Koniec parasola ochronnego dla konsumentów. W ramach pakietu „Fit for 55” brukselscy technokraci zaproponowali, że konsumenci zapłacą 60 groszy więcej za litr paliwa, kilkaset złotych więcej za ogrzewanie, podrożeją też warzywa i owoce. Cel jest szczytny: Europa ma być pierwszym neutralnie klimatycznie kontynentem. Ale czy tym razem Komisja Europejska nie przegięła? Czy nie będzie to woda na młyn eurosceptyków z Konfederacją na czele? Czy jest ryzyko, że pojawią się głosy o potrzebie Polexitu? A może nie ma innej drogi, by ratować planetę? Sprawdzam!
Gdy w grudniu 2019 r. telewizje informowały, że przywódcy europejscy dogadali się w sprawie redukcji emisji CO2, wiele osób ziewało i przełączało kanał. Ale dziś, nawet gdy ktoś nie interesuje się Zielonym Ładem, musi się liczyć z tym, że Zielony Ład zainteresuje się nim.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Komisja Europejska, czyli rząd Unii Europejskiej (ale nie wybierany w wyborach powszechnych, więc niektórzy kwestionują sensowność podejmowanych przez nią decyzji), zaproponował kilka zmian, które do bólu dotkną konsumentów i ich codzienne życie.
„Byliśmy zbyt pobłażliwi, czas zrobić coś, by emisja CO2 wywołana bezpośrednio przez konsumentów zaczęła spadać”
– zaproponowali urzędnicy w ramach pakietu o nazwie „Fit for 55”. Pakiet ma być jak siekiera, którą Unia chce zredukować emisję CO2 tak, by już do 2030 roku (za 9 lat!) jej poziom w Unii Europejskiej spadł o 55% w porównaniu z rokiem 1990 r. Będzie do tego służył zestaw nowego unijnego prawa: zasad, norm (emisyjności samochodów) i nowych parapodatków, czyli ekologicznych opłat do węgla, gazu czy oleju opałowego. Co się zmieni? Jak to wpłynie na nasze życie? Które produkty i usługi podrożeją? Czy tym razem Bruksela nie przelicytowała?
Fit for 55, czyli dlaczego akurat my, a nie Chiny, mamy być pionierem zmian?
Unia Europejska chce być pionierem zmian w światowej politycy klimatycznej. Kraje członkowskie jako pierwsze na świecie mają w 2050 r. osiągnąć neutralność klimatyczną. Podobnie USA, a dekadę później Chiny.
Czemu akurat my – obywatele Unii – mamy być w awangardzie zmian, skoro inne kraje emitują więcej? Problem w tym, że… nie emitują. W przeliczeniu na mieszkańca Polska jest znacznie powyżej średniej unijnej. Emitujemy 8,36 tony na osobę. W USA czy Kanadzie jest to 16 ton na osobę, a w Chinach 7,2, czyli mniej niż w Polsce. Ale to Chiny odpowiadają za ok. 30% wszystkich emisji, więc ktoś powie, że Chińczycy powinni zacząć od siebie. Ale w istocie tak się dzieje. Chiny są jednym z największych inwestorów w energię odnawialną i zadeklarowały wejście na ścieżkę prowadzącą do neutralności klimatycznej. Poza tym zawsze w towarzystwie ktoś musi zrobić pierwszy krok, a pokazywanie palcem, że inni czegoś nie robią, przypomina zabawę w piaskownicy.
Neutralność klimatyczna kraju oznacza to, że nawet jeśli gospodarka spala trochę gazu, to emisje są równoważone np. pochłanianiem CO2 przez lasy czy składowaniem CO2 pod ziemią – w pustych przestrzeniach skalnych (kawernach). Problem w tym, że służąca do tego technologia jest w powijakach i działa tylko w teorii, a w dodatku składowane CO2 potrafi czasem wybuchnąć, a poza tym, jak ostrzegają ekolodzy, może się kiedyś zacząć ulatniać.
