuchów czy kosmetyków globalnych marek, w których jakiś czas temu zaczęli pojawiać się ludzie, którzy nie są odzwierciedleniem tego reklamowego stereotypu. Czy te wzorce da się przenieść do reklam produktów finansowych?
Zdjęcie tytułowe: Geralt/Pixabay