Jakiś czas temu Expander zwrócił uwagę na taniejące pożyczki gotówkowe. Z jego wyliczeń wynika, że w tym sezonie szybki pieniądz na prezenty pod choinkę był najtańszy w historii. Jest to zjawisko dość zaskakujące, bo w powszechnej percepcji szybka gotówka od zawsze jest wyceniana na lichwiarskich warunkach. Oprocentowanie, prowizje, dodatkowe ubezpieczenia… Jednak porównanie wskaźników RRSO dla pożyczek świątecznych – czyli „prawdziwej” ich ceny – pokazuje, że jest coraz taniej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Przedłużeniem sezonu świątecznego w pożyczkach gotówkowych są ferie. Zerknąłem na reklamy telewizyjne szybkich pieniędzy, przejrzałem oferty wywieszone na stronach internetowych największych banków, przeszedłem się po najbardziej „ubankowionych” ulicach, oglądając witryny, pogadałem z pracownikami kilku oddziałów banków i doszedłem do wniosku, że można już „trafić” szybką gotówkę w przyzwoitej cenie. Oczywiście pod pewnymi warunkami.
Co to znaczy „w przyzwoitej cenie”? Wydaje mi się, że można tak nazwać pożyczkę, której „prawdziwy” koszt, mierzony wskaźnikiem RRSO (uwzględnia oprocentowanie, prowizje i inne dodatkowe koszty z wyłączeniem ewentualnego ubezpieczenia) jest jednocyfrowy. Tej zimy oferty banków są znacznie bardziej rozstrzelone, niż w poprzednich latach. A to oznacza, że wybór pożyczki przestaje być wyborem między dżumą a cholerą. Można już wybierać między dżumą, a katarem ;-)).
Czytaj też: Karta kredytowa – jak ją wykorzystać do zarządzania domowym budżetem i do wyplątania się z długów?
Coś się rusza w szybkich pożyczkach?
Do tej pory oferty banków różniły się tylko na poziomie marketingu – jedni chwalili się niskim oprocentowaniem, do której dorzucali wysoką prowizję. Drudzy – brakiem prowizji, do którego to braku dorzucali wysoki procent. Wszyscy: uzupełnianiem pożyczki o ekstra-ubezpieczenia – formalnie dobrowolne, ale faktycznie obowiązkowe.
W efekcie każda pożyczka kosztowała mniej więcej tyle samo – realnie 20-25% w skali roku. Lichwa jak ta lala. Wygląda jednak na to, że coś się zmienia. Chyba zaczynają pojawiać się banki, które są gotowe mniej zarabiać na szybkiej gotówce, by przyciągnąć klientów. To był zawsze najbardziej rentowny produkt (i pewnie nadal się na nim zarabia), ale…
Po pierwsze: obniżanie odsetek od depozytów daje bankowcom większe pole manewru po stronie cen kredytu.
Z drugiej strony popyt na szybką gotówkę nie rośnie (swoje zrobił program „Rodzina 500+”). Banki muszą więc bardziej podlizywać się klientom, szybki cash sam się już nie sprzeda.
A z trzeciej – konkurencja ze strony firm pożyczkowych odebrała bankom co czwartego klienta na małe pożyczki. Bankowcy wreszcie zauważyli, że o klientów na małe pożyczki warto powalczyć.
Z czwartej strony banki coraz lepiej potrafią szacować ryzyko kredytowe (pojawiają się nowe instrumenty i narzędzia, np. social scoring), a nowe technologie pozwalają coraz więcej dowiedzieć się o chętnym na kredyt, nie ograniczając się do jego hitorii kredytowej…
a z piątej – gospodarka jest w szczycie cyklu koniunkturalnego, co oznacza, że jakość portfeli kredytowych się poprawia (coraz mniej osób traci pracę i zdolność spłacania rat).
Z szóstej strony w Polsce stopień rozwoju rynku sekurytyzacji portfeli kredytów jest już rewelacyjnie wysoki. Oznacza to, że banki mogą bardzo łatwo pozbyć się portfeli nierentownych kredytów, odsprzedając je firmom windykacyjnym.
Z siódmej strony bankowcy czują, że zaczyna się nowa era: w nowych czasach mniej się będzie zarabiało na poszczególnych produktach, a więcej – na lepszym zrozumieniu potrzeb klienta i szybszym ich zaspokajaniu. Klient z aplikacją mobilną, który pozwala się geolokalizować i płaci smartfonem, o którym bank wiele wie i może zarabiać na jego zakupach, będzie kilka razy bardziej dochodowy, niż ten „złapany” na jakiś jeden drogi produkt.
