W 2019 r. słowo „ekologia” było odmieniane przez wszystkie przypadki. Walka ze smogiem przestała być wyłącznie tematem rozmów „ekooszołomów”, zaś prąd z „zielonych” źródeł zaczął się opłacać. A jak będzie w 2020 r.? Tak samo, tylko bardziej. Oto trzy ekotrendy, które w tym roku Cię nie ominą
Po 2019 r. wyraźnie już widać, że od zielonej rewolucji w energetyce nie ma odwrotu i nawet taki kraj jak Polska, który jest w 80% uzależniony od „brudnej” energii, powoli będzie odchodził od węgla. Nie wiadomo, czy projekt budowy ostatniej elektrowni węglowej – warta 6 mld zł inwestycja w Ostrołęce – będzie realizowany. Polska coraz śmielej patrzy na gaz jako „pomost” do ery energii pozyskiwanej bezemisyjnie. Na naszych oczach zaczyna się rewolucja energetyczna.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Po pierwsze: każdy zapłaci za inwestycje energetyczne, ale niektórzy zapłacą za swój, „prywatny” prąd
Ale zanim ona się rozwinie, wszyscy zapłacimy jeszcze „składkę” za energię z węgla. Od października 2020 r. będziemy płacić po ok. 10 zł miesięcznie tzw. opłaty mocowej. Będziemy też płacili coraz wyższe rachunki za prąd, bo produkcja energii z węgla jest coraz droższa. Producenci energii będą też wliczali w cenę prądu wartość „zielonych” inwestycji, które są niezbędne, by coraz większą część prądu móc produkować z czegoś innego, niż węgiel.
Na razie mamy cieszę przed burzą. Według Urzędu Regulacji Energetyki średnie ceny prądu w Polsce dla gospodarstw domowych, uwzględniające rachunki za sprzedaż i za dystrybucję, wzrosły w ostatnich czterech latach o 10% z 46 groszy do 53 groszy za 1 KWh. Wygląda więc na to, że najgorsze dopiero przed nami.
Z drugiej strony rewolucja rozpędza się oddolnie. Rząd zdecydował o wprowadzeniu dotacji na budowę elektrowni fotowoltaicznych, dopłaca 53.000 zł do docieplania mieszkań i domów, kontynuując program Czyste Powietrze. To sprawia, że własna elektrownia słoneczna jest dużo tańsza, niż jeszcze półtora roku temu. A zwrot z inwestycji skrócił się z 10 lat do 5-7 lat. Po zakończeniu pierwszego etapu wsparcia własny prąd może produkować nawet 200.000 osób (obecnie jest już ich ok. 100.000).
Po drugie: energetycy na rozdrożu. Potrzebujemy więcej prądu, ale… budowanie elektrowni na węgiel się już nie opłaca
Energetyczna rewolucja – ta „korporacyjna”, finansowana przez koncerny energetyczne i ta oddolna, stymulowana przez rządowe dotacje dla Polaków chcących mieć tańszy prąd – nie jest wyborem, tylko koniecznością. Po raz pierwszy w historii to się po prostu zaczyna opłacać.
Bank inwestycyjny Lazard podsumował ceny energii z różnych źródeł ujednolicone do wskaźnika LCOE, który podaje uśrednioną cenę prądu przez całą długość „życia” elektrowni – wraz z budową i późniejszymi zakupami surowca. W przypadku OZE tego surowca nie trzeba, więc w zasadzie jedynym kosztem, jest koszt inwestycji. A ten spada na łeb na szyję wraz z rozwojem technologii.
W 2019 r. najtańszym źródłem energii był prąd z elektrowni wiatrowych na lądzie (stawki zaczynały się od 28 dolarów za MWh), bo choć nie są one tak wydajne, jak te na morzu (bo mniej wieje), to jednak są kilkukrotnie tańsze od „morskich”. Mocno tanieje też fotowoltaika, zwłaszcza „wielkoformatowa”, czyli instalowana w dużej skali przez firmy (taka o mocy kilkudziesięciu megawatów, w ich przypadku koszt wynosi 32-42 dolarów za MWh).
Prąd z istniejących elektrowni na węgiel wciąż jest relatywnie tani (ok. 33 dolarów za MWh), ale uwzględniając koszty budowy – w przypadku nowych siłowni – koszt jest kilkukrotnie wyższy. Jest to spowodowane wyższymi kosztami środowiskowymi i opłatami za emisję CO2.