Ale Polska ze swoimi elektrowniami węglowymi, 80 000 górników, 3 mln kopciuchów to porozumienie skutecznie kontestuje. Choć cel sam w sobie popieramy, to po cichu wywalczyliśmy sobie, że nie będziemy musieli go spełniać, czyli neutralność klimatyczną ma osiągnąć Unia, a nie poszczególne kraje. To trochę mydlenie oczu społeczeństwu i zapewnianie, że mamy czas na zmianę w energetyce, na zmianę przyzwyczajeń, że zielona rewolucja będzie się toczyć za Odrą, a u nas jak zawsze: moja chata skraja. Ogłoszony właśnie pakiet zmian, który do kości dotknął każdego z nas, jest jak twarde zderzenie z rzeczywistością, bo pokazuje, że czas i fory dla takich maruderów jak my właśnie się skończyły.
Celem jest osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r. i próby powstrzymania zmian klimatu. Choć… ostatnie badania naukowe mówią, że i tak jest już za późno na powstrzymanie zmian klimatu i podgrzania się Ziemi o 1,5 stopnia Celsjusza. Zostaje więc nam już tylko minimalizowanie strat. Jak to zrobić? Z rozbrajającą szczerością istotę rzeczy opisał Frans Timmermans, przewodniczący KE, w wywiadzie dla gazety „La Repubblica”
„Chcesz emitować CO2, to płać: za podróżowanie samochodem, za latanie, za żeglowanie, za ogrzewanie domu, za prąd. Cena prądu będzie rosła, ale nie szybko, krok po kroku. Stopniowo, aby każdy miał szansę się dostosować”
– powiedział przewodniczący Komisji. Ale co się za tym naprawdę kryje?
„Dla producentów oznacza to bodźce do rozwijania oferty produktów prośrodowiskowych oraz inwestowania w technologie ograniczające emisje CO2. Z perspektywy konsumenta oznacza to, że wybór rozwiązań wysokoemisyjnych będzie niemożliwy (normy) lub koszty emisji zostaną uwzględnione w cenie”
– tłumaczy Sonia Buchholtz, z think-tanku Forum Energii.
Po pierwsze: opłaty za ogrzewanie
Unia uznała, że system ETS, czyli handlowania prawami do emisji CO2, się sprawdził (choć urzędnicy sami musieli zmieniać prawo tak, by na rynku interweniować i sztucznie podnieść ceny, więc trudno mówić o sukcesie). W ETS jest tak, że za każdą wyemitowaną tonę CO2 fabryki i elektrownie muszą płacić. Kiedyś było to 40 zł, dziś 200 zł. Przełoży się to na podwyżki cen prądu o 20% od 2022 r. – obliczyli ekonomiści Biura Maklerskiego mBanku, ale nie wzięli pod uwagę tego, że jest jeszcze Urząd Regulacji Energetyki, który w ubiegłym roku właśnie takie podwyżki zablokował (a raczej przerzucił wzrost cen z konsumentów na firmy).
Do tej pory z systemu ETS były zwolnione niektóre sfery życia takie jak komunikacja czy indywidualne ogrzewanie domów. Ale w ramach „Fit for 55” ma się to zmienić. Ekspertka Forum Energii stawia sprawę jasno:
„Dla kraju, gdzie znaczna większość domów jest nieefektywna energetycznie, uwzględnienie kosztów emisji będzie dużym wyzwaniem”.
Jak dużym? Załóżmy, że cena tony CO2 będzie wynosić 5 euro za tonę. Przełoży się to odpowiednio na podwyżkę cen o 6 zł za MWh w przypadku gazu ziemnego i 69 zł w przypadku tony węgla, a mówimy o symbolicznej opłacie 5 euro.
Dla budynku poddanego termomodernizacji o powierzchni 150 m2 oznacza to wzrost rocznych opłat eksploatacyjnych o około 70 zł (gaz) i 160 zł (węgiel). W budynku energochłonnym wzrost kosztów będzie wyższy – wyniesie odpowiednio 150 zł i 350 zł. W scenariuszu wyższych opłat nakładanych na wyemitowany CO2, obciążenia dla gospodarstw domowych pójdą ostro w górę. Jeśli ceny CO2 osiągną pułap kilkudziesięciu złotych, to roczne wydatki na ogrzewanie przeciętnego polskiego domu wzrosną o kilkaset do nawet kilku tysięcy złotych w przypadku węgla. UE tonuje nastroje i zapewnia, że będą pieniądze na pakiety osłonowe i dopłaty dla najuboższych. Ale jak ich zdefiniować, skoro w Polsce 3 mln ludzi ogrzewa się węglem?