Polska zawsze była krajem znanym z bardzo drogich pożyczek. Wierzę, iż bankowcy – przynajmniej niektórzy – zaczynają powoli rozumieć, że za chwilę w Polsce pojawią się firmy technologiczne, które się „podepną” do kont klientów, porównają pożyczki i zabiorą klientów do tańszej konkurencji.
Czytaj też: Zaczęło się! Co unijna dyrektywa PSD2 zmieni w naszych portfelach?
A po ósme, do bankowych łepetyn powoli (bardzo powoli) dociera bolesna prawda, że drogi kredyt to zła reputacja, a zła reputacja prędzej czy później kończy się ucieczką klienta. A to z kolei powoduje, że trzeba wydawać wagony gotówki (bynajmniej nie szybkiej) na pozyskanie nowego.
Warunki działania pożyczkodawców mogą zmienić się pod koniec tego roku, gdy w górę zaczną iść stopy procentowe NBP, ale to dopiero melodia przyszłości.
Pożyczki… tanie niesłychanie. I podejrzanie
Co prawda niezależnie od ceny odradzam zaciąganie pożyczek gotówkowych w sytuacjach, gdy nie chodzi o „inwestycję” typu kurs prawa jazdy, czy kurs językowy albo komputer, który może posłużyć do pracy, ale jeśli już pożyczać, to tanio. I z głową.
Gdzie znalazłem pożyczki tanie niesłychanie (przynajmniej patrząc na dotychczasowe bankowe standardy)? W kilku bankach. Oczywiście są obostrzenia dotyczące kwot, terminów i klientów. Ale… co się chyba ruszyło w tym interesie.
Raiffeisen, czyli „Bierz dany kesz”
Kto nie ma żadnego produktu kredytowego w banku Raiffeisen może spróbować załapać się na pierwszą pożyczkę z procentowaniem zero procent i prowizją 2,99%. Maksymalnie można wziąć 4.000 zł i to maksymalnie na 24 miesiące, ale rzeczywiście jest tanio. Przy wartości pożyczki na maksymalnym poziomie oddaje się po dwóch latach 4.119 zł. Wskaźnik RRSO wynosi 2,88% w skali roku. Oczywiście należy uważać, by bankowcy nie wcisnęli produktów dodatkowych (konto z kartą), ani nie żądali ubezpieczenia w pakiecie.
Plus Bank, czyli bierz „Tu i teraz”
W banku Zygmunta Solorza też dają tej zimy pożyczkę z zerowym oprocentowaniem, ale prowizja jest nieco wyższa, niż w Raiffeisenie – wynosi 7,99%. Pożyczając na dwa lata 3.500 zł (taki przykład reprezentatywny podaje bank w reklamach) poniesiemy koszt kredytu rzędu 304 zł, a więc po dwóch latach trzeba będzie oddać niecałe 10% więcej, niż pożyczyliśmy. RRSO bank podliczył na 8,3%.
Getin, czyli zero dla nowych
W banku Leszka Czarneckiego promują „Darmowy Kredyt Gotówkowy”, który jest dostępny tylko dla nowych klientów i oferuje pieniądze bez kosztów do maksymalnej kwoty 2.000 zł. Kasę trzeba zwrócić najdalej w ciągu roku, więc nie ma szans, by sfinansować nią np. remont mieszkania. Niestety, ta oferta jest dostępna tylko w oddziałach banku i trzeba wziąć w pakiecie konto osobiste (na szczęście jest darmowe po wykonaniu jednej transakcji kartą), ale czy dla 2.000 zł opłaca się męczyć z nowym kontem? Kwestia gustu.
Eurobank, czyli pieniądz „na już” za 9,5%
Bank, którego twarzą jest aktor Piotr Adamczyk, tej zimy reklamuje pożyczkę z oprocentowaniem 9,5% w skali roku i bez prowizji, co czyni RRSO na poziomie 9,95% – ciut poniżej zarysowanego przeze mnie progu przyzwoitości. Tu też maksymalna kwota jest ostro limitowana (4.000 zł), ale można rozbić ją na raty spłacane aż do trzech lat. No i nie ma obostrzenia, że na takich warunkach mogą pożyczyć tylko nowi klienci.