Poniżej wykres, który pokazuje jak spada cena niesubsydiowanego prądu z wiatru (po lewej) i ze słońca (po prawej). W przypadku wiatru stawki spadły trzy-, czterokrotnie, a jeśli chodzi o prąd z fotowoltaiki – nawet dziewięciokrotnie. A to przecież nie koniec spadków cen energii z OZE.
Czytaj też: Zmiana taryf! Zdradzamy sposoby, jak się bronić przed podwyżkami!
Z kolei wolnorynkowe ceny prądu z węgla zwiększyły się dwukrotnie w ciągu zaledwie dwóch lat (to, że polski konsument tego nie odczuwa, jest wyłącznie zasługą tego, że żyjemy pod kloszem cen regulowanych urzędowo). Główny powód to wzrost kosztów emisji CO2 powstającego przy produkcji prądu z węgla.
Po trzecie: elektromobilność. Na początek elektryczne autobusy i car-sharing, a potem…
Do 2025 r. po polskich drogach będzie jeździć milion samochodów elektrycznych – zakłada Plan Rozwoju Elektromobilności. To hasło zostanie raczej w premierowskim power-poincie, podobnie jak projekt polskiego samochodu elektrycznego. Ale to nie znaczy to, że samochody elektryczne nie namieszają na rynku. Już mieszają, ale nie tak, jak można by się tego spodziewać.
Wysoka cena zakupu, wciąż dość tanie paliwo do tradycyjnych samochodów na stacjach benzynowych, a przede wszystkim krótki zasięg – te wady nie zachęcą przeciętnego Kowalskiego do wymiany samochodu na elektryczny. Jedną z największych zalet samochodu jest to, że daje wolność i swobodę komunikacji, a konieczność planowania dłuższej trasy „pod ładowarki”, byle tylko dojechać do celu i móc naładować akumulatory, tej zalety nas pozbawia.
Rozwój elektromobilności w Polsce jest zgodny z teorią dyfuzji innowacyjności, która mówi, że nowinkami technologicznymi w pierwszym etapie rozwoju interesują się innowatorzy: osoby śmiałe, bogate, ale też introwertyczne. Introwertyków w Polsce mamy mało – po ulicach pomyka ok. 4.500 samochodów elektrycznych w morzu 22 mln „osobówek”.
Poza tym, jak pokazują poniższe obliczenia, inwestycja w samochód elektryczny przy przeciętnym, rocznym przebiegu nawet po 10 latach może się nie zwrócić. Okres ten będzie krótszy, jeśli będziemy jeździć dużo – np. jako kierowca Ubera, albo jeśli ceny paliwa skoczy np. do 10 zł za litr. Od nowego roku rząd uruchomi dopłaty do aut elektrycznych, na które zrzucimy się wszyscy w ramach nowej opłaty doliczanej do ceny benzyny (ok. 8 groszy na litr). Dopłata do zakupu samochodu elektrycznego wyniesie 37.000 zł.
Jeśli jakiś rząd zdecydowałby się ograniczyć pole gry, wprowadzając zakaz wjazdu aut spalinowych do śródmieść miast, to byłoby jak nowe rozdanie talii kart. Wtedy zostalibyśmy pozbawieni urzędowo swobody poruszania się samochodami spalinowymi, na rzecz aut elektrycznych.
Zdaniem Polskiego Instytutu Ekonomicznego (grafiki pochodzą właśnie od PIE) rozwój elektromobilności należy zostawić naturalnym procesom rynkowym, a nie wspierać go ze środków publicznych. Ale ten sam raport mówi, że elekromobilność się opłaca – autobusy spalinowe będą zastępowane elektrycznymi i starymi, dobrymi trolejbusami i będzie rósł udział samochodów elektrycznych w car-sharingu. Docelowo Polska ma mieć trzecią co do wielkości w Europie flotę autobusów elektrycznych.
Podsumowując rynek energii to nie tylko prąd, ale też ciepło, fotowoltaika, mobilność – zarówno w wydaniu elektrycznym, hybrydowym jak i oferowaniu usług pokrewnych, np. domowych ładowarek. Zmiany w naszym życiu, wynikające z powolnego przechodzenia kraju na „zieloną” energię (poprzez wyższe rachunki za prąd lub prywatne inwestycje we własne źródła) oraz stopniowego „wyłączania” prywatnego transportu spalinowego, są nieuniknione – nikt i nic nie może już ich dłużej ignorować.
Źródło zdjęcia: PixaBay