Z drugiej strony (może to i dobrze?), że ktoś lub coś nas dociśnie. Fiasko programu „Czyste Powietrze”, czyli niewielka liczba wymienionych kopciuchów, pokazała, że z własnej inicjatywy nie jesteśmy w stanie zawalczyć o czystsze powietrze. Do tej pory zawarto umowy na wymianę 200 000 pieców, choć w tym czasie zamontowano 500 000 instalacji fotowoltaicznych. Koszty wymiany pieców i wzrost opłat i tak będą mniejsze niż koszty smogu. Jak szacuje Polski Instytut Ekonomiczny (czyli nie ekooszołomy, ale analitycy, którzy są przy uchu premiera, koszty smogu w Polsce to 111 mld zł rocznie. Chodzi o leczenie chorób, konsekwencje zdrowotne i gospodarcze.
Po drugie: agonia samochodów spalinowych. Niech im ziemia lekka będzie
Opłaty za emisję CO2 mają objąć też transport. Do tej pory transport był wyłączony z systemu handlowania prawami do emisji CO2. Owszem, Unia Europejska narzucała kolejne normy emisji, co doprowadziło do dwóch zjawisk: firmy zaczęły systemowo fałszować statystki, a suma emisji w Europie pozostawała taka sama, a wręcz się zwiększyła, bo samochody, które były wycofywane z rynków niemieckiego czy francuskiego, trafiały m.in. do Polski. Średni wiek samochodu w Polsce to według różnych danych 14-20 lat. Średnia unijna to 11 lat, w Szwecji 10, a w Niemczech 8 lat.
Efekt jest taki, że emisje gazów cieplarnianych związane z transportem wzrosły od 1990 r. o jedną piątą i jest to jedyny spośród liczących się Europie sektorów gospodarczych, z którego emisje wzrosły. Dlaczego? Z trzech powodów:
Po pierwsze – podróżujemy więcej i dalej.
Po drugie – rośnie liczba aut, które są „w obiegu”.
Po trzecie – rośnie ich emisyjność – auta są coraz większe (coraz chętniej kupujemy duże SUV-y) i paliwożerne. W dodatku spada sprzedaż aut z silnikami wysokoprężnymi (dieslami). Diesle zostały uznane za najbardziej szkodzące środowisku, ale w przeliczeniu na 100 km emitują mniej CO2 (bo spalają mniejszą ilość paliwa).
Co planuje Unia? Emisyjność nowych samochodów powinna spaść o 37,5% do 2030 r. w porównaniu do 2021 r. Dziś jest to 147 g CO2/100 km. Redukcja o prawie 40% oznacza, że z rynku zniknie większość modeli spalinowych, zostaną auta elektryczne i hybrydy, ale dużo mniej emisyjne niż obecnie. Być może nie będzie to problem i zmiana dokona się sama. Wielu producentów deklaruje, że wkrótce (w perspektywie 5-10 lat) porzuci produkcję aut spalinowych. Audi ogłosiło ostatnio, że zamierza zaprezentować ostatni samochód z silnikiem spalinowym w 2026 roku. Pytanie, jak długo będzie on produkowany. Od 2035 r. produkcja aut spalinowych będzie zakazana. Ale na drogach zostaną te, które już są.
Dla pojazdu, który pokonuje 18 000 km rocznie, spalając 5,5l/100 km i emitując 110 g CO2/km, dodatkowa opłata emisyjna przy cenie CO2 5 euro spowoduje wzrost kosztów eksploatacyjnych o 45 zł rocznie. Dla 50 euro to już 450 zł więcej. Dodatkowe koszty eksploatacyjne dla konsumenta wynikające z emisji CO2 rosną wraz z wiekiem i emisyjnością pojazdu oraz pokonanym dystansem. Ale do czasu, gdy nie poznamy stawek opłat, pozostaje spekulacja. A tych prędko i tak nie poznamy, bo nikt nie ustalił jeszcze, jak je liczyć. Na agendzie jest pomysł, by opłaty za CO2 były takie same dla samochodów i ogrzewania budynków, ale zdaniem niektórych ekspertów to złe rozwiązanie.
Nie wiadomo też, czy zmiany nie napotkają oporu konsumentów. Z drugiej strony Unia nie kryje, że chodzi o to, by jazda na benzynie nam zbrzydła. W tym celu zostaną wprowadzone nowe opłaty za emisję CO2, podobne do tych, które mają obowiązywać w budownictwie. Póki co samochody elektryczne są o 40% droższe niż spalinowe. Zdaniem unijnych urzędników, za kilka lat różnice się wyrównają.