Bank Millennium, czyli „100 zł raty za każde 5000 zł”
U „bordowych” mają kredyt z oprocentowaniem 7,4% i bez prowizji. Rzeczywista Roczna Stopa Oprocentowania (RRSO) wynosi 7,68%, czyli pod progiem bólu. Pułapką jest konieczność posiadania konta bankowego, które w Millennium jest darmowe tylko dla aktywnych klientów (minimum 1000 zł wpływów zewnętrznych i min. jedna płatność kartą do konta lub BLIK-iem w każdym miesiącu, inaczej za konto płaci się 8 zł). Pożyczając 5.000 zł na pięć lat trzeba będzie oddać 6.000 zł, co oznacza, że rocznie bank dorzuci do spłacanych rat 200 zł odsetek.
Dość tanią szybką pożyczkę znalazłem też nieoczekiwanie w banku Citi Handlowy (RRSO na poziomie 9,2%), a gdyby trochę się spięli w w PKO BP, to pewnie też by się zmieścili pod kreską (ich „MiniRatka” ma RRSO w okolicach 10,5%).
A w pozostałych bankach? Cóż, tam jeszcze trwa proces myślowy i uświadamianie sobie, że drogi kredyt równa się zła reputacja i że klient prędzej czy później to odkryje. mBank w jednym miejscu podaje dwie ceny (RRSO w okolicach 10% i jednocześnie RRSO w wysokości 15%) i nie wiadomo, która z nich jest rzeczywistością, a która mirażem…
W Banku Pekao pożyczka „PeX” ma RRSO na poziomie 15%, czyli prawie jak za starych, dobrych czasów. Alior jest tylko niewiele tańszy (RRSO na poziomie 12,8%). W BGŻ BNP Paribas jeszcze muszą trochę popracować nad ceną (RRSO – 12,5%), a w ING – użyć piły łańcuchowej (RRSO – prawie 20%!). W Credit Agricole w ogóle nie zauważyli, że świat się zmienia (RRSO – 23,3%). W BZ WBK wszystko negocjują indywidualnie, czyli już wiadomo, że jest drogo. Jak widzicie – rozstrzał jest ogromny.
Czytaj też: To jakiś żart? Bank zażądał 3000 zł prowizji za kredyt, z którego klient zrezygnował zgodnie z prawem!
Na co uważać, gdy widzisz tanią pożyczkę?
Nie wszystkie z wymienionych jako dość tanie pożyczek zdołałem przetestować na własnej skórze. Jeśli znajdziecie pułapki – dawajcie znać, będę korygował tekst. Z moich doświadczeń po wizytach w placówkach wynika, że w każdym banku z tanim pieniądzem obowiązuje dość restrykcyjna weryfikacja wiarygodności (klient z daleką od perfekcji historią kredytową zostanie odstrzelony na starcie).
Poza tym banki obowiązkowo proponują do pożyczki konto (oficjalnie po to żeby łatwiej było ją obsługiwać). W większości tanich banków nie można z konta zrezygnować, ale często można wybrać darmowe i bez karty płatniczej (takie rozwiązanie rekomenduję każdemu, kto przychodzi tylko po pozyczkę – jak musicie wziąć konto, to bez karty).
Wciąż niestety w cenie jest przekonywanie klientów (mniej lub bardziej nachalne), że warto dobrać do kredytu ubezpieczenie. Nie analizowałem wszystkich ofert, ale w większości przypadków dobierać ubezpieczenia nie warto.
Pamiętajmy, że wszystko można negocjować. Jeden z moich znajomych wziął ostatnio w Banku Pekao pożyczkę „Pex” z RRSO obniżonym o połowę w stosunku do snandardowego (bodaj do 7%). Owszem, jest to stały klient banku z żubrem, ale i tak wyjściowo zaproponowano mu pożyczkę na standardowych warunkach. Dopiero, gdy wyśmiał tę ofertę, bank wyszedł z korzystniejszą ofertą.
Wiadomo, że część tanich pożyczek jest obliczonych na złapanie klienta w pułapkę innych produktów (konta, karty, ubezpieczenia). Większość jest zarezerwowana dla nowych klientów lub takich, którzy nie są jeszcze „ukredytowani”.
Ale coraz więcej pojawia się pożyczek z RRSO poniżej 10% rocznie i nie jest to miraż, tylko efekt zmieniającej się rzeczywistości: umiarkowanego popytu na kredyt, rosnącej konkurencji, większego „luzu” w bilansach po obniżeniu klientom odsetek od depozytów oraz przekonania, że czas, kiedy można było klientom bezkarnie wciskać kit, powoli dobiega końca. Nowe technologie sprawią, że bankowe oferty kredytowe będą coraz bardziej „nagie”, przejrzyste. I naprawdę nie ma już sensu robić z klienta idioty.
Ilustracja tytułowa: Interia Biznes