„Przestarzałe auta i niezmodernizowane budynki są każdego dnia użytkowane przez istotną część polskiego społeczeństwa, przekładając się na wysokie emisje. Dla wielu gospodarstw domowych emisyjność nie jest kwestią wyboru – po prostu nie stać ich na inwestycje w bardziej przyjazne środowisku rozwiązania. Bardzo często to pokłosie krótkowzrocznej polityki publicznej – np. braku polityki przestrzennej, ograniczonego dostępu do infrastruktury sieciowej czy usług publicznych (komunikacja publiczna, usługi opiekuńcze, edukacyjne itd.). Te deficyty są łatane przez gospodarstwa domowe w ramach posiadanych ograniczeń budżetowych – bardziej majętni przeprowadzą się do droższych, lepiej skomunikowanych lokalizacji, ubożsi dokupią kolejny używany samochód. Istnieje więc spore ryzyko, że źle skonstruowana wycena emisji CO2 mogłaby nieproporcjonalnie mocno obciążyć uboższe części społeczeństwa”
– czytamy w raporcie Forum Energii. Celne.
Podatek od węgla na produkty spoza UE
Sceptycy podnoszą, że po co Unia ma walczyć z emisją CO2, skoro globalne ocieplenie nie zna granic. I jeśli nie w Europie, to węgiel i ropa będą spalane za Bugiem czy Gangesem, czyli to tzw. ucieczka emisji CO2 – carbon leakage. Faktycznie, ewakuacja z Unii producentów cementu, stali czy aluminium, czyli branż, które emitują dużo CO2, ale bez których nie sposób się obejść, jest już faktem (firma Arcelor-Mittal wolała wygasić wielki piec w krakowskiej hucie).
Zgodnie z nowymi propozycjami wprowadzony ma być podatek węglowy na wyroby spoza Unii – Carbon Border Adjustment Mechanism. Tyle teoria, bo nie wiadomo, ani ile będzie on wynosił, ani czy uda się go wprowadzić. Istnieje ryzyko konfliktu ze Światową Organizacją Handlu i tego, że ktoś podniesie zarzut, że to nadmierne wsparcie europejskich firm (ale co to za wsparcie, skoro UE sama te firmy trochę dożyna?). Dlatego podatek ma być wybiórczy i objąć tylko niektóre gałęzie przemysłu, czyli cement, wyroby stalowe, aluminiowe czy nawozy.
Jak to się przełoży na życie konsumentów? Że znowu wyraźnie wzrosną ceny materiałów budowlanych, cementu, stalowych prętów i innych dużych konstrukcji. A jeśli wzrosną też ceny nawozów, wzrosną ceny warzyw, owoców, zbóż. A jak zbóż, to i mąki. A skoro mąki, to i chleba. Jak bardzo i jak szybko? Nie wiadomo. Ale nic dziwnego, że w tym przypadku nawet eksperci nie tryskają optymizmem.
„Diabeł tkwi w szczegółach, a te są wciąż nieznane. Dodatkowo, rosnące koszty produktów takich jak cement, stal czy aluminium mogą stać się barierą w dochodzeniu do neutralności w budynkach”.
– uważa Sonia Buchholtz.
To jednak nie koniec. Na dokładkę jest jeszcze reforma obecnego systemu ETS, co sprowadza się do podwyższenia kosztów produkcji energii z węgla. Czyli jednym słowem: będziemy płacić więcej i więcej, póki nie zrezygnujemy z elektrowni na węgiel. A prędko nie zrezygnujemy, bo dopiero co oddaliśmy kilka naprawdę olbrzymich instalacji: Opole, Kozienice, Jaworzno.
Poza tym „Fit for 55” to plan zasadzenia miliarda drzew, które pochłaniają CO2 i wielu innych mniej lub bardziej znaczących zmian w prawie.
Po co to wszystko i kiedy się zacznie? Czy to nie przesada?
Idea unijnych urzędników jest taka: żadna firma i żaden konsument nie zmienią swoich nieekologicznych przyzwyczajeń po dobroci. Trzeba im pomóc podjąć decyzję i wprowadzić ich na właściwe, ekologiczne tory. Jak? Za emisję CO2 trzeba będzie płacić. Ale czy to się sprawdzi? Mam trzy wątpliwości:
Po pierwsze: Czy to jest fair? Frans Timmermans tłumaczy, że ludzie ubodzy nie mają się czego obawiać, bo Unia powoła Społeczny Fundusz Działań na rzecz Klimatu, z którego będzie finansowy parasol ochronny dla najbardziej potrzebujących. Jego wartość może wynieść 72,2 mld euro na lata 2025–2032. Ale nie wiadomo na czym to ma polegać – czy na dopłatach do rachunków, czy może na dopłatach do wymiany źródła ogrzewania? A jeśli tak, to na jakie? Gaz? A może na ogrzewanie elektryczne? Ale przecież prąd też ma drożeć, więc efekt będzie taki jak w znanym przysłowiu „zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Tak czy siak, zapłacimy więcej.
Po drugie: Dziś inflacja wynosi w Polsce 4,4% (czerwiec), a według prognoz NBP nie spadnie poniżej 3%. Gdy nowe unijne zasady wejdą w życie, miną długie lata zanim konsumenci się do nich dostosują, a w tym czasie będą płacić krocie: za tankowanie, ogrzewanie i być może produkty spożywcze. Ile dokładnie? Nie wiadomo. Mamy tylko szacunki, bo i sama Unia nie określiła wysokości nowych parapodatków. A to oznacza kolejny wzrost inflacji albo w najlepszym razie zahamowanie spadku.
Po trzecie: Być może nie ma czym się ekscytować, bo to tylko propozycje. Owszem, determinacja do zmian polityków i szczególnie zachodnioeuropejskich społeczeństw jest duża, ale też ma swoje granice. Prawdopodobnie wyznaczane wpływem na kondycję portfela. Komisja Europejska szacuje, że koszt inwestycji i programów pomocowych wyniesie 1 bln euro. Pieniądze będą pochodzić z unijnego budżetu, ze sprzedaży praw do emisji CO2 (czyli zapłacą za nie firmy, a cenę zaszyją w swoich produktach) oraz z kredytów bankowych gwarantowanych przez Unię (program Invest UE).
Na te pomysły muszą się zgodzić wszystkie państwa członkowskie i Parlament Europejski (z tym drugim raczej nie będzie kłopotów). Polska może stawać okoniem w sprawie wprowadzenia antykonsumenckich zmian. Kiedy mogą zacząć obowiązywać? Unijne młyny mielą powoli i najwcześniejsza data to styczeń 2024 roku. Czyli zostaje 6 lat na redukcję emisji o 55%. To cel karkołomny, jeśli w ogóle możliwy.
Czy to się uda? Na szali jest przyszłość naszej planety i przyszłych pokoleń. Może więc warto ten wydatek ponieść, a nie zostawiać nieuregulowany rachunek naszym dzieciom i wnukom? Bo z globalnym ociepleniem jest tak jak z bolącym zębem: zamiast od razu zacząć go leczyć, liczyliśmy, że samo przejdzie. Ale nie przeszło. Lodowce topnieją, poziom oceanów się podnosi, burze szaleją, tornada pustoszą Europę Środkową. I teraz czeka nas bolesne i drogie leczenie kanałowe.
——–
POSŁUCHAJ NAJNOWSZEGO PODCASTU EKIPY „SUBIEKTYWNIE O FINANSACH”!
Dziś mamy dla Was podcast (odc. 63) z udziałem Łukasza Hodorowicza, eksperta ds. marketingu. Rozmawialiśmy z nim o trikach, których ofiarą najczęściej padamy w sklepach. A konkretnie? Magiczna „dziewiątka”, czyli jeśli coś kosztuje 2,99 zł, to sprzeda się łatwiej niż coś za równe 3 zł? Jak producenci manipulują objętością produktów? Co to jest cena kontrastowa? Jak sortowanie dań menu wpływa na to, co wybierzemy z karty? Serwisy rezerwacyjne, bilety lotnicze… Na jakie pułapki cenowe jesteśmy szczególnie narażeni w czasie wakacji?
Żeby odsłuchać, trzeba kliknąć ten link albo znaleźć „Finansowe sensacje tygodnia” w Spotify, Google Podcast, Apple Podcast lub na kilku innych platformach.
Źródło zdjęcia: Unsplash